Nierozerwalna więź Wengera
Nie puste trybuny, nie rozbity zespół, ale widok sylwetki zgiętego wpół, kiwającego się i kręcącego z niedowierzaniem głową Arsene’a Wengera musiał być najsmutniejszy w ligowej porażce Arsenalu z Manchesterem City. Czy wreszcie do francuskiego menedżera dotarło, że drużyna i klub są karykaturą tego, co latami z wielkim zapałem tworzył i czemu poświęcił życie?
MICHAŁ ZACHODNY
„Łączy nas piłka”
Gdy Bill Shankly zdecydował się zrezygnować z roli menedżera Liverpoolu – klubu, który de facto wprowadził na salony krajowe i europejskie, tworząc legendę, nadając mu tożsamość – tak naprawdę długo nie mógł odnaleźć swojego miejsca. The Reds ruszyli z miejsca z Bobem Paisley’em, choć jego wielki poprzednik zjawiał się na Melwood, obserwował treningi, ponoć zdarzało się, że przejmował prowadzenie zajęć. Gdy Shankly poczuł, że jego obecność jest niepożądana, tak naprawdę zrozumiał swój błąd: odszedł z wielkiego futbolu zbyt wcześnie. Liverpool kreował nowych bohaterów, a jemu niczym nie udało mu się zastąpić tych emocji, odpowiedzialności, znaczenia. Johnny Giles, były reprezentant Irlandii i piłkarz Leeds United stwierdził, że Shankly w 1981 roku zmarł, bo z tej samotności pękło mu serce.
Im więcej czyta się biografii słynnych trenerów, poznaje ich świat, sposoby działania oraz myślenia, tym mocniej narzuca się narracja o ich uzależnieniu od tego, co daje futbol. Można sobie wyobrazić, że ona rośnie wraz z przywiązaniem osoby do danego miejsca, projektu, choć w obecnych czasach staje się to wartością unikatową. W zasadzie przykłady na to pozostają dwa: sir Aleksa Fergusona i Arsene’a Wengera.
Pierwszy oczywiście nie prowadzi już Manchesteru United, ale to, co robił w ostatnich niemal pięciu latach pokazuje, że plan na życie po karierze trenerskiej miał doskonale wypracowany. Wydaje książki, prowadzi wykłady na Harvardzie, szkolenia na kursach UEFA, spełnia się w roli doradcy zarządu swojego klubu. Widać go na meczach, ale dla kolejnych menedżerów jest niemal niezauważalny – Ferguson stworzył już swój świat, nie brak mu stresu gonienia wyniku w ostatnich minutach, nawet jeśli w United tęsknią za jego osobowością, charakterem, jaki nadawał swojej drużynie.
Wenger już 22 rok prowadzi Arsenal i wydaje się, że do swojego stanowiska będzie przywiązany wiecznie. Im więcej i im bardziej dosadne są przykłady na to, że topowy futbol odjechał jemu i jego drużynie – 2:10 w zeszłorocznym dwumeczu z Bayernem Monachium, 0:6 w niedawnej podwójnej potyczce z Manchesterem City – tym mocniej 68-letni Francuz podkreśla, że decyzja o odejściu będzie jego i tylko jego. – Częścią mojej pracy jest to, by radzić sobie w kryzysowych sytuacjach. Oddać się temu całkowicie, skupić na najbliższym spotkaniu. Wierzę, że uda mi się odwrócić sytuację – mówił po ubiegłotygodniowej porażce 0:3 z drużyną Pepa Guardioli. W tym momencie do lidera Premier League tracił 30 punktów, do czwartego Tottenhamu – dziesięć. Arsenal od początku roku wygrał tylko cztery z trzynastu spotkań.
Na pierwszym biegu
Jak słusznie zauważył jeden z najpopularniejszych angielskich blogerów o Arsenalu, w ten czwartkowy, mroźny wieczór w Londynie, w gruzach legła cała wizja klubu i drużyny z wyobrażenia Wengera. Szkoleniowca, który wielokrotnie podkreślał, jak rozwijające dla Kanonierów będą przenosiny na nowy stadion, choć najpierw będzie bolało – bo mniej pieniędzy klub przeznaczy na transfery, bo więcej szans dostanie młodzież… Jednak nic nie mogło się równać z cierpieniem, jakie musieli przeżywać kibice, którzy dotarli na Emirates, by sprawdzić, czy zapowiedzi o odbiciu sobie porażki na Wembley zostaną zrealizowane przez zespół Wengera.
Nic z tych rzeczy. Jeśli czwartkowe spotkanie coś pokazało, to bardziej fakt, że przepaść między Manchesterem City a Arsenalem jest znacznie większa, niż ta z finału Pucharu Ligi. Na Wembley do błędu Shkodrana Mustafiego drużyna była zorganizowana, całkiem skutecznie rozbijająca ataki City. Na Emirates – po zmianie ustawienia, przy bardziej ofensywnej wyjściowej jedenastce – było wszystko, by zespół Guardioli rozpędził się i dobił rywala. Fakt, że po przerwie goście nie dołożyli żadnego gola można odczytywać wyłącznie jako zdjęcie nogi z gazu, powrót na pierwszy bieg. Przy pustoszejących trybunach i prześmiewczych przyśpiewkach kibiców przyjezdnych – „Chcemy, byś został, Arsene” była tylko jedną z wielu – coraz mniej przypominało to mecz piłkarski, a bardziej trening seniorów z juniorami. Pierwsi nie musieli się zbytnio przykładać, drudzy wiedzieli, że nawet podniesienie tempa nic im nie da. A gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, znów zaczęły się igrzyska.
