Ależ to było spotkanie. Na inaugurację sobotnich zmagań w PKO Ekstraklasie Arka Gdynia pokonała Raków Częstochowa (3:2) mimo tego, że do przerwy przegrywała już różnicą dwóch trafień.
Gdynianie odnieśli bardzo ważne zwycięstwo (fot. Tomasz Zasiński / 400mm.pl)
Dla piłkarzy obu drużyn sobotnie spotkanie miało ogromne znaczenie. Arka musiała gromadzić punkty, by wydostać się ze strefy zagrożonej spadkiem natomiast Raków wciąż liczy się w wyścigu o awans do grupy mistrzowskiej, a ewentualne zwycięstwo w Gdyni pozwoliłoby mu przesunąć się na ósme miejsce w ligowej tabeli.
Jeśli gospodarze mieli plan, by od razu ruszyć na rywala i odważnie zaatakować, to ten posypał się niczym domek z kart już po czterech minutach. To właśnie wtedy z rzutu wolnego przymierzył Miłosz Szczepański, a chociaż Pavels Steinbors był bliski odbicia piłki, to ta ostatecznie wpadła do siatki.
Po szybko zdobytej bramce Raków zyskał sporo pewności siebie, natomiast Arka ewidentnie nie była sobie w stanie poradzić z takim obrotem spraw. Goście prowadzili grę i byli zespołem zdecydowanie lepszym, a skoro przeciwnik nie oferował zbyt wiele, to można było zakładać, że podopieczni Marka Papszuna będą chcieli go skarcić po raz drugi.
Udało się jeszcze przed przerwą. Po precyzyjnym dośrodkowaniu z rzutu rożnego, do piłki przed bramką Arki dopadł Tomas Petrasek, który jedynie dostawił nogę i podwyższył na 2:0. Nie popisał się w tej sytuacji Damian Zbozień, który kompletnie odpuścił krycie obrońcy Rakowa. Schodzących do szatni piłkarzy Arki żegnały gwizdy, ale nie mogło to dziwić, ponieważ gracze Aleksandara Rogicia rozegrali katastrofalne 45 minut.
Jeśli ktoś liczył na to, że Arka obudzi się po przerwie, ten musiał się srogo rozczarować. Gospodarze nadal nie istnieli na boisku, natomiast Raków na ich tle prezentował się jak drużyna o kilka klas lepsza. Częstochowianie niemal bez przerwy gościli na połowie rywala i patrząc na przebieg gry można było postawić tezę – niezbyt ryzykowną – że to właśnie oni strzelą kolejnego gola, pieczętując już definitywnie swoje zwycięstwo.
Najbliżej szczęścia był Szczepański, który tym razem uderzył z dystansu. Piłka pewnikiem wpadłaby do siatki pod poprzeczką, ale na wysokości zadania stanął Steinbors.
Kiedy już kompletnie nic na to nie wskazywało, Arka w końcu odpowiedziała. Gospodarzom udało się zainicjować szybki atak, po którym Adam Marciniak dośrodkował przed bramkę Rakowa. Tam do piłki dopadł Mateusz Młyński, który bez asysty wyskoczył do głowi i bez większych problemów skierował futbolówkę do siatki.
Trybuny na stadionie w Gdyni odżyły, a miejscowi kibice ponownie uwierzyli w korzystny wynik. Arka miała wciąż sporo czasu, by dogonić przeciwnika, jednak Raków ani myślał skupiać się na defensywie i bronić skromnej zaliczki.
Kto wie, być może warto było się skupić na obronie, ponieważ w 88. minucie Arka wyprowadziła drugi cios. Fantastycznym uderzeniem sprzed pola karnego popisał się wtedy Marko Vejinović, który trafił idealnie w okienko i chociaż Jakub Szumski wyciągnął się jak długi, to nie zdołał obronić.
Koniec emocji przy Olimpijskiej? Nic z tego! W doliczonym czasie gry w pole karne Rakowa wpadł Nemanja Mihajlović, który przymierzył zza zasłony i w niebywały sposób dokręcił piłkę przy dalszym słupku bramki Szumskiego. Z 0:2 na 3:2! Cóż za powrót gospodarzy!