Przejdź do treści
Piłkarscy herosi, którzy nie wygrali Złotej Piłki

Ligi w Europie Świat

Piłkarscy herosi, którzy nie wygrali Złotej Piłki

Ten temat bardziej rozpala myśli polskich kibiców niż ostatnie mecze drużyny narodowej. Otrzyma Robert Lewandowski Złotą Piłkę, czy nie? Jeśli nie, dołączy do grona wielkich graczy nigdy w ten sposób nieuhonorowanych, przy czym kilku z nich zostało ewidentnie skrzywdzonych, jeden wręcz przeproszony.



Ewentualny brak wyróżnienia dla najskuteczniejszego piłkarza minionego roku byłby dla niego dubeltowym rozczarowaniem. Zasłużył na Złotą Piłkę już rok temu, lecz nie do końca przemyślana decyzja organizatorów o zaniechaniu plebiscytu w pandemicznej rzeczywistości, pozbawiła go tej szansy.

LICZY SIĘ TRZECH

W tym roku należy do ścisłego grona faworytów. Można się spierać – on, czy może Leo Messi, względnie Jorginho? Nikt inny się nie liczy, a przynajmniej liczyć nie powinien. Wielu ekspertów nie wyobraża sobie, by nie nagrodzić Polaka. Znakomity były hiszpański pomocnik Luis Suarez Miramontes stwierdził bez ogródek: – Do cholery! Dajcie Lewandowskiemu Złotą Piłkę! A jeśli nie, to ja oddam mu swoją.

Sytuacja jest jasna. Lewandowski równa się wszelkie możliwe rekordy snajperskie, mistrzostwo Bundesligi, tytuł króla strzelców niemieckiej ligi, Złoty But dla najlepszego europejskiego strzelca, dobry (indywidualny) występ na Euro. Leo Messi to z kolei król strzelców La Liga i triumfator Copa America. Jorginho to mało spektakularny, jednak kluczowy pomocnik reprezentacji Włoch (mistrza Europy) i Chelsea (zwycięzcy Ligi Mistrzów). Wszystkie za i przeciw musieli zważyć elektorzy. Wyników jeszcze nie znamy, a z dystansem trzeba podchodzić do przecieków. Dziennikarz „Mundo Deportivo” Francesc Aguilar obwieścił jednak: „Jak udało mi się zweryfikować w Paryżu, osoby najbliżej Lionela Messiego są przekonane, że Leo otrzyma swoją siódmą Złotą Piłkę”. Napisać można niby wszystko, tyle że to właśnie Aguilar dwa lata temu podał, i się nie pomylił, że trofeum zgarnie Argentyńczyk. Nie można więc wykluczyć, że jego źródła nie są najgorsze. Zresztą identycznie jak on, twierdzi portugalska telewizja RTP, podpierając domysły faktem udzielenia podobno przez Messiego tradycyjnego, zwycięskiego wywiadu dla „France Football”.


W każdym razie, gdyby doniesienia o triumfie Messiego potwierdziły się, Lewandowski dołączyłby do grona wybitnych postaci w historii dyscypliny, którzy indywidualnego wyróżnienia „FF” zostali pozbawieni – czasami wręcz niesprawiedliwie. Choć to niezmiennie najpoważniejszy i najbardziej prestiżowy piłkarski plebiscyt na świecie, to kontrowersji w jego rozstrzygnięciach nigdy nie brakowało. Stworzyliśmy zatem subiektywną listę nazwisk „z poprawkami”, w zgodzie z własną wiedzą i tym, co aktualnie nam w sercach grało, poddając ją oczywiście pod dyskusję z Czytelnikami.

PELE RAZY SIEDEM

Nigdy Złotej Piłki nie otrzymali ani Pele, ani Diego Maradona, lecz w ich wypadkach decydowały względy proceduralne. Do roku 1995 była to bowiem nagroda wyłącznie dla graczy z Europy. W pierwszej edycji pół-otwartej, gdy o laur mógł ubiegać się każdy, byle występował na Starym Kontynencie, trofeum wzniósł Liberyjczyk George Weah. I naprawdę trudno jednoznacznie stwierdzić czy faktycznie zasłużył na nagrodę, czy może jednak wynik plebiscytu był pokłosiem dopuszczenia kategorii open i w ślad za tą decyzją chęcią za wszelką cenę wyjścia poza Stary Kontynent. Weah pół roku grał wówczas w PSG, pół w Milanie. Strzelał nieco goli, imponował poruszaniem się po boisku, klasą i elegancją, lecz… to wszystko. Krajowe puchary we Francji są kiepską legitymacją kandydata do Złotej Piłki. Dlatego formując własną listę laureatów, w tym mało „wybuchowym” roku wyróżnienie wręczamy Jariemu Litmanenowi – liderowi Ajaksu, najlepszej wówczas drużyny w Europie.

