Okno transferowe jakiego nie było?
Ostatni dzień okna transferowego w Europie nie przyniósł mocnego trzęsienia ziemi, poza niewielkimi wstrząsami głównie w Hiszpanii. Nie musiał – to co wydarzyło się w ciągu całego lata, a nade wszystko w sierpniu, kibice zapamiętają na długo. Kluby zmienili Leo Messi i Cristiano Ronaldo, dwaj najlepsi piłkarze świata XXI wieku. Pytanie, czy były to transfery od siebie niezależne, czy też Portugalczyk musiał coś zrobić, by nie dać o sobie zapomnieć.
Rywalizacja obu panów trwa od kilkunastu lat. Niby jak wszyscy grają w piłkę, ale oni w inną – złotą mianowicie. Nagroda „France Football” zamieniła się w wyścig dwóch facetów. Argentyńczyk ma sześć błyszczących kul, Portugalczyk – pięć. Ale za to jeden triumf więcej w Lidze Mistrzów. Przejście Messiego do PSG zelektryzowało świat, usunęło wszystko i wszystkich w cień. Nawet pozostałe transfery Katarczyków przestały się liczyć, choć może zdarzyć się tak, że to nie Messi, ale na przykład Achraf Hakimi bądź Georginio Wijnaldum będą wartościowszymi wzmocnieniami, że być może tych piłkarzy paryżanom bardziej brakowało.
Anglia ponad wszystko
Niemniej lądowanie kosmity w Parku Książąt spotęgowało szanse PSG na triumf w Champions League, a samego kosmitę postawiło w uprzywilejowanej sytuacji w grze o Złotą Piłkę, a zatem o tron – o miano najlepszego w XXI wieku, jeśli założyć, że równie wielu zwolnników miał CR7. Powstrzymać Argentyńczyka mógł zatem tylko jego wielki rywal, niepewny przecież tego, jak ostatecznie potoczą się losy Kyliana Mbappe. Ronaldo musiał rozejrzeć się za klubem, który zwiększy jego szanse na LM i Złotą Piłkę. Kierunek obrał słuszny – Manchester. Być może rozsądniejsze byłoby dołączenie do City, niemniej – tak się wydaje – presja jaka wytworzyła się na Ronaldo pchnęła go z powrotem do czerwonej części miasta. Cristiano postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Juventus – w jego ocenie – nie rokował, Juve nie może być pewne nawet odzyskania prymatu we Włoszech, a co dopiero w Europie.
Bo sytuacja wygląda dziś tak, że jest PSG, jest Premier League i długo, długo nic. Angielskie kluby tego lata wydały na pilkarzy około miliarda funtów. Manchester United na Jadona Sancho i Ronaldo wysupłał sto milionów euro, Chelsea więcej dała tylko za samego Romelu Lukaku, z kolei Manchester City ustanowił nowy, wyspiarki rekord, płacą prawie 120 mln za Jacka Grealisha. Transakcje rzędu 20-30 milionów są na porządku dziennym, a to przecież niemal górna granica w Hiszpanii, Niemczech czy we Włoszech, przekraczalna sporadycznie i nieznacznie.
W Italii ciekawie jednak wyglądają wzmocnienia Milanu. Wypożyczenia Alessandro Florenziego, Brahima Diaza, pozyskanie za symboliczną kwotę Oliviera Girouda, poważne transfery Sandro Tonaliego, Mike’a Maignana oraz Fikayo Tomoriego powinny robić wrażenie. Pod tym względem mediolańczyków przebija chyba tylko Roma, gdzie na pierwszy plan wybijają się angielskie transfery Rui Patricio i znakomicie rozpoczynającego sezon Tammy’ego Abrahama – tegorocznego włoskiego rekordzisty.
