Trwający najdłużej w historii sezon Primera Division (dokładnie aż jedenaście miesięcy!) właśnie dobiega końca. Dzisiejszego wieczora będziemy świadkami ostatniego akordu ligowych zmagań kampanii 2019/2020 w hiszpańskiej ekstraklasie.
Kolejny rekord w wykonaniu Leo Messiego jest na wyciągnięcie dłoni. (fot. Reuters)
Na jedną kolejkę przed zakończeniem sezonu niemal wszystko zostało rozstrzygnięte. Niemal, ponieważ nadal toczy się zacięta walka o udział w Lidze Europy pomiędzy aż sześcioma drużynami. Są nimi Villarreal, Real Sociedad, Getafe, Valencia, Granada i Athletic Bilbao. Nie można również zapominać o boju o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej pomiędzy Celtą Vigo i Deportivo Leganes. Reszta drużyn będzie rywalizowała wyłącznie o przysłowiową pietruszkę.
***
Powiedzieć, że atmosfera panująca w szeregach FC Barcelony jest zła, to tak naprawdę nic nie powiedzieć. „Byliśmy nierówni i słabi. Graliśmy bez intensywności. Aby nas pokonać, wystarczy tylko tego chcieć. W głupi sposób straciliśmy punkty. To opis starcia z Osasuną, ale i całego roku” – stwierdził niegryzący się w język Leo Messi po czwartkowej porażce z beniaminkiem z Pampeluny (1:2).
I doprawdy nie sposób nie rozumieć złości sześciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki. „Duma Katalonii” najpierw straciła szansę na zwycięstwo w Pucharze Króla, a następnie wypuściła z rąk okazję na obronę tytułu mistrzostwa Hiszpanii. Barcelończycy pozostają, co prawda, w grze o victorię w Lidze Mistrzów, jednak jak na razie, po remisie w pierwszym meczu przeciwko SSC Napoli (1:1), nie są nawet pewni awansu do ćwierćfinału.
Owszem, zwycięstwo w dzisiejszej konfrontacji z Deportivo Alaves w żaden sposób nie odmieni ich położenia, jednak pozwoli przynajmniej zakończyć sezon w relatywnie dobrym stylu. Nader aktywny pod polem karnym przeciwników będzie wspomniany Messi, który stoi przed historyczną możliwością sięgnięcia po siódmy w karierze tytuł króla strzelców La Liga. Nikt inny kiedykolwiek nie zanotował podobnego osiągnięcia.
Piłkarze prowadzeni przez Juana Muniza bynajmniej nie zamierzają ułatwiać zadania napastnikowi rodem z Argentyny. W poprzedniej serii gier udało im się zapewnić długo wyczekiwane utrzymanie, co sprawia, że nie spoczywa na nich jakakolwiek presja. Dodatkowo „Los Babazorros” chcą przełamać niechlubną serię prawie dziewiętnastu lat bez wygranej nad ekipą z Camp Nou na własnym stadionie.
***
Zgoła odmienne nastroje można zaobserwować w obozie Realu Madryt. Nic dziwnego. W zeszły czwartek, po raz pierwszy od trzech lat, madrytczycy mogli zaśpiewać słynne „Campeones, campeones, ole, ole ole!” w związku ze zwycięstwem na ligowym podwórku. Ponadto odkąd rozgrywki hiszpańskiej ekstraklasy zostały wznowione po koronawiruswoej przerwie, odtąd „Królewscy” są niczym walec drogowy. Nie mają sobie równych.
Świeżo upieczeni mistrzowie Hiszpanii mają chrapkę na jedenastą z rzędu wygraną. „Zagramy tak jak zawsze chcemy grać. Musimy być maksymalnie zmotywowani. W DNA tego klubu są zapisane zwycięstwa w dosłownie każdym meczu niezależnie od okoliczności. To wcale nie będzie mecz towarzyski” – zapowiedział w swoim stylu Zinedine Zidane, który rzucając słów na wiatr, powołał najsilniejszą możliwą kadrę pod względem personaliów, dając jednocześnie jasno do zrozumienia, że nie chce odpuszczać finiszu sezonu.