Kilkanaście lat później rozszerzono formułę i od 2007 roku Złota Piłka jest po prostu wyróżnieniem najlepszego piłkarza świata, niezależnie od jego barw narodowych i klubowych. Jednak wcześniejsza reglamentacja sprawiła, że ci najwięksi nigdy nie zostali w ten sposób udekorowani, a nie ma wątpliwości, że przy obowiązujących dzisiaj regułach, wyniki plebiscytu wyglądałyby kompletnie inaczej. Na liście triumfatorów nie byłoby przypadkowych zwycięzców, choćby – przykład pierwszy z brzegu, ale najjaskrawszy – Igora Biełanowa, bo za rok 1986 roku statuetkę odebrałby oczywiście Maradona.

Nie tylko Biełanow jest laureatem mocno kontrowersyjnym i beneficjentem „europejskiej izolacji”. Można zastanawiać się czy Karl-Heinz Rummenigge sięgnąłby po swoją drugą Złotą Piłkę, gdyby w szranki mógł stanąć Zico – wielki lider Brazylii i Flamengo, które w 1981 roku triumfowało w Copa Libertadores (11 goli Zico w tych rozgrywkach, ponad 50 w całym analizowanym okresie) i Pucharze Interkontynentalnym, który był popisem właśnie Białego Pelego. Kevin Keegan anno 1978? Oczywiście błyszczał w Bundeslidze, lecz mistrzowski tytuł zdobył dopiero wiosną ’79. Tymczasem w 1978 roku świat pasjonował się argentyńskim mundialem. Jakkolwiek różnie oceniano ostateczny sukces gospodarzy wspieranych działaniami wojskowej junty, to jednak Mario Kempes, król strzelców ligi hiszpańskiej, był gwiazdą tego mundialu, najlepszym snajperem i złotym medalistą. Gdyby jego kandydatura mogła być rozpatrywana w plebiscycie „FF”, Złota Piłka raczej trafiłaby do Walencji niż do Hamburga. Ale OK, on akurat nie mógł być brany pod uwagę, natomiast sporo mniej punktów od Keegana (reprezentacja Anglii w ogóle nie uczestniczyła w mundialu!) otrzymał w głosowaniu elektorów znakomity holenderski skrzydłowy Rob Rensenbrink – w 1978 roku wicemistrz świata i triumfator Pucharu Zdobywców Pucharów. Wybór Anglika należy uznać za kontrowersyjny.

Pierwsza połowa lat 80. należała do Michela Platiniego, nieprzerwanie w latach 1983-85 nagradzanego przez francuską redakcję. Jego pierwszy sukces był oszałamiający – 110 punktów wobec 26 drugiego na liście Kenny’ego Dalglisha. Konkurencja była jednak stosunkowo słaba, skoro na podium znalazł się kończący karierę w duńskim Vejle Allan Simonsen. Piątkę zamykał ten, który okazał się lepszy od Platiniego w finale Pucharu Mistrzów, czyli Felix Magath. Jak jednak wyglądałaby klasyfikacja, gdyby można było brać pod uwagę najlepszego wówczas ze znakomitych Brazylijczyków, Króla Rzymu, Paulo Roberto Falcao? Idola kibiców, celebrytę romansującego ze słynną aktorką Ursulą Andres, ale przy tym wyśmienitego pomocnika i mistrza Italii z Romą?