Hiszpanie borykają się z wyraźnym kryzysem, w Niemczech wcale pod tym względem nie jest lepiej. To znaczy kluby są zdrowsze, ale również dokładnie oglądają każdego centa. Wiele z nich latem nie wydało nawet miliona euro, a są takie – choćby Bochum czy Hoffenhiem – gdzie po stronie wydatków widnieje zero. Nawet wielki Bayern zdawał się być nieco uśpiony, jakby nie w zgodzie w hasłem „FC Bayern kauft, die Liga kaputt!”. Nie byłby jednak do końca sobą, gdyby nie rozkupił najgroźniejszego rywala do mistrzostwa, czyli RB Lipsk. Nie dość, że podebrał mu trenera Juliana Nagelsmanna, to jeszcze – kosztem prawie 60 mln – zabrał czołowego obrońcę Dayota Upamecano i pomocnika Marcela Sabitzera.
Pandemia, jaka pandemia?
Lutowy raport FIFA dotyczący transferów na świecie jasno dowodził, że pandemia wywołana koronawirusem mocno spowolniła piłkarską gospodarkę. Kluby zaczęły ostrożnie rachować pieniądze. Wydano – wówczas – połowę mniej środków na nowych graczy niż przed rokiem. Zresztą szczyt jeśli chodzi o liczbę przeprowadzonych transakcji przypadł na rok 2019 (czyli jeszcze przed pandemią) – wówczas dokonano ponad 18 tysięcy transakcji, czyli prawie dwa razy więcej niż w 2011 roku. Kiedy pandemia została nieco spacyfikowana, kibice wrócili na trybuny, znów ruszyła lawina i wszystko zdaje się wracać do normy. Według już najnowszych doniesień FIFA, w ostatniej dekadzie aktywność wszystkich klubów piłkarskich została wyceniona na blisko 50 miliardów dolarów. Na tym polu przoduje Europa, zaś w pierwszej trzydziestce najmocniej zaangażowanych jest aż 12 klubów angielskich! Owa trzydziestka wygenerowała obroty na poziomie ok. 23 miliardów dolarów, czyli prawie połowę całej krążącej po piłkarskim świecie gotówki, a FIFA wyliczyła wszystko na podstawie aktywności ponad 8 tysięcy klubów działających na wielkim, futbolowym targu. Dziesięć lat temu zaledwie 9 klubów decydowało się na wydatki rzędu 50 mln dolarów. W 2020 roku ta liczba się potroiła.
Kilka miesięcy temu było głośno o powstaniu Superligi, o buncie wielkich klubów europejskich. Prowodyrami całego zamieszania miały być hiszpańskie basiory – Real Madryt i Barcelona. Kluby, którym wciąż mało. Które licytując na rynkach transferowych popadły w kłopoty finansowe (zwłaszcza Barca) i w powstaniu Superligi, za którą miały pójść wielkie pieniądze od sponsorów i telewizji upatrywały szansy wyjścia z kryzysowej sytuacji. Takie zakusy nie wszytkim się podobały.
Z Niemiec nieustannie napływają głosy oburzenia nierówną finansową walką. Mówi o tym Karl-Heinz Rummenigge, mówią inni. Nie tak dawno Max Eberl, dyrektor sportowy Borussii Moenchengladbach, nie mogąc znaleźć srodków na przedłużenie umowy z Matthiasem Ginterem dowodził jak niemoralne jest to, co czynią kluby dofinasowywane przez oligarchów lub szejków, którzy za nic mają pandemię, których żadne ograniczenia nie dotyczą. W lutym dyrektor sportowy Bundesligi, Christian Seifert, wyłuszczał: – Brutalna prawda jest taka, że kilka z tych tak zwanych superklubów to w rzeczywistości słabo zarządzane maszyny, które w ciągu dekady niesamowitego wzrostu nie były w stanie zbliżyć się do zrównoważonego modelu biznesowego… W końcu spalą te pieniądze, tak jak te, które spalili w ciągu ostatnich kilku lat – dodawał nawiązując do pomysłodawców Superligi.
Superliga ostatecznie nie powstała, ale wielcy doszli do wniosku, że nic tak dobrze nie zrobi biznesowi jak rozruszanie rynku transferowego.
