Pięć lekcji z meczu Everton – Man City
Everton odniósł heroiczne i zasłużone
zwycięstwo nad Manchesterem City. The Toffees przypomnieli swoim kibicom,
dlaczego ci śpiewają o nich: „to świetny, stary klub, dla którego warto
grać”. Czym zawodnicy Davida Moyesa
przeciwstawili się ekipie City?
1. Mucha zakłóca spokój mistrza Anglii
Jan Mucha długo czekał na podbicie nagłówków
angielskiej prasy. Przez dwa pełne sezony ligowe w Evertonie był trzymany w
zamrażarce. W bramce królował bezsprzecznie niezniszczalny Tim Howard.
Teraz, tuż przed końcem
obowiązującego kontraktu, Mucha dostał dar od niebios i wreszcie mógł się
wykazać. Swój spektakl, który tak dobrze pamiętają kibice w Warszawie, zaczął w
najlepszym możliwym momencie. Everton potrzebował natchnionego występu
golkipera, gdy musiał pół godziny walczyć w osłabieniu.
Były piłkarz Legii zdał pierwszy
test chwilę po czerwonej kartce Stevena
Pienaara. Podwójną paradą zatrzymał szturmującego z głębi Carlosa Teveza, by chwilę później odbić
dobitkę Jamesa Milnera. Kilkanaście
minut później Słowak wygrał kolejny pojedynek oko w oko z zawodnikiem City.
Przez resztę gry wyłapywał pewnie strzały z dystansu rywali i dominował na
przedpolu. W pełni zasłużył na noszenie na rękach po ostatnim gwizdku. Przy
okazji zrobił okno wystawowe dla swoich umiejętności na brytyjskim rynku.
2. Plan uwypuklający przewagi… rywali
Manchester City nie obroni
mistrzostwa Anglii przez znaczącą obniżkę w jakości swojej ofensywy. The
Citizens dalej mają najlepszą defensywę ligi, a ich bramkarz goni po kolejne
Złote Rękawice. Problem leży w skuteczności i niepewnej strukturze ekipy z
Etihad Stadium.
Przeciwko Evertonowi Roberto Mancini zagrał systemem 3-4-3,
z którym eksperymentuje od początku tego sezonu. Jego wykorzystanie nie jest
samo w sobie niczym złym, ale zawiodło jego skuteczne wdrożenie. Poświęcając
jednego obrońcę trzeba zbudować sobie liczebną przewagę w środku pola lub
atakować szeroko ustawionymi skrzydłowymi. City nie spełniło żadnego z tych
kryteriów.
Boczni piłkarze częściej musieli
wracać do obrony za zawodnikami Evertonu (o których w punkcie 3). Wtedy goście
ustawiali się w formacji 5-2-3 i sami pozbywali się własnych atutów. Nie
potrafili zdominować wydarzeń w środku pola. Niechlujne podania skutkowały tym,
że trzech pomocników The Toffees – Pienaar,
Darron Gibson i Leon Osman –
zaliczyło razem 17 przechwytów!
Koło ratunkowe rzuciła im dopiero
czerwona kartka. Mancini spróbował manewru podobnego do Jose Mourinho z rewanżu Ligi Mistrzów. Jego Luką Modriciem, dodatkowym rozgrywającym w środku pola, miał zostać
Samir Nasri. Taka strategia
przełożyła się bezpośrednio tylko na jedną groźną akcję Pablo Zabalety – znacznie za mało jak na pół godziny przewagi ekipy
aspirującej do mistrzostwa.
3. Wyjście z cienia Bainesa
Zwykle to Leighton Baines stanowi źródło największych zmartwień rywali
Evertonu. Pod niego City ustawiło się w obronie, poświęcając do zadań
defensywnych pomocnika Jamesa Milnera.
Reputacja Bainesa jest zupełnie zasłużona, bo Anglik stwarza kolegom najwięcej
okazji w całej Premier League.
Przeciwko City także dobrze
rozciągał akcje, ale tym razem wyglądał tylko na ubogiego krewnego drugiego
bocznego obrońcy Evertonu – Seamusa
Colemana. Temu miejsce na rajdy robił ścinający do środka skrzydłowy.
Coleman mógł wykorzystywać wrodzoną szybkość oraz liczyć na skuteczne
dryblingi. Aż miło było spojrzeć, jak co rusz ośmiesza Alexandara Kolarova. Z jego wejść wynikały niezłe dośrodkowania na
194 cm wzrostu Marouane Fellainiego
i 185 cm Victora Anichebe.
Coleman zaliczył kluczową asystę
przy pierwszym golu dla Evertonu. Później, gdy trzeba było już głębiej wracać
przy licznych stratach, równie udanie radził sobie z rozbijaniem ataków. Głównie
rewelacyjna postawa Irlandczyka sprawiła, że po ostatnim gwizdku po policzku
właściciela klubu Billa Kenwrighta
popłynęły łzy szczęścia.
4. Za późno
Wśród wszystkich trudności City z napastnikami,
jedyną iskierką nadziei ich ofensywy jest teraz
Carlos Tevez. Do stycznia Argentyńczyk miał długie miesiące przerwy w
strzelaniu lub asystowaniu, ale w końcówce sezonu wziął wyniki The Citizens na
własne barki. Przed Evertonem strzelił pięć bramek w trzech poprzednich
meczach.
Na Goodison Park to on też wyglądał
najsolidniej ze wszystkich podopiecznych Manciniego. Po jego ustawieniu widać
było większą pokorę. Jako jedyny z napastników angażował się w pracę
defensywną. Jedyną sensowną bronią gości okazały się także jego zejścia do boku
lub dyskretne ruchy w pole karne. W zeszłym roku powrót Teveza z wygnania dał
City rozpęd do wygrania mistrzostwa. Teraz jego odrodzenie przyszło już
odrobinę zbyt późno.
5. Sędziowski koszmarek
Lee Probert najbardziej wszedł kibicom za
skórę swoją jedyną ważną i jednocześnie poprawną decyzją. Wyrzucenie Pienaara z
boiska nie ulegało wątpliwościom. Jednak nieczęsto zdarza się, aby trenerzy obu
drużyn – zwycięskiej i przegranej – mogli po jednym meczu chórem wygłaszać
pretensje na poziom sędziowania.
Probert i jego asystent zaczęli źle
już w 13. minucie, kiedy mylnie dostrzegli spalonego przy trafieniu Kevina Mirallasa. Chwilę później
Everton znów został skrzywdzony, gdy nieprzepisowo blokowany w polu karnym był
Fellaini.
Fortuna odwróciła się w końcówce,
gdy Probertowi umknęła ręka Fellainiego dobry metr we własnej
„szesnastce”. Rzucający się do bloku Belg nawet wylądował jeszcze w
obrębie pola karnego, więc jakim cudem sędzia orzekł, że przewinienie nastąpiło
metr przed linią? Praca arbitra do najłatwiejszych nie należy i z reguły
podejmuje całe mnóstwo poprawnych decyzji, ale na Goodison Park poważnych
wpadek było przesadnie dużo.
Andrzej KOTARSKI,
PilkaNozna.PL