No właśnie. Niewykluczone, że gdyby „France Football” od zawsze wybierał najlepszego piłkarza globu bez względu na jego przynależność klubową i narodowość, latynoscy czarodzieje zdominowaliby plebiscyt. Sam Maradona winien być uhonorowany nie tylko za rok 1986, ale być może również rok później (pierwsze, historyczne mistrzostwo Włoch z Napoli), a na pewno w 1990 roku, kiedy na plecach zaniósł Argentynę do finału mundialu i po raz drugi podarował Neapolowi scudetto. Tymczasem Złoty Chłopak Złotą Piłkę, owszem, odebrał, lecz dopiero w 1995 roku, za zasługi dla futbolu… Dalej – przecież to nie solidny Josef Masopust z Czechosłowacji, ale Garrincha musiałby wziąć pod pachę Złotą Piłkę ’62. A Pele? Król Futbolu otrzymał nagrodę w 2003 (formalnie 2004) roku – oczywiście za zasługi i całokształt. Teoretycznie taka forma wyróżnienia jest dużo mniej prestiżowa, ale podobny honor akurat niezwykle cenił sobie Maradona. Kiedy pożar spustoszył jego dom, właśnie zniszczenie przez ogień Złotej Piłki wywołało u Argentyńczyka największą frustrację.


Pomny regulaminowych niedopatrzeń „France Football” pięć lat temu postanowił wirtualnie – wedle sobie znanych kryteriów – przeliczyć głosy, uwzględniając piłkarzy z całego świata. I tak: rok 1962 – oczywiście Garrincha, 1978 – Kempes, 1994 – Romario. Pele zaś winien wznieść główną nagrodę aż siedmiokrotnie – w 1958, 1959, 1960, 1961, 1963, 1964 i 1970 roku. Wg „FF” Maradona powinien otrzymać tylko dwie nagrody (1986 i 1990), natomiast kiedy podobną symulację przeprowadzili dziennikarze „L’Equipe”, to według nich Diego zasłużył na trzy bądź nawet cztery wyróżnienia. My przyznajmy mu hat-tricka. W każdym razie sam zainteresowany pytany o to, ile statuetek by zgarnął, gdyby elektorzy mogli na niego głosować, twierdził, że „na pewno nie jedną, ale całe tony”.

Kolejna sprawa – wielu wybitnych futbolistów współczesnych miało nieszczęście żyć i tworzyć w epoce niezwykłego duopolu Messiego i Cristiano Ronaldo, a przebić się przez mur tytanów utrzymujących się na najwyższym poziomie przez kilkanaście lat było trudno. Nigdy wcześniej w historii futbolu nie było tak długowiecznych i niezmiennie topowych graczy. Dalej – wielu wspaniałych graczy zwyczajnie się spóźniło. Pierwszy raz redakcja „France Football” ozłociła najlepszego w 1956 roku. Za późno choćby dla Ferenca Puskasa, który w premierowej edycji zajął czwarte miejsce, a kilka lat później nawet drugie, lecz nie mając już wsparcia węgierskiej Złotej Jedenastki, drużyny absolutnie zjawiskowej, nie mającej sobie równych w pierwszej połowie lat 50., nawet jeśli ostatecznie pokonanej przez Niemców, do pierwszego miejsca już się nie przebił.

LEW BYŁ JEDEN

Największe kontrowersje wzbudzały jednak nie regulaminowe przeszkody, bo do nich wszyscy przywykli, ale wyniki głosowania elektorów.

Zaczęło się właściwie już od premierowej edycji. Głosowało 16 dziennikarzy europejskich, a wybór Stanleya Matthewsa był zapewne podyktowany towarzyszącą mu legendą piłkarza magicznego. Może również podeszłym wiekiem, a może chęcią ukoronowania wspaniałej kariery. W każdym razie Anglik bez znaczących sukcesów w tamtym okresie, odebrał trofeum, mając 41 lat na karku. Od początku zaś faworytem, między innymi pomysłodawcy całego przedsięwzięcia, dziennikarza Gabriela Hanota, był rzecz jasna Alfredo Di Stefano. Stało się inaczej, w „PN” natomiast – tworząc przedstawioną obok alternatywną listę zwycięzców – postawiliśmy jednak na lidera Realu Madryt, a nie Blackpool.

Jeśli Italia zawsze słynęła z wybitnej gry defensywnej, to na liście triumfatorów „FF” musi razić obecność jedynie Fabio Cannavaro. Nie da się znaleźć na niej nazwiska obrońcy być może jeszcze lepszego, Alessandro Nesty mianowicie, który miał pecha, że w początkowej fazie World Cup ’06 doznał kontuzji. Lista najprawdopodobniej nie wzbogaci się o nazwiska Giorgio Chielliniego i Leonardo Bonucciego. A szkoda, bo pierwszy z nich winien otrzymać wręcz honorową ZP – za całokształt kariery i życiowej postawy.

