Królewski klub z Madrytu przechodzi największy kryzys od lutego 2016 roku, kiedy po przegranych derbach stolicy Hiszpanii miał 12 punktów straty do lidera tabeli Primera Division. Wtedy martwiono się, żeby nie zakończyć sezonu poza podium, a skończyło się na przegraniu o włos mistrzostwa kraju i triumfie w Champions League. Jak będzie teraz?
Cristiano Ronaldo miał (i wciąż ma) w bieżącym sezonie mnóstwo powodów do frustracji.
Sytuacja istotnie wygląda podobnie, rywalami Realu wydają się raczej Atletico i Valencia niż Barca. Różnica polega na tym, że wtedy czwarte miejsce skazywało na upokarzającą walkę w eliminacjach Ligi Mistrzów, zaś teraz daje bezpośredni awans do fazy grupowej.
Nie jest łatwo bawić się w prognozowanie, co się wydarzy, bo Real to zespół, który w jeden dzień może ze śmiesznego, jakim jest dzisiaj, stać się wielkim. Wtedy Zinedine Zidane zażegnał kryzys, zmieniwszy podejście do zawodników. Na początku kadencji był dla nich starszym bratem, zawsze ich bronił. Po tamtym meczu, w którym przebiegli łącznie 11 kilometrów mniej niż futboliści Atletico, nie zaatakował ich na konferencji prasowej, za to w szatni ostro z nimi pojechał, zarzucił niewłaściwą mentalność, brak ochoty do walki, walił pięścią w ścianę. Później zresztą przyszedł czas i na publiczne połajanki. Nauczył się wtedy, że nie można zanadto ufać piłkarzom, nie należy ich tylko głaskać, że trener musi także od czasu do czasu wyciągnąć kij. Pytanie na teraz brzmi: czy Zidane zrobi to samo co wtedy, czy też postanowi nadal grać rolę dobrego tatusia?
9 stycznia 2018 roku Zizou zamknął się z piłkarzami w szatni i długo z nimi rozmawiał. Nie chciał na następującej po tym spotkaniu konferencji prasowej zrelacjonować, co powiedział graczom. Oto skrót wypowiedzi Francuza z najgorętszego spotkania z dziennikarzami przed meczem Copa del Rey z Numancią: – To, co dzieje się w szatni, jest sprawą zespołu. Możecie sobie analizować, co chcecie, mówić o kryzysie albo nie, szukać winnych – my szukamy rozwiązań. Mamy do wykonania pracę, tej pracy jest więcej niż kiedykolwiek i sądzę, że jest to jasne także dla zawodników. Nasze problemy raczej tkwią w głowach niż w mięśniach. Nie winię żadnego zawodnika za obecną sytuację zespołu, jeśli ktoś ma słabszy moment, to jestem z nim, chcę mu pomóc, a nie krytykować. Nie chcę nikogo nowego w styczniu, mam wystarczająco silną kadrę. Ja też nie jestem problemem, nigdy żadnego problemu prezydentowi nie stwarzałem. Czuję się jednak na siłach wydźwignąć zespół z kryzysu.
Z tych słów wynika, że na razie jeszcze na ostro nie poszedł, że wciąż wierzy, iż dobrym słowem uda mu się nakłonić zawodników do zwiększonego wysiłku. Wskutek takiej strategii, ślepego zakochania się w piłkarzach, z którymi osiągnął sukces, poległ już niejeden trener, w tym w Realu Carlo Ancelotti. Jednak dobrze poinformowana stacja radiowa SER doniosła od razu, że w szatni padły z ust Zidane’a także mocne słowa, o „sytuacji krytycznej”, a następnie głos zabrali dwaj wielcy liderzy, czyli Cristiano Ronaldo i Sergio Ramos. Sojusz z nimi oraz ich nienaganne relacje były podstawą sukcesów Ancelottiego i Zidane’a. Oni dwaj, i tylko oni, potrafią zapanować nad zespołem, zmobilizować go do gry na maksa. Czy jednak uda im się i tym razem?
Drogą do znalezienia odpowiedzi na wszystkie pytania o przyszłość jest prawidłowa diagnoza chorób trawiących Real. Spróbujmy ją postawić. Oto 10 (a nawet 11) przyczyn słabej gry i wyników zespołu. Lista ta jest kompilacją zarzutów stawianych przez hiszpańskie media oraz przemyśleń autora. Wynika z niej, że jedna słabość wywołuje drugą, druga trzecią i tak dalej. Drużyna więc dołuje, bo futbol to system naczyń połączonych.
Wszystkie liczby dotyczą stanu na 11 stycznia.
