25 stycznia to czarna data w historii futbolu. To właśnie tego dnia, dokładnie siedemnaście lat temu w tragicznych okolicznościach zmarł Miklos Feher, a jego śmierć wstrząsnęła światem piłki nożnej.
Śmierć na boisku (fot. Reuters)
Przypadek reprezentanta Węgier był jednym z najbardziej medialnych, ale nie pierwszym. Do pierwszej tak nagłośnionej sytuacji, w której zdrowy – na pierwszy rzut oka – piłkarz umiera na boisku doszło w 2003 roku na Pucharze Konfederacji we Francji.
W półfinale tej imprezy spotkały się ekipy Kamerunu i Kolumbii, a mecz zakończył się wielką tragedią. Podczas jednej z akcji na boisko upadł Marc-Vivien Foe i jak się później okazało, były to ostatnie zawody w jego życiu. Piłkarz był reanimowany na murawie i w szpitalu, jednak lekarze nie zdołali go uratować.
Okazało się, że przyczyną jego śmierci był atak serca spowodowany niewykrytą wcześniej wrodzoną wadą tego organu. Szok ogarnął cały świat, a kluby ze strachu zarządzały dodatkowe badania swoich zawodników. Wydawało się wręcz niemożliwe, by zdrowy i wytrenowany piłkarz mógł tak po prostu umrzeć podczas meczu. Piłkarski świat pogrążył się w żałobie po raz pierwszy.
Minął niespełna rok od dramatycznych wydarzeń w Lyonie i wielu zdążyło zapomnieć o tym, co stało się z Foe. Śmierć postanowiła więc o sobie przypomnieć, zabierając kolejnego piłkarza. 25 stycznia 2004 roku podczas ligowego starcia Benfiki Lizbona z Victorią Guimaraes na murawę osunął się wspomniany Miklos Feher.
Jego koledzy z drużyny od razu zorientowali się, że coś jest nie tak, a na boisku momentalnie pojawili się ratownicy. Fehera reanimowano na stadionie, w karetce, a także w szpitalu. Nie zdołano go jednak uratować. Powód śmierci? Arytmia serca wywołana przez kardiomiopatię przerostową. Rzecz jasna, było to schorzenie, którego nie sposób było wykryć podczas standardowych testów medycznych.
Trzecim przypadkiem, który zapadł na dobre w pamięci kibiców było zdarzenie do jakiego doszło na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. 25 sierpnia 2007 roku w trakcie ligowej potyczki Sevilli z Getafe ataku serca dostał Antonio Puerta, wschodząca gwiazda hiszpańskiego futbolu. Piłkarz jeszcze na boisku odzyskał przytomność i sam zszedł do szatni, jednak kolejne godziny pokazały, że była to – dosłownie – jego ostatnia droga.
Jeszcze na stadionie Puerta miał kolejny atak, a potem trzy następne. Lekarze byli bezsilni. Jak się okazało, w jego przypadku powodem śmierci była arytmogenna kardiomiopatia prawej komory, której także nie wykryto podczas żadnych wcześniejszych badań. Dlaczego? Ponieważ tego typu wad najzwyczajniej w świecie wykryć się nie da, a uwidaczniają się one dopiero w pewnym wieku, a czasami w ogóle.
Oczywiście tak dramatycznych zdarzeń na boiskach było więcej. W 1989 roku, podczas spotkania eliminacyjnego do mistrzostw świata pomiędzy Nigerią i Angolą, zasłabł i umarł Samuel Okwaraji. Rok później śmierć zabrała napastnika York City Dave’a Longhursa, którego pomimo bardzo długiej akcji reanimacyjnej nie zdołano uratować.
W 2002 roku po ataku serca na boisku zmarł Marcio Dos Santos, piłkarz Deportivo Wanka, a kilka miesięcy później, z tego samego powodu umarł Maximiliano Patrick, zawodnik Botafogo-Ribeirao Preto. Także na boisku, ale podczas gierki z przyjaciółmi, zmarł Hugo Cunha, gracz portugalskiego Uniao Leiria. Szczęście miał za to Miguel Garcia, którego lekarze zdołali uratować. Piłkarz nigdy nie wróci już jednak do zawodowego uprawiania sportu. Trzeba przyznać, że to niewielka cena za taki dar. Dar życia.
Warto jeszcze wspomnieć o przypadku Fabrice’a Muamby, który w 2012 roku upadł na murawę w trakcie pucharowego spotkania swojego Tottenhamu. Jego walkę o życie oglądali nie tylko kibice zebrani na stadionie, ale także tysiące fanów przed telewizorami. Zawodnika udało się uratować, co zakrawało na prawdziwy cud, ponieważ jego serce nie biło przez 78 minut! Muamba oczywiście nie wrócił już do gry, ale do dziś ma się dobrze i udziela się jako ekspert telewizyjny.