Przejdź do treści
Osiemdziesiąt cztery dni jak wieczność

Ligi w Europie Premier League

Osiemdziesiąt cztery dni jak wieczność

„Rok w futbolu to wieczność.”. Jedna z najczęściej powtarzanych klisz wskazuje na tempo, w jakim świat piłki nożnej mknie do przodu, a co za tym idzie, jak gwałtownym zmianom podlegają jego części składowe. Urok i popularność frazesu polegają na tym, że owy „rok” można zastąpić dowolną jednostką czasową; przekaz zawsze się obroni. W przypadku Manchesteru City i Tottenhamu wystarczyłyby 84 dni.



Jose Mourinho zdaje sobie sprawę, że ponowne ogranie Manchesteru City będzie niezwykle trudne. (fot. Reuters)

 
Dokładnie tyle minęło od poprzedniego starcia obu drużyn. Oceniając obiektywnie – nieszczególnie wiele. Zważając na to, jakiej transformacji uległa narracja wokół The Citizens i Spurs – zaprawdę wieczność.

PEWNIAK Z LONDYNU

W połowie listopada ubiegłego roku krajobraz Premier League prezentował się zgoła odmiennie niż teraz. Liderem stawki było Leicester City, czwarte miejsce zajmowało Southampton, Manchester United był dopiero czternasty. Sezon powoli się rozkręcał, jasnym było, iż faworyci do zakończenia rozgrywek w czołówce prędzej czy później się w niej znajdą. Nie przeszkadzało to jednak w ferowaniu wyroków na temat rywalizacji o tytuł mistrzowski. Czarnym koniem, zaraz obok – cóż za paradoks – Lisów, były – o, znowu – Koguty. Do meczu z Manchesterem City przystępowały one z drugiej pozycji w tabeli. Po trzech kolejnych zwycięstwach ligowych, które osiągnęły tracąc tylko jednego gola.

Piłkarze z Etihad Stadium uchodzili wówczas za jedną z największych negatywnych niespodzianek pierwszej fazy kampanii. Po ośmiu kolejkach (acz zaledwie siedmiu odbytych spotkaniach) okupowali lokatę numer dziesięć. Do szczytu tracili sześć punktów. Głośniej mówiło się nie o tym, że tracą najmniej bramek w lidze (9), a o tym, iż sami zdobywają ich najmniej za kadencji Pepa Guardioli (10). Forma nie pozwalała snuć marzeń o odzyskaniu miana najlepszej drużyny w kraju. Ba, mało kto wierzył, że The Citizens stać na pokonanie Tottenhamu.

To nie było akurat na wyrost. Londyńczycy coraz bardziej przypominali typowy zespół Jose Mourinho. Byli pragmatyczni i skuteczni. Dobrze bronili, zabójczo kontratakowali. Mieli liderów w każdej formacji – od Hugo Llorisa i Erica Diera, przez Pierre’a-Emile’a Hojbjerga, po Harry’ego Kane’a – i indywidualności – Heung-min Son i Kane – potrafiące rozstrzygać losy potyczek. – Kiedy mierzyliśmy się z nimi po raz ostatni (Tottenham zwyciężył 2:0 – przyp. MS), staraliśmy się po prostu przetrwać, zdobyć punkty, które pozwolą nam zakończyć sezon w pierwszej czwórce lub szóstce. Obecnie jesteśmy inną, lepszą drużyną – mówił przed rywalizacją z City The Special One.

Inne było także spotkanie na Tottenham Hotspur Stadium. O ile goście znów dominowali (66% posiadania piłki, 22 strzały przy 4 uderzeniach Kogutów), o tyle tym razem wygranej gospodarzy 2:0 nie sposób było przypisać szczęściu. Po ostatnim gwizdku sędziego Guardiola stwierdził, że jego zespół był lepszy w wielu aspektach, ale nie mógł nie zgodzić się z tym, że triumf rywala był całkowicie zasłużony. Spurs zrobili to, co potrafili najlepiej. Oddali rywalowi inicjatywę, zastawili zasieki obronne (Moussa Sissoko i Hojbjerg pełnili chwilami rolę defensorów) i czyhali na możliwość wyprowadzenia kontry. Oba celne strzały zamienili w gole. Graczem meczu został Kane, który zanotował dziewiątą asystę w sezonie Premier League, a Mourinho powiedział, że Anglik może zmienić postrzeganie pozycji napastnika.

Piłkarze Kogutów pierwszy raz od 2014 roku zasypiali jako liderzy tabeli Premier League. Telewizyjni eksperci okrzyknęli ich pełnoprawnymi kandydatami do sięgnięcia po tytuł mistrzowski.

 


 

W kolejnych tygodniach rzeczywistość szła w parze z taką narracją. Tottenham zremisował z Chelsea, pokonał Arsenal i przedłużył passę występów z czystym kontem do czterech. Juergen Klopp chwalił efekty pracy The Special One, nazywając Spurs maszyną do zdobywania punktów. Portugalczyk przyznał natomiast, iż finisz w czołowej czwórce to za mało, wszak jego drużynę stać na osiągnięcie czegoś „specjalnego”. Aż do 16 grudnia Kane i spółka patrzyli na resztę stawki z góry. Wtedy wpadli jednak w dołek. A kiedy londyńczycy zaczęli słabnąć, spisywany na straty Manchester City począł rosnąć w siłę.

