W ostatnim czasie stało się to tak nagminne, że niemal przestało bulwersować. A powinno. Przesunięcie do rezerw to pójście przez klub na łatwiznę wobec sprawiającego kłopoty piłkarza. Są skuteczniejsze, choć wymagające wysiłku, metody.
W idealnym świecie, do którego Ekstraklasie bardzo daleko, trener po utwierdzeniu się w przekonaniu, że piłkarz o uznanej renomie, odpowiednich umiejętnościach i doświadczeniu wyraźnie obniżył loty, oczywiście musi zareagować, ale nie w stylu: niech tym problemem martwią się i postarają go rozwiązać inni, trener rezerw na przykład. Bo co on naprawdę może? Nie ma autorytetu, warunków ani bata, żeby delikwenta postawić do pionu.
Ten piąty
To odpowiedzialny za pierwszą drużynę powinien wziąć sobie za punkt honoru odbudowanie piłkarza. Odsunąć go od meczów można, a nawet często trzeba, ale nie od treningów, gdzie tworzy się nie tylko formę, ale też wzajemne relacje, które przecież nie muszą być przyjacielskie (nawet lepiej jak nie są), ale profesjonalne.
Przesunięcie Krzysztofa Mączyńskiego do rezerw z podaną niemal jednocześnie informacją o zgłoszeniu do rozgrywek Mateusza Leleno zabrzmiało jak mało śmieszny, raczej dość ponury żart. Podobnie jak pokrętne tłumaczenia Ricardo Sa Pinto, że w kadrze miał pięciu środkowych pomocników i pierwsze cztery miejsca na jego liście zajmowali Cafu, Domagoj Antolić, Andre Martins oraz Chris Philipps i dla piątego nie znalazł miejsca nawet na treningach. Prawa do oceny umiejętności i przydatności zawodników nikt trenerowi odebrać nie może, ale też trudno oprzeć się wrażeniu, graniczącemu z przekonaniem, że Mączyńskiemu w reprezentacyjnej dyspozycji każdy z wymienionych mógłby czyścić buty. Tylko (i aż) trzeba trochę wysiłku i zwłaszcza dobrej woli ze strony sztabu szkoleniowego, żeby na tamten poziom go wprowadzić.
Nawiasem mówiąc, dziwne prawa ostatnio rządzą w Legii środkowymi pomocnikami, a za tylko jeden z dobitniejszych dowodów niech posłuży postać Michała Kopczyńskiego. Niespełna dwa lata temu w wygranym meczu ze Sportingiem Lizbona w Lidze Mistrzów był jedynym Polakiem wśród pomocników i nie odbiegał poziomem od wodzącego rej w reprezentacji Portugalii Williama Carvalho. Kiedy jeden został wystrzelony do Nowej Zelandii, drugi zbiera komplementy w Betisie Sewilla.
Zwycięstwo Jędzy
Legia chce uchodzić za najbardziej profesjonalny klub w Polsce, za nowocześnie zarządzany i z zewnątrz nawet wygląda na sprawnie funkcjonującą korporację. Jednak coraz częściej powtarzającymi się decyzjami, których ostatnią ofiarą padł Mączyński, szkodzi swojemu XXI-wiecznemu wizerunkowi. Bo wygląda tak, jakby cofała się do korzeni wojskowych, czasów ponurych i siermiężnych, w których niesubordynowanego piłkarza zsyłało się do jednostki, najlepiej karnej, do czasu zmięknięcia.