Niezrozumiałe wydaje się dlaczego głównej nagrody nie zgarnął ani Paolo Maldini, ani Franco Baresi. Bez nich nie byłoby wielkiego Milanu, nie byłoby drużyny, która zmieniała futbol i wyznaczała trendy. Maldini – pięciokrotny zwycięzca Champions League – dwukrotnie był trzeci, Baresi w 1989 roku przegrał tylko z Marco van Bastenem. Dojrzałemu piłkarsko Maldiniemu ostatecznie przyznajemy laur za rok 2003, zamiast Pavla Nedveda, który swoją drogą tak był zaskoczony werdyktem jury, że długo sądził, iż jest zwyczajnie wrabiany przez kolegów.

Maldini przyszedł na świat w czerwcu 1968 roku. Z grubsza trzy tygodnie po tym, jak Italia została mistrzem Europy, a jednym z jej liderów był Giacinto Facchetti. Niby boczny obrońca, ale też zawodnik, który zrewolucjonizował rolę futbolowego beka. Wówczas, anno 1968, nie miał szans na Złotą Piłkę – tę musiał otrzymać George Best. Ale brak Facchettiego w piątce ’64 (pierwszy triumf Interu w Pucharze Mistrzów) musiał być zastanawiający. Rok później GF był już drugi, „minął” go tylko Eusebio, mimo że w finale PM wybitny Portugalczyk akurat Włocha nie minął, a Benfica przegrała 0:1 z Interem. Nawiasem mówiąc – w 1964 roku zdecydowanie bardziej niż Denis Law (- Byłem młody, niczego jeszcze nie zdobyłem – szczerze wyznawał Szkot) na laur zasługiwał Suarez – lider hiszpańskich mistrzów Europy oraz Interu, najlepszej klubowej jedenastki Starego Kontynentu. Dwa najważniejsze puchary w jednym roku nie okazały się przepustką do złotej kuli. Nadrabiamy tę „niesprawiedliwość” we własnej klasyfikacji.



Obrońcom bardzo trudno jest wygrywać indywidualne rankingi z napastnikami – udało się to oprócz Cannavaro tylko dwukrotnie Franzowi Beckenbauerowi. Inna sprawa, że relatywnie najmniejszą różnicę punktową w historii plebiscytu między pierwszym a drugim miejscem zanotowano w 2019 roku i dotyczyła Messiego (686 pkt) oraz stopera Liverpoolu, Virgila van Dijka (679). Wydaje się również, że sporym niedopatrzeniem głosujących jest brak wśród laureatów, choćby w 2012 roku, Sergio Ramosa – mistrza Hiszpanii, mistrza Europy, najlepszego piłkarza Euro 2012 w rankingu Castrola, członka drużyny marzeń UEFA tej właśnie imprezy.


Jeśli jednak obrońcom jest trudno, to co powiedzieć mają bramkarze. I choć gdzieniegdzie pokutuje teoria, że bramkarz to nie piłkarz i właściwie należałoby ich oceniać (klasyfikować) oddzielnie, to wciąż jednak traktowani są na równych prawach. Ubiegają się o Złotą Piłkę, choć równolegle ustanowiono specjalną nagrodę dla najlepszych piłkarzy w rękawicach – w plebiscycie „FF” nazywaną nagrodą imienia Lwa Jaszyna. A w ósmej edycji konkursu zwyciężył właśnie legendarny bramkarz Związku Radzieckiego. Jeden z najwybitniejszych w dziejach, a przede wszystkim wciąż jedyny ze Złotą Piłką! Od jego wyboru minęło prawie 60 lat, a mimo to żaden ze wspaniałych łapaczy nie powtórzył jego sukcesu. W kilku wypadkach ich pominięcie mogło być rozczarowujące. Natomiast wybór samego Jaszyna właśnie w 1963 roku, był również nieco zaskakujący, a u jego podstaw legł prawdopodobnie świetny występ Rosjanina w prestiżowym, późnojesiennym meczu towarzyskim Anglia – Reszta Świata…