1. Słabe przygotowanie fizyczne. Fakty są takie, że gdyby opracować tabelę Primera Division po 18 kolejkach, uwzględniając wyniki do przerwy, Real byłby liderem, miałby 39 punktów i o trzy wyprzedzałby Barcelonę. W pierwszych połowach ma bilans bramkowy 23-6, a w drugich – 9-10 (Barcelona – 32-4). Zidane wiele razy już powtarzał, że drużyna zagrała świetną pierwszą część meczu i to traktuje jako powód do optymizmu. Szklanka jest jednak do połowy pusta. Antonio Pintus, spec od przygotowania fizycznego, świetnie spisał się przed rokiem, ale najwyraźniej tym razem zawiódł. Piłkarzom brakuje siły i, przede wszystkim, eksplozywności. Poruszają się jak muchy w smole, zwłaszcza w końcowych fragmentach meczów.
2. Brak skuteczności. To jest w tym sezonie stała śpiewka Zidane’a: gramy dobrze, ale brakuje skuteczności. To prawda, trener dotknął istotnego problemu. W poprzednim sezonie zespół strzelał w lidze o 50 procent goli więcej (47 wtedy do 32 dziś w 17 meczach). Zajmuje w kampanii 2017-18 23 miejsce w pięciu najsilniejszych ligach Europy pod względem skuteczności! Ale jak ma być inaczej, skoro odeszli Alvaro Morata, James Rodriguez oraz bardzo skuteczny w Olympique Lyon Mariano Diaz? Łącznie napastnicy Realu (CR, Bale, Benzema) strzelili w lidze 10 goli, podczas gdy dwaj snajperzy Barcelony, Leo Messi i Luis Suarez – 27! Trzeci strzelec zespołu z Katalonii, Paulinho, ma siedem goli na koncie, a wszyscy pomocnicy Realu razem – 11.
3. Egoizm piłkarzy. Kluczowe w pracy z takim zespołem jest doprowadzenie do sytuacji, w której wszyscy jego członkowie myślą tylko o dobru drużyny. Każdy drogi i przekonany o swej wielkości zawodnik, a innych w Realu nie ma, ma przecież tendencję, by ciągnąć wózek w swoją stronę, walczyć o własną sławę i szlifować indywidualne statystyki. Dopóki trener tego nie okiełzna, nie ma szans na sukces. O tym, jak wygląda w Realu sytuacja na owym kluczowym odcinku, świadczą najlepiej zachowania piłkarzy podczas gry: kiedy na nieudane zagranie partnera reagują pozytywnie, czyli bijąc mu brawo, gdy niecelnie strzeli, dziękując za samą próbę podania – wszystko jest w porządku. Lecz gdy zaczyna się festiwal min i gestów – dowodzi to, że drużyna się sypie. W przypadku Realu sygnał do przełączenia się z jednego trybu na drugi daje Cristiano Ronaldo. Portugalczyk zaś myśli o zespole i robi team spirit, gdy dobrze się wiedzie jemu samemu. Kiedy strzela dużo goli, jest łaskawy dla partnerów. Ale kiedy ma przez dłuższy okres złą passę, wścieka się, chcąc na nich przerzucić winę za niepowodzenia. Wystarczy spojrzeć na aktualną tabelę strzelców Primera Division, by wszystko stało się jasne. Cristiano musi ustrzelić co najmniej dwa hat-tricki z rzędu, żeby zaczął myśleć o dobru zespołu, a nie uciekającym mu bezpowrotnie Trofeo Pichichi.
4. Mistrzostwa świata. Zespół traci kolejne punkty, Barcelona zaś staje się mocniejsza. A ponieważ szanse na tytuł mistrzowski maleją, poszczególni zawodnicy – jak zasugerowała „Marca” – zaczynają już myśleć o finałach mistrzostw świata i oszczędzają się w lidze. To oczywiście dosyć karkołomna teza, ale w innym, niewykraczającym poza rozgrywki klubowe kontekście takie zachowanie nie byłoby pozbawione racjonalności: skoro liga nam uciekła, nie zabijajmy się w niej, gdyż i tak nie przyniesie to skutku, lepiej idźmy na całość w Lidze Mistrzów oraz w Copa del Rey.
5. Źle poukładane w głowach. Problemem jest też zapewne to, że młodzi piłkarze, którzy mieli dawać zmiany gwiazdorom i też od czasu do czasu ciągnąć wózek, nie mają właściwej mentalności. Inaczej Zidane na ich pytania o to, dlaczego tak mało grają, nie odpowiadałby, że grają ci, którzy najlepiej trenują (oni zaś stawiają mu zarzut, że właśnie tak nie jest!). Ponadto jeden z młodych zawodników powiedział anonimowo stacji SER po owym zgromadzeniu z 9 stycznia, że cała 45-minutowa przemowa trenera oraz późniejsze wystąpienia kolegów były nudne i mało produktywne. Oni zapewne uważają się już za gwiazdy, piłkarzy kompletnych, którzy pozjadali wszystkie rozumy.