Gdyby kibice, gdyby piłkarze…
Oficjalny kanał Arsenalu na YouTube subskrybuje 780 tysięcy użytkowników. Ten, który prowadzi Robbie Lyle – prawie 700 tys. Robbie jest kibicem z wieloletnim stażem, od czterech lat po meczach Arsenalu, domowych i wyjazdowych, łapie za mikrofon, kolegę ustawia z kamerą i wypytuje kibiców, co sądzą o występie drużyny, decyzjach Wengera, transferach, planach klubu na przyszłość… Reakcje są różne: merytoryczne argumenty mieszają się z przekleństwami, dochodziło już do przepychanek, interwencji policji oraz ochrony, Robbie trafiał na nagłówki gazet, a kilkuminutowe mniej lub bardziej agresywne „wyrzuty” fanów w stronę piłkarzy i menedżera stają się hitami sieci. Zresztą nawet regularni goście Robbiego stają się popularni i tak charakterystyczni, że inni fani robią sobie z nimi zdjęcia.
Popularność kanału „Arsenal Fan TV” dotarła też do szatni drużyny. – Nie sądzę, by piłkarze specjalnie wchodzili do sieci, by obejrzeć ten kanał. Czasem pojawi się to na Twiterze. Zdarza mi się to obejrzeć. Mam znajomych, którzy pytają, czy słyszałem, co ten gość w Arsenal Fan TV powiedział? Jednak moim zdaniem to złe, by ktoś uważający się za fana budował sukces na porażkach swojej drużyny. Jak taka osoba może nosić miano kibica? Nas to nie dotyka. Jeśli ktoś chce się tak bawić, proszę bardzo. Jeśli podchodzi do mnie trener i mówi mi, gdzie i jaki błąd popełniłem, to go słucham. Ale jeśli pomyłki wytyka mi osoba z Arsenal Fan TV, to nie zamierzam zwracać uwagi – mówił Hector Bellerin, prawy obrońca Arsenalu. Jak skomentował jeden z gości Robbiego, „gdyby piłkarze nie grali tak fatalnie i nie przegrywali spotkań, to nikt by nawet złego słowa nie powiedział”.
Tak wyglądają igrzyska w wydaniu Arsenalu. Temat pozostania Francuza jest najczęściej poruszany, ale sam szkoleniowiec woli się do niego nie odnosić. On przecież znosił gorsze rzeczy, niż opinie kibiców na kanale youtube’owym. Kiedyś po meczu w Stoke został przez jednego fana zwyzywany, na Emirates przetrwał już kilka kampanii krytykujących jego niechęć do kupowania zawodników, czy domagających się jego odejścia. Były gwizdy, przyśpiewki, transparenty i czerwone kartki. Ale Arsene trwa.
Wątek tego kanału jest wbrew pozorom istotny – przede wszystkim przez zasięg, ale też oddźwięk jaki ma wśród kibiców Arsenalu. Tam również przez ostatnie sezony debata dotycząca pozycji Wengera była zaogniona, ale dziś… Dziś jej już nie ma. Niespotykany w przypadkach innych klubów sukces kibicowskiego głosu i obrazu jest przesiąknięty przekazem jednoznacznie przeciwstawiającym się temu, co stworzył Wenger. Francuz coraz mocniej rozmienia swoje dziedzictwo na drobne.
Zmiany na zapleczu
Czy jednak w samym klubie też są tego świadomi? Z jednej strony wsparcie dla Wengera jest wyrażane jego własnymi słowami. – Ja i tylko ja zdecyduję, kiedy odejść – powiedział między meczami z Manchesterem City. W trakcie generalnego zgromadzenia udziałowców w październiku dyrektor wykonawczy Ivan Gazidis powiedział, że Arsenal jest stale klubem osiągającym wyniki ponad oczekiwania. Angielscy dziennikarze donosili, że samo spotkanie było prowadzone w dosyć ostrej atmosferze, po raz pierwszy doprowadzając do głosowania nad tym, czy włączyć w skład zarządu jego dotychczasowych członków, sir Chipsa Keswicka i Josha Kroenke. – Nie ma drużyny z idealnymi wynikami każdego roku, ale Arsenal z tych największych klubów należy do odnoszących największe sukcesy w dłuższej perspektywie. Pomimo waszych emocji, krytyki i wielu subiektywnych narracjach opierających się na niedokładnych informacjach. Obiektywnie patrząc naprawdę radzimy sobie bardzo dobrze – mówił Gazidis.
