Zimowe okienko transferowe różni się od letniego długością trwania, skalą i ważkością zawieranych transakcji, a także celami oraz oczekiwaniami, z jakimi przystępują do niego kluby. Wyciągnięcie wniosków z lipcowo-sierpniowych działań może jednak w styczniu zaprocentować.
Handel trwa i nie skończy się jeszcze przez blisko miesiąc. Przynajmniej w Premier League, której dotyczy niniejszy tekst. Jakie lekcje z lata powinny odrobić osoby zarządzające firmami rywalizującymi w najlepszej lidze świata przed ruszeniem na zimowe zakupy?
Najdrożej nie znaczy najlepiej
Prawda stara jak świat znów znalazła potwierdzenie. Pandemia zmniejszyła wydatki angielskich klubów, ale i tak przeznaczyły one na wzmocnienia ponad miliard funtów (dwa razy więcej niż Włosi, trzy razy więcej od Niemców i Francuzów, pięć razy więcej niż Hiszpanie). Kilka pobiło swoje rekordy. Wiele ubiło naprawdę dobre interesy. Niektóre zaspokoiły własne potrzeby.
Gdzieniegdzie panuje jednak niedosyt. Ile transferów spośród dziesięciu najdroższych znalazłoby się w zestawieniu dziesięciu najlepszych? Jeden, góra dwa. Martin Odegaard jest istotnym członkiem wyjściowego składu Arsenalu, a w grudniu był wiodącą postacią całej ligi. Gra Bena White’a walnie przyczyniła się do tego, że Kanonierzy dysponują jedną z najszczelniejszych defensyw w Premier League.
Reszta bohaterów topowych pod względem wysokości odstępnego przeprowadzek z przeróżnych względów (wydłużona aklimatyzacja w nowym zespole, mieście, kraju lub rozgrywkach, konkurencja, kontuzje, forma, sytuacja drużyny) nie błyszczy. Zostając przy najcenniejszej dziesiątce, chodzi o Jacka Grealisha, Romelu Lukaku, Jadona Sancho, Raphaela Varane’a, Ibrahimę Konate, Emiliano Buendię, Kurta Zoumę oraz Leona Baileya. Jest oczywiście zbyt wcześnie, by ocenić ich transfery negatywnie. Uznać je za błędy. Kluby, do których trafili, nie pozbyły się dziesiątek milionów, oczekując maksymalnego efektu w pół roku. To charakteryzuje raczej transakcje zawierane zimą – styczniowe okienko służy czasami do naprawy błędów z lata, załatania dziur powstałych w pierwszej części sezonu, zwiększenia mobilizacji w rywalizacji o spełnienie celów. Tym bardziej warto wyciągnąć wnioski.
Tego, iż wysoka jakość nie jest uzależniona od wysokiej ceny, dowiodły zmiany barw przez Demaraia Graya, Emmanuela Dennisa, Tino Livramento i Jose Sę. Żaden z nich nie kosztował więcej niż dziesięć milionów. Każdy miał bardzo pozytywny wpływ na nową drużynę. Cały kwartet mógłby z powodzeniem ubiegać się o uwzględnienie w wyliczance najlepszych letnich transferów.
Znajomość ligi bywa przereklamowana
W teorii łatwiej odnaleźć się w realiach rozgrywek, w których zaliczyło się już kilkadziesiąt lub nawet kilkaset występów. Skraca to okres aklimatyzacji w nowym klubie o czas potrzebny na przystosowanie się do intensywności zmagań, stylu sędziowania i atmosfery na trybunach. Wartościowy bonus na start.
Praktyka pokazuje jednak, że doświadczenie nabyte podczas gry w danej lidze w przeszłości nie jest warunkiem niezbędnym do wzięcia jej szturmem. Emmanuel Dennis (8 goli, 5 asyst) jest drugim najproduktywniejszym ofensywnie piłkarzem Premier League (za Mohamedem Salahem, obok Michaila Antonio) i nadzieją Watfordu na utrzymanie. Burnley przed powrotem do Championship ma uchronić Maxwel Cornet, bożyszcze fanów The Clarets. Jose Sa to jeden z najlepszych golkiperów w stawce i współtwórca tamy, jaką stanowi blok obronny Wolverhampton (gdyby nie interwencje Portugalczyka, Wilki straciłyby blisko 5 goli więcej). O Takehiro Tomiyasu można napisać to samo, co wyżej stoi przy nazwisku White. Tino Livramento w pierwszych dziewiętnastu kolejkach nie stracił ani minuty (osiągnięcie niemal bez precedensu, jeśli chodzi o nastolatków wchodzących do angielskiej ekstraklasy), miejsca w wyjściowym składzie Southampton pozbawiła go kontuzja.
Dużo istotniejsze od znajomości ligi jest wpasowanie się do systemu taktycznego drużyny. Dennis czy Cornet zrobili to sprawniej od Lukaku czy Grealisha, choć trzeba zaznaczyć, że poziom skomplikowania owego systemu jest znacznie wyższy w Chelsea i Manchesterze City niż w Watfordzie i Burnley.
