Trudno o bardziej znany i zarazem pojemny emocjonalnie z włoskich zwrotów. Może równie dobrze wyrażać zachwyt, co totalne rozczarowanie. I tak właśnie dwubiegunowo należy podejść do nowego transferu Juventusu.
TOMASZ LIPIŃSKI
Zatrzymując się jeszcze przy tytule, przede wszystkim należy go traktować dosłownie. Nie ma Adriena Rabiota bez jego matki Veronique, która jest szyją w tej rodzinie i kręci wszystkim, co dzieje się wokół syna. On jest piękny, ona jest bestią, on – dr Jekyll, ona – mr Hyde. Gdyby zła strona tak często nie brała góry, a dobra nie była tak uległa, opuszczaliby ojczyznę przy dźwięku fanfar, a nie kuchennymi drzwiami. Choć nie, nieprawda, wróć. Nie musieliby jej w ogóle opuszczać, bo pod wieżą Eiffle’a mieliby wszystko, czego dusza zapragnie.
Wszechobecna
Zanim do sedna, to jeszcze jedna refleksja. W tej relacji, z pewnością będącej świetną pożywką dla psychologów, zdumiewa jej archaiczność. Dziś młodzi albo jak szybciej pragną opuścić rodzinne ognisko i potem na własny rachunek mogą nawet marznąć, albo po prostu oddzielają grubym murem swoje sprawy od uwagi rodziców. Mało który 24-latek zdecydowałby się zabrać rodzica na zwykły koncert, a co dopiero na podpisanie umowy o pracę. Pachniałoby niewąskim obciachem. A Rabiot nie widział nic złego ani wstydliwego w tym, że matka towarzyszyła mu w Turynie. To była najnormalniejsza rzecz na świecie. Tak przecież było zawsze. Reprezentowała go wszędzie, gdziekolwiek się pojawił, a że wszędzie były w związku z tym problemy, to nie jej wina. Ona przecież chciała dla niego jak najlepiej.
Jako pierwsi jej charakterek poznali w Manchesterze City. W 2008 roku Adrien został zaproszony do tamtejszej szkółki, gdzie uczył się pilnie całe pół roku, czyli do momentu, w którym mama zawołała do domu. Nie podobało jej się, że trenerzy pozostawali głusi na jej prośby, sugestie i robili wszystko bez jej akceptacji. Jakby to nie ona wiedziała, czego jej własnemu synowi potrzeba najbardziej.
Cztery lata później parafowała pierwszy kontrakt z Paris SG i oczywiście nadal z dużą podejrzliwością patrzyła na otaczających Adrienka trenerów, akurat z Carlo Ancelottim na czele. Żeby nic głupiego nie wpadło im do głowy, musiała mieć cały czas baczenie. Wymyśliła, że wpakuje się do samolotu zabierającego drużynę na zimowy obóz. Kiedy nie dostała karty pokładowej, pod byle pretekstem wykreśliła syna z listy uczestników wycieczki, a następnie wymusiła wypożyczenie do Tuluzy. Tam ówczesny trener Alain Casanova wiele rzeczy w swoim życiu widział, ale po raz pierwszy spotkał się bardziej z żądaniem niż prośbą o pozwolenie uczestnictwa w każdym treningu. Nie wyraził na to zgody.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (28/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”