Tańczymy do końca
31 sieprnia o północy zamknęło się okno w Europie. Ostatni dzień nie przyniósł transferu numer 1 – tego, na który wszyscy czekali. Kylian Mbappe ostatecznie został w Paryżu, razem z Neymarem i Messim zagra o pełną pulą. Każdy z tego trio ma ten sam cel – Złota Piłka i Champions League. Żaden nie chce dzielić się sławą, a najmniej Mbappe z nowoprzybyłym bogiem futbolu. W Realu miałby mimo wszystko łatwiej. Chciał odejść, Królewscy nie bacząc, że za rok mogą Francuza mieć za darmo, gotowi byli zapłacić najpierw 160 mln euro, potem 180, by ostatecznie ponoć wywindować ofertę do 200 milionów. Próbowali nawiązać nawet bezpośredni kontakt z emirem Kataru. Wszystko na próżno. PSG nie dało zgody, wzgardziło fortuną dąząc do stworzenia dream teamu.
Real musiał się więc zadowolić wyrwaniem z Bretannii wielkiego francuskiego talentu – Eduardo Camavingi. Hiszpanie zapłacili około 30 milionów euro za reprezentanta Tricolores. Transfer obarczony jest jednak sporym ryzykiem, wszakże Camavinga ma ogromny potencjał, ale też zmarnowany sezon za sobą – ostatnio miał problemy z występami w Rennes, choć wynikać one mogły z różnych powodów. Niemniej właśnie w ten sposób Real odegrał się na PSG, które również w swoich planach miało skaperowanie młodej gwiazdki.
Mbappe zatem do Madrytu (jeszcze) nie trafił, wrócił do stolicy natomiast jego kolega z reprezentacji Francji – Antoine Griezmann. Został wypożyczony z Barcelony do Atletico Madryt. Znawcy tematu, tego tematu… nie rozumieją. Griezmann nie jest potrzebny w Atletico, gdzie może zablokować miejsce choćby Angelowi Correi, ale też nie był potrzebny, bo kompletnie się nie sprawdzał, w Barcelonie. Klub z Camp Nou konsekwentnie jednak wypycha drogie w utrzymaniu gwiazdy zamieniając się powoli w składowisko piłkarzy mocno przeciętnych. Griezmann kosztował Barcelonę 120 mln euro, w przyszłym roku Atletico, jeśli zechce, wykupi go za niewielką część tej kwoty. Klub z Katalonii pozyskał zaś Luuka de Jonga, czyli proces holendryzacji trwa tam w najlepsze. Sęk w tym, że De Jong błyszczał w rodzimej lidze, dwa piętra wyżej, w Sevilli, już niespecjalnie. Pora oswoić się z myślą, że Barcelona nieodwołalnie żegna się z latami świetności. Natomiast ciekawy ruch (też pewnie w ramach oszczędności) Barca wykonała z Emersonem Royalem. Jakiś czas temu kupiła go na spółkę z Betisem płacąc 6 mln euro. Brazylijczyk najpierw grał w Sewilli, a teraz miał przenieść się na Camp Nou. Nie zdążył. Barca oddała go do Tottenhamu, ale już za… 25 mln.
Co jeszcze działo się za pięć dwunasta? Daniel James przeszedł z Man United do Leeds, z kolei Chelsea dodaktowo wzmocniła środek pola kupując z Atletico Saula Nigueza. O miejsce w jedenastce będzie mu trudno, The Blues jednak chcą zapewnić sobie głębię składu, dlatego bez większych ceregieli wyłożyli 5 mln za roczne wypożyczenie hiszpańskiego pomocnika. Niespodziewanie polskim bohaterem końcówki okna transferowego był obrońca reprezentacji młodzieżowej Jakub Kiwior, który podobno za 3 miliony euro (ale wliczając wszystkie bonusy) przeniósł się z Żyliny do włoskiej Spezii, gdzie w szatni spotka Arkadiusza Recę, a na trenerskiej ławce Thiago Mottę.
Gwiazdy na ławkach
A propos trenerów, to do sytuacji bez precedensu doszło w Bundeslidze. W siedmiu z ośmiu czołowych drużyn poprzedniego sezonu wymieniono szkoleniowców. Niektórzy po prostu zmienili miejsce pracy – Nagelsmann Lipsk na Monachium, Adi Huetter Frankfurt na Moenchengladbach, Marco Rose Gladbach na Dortmund, Oliver Glasner Wolfsburg na Frankfurt. Karuzela kręci się więc w najlepsze. Najmniej obiecywano sobie po Marku van Bommelu, tymczasem były reprezentant Holandii rozpoczął rozgrywki od trzech zwycięstw.