Nigdy nie triumfowali Iker Casillas i Gianluigi Buffon – być może najlepsi bramkarze XXI wieku. Włoch był blisko w 2006 roku, ustąpił miejsca rodakowi, szefowi włoskiej defensywy, wspomnianemu Cannavaro. 14 z 52 głosujących właśnie w Buffonie widziało wówczas najlepszego futbolistę świata, ale okazało się to za mało. Na podium dwukrotnie znalazł się Oliver Kahn. Był trzeci w 2001 (dla nas numer 1 dzięki między innymi pamiętnemu konkursowi rzutów karnych przeciw Valencii…) i 2002 roku. Za drugim razem o tym, że ostatecznie nie otrzymał Złotej Piłki zadecydował mecz finałowy mundialu, w którym Niemiec popełnił błąd, a w rolę kata wcielił się Brazylijczyk Ronaldo. Braku wówczas nagrody dla Kahna nie należy rozpatrywać w kategoriach krzywdy. Brak trofeum dla Manuela Neuera 12 lat później – już tak. Tak jak o wyższości Ronaldo nad Kahnem przesądził finał mundialu, tak samo identycznie powinno być w przypadku Neuera. Niemcy pokonując 1:0 Argentynę, sięgnęły po złoty medal. Neuer był podporą mistrzowskiego teamu, w tym samym roku dorzucił dublet w Bundeslidze. Dla elektorów to było za mało. Musiał ustąpić miejsca zarówno Cristiano Ronaldo, jak i pokonanemu w finale MŚ Messiemu.

I wreszcie przypadek najświeższy. W 2019 roku na Gali w Paryżu Robert Lewandowski wręczył nagrodę im. Lwa Jaszyna Alissonowi Beckerowi. W klasyfikacji generalnej Brazylijczyk był siódmy, oczko przed Polakiem. Dopiero siódmy. Człowiek, który dołożył cegłę do wygranej Liverpoolu w Champions League (najlepszy bramkarz edycji), który z Brazylią triumfował w Copa America (pamiętajmy: południowoamerykański czempionat jest ważkim argumentem dla stronników Messiego w tym roku), czyli wygrał dwie najważniejsze imprezy w roku, musiał w Paryżu oglądać plecy tych, którzy do siatki trafiają zamiast chronić ją przed trafieniami.

NA POMOC POMOCNIKOM

A i z grona tych, którzy do siatki trafiali, a nigdy nie zgłosili się po Złotą Piłkę, da się ułożyć całkiem niezłą listę. Hiszpan Raul (w 2001 roku zdawał się być mocnym kandydatem), Włoch Francesco Totti, Szwed Zlatan Ibrahimović, Holender Dennis Bergkamp, Szkot Kenny Dalglish oraz Francuzi: Just Fontaine, Eric Cantona, Thierry Henry (mimo wszystko dość zaskakująca porażka z Pavlem Nedvedem w 2003 roku)… Liderem grupy zawiedzionych trójkolorowych jest rzecz jasna Franck Ribery. Dekadę po tym, jak smakiem musiał obejść się Henry, Ribery był motorem napędowym Bayernu Monachium. Bawarczycy w Bundeslidze zdeklasowali Borussię Dortmund, zdobyli także Puchar Niemiec i oczywiście wygrali Ligę Mistrzów. W zestawieniu z Superpucharem Hiszpanii Cristiano Ronaldo osiągnięcia Ribery’ego wyglądały wręcz kosmicznie. – Ronaldo wygrał plebiscyt, choć nie zdobył żadnego trofeum. To ja zasłużyłem na nagrodę, ale to wszystko polityka – mówił w „Tages Zeitung” skrzydłowy Bayernu.


Plejadę wybitnych pomocników bez Złotej Piłki otwierać powinien Guenter Netzer. O ile w 1974 roku jego rola w reprezentacji RFN została zmarginalizowana (zapewne nie bez udziału Beckenbauera, który z Netzerem, będącym liderem wrogiego obozu z Moenchengadbach, nie żył w specjalnej komitywie), o tyle w 1972 roku, kiedy Niemcy Zachodnie prezentowały najlepszy futbol w swojej historii, to właśnie blondwłosy pomocnik był liderem drużyny. W plebiscycie „FF” zajął jednak drugie miejsce, ex aequo z Gerdem Muellerem. Obu pogodził Cesarz, ale lepszy był tylko o dwa oczka (81:79). Być może nagromadzenie wybitnych postaci w zespole mistrzów Europy sprawiło, że Netzer nie był w stanie wyprzedzić Beckenbauera. Podwójnie to dziwne, ponieważ dwa lata z rzędu – 1972 i 1973 – wybierano go najlepszym piłkarzem w Niemczech.