PEWNIAK Z MANCHESTERU

84 dni po starciu na Tottenham Hotspur Stadium role się odwróciły. Narracja zmieniła się o 180 stopni. The Citizens są liderami tabeli angielskiej ekstraklasy, od tamtego listopadowego wieczora nie przegrali ani jednego z 22 spotkań we wszystkich rozgrywkach. Tottenham zajmuje miejsce ósme. Od meczu z ekipą z Etihad Stadium wygrał w lidze 4 potyczki, tyle samo zremisował, a 5 przegrał. Ci sami komentatorzy, którzy wcześniej wieszczyli Kogutom zdobycie mistrzostwa, dziś pytają nie czy, a kiedy kolejne trofeum do gabloty wstawi drużyna prowadzona przez Guardiolę.

Ta sprawia wrażenie nietykalnej. Znowu bije rekord za rekordem. Właśnie wygrała piętnaste kolejne starcie (biorąc pod uwagę wszystkie fronty), co stanowi najdłuższą passę w historii, jeśli chodzi o przedstawiciela najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. W samym tylko styczniu triumfowała dziewięć razy. Od utworzenia Football League w 1888 roku nikt nie mógł pochwalić się takimi wynikami na przestrzeni jednego miesiąca. Na piłkarzach z błękitnej części Manchesteru nie robi to jednak większego wrażenia. Ciągle im mało. Jak zauważył ich szkoleniowiec, w rywalizacji z Sheffield United – dwunaste kolejne zwycięstwo – „biegali i walczyli jak zwierzęta”. – Mamy dużo do poprawy – przyznał natomiast po potyczce z Burnley. Na Turf Moor Manchester City wygrał mecz numer dwadzieścia.

 


 

W czym tkwi źródło wyśmienitej formy? Po pierwsze, w odnalezieniu balansu między szczelną defensywą a skuteczną ofensywą. The Citizens nadal tracą najmniej goli w lidze (14) – zestawienie Rubena Diasa z Johnem Stonesem okazało się strzałem w dziesiątkę – ale sami wreszcie strzelają ich dużo (43). Tylko Manchester United (49) oraz Liverpool (44) umieścili dotąd więcej piłek w siatce od City, przy czym należy pamiętać, iż to rozegrało jedno spotkanie mniej.

Po drugie, w powrocie do korzeni. – Nie podobało mi się to, jak wcześniej graliśmy. Wróciliśmy więc do tego, co robiliśmy w poprzednich sezonach: skrzydłowych ustawionych szerzej i wyżej oraz podstawowych założeń naszego stylu. Resztę załatwiła jakość zawodników. […] Powodem, dla którego nie graliśmy dobrze, było to, że kiedy mieliśmy piłkę, biegaliśmy zbyt dużo. Teraz jesteśmy bardziej spokojni i cierpliwi – tłumaczył Pep.

O sile ekipy z Etihad Stadium świadczy także to, jak radzi sobie bez swojego najlepszego gracza. Trudno napisać, że absencja Kevina De Bruyne nie jest odczuwalna, ale na pewno nie wpływa negatywnie na wyniki. Joao Cancelo jest dziś alfą i omegą – broni, kreuje, strzela. Ilkay Guendogan osiągnął formę życia (od 15 grudnia nie ma w lidze skuteczniejszego piłkarza od Niemca). Phil Foden nie przestaje zachwycać. Raheem Sterling znów błyszczy. Nawet Bernardo Silva powoli budzi się z letargu. Wyrwę po liderze wypełnia… grupa liderów.

Do niczego podobnego nie doszło w Tottenhamie, kiedy z urazem zmagał się Harry Kane. Dwa i pół spotkania, w trakcie których najlepszego asystenta Premier League nie było na murawie, były bezsprzecznie najgorszym momentem sezonu Kogutów. Zespół sprawiał wrażenie kompletnie zagubionego. Nie zdobył złamanego punktu, strzelił tylko jednego gola. Mogąc korzystać z Anglika, który w tym sezonie ligowym brał udział w 24 z 36 akcji bramkowych Spurs, Jose Mourinho wygrywa 53% spotkań angielskiej ekstraklasy. Nie mogąc – 30%.

Nawet ze zdrowym Kanem londyńczycy spisują się jednak co najwyżej poprawnie. Dyspozycja z przełomu listopada i grudnia nie była możliwa do utrzymania na dłuższą metę – zgodnie z modelem goli oczekiwanych (expected goals), Tottenham strzelił o sześć goli więcej i stracił o trzy mniej niż powinien – ale mało kto spodziewał się aż takiego zjazdu. W minionych jedenastu meczach ligowych Koguty zdobyły tylko trzynaście bramek. Zachowały zaledwie dwa czyste konta. Po tym, jak pierwszy raz od 2012 roku przegrały trzy kolejne mecze ligowe, nikt nie rozpatruje ich kandydatury w rywalizacji o tytuł mistrzowski. Mourinho także nie myśli już raczej o osiągnięciu czegoś „specjalnego”. Priorytetem znów jest czołowa czwórka.

 


 

Zdecydowanym faworytem sobotniego starcia na Etihad Stadium będą gospodarze. – Aby pokonać Manchester City, szczególnie Manchester City w takiej formie, musisz rozegrać perfekcyjny mecz. Inaczej nie masz szans – twierdzi The Special One. Obraz widowiska nie powinien znacząco odbiegać od tego, co obserwowaliśmy na Tottenham Hotspur Stadium. Styl gry obu drużyn nie uległ gruntownej zmianie. Wszystko inne – owszem. 84 dni w futbolu to wieczność.

Maciej Sarosiek

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024