Trudno nie przyznać racji szkoleniowcowi „Los Blancos”. Ich nadchodzący rywale stoczą bowiem walkę na śmierć i życie. Nie ma w tym stwierdzeniu ani cienia przesady. Deportivo Leganes, bo o tej drużynie właśnie mowa, posiada realną perspektywę uniknięcia degradacji na poziom Segunda Division. Tylko jeden punkt dzieli podopiecznych Javiera Aguirre od plasującej się tuż nad czerwoną kreską oznaczającej spadek Celtą Vigo.
Istnieją dwa warunki zachowania przez popularne „Ogórki” ligowej bytu. Primo – wygrana nad Realem Madryt. Secundo – porażka zespołu z Galicji. Chociaż Aguirre i spółka niewątpliwie znajdują się w gorszej sytuacji, nie jest zarazem powiedziane, że są wręcz skazani na klęskę. Wprost przeciwnie. Od czterech kolejnych meczów są niepokonani (w tym zanotowali aż trzy zwycięstwa), podczas gdy ekipa z siedzibą w Vigo nie dopisała do swojego dorobku punktowego trzech oczek od sześciu spotkań z rzędu.
***
Co łączy Sevillę i Valencię? Odpowiedź brzmi następująco: Europa. Pierwsi nie dość, że są pewni udziału w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, to na dodatek wciąż rywalizują w ramach tegorocznej edycji Ligi Europy. Po zagwarantowaniu sobie czwartego miejsca na koniec sezonu ekipa ze stolicy Andaluzji myśli przede wszystkim o nadchodzącym dwumeczu z AS Romą. Z kolei drudzy są skoncentrowali wyłącznie na uzyskaniu prawa do gry we wspominanej wcześniej Lidze Europy.
Położenie drużyny znad Zatoki Walenckiej wcale nie jest do pozazdroszczenia. „Nietoperze” chcąc otrzymać przepustkę pozwalając na grę w europejskich pucharach, muszą bezwzględnie zwyciężyć nad niezwyciężonymi od lutego sewilczykami. Ale to nie wszystko. Jednocześnie muszą oczekiwać na brak zwycięstwa w ostatniej kolejce w wykonaniu Getafe i Realu Sociedad, którzy skądinąd również są uwikłani w podobnego rodzaju walkę.
***
Klubu z San Sebastian bynajmniej nie czeka łatwa przeprawa. Podopieczni Alguacila Imanola zmierzą się bowiem na Estadio Wanda Metropolitano z tamtejszym Atletico. „Los Rojiblancos” – podobnie jak ich odwieczni adwersarze pochodzący z białej części Madrytu – w okresie post-pandemicznym nie zaznali jeszcze smaku porażki. Co więcej – piłkarze prowadzeni przez Diego Simeone mają niemały interes w kontynuowaniu zwycięskiego marszu.
Chodzi o dokładnie osiem milionów euro. Właśnie o tyle więcej pieniędzy otrzyma trzecia drużyna nad czwartą z tytułu praw telewizyjnych. Jeszcze większą determinacją wykazują Baskowie. „Wygramy i zagramy w pucharach. Zasługujemy na to” – zapowiedział Imanol. Piłkarze RSSS postarają się przerwać ich imponującą passę, aby nie musieć oglądać się za rezultatami odniesionymi przez bezpośrednich przeciwników w walce o Europę.
***
Europę, która nieoczekiwanie oddaliła się od niekwestionowanej rewelacji kończącego się sezonu – Getafe. Jose Bordalas i spółka jeszcze nie tak dawno potrafili oczarować wszystkich obserwatorów piłki nożnej, jednak nagły wybuch epidemii koronawirusa i związana z nią przymusowa przerwa sprawiła, że „Los Azulones” w niczym nie przypominają drużyny, która potrafiła parokrotnie znaleźć się na podium hiszpańskiej ekstraklasy czy wyeliminować w dwumeczu z rozgrywek Ligi Europy Ajax Amsterdam.
Dość powiedzieć, że w dziesięciu ostatnich meczach zanotowali tylko jedno zwycięstwo. Na ich niekorzyść gra również fakt, że w ostatniej kolejce czeka ich starcie z Levante. Dlaczego? Ano dlatego, że w rywalizacji z ekipą „Los Granotes” na ich własnym boisku nie są w stanie wygrać od siedmiu kolejnych meczów. Żeby znaleźć się w europejskich pucharach na kolejny sezon, muszą zakończyć rzeczoną serię. „Dla nas to będzie jak finał finałów. Być albo nie być” – przyznał Bordalas.