Złotej Kuli nie otrzymali ani Steven Gerrard, ani Deco, który w 2004 roku, jako jeden z liderów Porto, triumfatora Ligi Mistrzów i portugalskich wicemistrzów Europy, musiał uznać wyższość Andrija Szewczenki, ledwie mistrza Włoch i króla strzelców Serie A. Taki był gust głosujących, a z gustami ponoć się nie dyskutuje. Indywidualnego lauru nigdy nie otrzymał być może najlepszy środkowy pomocnik XXI wieku, czyli Xavi. Mózg Barcelony był jednak organem bardziej skrytym niż błyszczący zawsze i wszędzie Messi. W efekcie zajmował trzecie lokaty w 2009, 2010 i 2011 roku. Jeśli dodać piąte miejsce w 2008 i czwarte w 2009 otrzymamy kompletny obraz pomocnika wybitnego, lecz niedocenionego.

I wreszcie inny magik środka pola – Andrea Pirlo. Właściwie miał wszystko – indywidualny geniusz, sukcesy drużynowe, brakuje mu Złotej Piłki. W biografii „Myślę, więc gram” pisał tak: „Ja nigdy nie zdobędę tej nagrody i nawet nie potrafię być z tego powodu smutny. Zawsze wygrywają inni, a mnie naprawdę guzik to obchodzi. Na przykład w 2012 roku, kiedy to z kadrą narodową wywalczyłem tytuł wicemistrza Europy, oddano na mnie 2,66 procent wszystkich głosów. Praktycznie nic… Nie oglądam nawet transmisji z ceremonii, choć raz w roku mógłbym się przecież do tego zmusić…”

SORRY, ANDRES…

W 2010 roku właściwie można było rzucać kostką, pod warunkiem, że na trzech jej ściankach byłaby podobizna Andresa Iniesty, na kolejnych trzech Wesleya Sneijdera. Ewentualnie można było ograniczyć się do rzutu monetą: orzeł to Hiszpan, reszka – Holender. Inny wybór nie miał prawa się zdarzyć. A jednak się zdarzył i do tej pory stanowi największy wstyd dla ludzi, którzy wówczas oddali głosy.

Przypomnijmy – wygrał Messi. Drugi był Iniesta, trzeci Xavi, czwarty dopiero Sneijder. Do dziś takie rozstrzygnięcie wydaje się nieprawdopodobne. Faworytem do zwycięstwa był Iniesta – znakomity w klubie, a przede wszystkim kapitalny na mundialu. Jego gol zadecydował o tym, że w finale mistrzostw świata Hiszpania okazała się lepsza od Holandii. Jeśli ktoś miał go zdystansować, to tylko Sneijder. W 2010 roku, mimo słabej jesieni, był absolutnie wielki – wicemistrz świata, mistrz Serie A z Interem, zdobywca Copa Italia, a przede wszystkim triumfator Champions League! No tak, ale przecież pozostawał jeszcze Messi… Ten zdawał się być wręcz zakłopotany wyróżnieniem, którego się nie spodziewał. Mówiono wręcz o krzywdzie hiszpańskiego futbolu, „Marca” niedawno napisała nawet coś o skradzionej Złotej Piłce… Ale gdyby wówczas zliczyć głosy wyłącznie żurnalistów, najwięcej punktów miałby Holender, a Messi uplasowałby się na czwartej pozycji, bo jeszcze za Xavim. Zresztą co ciekawe, Iniesta w wywiadzie dla „L’Equipe” wypalił: – To nagroda nie dla mnie. Zasłużył na nią Sneijder.


Dopiero w dalszej kolejności wymienił Xaviego, Messiego, Casillasa, a więc kolegów klubowych bądź reprezentacyjnych. Mówiąc krótko – rozstrzygnięcie edycji 2010 należy uznać za skandaliczne. Zresztą sam redaktor naczelny „France Football”, Pascal Ferre, trzy lata temu niejako przeprosił publicznie Iniestę za to, że ten nie mógł odebrać najważniejszej indywidualnej nagrody w piłce nożnej. – Traktował rywali bez zawiści i pomagał Barcelonie wybrnąć z każdej opresji. Nigdy nie zrobił, ani nie powiedział niczego obraźliwego, bulwersującego. A na boisku udowadniał, że wciąż najważniejszym mięśniem piłkarza jest mózg. Spośród wszystkich absencji na liście triumfatorów, jego jest szczególnie bolesna – ubolewał Ferre. Mleko jednak się wylało.

ZBIGNIEW MUCHA

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024