W tym roku pierwszy w odstawkę poszedł Michał Kucharczyk. Romeo Jozakowi, który popisowo spartolił zimowe przygotowania, ambicja nie pozwalała szukać winy w sobie, więc znalazł kozła ofiarnego. Jego zdaniem Kuchy nagminnie dopuszczał się łamania żelaznej piłkarskiej zasady, że to co w szatni ma zostać w szatni i wynosił do dziennikarzy nieprzeznaczone dla ich uszu informacje. Poza tym chodził sfrustrowany, a kroplą, która przelała czarę goryczy, była kłótnia z trenerem. Od 24 marca do 4 kwietnia rozmyślał nad swoim zachowaniem w drugiej drużynie. I wrócił mocniejszy. O wsparcie kibiców, którzy w tym sporze trzymali jego stronę. Z pewnością cena zapłacona przez Kucharczyka warta była gorącego przyjęcia, które spotkało go po powrocie. Następnie trafiło w Cristiana Pasquato, który za niewłaściwe zachowanie wobec Deana Klafuricia został zawrócony z letniego obozu. U Chorwata już sobie nie pograł, za to szansę rehabilitacji otrzymał od Sa Pinto. Wokół Włocha temperatura tylko lekko się podniosła, natomiast rozgrzała do czerwoności za sprawą Artura Jędrzejczyka. Wracając do treningów po mistrzostwach świata, dostał ultimatum: albo zgodzi się na obniżenie zarobków, albo do rezerwy marsz. Piłkarz wygrał, Legia przegrała, kiedy musiała w meczu pucharowym z Dudelange eksperymentować z Dominikiem Nagyem na lewej obronie. W pierwszym meczu po powrocie strzelił gola, w drugim drugiego, w piątym był kapitanem.
Przymusowy urlop
Podczas gorącego lata 2016 roku, kiedy coś strawnego bez powodzenia próbował przyrządzić Besnik Hasi, po porażce ligowej z Arką i jednym tweecie prezesa Bogusława Leśnodorskiego, że kilku piłkarzy nie może już grać w tej drużynie, ugotowani zostali Jakub Rzeźniczak, Stojan Vranjes i Tomasz Brzyski. Wydawało się, że wszyscy trzej dostali bilet w jedną stronę, a tymczasem Rzeźnik okazał się jedynym piłkarzem Legii, który z trenerem Jackiem Magierą rozegrał najwięcej minut w grupowych meczach Ligi Mistrzów. Warto jeszcze wspomnieć o tym, że do porządku przez generała Stanisława Czerczesowa został przywołany szeregowy Aleksandar Prijović, z kolei grubo wcześniej, bo w 2000 roku głośnym echem odbiło się odesłanie do Młodej Ekstraklasy tercetu Piotr Giza, Jakub Wawrzyniak i Maciej Iwański.
Gdzie indziej również coraz chętniej korzystają z tego środka wychowawczego. W Piaście bezskutecznie już od dobrych paru miesięcy starają się skruszyć i zarazem odchudzić miesięczne pobory Konstantina Vassiljeva. We wrześniu Estończyk jechał na mecze reprezentacji w Lidze Narodów prosto z boisk śląskiej okręgówki. Trener Ivan Djurdjević nie widział miejsca dla powracającego z wypożyczenia Szymona Pawłowskiego, który na transfer czekał w drugim zespole Lecha. Tam w poprzednim sezonie można było się natknąć na Thomasa Rogne, Vernona De Marco, Ołeksija Chobłenkę czy Nicklasa Baerkrotha. Akurat w Poznaniu sytuacja wydaje się rozwojowa. Wobec coraz bardziej odczuwalnego niezadowolenia władz klubu wobec co poniektórych zawodników (Maciej Gajos, Łukasz Trałka, Darko Jevtić) niewykluczone, że któryś z nich jeszcze w tym sezonie spadnie dwie klasy niżej.
W Śląsku kara – akurat słuszna – spotkała Arkadiusza Piecha, któremu nie spodobały się mocne treningi Tadeusza Pawłowskiego. Zanim przeprosił, lżej potrenował w rezerwach. Jednak największa płynność między pierwszą a drugą drużyną jest w Cracovii. Odkąd trenerem jest Michał Probierz, co chwila ktoś awansuje lub zostaje zdegradowany. Długo w czyśćcu przebywał Mateusz Szczepaniak, w zawieszeniu cały czas żyje Mateusz Cetnarski i to samo być może spotkałoby Miroslava Covilo, który na czas wyjaśnienia transferu do Lugano został wysłany na przymusowy urlop. Na swoje szczęście wyrwał się do pracy do Szwajcarii.
Tomasz Lipiński