Powroty wypadają różnie
Niniejsza lekcja łączy się z poprzednią. Znów chodzi o wcześniejsze powiązania z Premier League. Jest grono piłkarzy, którzy latem do niej wrócili. Jedni po kilkunastu miesiącach, drudzy po kilkunastu latach. Jednym wyszło to na dobre, innym dotąd na złe.
W pierwszej grupie znajdują się: Cristiano Ronaldo (Manchester United ma problemy, ale bez Portugalczyka byłyby one jeszcze poważniejsze), Demarai Gray (Everton ma problemy, ale bez Anglika byłyby one jeszcze poważniejsze) i Ashley Young (w Aston Villi nie jest postacią pierwszoplanową, bo nie miał nią być, lecz Steven Gerrard może liczyć na jego uniwersalność i doświadczenie).
Druga grupa jest liczniejsza, wszak należą do niej: Emiliano Buendia (nie stał się nowym liderem The Villans, choć ostatnio miewa przebłyski), Aaron Lennon (jego zasługi ograniczają się do gola na Old Trafford), Romelu Lukaku (wciąż szuka nici porozumienia z trenerem i kolegami z Chelsea, ponoć w Londynie nie mieszka mu się najlepiej), Salomon Rondon (nie ma liczb, są gwizdy kibiców) oraz Nikola Vlasic (David Moyes wprowadza go powoli, cierpliwie).
W swoistym rozkroku stoi Will Hughes. Na debiut w barwach Crystal Palace czekał do ostatniego dnia listopada, ale w końcówce 2021 roku Patrick Vieira mu zaufał i na razie nie żałuje, konsekwentnie na 26-latka stawiając.
Czas pokaże, do którego zbioru dołączą Kieran Trippier i inni wracający zimą do Premier League.
Różnica między Championship a Premier League jest ogromna
Wiadomo o tym nie od dziś, ale potwierdzeń stale przybywa. Nie uwzględniając graczy beniaminków, którzy nie byli latem transferowani, i Buendii, o którym już było, najdobitniejszy przykład stanowią losy Adama Armstronga. Autor 28 trafień na zapleczu angielskiej elity i tym samym jego wicekról strzelców po przymierzeniu trykotu Southampton zdobył 2 ligowe bramki w 16 występach. Buty, które zostawił po sobie Danny Ings, okazały się trudne do wypełnienia.
Zdarzają się rzecz jasna tacy, którzy przechodzą przez drzwi oddzielające Championship i Premier League pewnym krokiem. Ostatnio zrobił to Michael Olise, jeden z najefektywniejszych atakujących w lidze. 311 minut wystarczyło mu do wzięcia udziału w 5 akcjach bramkowych.
Pokładanie zbyt dużej wiary w gwiazdach drugiego poziomu rozgrywkowego nie jest jednak wskazane.
Warto robić interesy z Chelsea
Konkretniej – opłaca się wyciągać z niej tych, którzy odznaczają się nieprzeciętnymi umiejętnościami, lecz nie wystarcza im to do wygrania rywalizacji z najlepszymi z najlepszych w tym zawodzie. Tino Livramento nie był w stanie wygryźć Reece’a Jamesa czy Cesara Azpilicuety, ale w Southampton spisuje się świetnie. Na St. Mary’s Studium nie mogą również narzekać na Armando Broję, który przy Lukaku, Timo Wernerze i Kaiu Havertzie raczej nie pograłby zbyt wiele. Gdyby nie poważny uraz, Kurt Zouma stanowiłby o sile defensywy West Hamu, a wobec obecności Thiago Silvy, Antonio Ruedigera, Azpilicuety, Trevoha Chalobaha i Andreasa Christensena na Stamford Bridge miałby problemy z regularnymi występami. Crystal Palace zgarnęło Marca Guehiego (podobny przypadek do Zoumy) oraz Conora Gallaghera i nie żałuje. Ba, najchętniej wykupiłoby tego drugiego, wszak sprowadziło go na zasadzie wypożyczenia.
Rodzynkiem jest Billy Gilmour. Reprezentant Szkocji zawodzi jak całe Norwich City. Ostatnio skupiła się na nim frustracja kibiców. Nie brakuje głosów nawołujących do skrócenia jego pobytu na Carrow Road.
***
Zimowe okienko transferowe trwa. Kluby Premier League, które starają się o wzmocnienia, powinny pamiętać o tym, by nie łączyć ściśle wysokości odstępnego z jakością, nie przeceniać wartości znajomości ligi, przyglądać się osiągnięciom piłkarzy z Championship przy użyciu odpowiedniego filtra i uważnie monitorować sytuację poszczególnych zawodników Chelsea. Latem zwiększało to szansę na sukces.
Maciej Sarosiek