Liderem Premier League jest Tottenham Hotspur z nowym menadżerem Nuno Espirito Santo, włoska czołówka również ma nowych zarządzających. Na czele jest Lazio, któremu przewodzi Maurizio Sarri. Zastąpił Simone Inzaghiego, tenże z kolei efektownie zaczął sezon z Interem (Antonio Conte został ekspertem telewizyjnym…). A na trzecim miejscu w tabeli AS Roma z największą gwiazdą trenerską – Jose Mourinho.
Wakacje roku 1984…
Czy mamy za sobą najgorętsze lato w historii futbolu? Być może. Przynajmniej odkąd usystematyzowano kwestie transferowe, czyli od 1990 roku, kiedy wybuchła tzw. „sprawa Bosmana”, która wkrótce przybrała branżową nazwę „prawa Bosmana”. Piłkarze po wypełnieniu kontraktu stali się wolnymi zawodnikami, pojawiły się uregulowania prawne i okna transferowe.
Inna rzecz, że być może oceniamy wakacje 2021 pod wpywem emocji wywołanych przypadkiem Messiego. Tak naprawdę prócz pobicia angielskiego rekordu wszech czasów (Grealish), powrotu na Wyspy Lukaku i atomowych wzmocnień PSG, emocjonujemy się transferami wielkich gwiazd, Messiego i Ronaldo, którym jednak coraz bliżej do emerytury. Gdyby pogrzebać mocniej w pamięci okaże się, że godne uwagi, a może nawet rankingowego pierwszeństwa będą wakacje 2001 – Buffon i Nedved do Juventusu, Zidane do Realu, Costa i Pirlo do Milanu, Lampard do Chelsea, Van Nistelrooy do MU; 2003 – Cristiano Ronaldo do MU, Ronaldinho do Barcelony, Beckham do Realu, Makelele do Chelsea; a przede wszystkim 2009 – Ronaldo, Kaka, Benzema do Realu, Eto’o do Interu, Ibrahimović do Barcelony, Tevez do City, zaś Robben do Bayernu. To wszystko era nowożytna, doskonale znana, pamiętana i doceniana. Dalej nie warto sięgać? Otóż warto, przede wszsytkim do lata 1984. To wówczas Manchester United pozyskał Gordona Strachana, FC Porto – Paulo Futre, Bayern – Lothara Matthaeusa, Hellas Verona – Hansa-Petera Briegela, Inter rozbił bank na Karla-Heinza Rummenigge, natomiast składka kilku neapolitańskich dżentelmenów pozwoliła wydrzeć Barcelonie Diego Maradonę. Co było dalej – wiadomo. Sensacja goniła sensację. Verona i Napoli sięgały po mistrzostwo Włoch, Porto po Puchar Mistrzów.
Nie ma jednak wątpliwości, że mało kto spodziewał się takich „ruchów tektonicznych” jak obecne w świecie postpandemicznym, a być może – oby nie – w świecie wciąż trawionym przez epidemię. Okno było spektakularne, lecz wielce prawdodpodbne, że za rok zblednie. Dokładnie z chwilą, gdy zdecydują się zmienić otoczenie Erling Haaland i Mbappe. Dwie gwiazdy młodego pokolenia, piłkarze rozbudzający wyobraźnię młodzieży, dla których epoka Messiego i Ronaldo powoli zaczyna robić się czasem przesżłym, czymś takim, jak dla pokolenia 30-latków era Zinedine’a Zidane’a bądź Ronaldo z Brazylii, a dla 40-latków czasy Marco van Bastena i Maradony. A jeśli jeszcze łącznikiem między nowym a starym za rok okaże się Robert Lewandowski, któremu znudzić się może Bundesliga, dojdzie do wybuchu prawdziwej bomby. Nie mówiąc o tym, że w końcu czas i pora przyjdzie również na Harry’ego Kane’a. Wiele wskazuje na to, że rok 2022 będzie stał pod znakiem migracji wielkich napastników.
ZBIGNIEW MUCHA