Javier Mascherano po kilkunastu latach grania za granicą wrócił do Argentyny. Były kapitan reprezentacji zasilił Estudiantes La Plata, zespół prowadzony przez dawnego kolegę z boiska, Gabriela Milito.
Javier Mascherano (foto: Reuters)
Kto zrobił karierę w Liverpoolu, Barcelonie, River Plate, Corinthians i reprezentacji, zasługuje na słowa uznania. A taki był tylko jeden, zatem należy mu się pean. Javier Mascherano, lat 35, doszedł do wniosku, że ma już dosyć Chin i wrócił do Argentyny. Klub wybrał nie byle jaki. I nie chodzi nawet o cztery triumfy w Copa Libertadores, lecz o towarzystwo, w którym będzie się obracać. Juan Sebastian Veron, kolega z reprezentacji, jest prezydentem Estudiantes. Milito, z którym grali razem w klubie i drużynie narodowej, jest tam z kolei trenerem. Alejandro Sabella jest z kolei dobrym duchem projektu, szczególnie teraz, kiedy nie ma już działającego w federacyjnych kuluarach Carlosa Bilardo.
Atrakcja stycznia
Nie ulega wątpliwości, że powrót Masche był największą atrakcją transferową stycznia w Argentynie. Media trąbią z kim Javier jadł, śmiał się i dokazywał, co dobitnie pokazuje, jak bardzo liga potrzebuje gwiazd. Jefico – stoper i defensywny pomocnik, co gola strzela raz do roku albo nawet co dwa – jest fetowany jakby Estudiantes zrobili biznes dekady.
Prawdopodobnie słusznie zauważył Enric Gonzalez, komentator hiszpańskiego dziennika „El Pais”, pisząc, iż w lidze nastał czas „weteranów, pijaków i palaczy”. Oczywiście Mascherano należy tylko do pierwszej kategorii, bo już druga mocno pasuje do Osvaldo, wracającego nie tyle do argentyńskiego futbolu, co do piłki nożnej w ogóle. Były gracz FC Porto, Fiorentiny, Espanyolu, Juventusu, Southampton i paru innych najpierw zaskoczył powrotem do ligi argentyńskiej (Boca Juniors), a potem przedwczesnym zakończeniem kariery (bynajmniej nie ze względu na kontuzje). W kategorii – dobrze grający, ale źle prowadzący się – jest też Ricardo Centurion, któremu przyjaźnie z bandziorami handlującymi narkotykami zrujnowały PR.
Hiszpański dziennikarz twierdzi, że w 2020 roku większy ruch panuje w transferach trenerów niż piłkarzy. Ba, piłkarzy pchających się do trenerki przybywa, a już regułą staje się, iż gwiazda międzynarodowej piłki wraca do Argentyny i z miejsca zostaje członkiem sztabu (jeśli nie pierwszym szkoleniowcem) albo dyrektorem sportowym. Sukcesy na europejskich stadionach otwierają w trybie natychmiastowym drogę do nowej kariery dla tych wszystkich, którzy na Starym Kontynencie zarobili i mogą nazwiskiem otwierać drzwi prezesów największych klubów świata. Stąd Veron szefem Estudiantes, Diego Milito dyrektorem sportowym Racingu, Enzo Francescoli menedżerem River Plate i tak dalej. Zresztą Mascherano również nie ukrywał nigdy, że po zakończeniu kariery ma zamiar pracować w piłkarskim biznesie.
Adaptacja do warunków
A propos biznesu. Masche dwa lata temu opuścił Barcelonę i za prawdopodobnie dwa miliony euro miesięcznie trafił do Hebei China Fortune. Powiedzmy to wyraźnie: kibice River Plate wierzyli, że na ostatni zawodowy kontrakt 35-latek wyląduje w Buenos Aires. Nic z tego, ani River nie ma takich pieniędzy, ani Javier w kwestii doboru ostatniego klubu nie był tak pryncypialny jak Carlos Tevez.
Tevez przywoływany jest nie bez powodu. Obaj panowie z rocznika 1984, mimo iż grali w ekipach odwiecznych rywali, kolegowali się ze sobą w młodzieżowych reprezentacjach Argentyny. Łączył ich także wspólny menedżer, znany cwaniak Kia Joorbachiaan, który 15 lat temu wytransferował (de facto wypożyczył, jak się potem okazało) ich do Corinthians z Brazylii, a stamtąd do West Ham United. Potem kasował królewskie prowizje za sprzedaż Teveza do Manchesteru United, a Mascherano do Liverpoolu. Carlitos był wdzięcznym źródłem prowizji z transferów, bo szybko przeskoczył z United do City, stamtąd do Juventusu, a potem przez Boca Juniors do ligi chińskiej. Mascherano, chociaż Liverpoolowi dzielnie służył przez trzy i pół sezonu, nie mógł nie odpowiedzieć na ofertę gry z drugim boiskowym przyjacielem – Lionelem Messim.
Grając w Barcelonie przez siedem i pół sezonu, zdołał w klubowej piłce wygrać wszystko i to po kilka razy. A kontrowersyjnego (i tu idealnie pasuje to nadużywane słowo) Joorbachiaana zastąpić równie agresywnym agentem, Pinim Zahavim.
Lata temu kibice River marzyli, że Masche wróci do ich klubu na zakończenie kariery, a potem będzie w nim ważną postacią. Ale od kilku sezonów dwie inne klubowe legendy rządzą w pionie piłkarskim: Marcelo Gallardo kapitalnie sprawdza się jako trener, a Francescoli jako menago. Aż dziw bierze, że nie dopięli transferu Szefcia… Ten w wywiadzie dla „Infobae” wytłumaczył dlaczego wybrał Estudiantes: – Plany River i moje są rozbieżne. Jeszcze grając w Barcelonie, rozmawiałem z Francescolim i D’Onofrio (prezydentem River – przyp. red.). River zawsze będzie dla mnie ważny, bo to klub, który mnie uformował i wypuścił w świat, ale to Estudiantes zgłosili się z ofertą. Jesteśmy zawodowcami, musimy adaptować się do panujących warunków – wyjaśnił człowiek, którego powrót do River był nawet bardziej oczywisty od przedostatnich piłkarskich podrygów Javiera Savioli czy Pablo Aimara.
W kraju, gdzie powroty po wielu latach do macierzystych klubów są oczywistością, Masche jest jedną z naprawdę niewielu legend, która zakończy karierę w… konkurencyjnym klubie! Czyżby zbyt wiele silnych postaci nie mogło pracować pod jednym dachem?
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 6/2020)