Jednak jest i druga strona medalu. Transfery do klubu Svena Mislintata na stanowisko szefa skautów (wcześniej Borussia Dortmund) oraz Raula Sanllehiego na szefa ds. piłkarskich. Te ruchy kadrowe nadzorowane przez Gazidisa są największymi odkąd Arsenal w 1996 roku zatrudnił Wengera. Dodatkowo latem zatrudniono Hussa Fahmy’ego do negocjacji kontraktów oraz Darrena Burgessa opiekującego się działem przygotowania fizycznego. Jens Lehmann i Sal Bibbo zostali dodani do sztabu Wengera, Per Mertesacker po obecnym sezonie stanie się szefem akademii. Niezmienna pozostaje oczywiście decyzyjność tej najważniejszej osobowości w klubie. Sygnałem na to, że dotychczasowa współpraca układa się nieźle mogą być zimowe transfery Pierre-Emericka Aubameyanga oraz Henricha Mchitariana, ale też… 18-letniego obrońcy, Greka Konstantinosa Mavropanosa, który ma być pewniakiem w składzie dopiero za kilka lat. Także dzięki znajomościom i obserwacjom Mislntata Arsenal ma wrócić do właśnie takich zakupów: młodych, utalentowanych piłkarzy.
To przygotowywanie gruntu pod egzystowanie klubu po odejściu Wengera, którego kontrakt wygasa z końcem następnego sezonu. Także Stan Kroenke, większościowy udziałowiec Arsenalu, chciałby zyskać jeszcze większą kontrolę nad tym, co dzieje się w środku. Dlatego w lutym wysłał do Londynu swojego syna Josha, by ten przez trzy miesiące przyglądał się funkcjonowaniu klubu. Angielskie dzienniki donosiły, że ta dłuższa inspekcja nie będzie miała wpływu na losy Wengera, lecz też nikt nie spodziewał się, że po zimowym oknie transferowym kryzys drużyny będzie trwał. Obecnie wszystko wskazuje na to, że można zapomnieć o miejscu w kolejnej edycji Ligi Mistrzów, o ile zespół nie wygra rozgrywek Ligi Europy, gdzie w najbliższej rundzie rywalizować będzie z Milanem.
Okazji coraz mniej
– Pewność siebie buduje się powoli, jakby wchodziło się po schodach, natomiast spada ona w tempie zjeżdżającej w dół windy – mówił Wenger o nastroju jego zespołu po porażce z City. – Obecnie przegrywając jeden mecz od razu znajdujesz się pod ogromną presją. To część współczesnego sportu, trzeba to zaakceptować – dodawał. Trzymając się tej analogii można jednak spytać, na jakim poziomie w mniemaniu kibiców Arsenalu jest Francuz i czy jeszcze ma szansę wrócić do poziomu, na którym był kilka lat temu. Wtedy, gdy wierzono, że pomimo trudnych lat bez zwycięstw doprowadził klub w pobliże tych największych, był w stanie z nimi nawiązać rywalizację. Obecnie coraz więcej wydaje na transfery, coraz częściej zmienia taktykę i jej wykonawców, ale efekt jest coraz bardziej mizerny – do tego stopnia, że grze jego zespołu jest bliżej myśli pragmatyków w stylu Jose Mourinho, niż szkoleniowców stawiających na progresywny, ofensywny futbol. Dawniej Pep Guardiola szukając inspiracji pewnie z chęcią spojrzałby na rozwiązania Wengera, dziś trudno sklecić konkretną charakterystykę rozbitej, rozłażącej się po rogach boiska drużyny.
Paradoksem może być to, że Wenger ułatwia Arsenalowi i swojemu następcy życie po jego ponad 20-letniej kadencji. Im gorzej obecnie Francuz sobie radzi, im dłużej po prostu siedzi na ławce trenerskiej patrząc, jak rywale rozbijają resztki pewności siebie drużyny, tym łatwiej kolejnemu menedżerowi będzie sprawić przynajmniej wrażenie pozytywnych zmian. Nawet krzykiem, podskokami i zachowaniem przy linii bocznej, tak kontrastującym ze stylem Francuza, który z rękami w kieszeniach wyraźnie cierpi przyglądając się swojemu najnowszemu dziełu.
Ferguson zakończył pracę z United mistrzostwem kraju odbitym z rąk City, Liverpool Shankly’ego co prawda poległ w lidze z Leeds United, lecz wygrał (wówczas znacznie więcej znaczący) Puchar Anglii po świetnym meczu z Newcastle na Wembley. Wenger swoje okazje do odejścia miał, coraz głośniej sugeruje się, że powinien był to zrobić po zwycięstwach nad Chelsea w 2017, czy nawet wcześniej, w 2015 nad Aston Villą w Pucharze Anglii. Teraz szansy na krok poza futbol mu nikt nie wróży, sam Francuz mówiąc o zbyt mocnym przywiązaniu do stołka agresywnie odbijał krytykę twierdząc, że dla tego klubu „odrzucił cały świat”. To z jednej strony godne podziwu, a z drugiej przykre – zwłaszcza w kontekście tego, co może się ze skądinąd świetnym menedżerem dziać już po jego odejściu.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 10/2018)