6. Słabi rezerwowi. W poprzednim sezonie Zidane miał w grze ofensywnej plan A: z BBC w ataku, plan B: z Vazquezem i Asensio na skrzydłach, plan C: z Moratą i Jamesem oraz plan D: z rombem w środku pola i Isco na jego szpicy oraz duetem napastników. Wszystkie działały, zawsze dzięki któremuś udawało się odnieść zwycięstwo. Teraz plan C „odszedł” do innych klubów, plan B nie daje rezultatów, gdyż obaj skrzydłowi zgubili formę, plan D spowszedniał, został rozpoznany przez rywali, a plan A nie istnieje z powodu ustawicznych kontuzji Bale’a i beznadziejnej formy Benzemy.
7. Szajba Marcelo. Brazylijski lewy obrońca jest najlepszy w świecie, gdy trener nałoży mu wędzidło będące w stanie czasami zatrzymać go na własnej połowie. W tym sezonie jednak zawodnik nie słucha się Zizou, robi na boisku, co chce, uprawia samowolkę. Włącza się w każdy atak, nie wraca na własną połowę, po jego stronie zieje więc czarna dziura, w którą ochoczo wchodzą rywale. Z 16 goli straconych w pierwszych 17 ligowych meczach zespołu sześć padło po akcjach rywali jego stroną, kiedy Brazylijczyk był na boisku, ale nie tam, gdzie trzeba. Dlaczego więc stale gra? Ponieważ jego zmiennik, Theo Hernandez, prezentuje jeszcze większą dezynwolturę i Zidane jeśli go wystawia, to najchętniej na boku pomocy. Liczba goli straconych przez Real jest przyzwoita, zespół broni poprawnie. Gdyby nie słaba gra Marcelo, zapewne więcej punktów udałoby się zdobyć, zachowując zero po stronie strat.
8. Mała aktywność bocznych obrońców. Żeby jeszcze z tego zapalczywego biegania Marcelo do przodu coś wynikało, byłoby pół biedy. Gdyby notował asysty, bilans wychodziłby przynajmniej na zero. Tyle że nic mu się w ataku nie udaje. Przez prawie całą jesień kontuzjowany pozostawał Dani Carvajal, postać bardzo ważna w systemie ofensywnym zespołu. Zastępujący go Achraf Hakimi miał dobre momenty, podobnie jak po drugiej stronie Theo. Jednak porównanie ofensywnej produkcji bocznych obrońców Realu i Barcelony jest przytłaczające. Wymieniony kwartet graczy Los Blancos zaliczył jedną asystę w lidze, natomiast odpowiedni zawodnicy Barcy (Jordi Alba, Sergi Roberto, Ruben Semedo) – 11!
9. Brak efektu własnego stadionu. Jeśli drużyna ma słabszy okres, z trudem zdobywa punkty, metodą na przetrwanie złego czasu jest przynajmniej wygrywanie meczów na własnym obiekcie. Dopóki swój stadion jest fortecą, dopóty jest nadzieja. Tymczasem… Barca straciła tylko dwa punkty na Camp Nou, remisując z Celtą, zaś Real obok pięciu zwycięstw zanotował dwa remisy i dwie porażki. Wynika to nie tylko z czysto piłkarskich słabości zespołu, ale też z tego, że nie może on liczyć na bezwarunkowe wsparcie fanów. Nawet jeśli gwizdy dotyczą pojedynczych piłkarzy (a fani Realu zawzięli się wręcz na Benzemę), nie pozostają bez wpływu na postawę reszty. Na Santiago Bernabeu nie ma po prosu atmosfery, a bez tej, jak wiadomo, nie uda się nawet najlepsza impreza.
10. Powolność Zidane’a. Francuski trener też zresztą irytuje kibiców, a mianowicie tym, że bardzo późno robi zmiany. Wszyscy od dawna widzą, co w zespole nie funkcjonuje, kto gra źle, co należy zmienić – a on zachowuje się, jakby dostrzegał to jako ostatni. Do rzadkości należą mecze, w których dokonuje roszady przed 70 minutą – zdarzyło się to w zaledwie sześciu z 29 pierwszych meczów sezonu! Co do Francuza, to jeden z publicystów gazety „As” postawił ostatnio tezę, że nasycił się już klubowymi sukcesami z Realem Madryt, chce jeszcze tylko zdobyć Copa del Rey, żeby mieć komplet trofeów, a od nowego sezonu pragnie objąć fotel selekcjonera reprezentacji Francji. W tym wywodzie może tkwić ziarno prawdy: małżonka Zizou, Veronique, nigdy nie lubiła, gdy mąż za długo siedział w pracy, a przecież selekcjoner ma jej znacznie mniej niż trener drużyny klubowej. W każdym razie taka koncepcja tłumaczyłaby nieustannie dobry humor Zidane’a, po którym kolejne niepowodzenia Realu spływają jak woda po kaczce.
Tak wygląda madrycka panorama. Brzydkiego image’u zespołu nie zmienił świetny ligowy mecz z Sevillą, piłkarze nie zresetowali się w trakcie świątecznej przerwy. Z tygodnia na tydzień jest gorzej. Kto chce, może postawić pieniądze na to, że Zidane nie dokończy sezonu…