Patrick Cutrone – Mister X
Tacy jak on z reguły przemijają z latem. Kiedy kończy się czas zgrupowań, egzotycznych tournee, towarzyskich meczów i zaczyna poważne granie, dla młodych-zdolnych, często wychowanków, robi się za ciasno. Imigrują więc do małych klubów, by za rok wrócić i znów otrzeć się o wielki świat. Jednemu na stu uda się zostać dłużej niż miesiąc, jednemu na pięćset – zadebiutować w Serie A, jednemu na tysiąc – wedrzeć do podstawowego składu i zostawić trwalszy ślad. W Milanie właśnie mamy do czynienia z ostatnim przypadkiem.
TOMASZ LIPIŃSKI
Gdyby wszystko przebiegło normalnie, to
Patrick Cutrone, lat 19, z pięciominutowym, lekkim jak piórko bagażem doświadczeń w Serie A, tylko pod jednym warunkiem miał prawo zaistnieć na inaugurację sezonu w meczu Crotone – Milan. Takim mianowicie, że jako perspektywiczny napastnik uzbrojonego po zęby w czasie mercato klubu, właśnie trafił na zasadzie wypożyczenia do słabszego i dostał w nim pierwszą szansę. Jednocześnie na własnej skórze przekonałby się, jak wielki dystans dzieli go od gwiazd i jak wiele pracy ciągle przed nim. Ale normalnie tego lata nie było.
20 sierpnia pojawił się w białej koszulce gości i choć grał z numerem 63 na pozycji numer 9, to był numerem 1 na boisku. Sprokurował rzut karny i zarazem czerwoną kartkę dla obrońcy, podwyższył na 2:0 i wyłożył piłkę na trzy. W 61 minucie zmienił go piłkarz wart 38 milionów euro. Lada dzień kontrakt miał podpisać i podpisał następny za 25 milionów. Było więc ponad 60 milionów powodów, żeby komuś takiemu jak on podziękować i bezpiecznie usunąć z pola widzenia. Vincenzo Montella wolał jednak ciągle mieć go na oku.
Jako nagrodę za 19 goli w 21 meczach Primavery Cutrone musiał potraktować powołanie na ostatnią kolejkę poprzedniego sezonu. W 85 minucie przy wyniku 3:0 zastąpił Gerarda Deulofeu. W mediach już huczało od zapowiedzi letnich transferów Milanu. To miała być wielka ofensywa. Dlatego nastoletni wychowanek byłby wielkim pyszałkiem, robiąc sobie nadzieje na coś więcej w nowym sezonie.
W trakcie formowania armii zaciężnej było jednak dość miejsca dla młodego wojska z ostatnich szeregów. 11 lipca Cutrone otworzył wynik pierwszego towarzyskiego meczu z Lugano i następnie znalazł się w samolocie na tournee do Chin. A tam dwa gole wbite Bayernowi Monachium już nie mogły przejść bez echa. O Cutrone zaczęło się mówić i pisać, zaczęło mu się też kibicować. Żeby wbrew logice dał radę i dzięki temu można było ogłosić mały i chwilowy triumf romantyzmu w brutalnym świecie wielkich interesów. Bo wychowanek zawsze jest na straconej pozycji. Towar kupiony, a zwłaszcza towar zagraniczny zawsze będzie lepszy. O Cutrone jego trenerzy z drużyn młodzieżowych mówili z troską, że gdyby nazywał się Cutrinho lub Cutrinović, byliby spokojniejsi o jego wielką przyszłość.
