Patrzenie na jego grę zawsze sprawiało mi przyjemność. Godzinami można się wpatrywać w to, jak prowadzi piłkę przy nodze. Króciutko. Tak krótko, że krócej już się nie da. Futbolówka siedzi mu na bucie niczym przyklejona. Nie tylko ja nie mogłem nasycić się tym widokiem. Sam Max chyba też, bo przecież gdyby było inaczej, to nie robiłby tego tak nagminnie. No i w tym sęk.
TOMASZ URBAN, KOMENTATOR ELEVEN
Kiedy ja wybałuszałem oczy z zachwytu, trenerzy Meyera rwali włosy z głowy. To, co dla kibiców i obserwatorów było kwintesencją piłkarskiej estetyki, przełożeni Maksa musieli odbierać jako przejaw futbolowego kiczu. Przecież zawodnik grający na pozycji numer 10 to nawet z definicji rozgrywający, a nie holujący piłkę. On ma przyspieszać grę, a nie zwalniać.
Najlepsi środkowi pomocnicy na świecie szybko myślą i szybko biegają. Taki Xabi Alonso, w schyłkowym okresie gry w Bayernie, już tylko szybko myślał, ale i to wystarczało do utrzymania tempa gry zespołu. A Max Meyer na pozycji numer 10 tylko szybko biegał. Najczęściej oczywiście z piłką przy nodze. To zaś nie dawało zespołowi należytych korzyści.
Do tego nigdy nie imponował statystykami. Owszem, coś tam strzelił, coś tam dograł, ale wrażenia artystyczne w jego przypadku niemal zawsze brały górę nad wymiernymi liczbami. Tylko raz wzbił się ponad przeciętność w tym względzie. W 41 meczach sezonu 2015-16 zaliczył 6 goli i 10 asyst, choć też przecież trudno taki bilans uznać za wybitny. Już wtedy zaczęło się poszukiwanie najodpowiedniejszego dla Maksa miejsca na boisku. Andre Breitenreiter ustawiał go a to w środku, a to na boku, licząc zapewne na jego dynamikę. Jego następca, Markus Weinzierl, też nie był w pełni przekonany do Maksa ustawionego centralnie za napastnikiem, tym bardziej że w preferowanym przez niego ustawieniu 1-3-5-2 nie było miejsca dla klasycznej dziesiątki. Meyer, uznawany przecież za jeden z największych talentów, jakie kiedykolwiek spod swojej ręki wypuścił Norbert Elgert, odgrywał coraz mniejszą rolę w zespole i coraz bardziej rozmieniał się na drobne.
Widział to także Christian Heidel, który minionego lata dość aktywnie poszukiwał chętnych na usługi niewysokiego technika. Pisało się o zainteresowaniu Tottenhamu, w grę miały też wchodzić kluby z Hiszpanii, ale do żadnych konkretów nie doszło. Prasa niemiecka informowała, że w Schalke postawiono na nim krzyżyk i ani klub, ani też sam zawodnik nie są zainteresowani przedłużeniem współpracy. Domenico Tedesco początkowo także zdawał się go pomijać w swoich wyborach – w gruncie rzeczy również ze względów taktycznych. Aż w końcu wpadł na szatański pomysł. Piłkarza, który w poprzednim sezonie wygrywał średnio ledwie 40 procent pojedynków, cofnął z pozycji numer 10 na 6. Skutek tej transformacji przeszedł najśmielsze wyobrażenia, a szum wokół zawodnika zrobił się większy niż kiedykolwiek.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (7/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”