Urodził się w Como, mieszkał w pobliżu granicy ze Szwajcarią w miejscowości Pare. Bez żadnych piłkarskich tradycji w rodzinie. Ojciec adwokat gonił synów do nauki. Dopilnował, żeby piłka nie przeszkodziła im w zdaniu matury, którą Patrick (w odróżnieniu od Gianluigiego Donnarummy) zaliczył w tym roku. Starszy Christopher został bramkarzem i można go odnaleźć w kadrze szwajcarskiego Castello. Młodszy od ósmego roku życia w głowie miał Milan i strzelanie goli. Z czasem drużyna z rocznika 1998 wzbudzała coraz większe zainteresowanie. Bronił w niej regularnie Donnarumma, w pomocy dyrygował Manuel Locatelli, w ataku można było polegać na Cutrone, ale największe wrażenie robił Hachim Mastour: włoski Marokańczyk urodzony z piłką przyklejoną do stopy. Potrafił z nią wyczyniać cuda. Odpowiedzialny za sektor młodzieżowy w klubie Filippo Galli, przed którego oczami przedefilowało tysiące kandydatów na piłkarzy, powiedział, że tak zaawansowanego technicznie szkółka Milanu nigdy wcześniej nie wypuściła. Już trzy lata temu Clarence Seedorf zabierał go na treningi pierwszego zespołu i od czasu do czasu do meczowej kadry. Później między Włochami, Hiszpanią (Malaga) a Holandią (Zwolle) mocno poplątały się ścieżki Mastoura, który był przed trójką kolegów z drużyny, a dziś pozostał za nimi daleko w tyle. O Cutrone krążyły opinie, że to napastnik w starym stylu, który jednak nigdy nie wychodzi z mody. Jak Filippo Inzaghi. Nieefektowny styl, techniczne popisy wystawiały mu świadectwo i pozwalały zaliczać kolejne etapy w karierze. To gole, które miał zapisane w DNA. W drużynach młodzieżowych Milanu zawsze był najskuteczniejszy, uzbierało mu się 136 bramek. Od U-15 przeszedł przez wszystkie reprezentacje juniorskie Włoch. Doszedł do U-19 i 57 występów z 31 golami. Jako rocznikowo młodszy zabrał się z tą drużyną na ubiegłoroczne mistrzostw Europy do Niemiec, skąd wrócił bez gola, ale za to ze srebrnym medalem. Cieszył się z niego razem z Locatellim, przyjacielem z dzieciństwa, z którym od podstawówki przechodzili z klasy do klasy, aż wstąpili na piłkarski uniwersytet. Ramię w ramię, jak swego czasu w Juventusie Claudio Marchisio i Paolo De Ceglie.
Potencjał dostrzegł w nim Adriano Galliani, który w 2015 roku przedstawił do podpisania pierwszy dokument. Gwarantował mu 100 tysięcy euro rocznie, czyli 8,5 tysiąca euro miesięcznie – całkiem nieźle jak na licealistę. Nowa władza zapatrzona w gwiazdy potrafiła docenić domowe talenty. Już pełnoletni Cutrone przedłużył kontrakt do 2021 roku za 250 tysięcy euro. Otrzymał obietnicę, że przy takich postępach kurek z pieniędzmi wkrótce mocniej się odkręci.
Wielkim triumfem młodości i rocznika ’98 okazał się rewanżowy mecz w Skopje ze Shkendiją. Podawał pomocnik, do siatki trafił napastnik. Po raz drugi w pucharach. Lody przełamał 3 sierpnia w temperaturze 40 stopni Celsjusza i w obecności prawie 66 tysięcy widzów, którzy jeszcze bardziej rozgrzali San Siro. Z CSU Craiova został najmłodszym strzelcem dla Milanu od czasów Brazylijczyka Pato. Miał 19 lat i 282 dni.
San Siro dało mu na starcie duży kredyt zaufania, ale szybko go umorzyło, bo nastolatek zwyczajnie tego nie potrzebował. Grał i wygrywał rywalizację na normalnych warunkach. Imponował wolą walki i nieustępliwością, do której ani błagania, ani złorzeczenia nie były w stanie przekonać
Carlosa Bakki, aż wreszcie z westchnieniem ulgi sprzedano go do Villarrealu. Do zaangażowania regularnie dokładał gole. Nie upoił się jednorazowym wyskokiem i popularnością, która spłynęła z siłą wodospadu i o której parę miesięcy temu mógł co najwyżej śnić, trzymając piłkę pod poduszką.
Został nieoczekiwanym misterem X. Tak przyjęło się we Włoszech nazywać najbardziej spektakularne i zarazem najważniejsze wzmocnienie przed sezonem, trzymane w tajemnicy i przygotowywane na ostatnią chwilę. Na to miano w Milanie nie zasłużył ani Andre Silva, ani Nikola Kalinić, tylko Cutrone, w którego historię ciągle trudno uwierzyć. A jednak ta bajka na naszych oczach stała się rzeczywistością…
TEKST UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (36/2017)