Konia z rzędem temu, kto przewidziałby, że o miano najlepszego trenera we wrześniu bić się będą Jerzy Brzęczek i Jan Urban, a Marcin Brosz tylko dlatego będzie poza tą dwójką, że do znakomitej pracy, jaką wykonuje w Zabrzu, wszyscy zdążyli już przywyknąć.
Foto: Łukasz Skwiot
ZBIGNIEW MUCHA
Bo Górnik w czterech wrześniowych meczach zdobył 10 punktów i awansował do ćwierćfinału Pucharu Polski. Ten wiatr, który zerwał się w środku lata, wcale nie zelżał, tyle że niespodziewanie Broszowi wyrośli godni konkurenci.
Trener: Jerzy Brzęczek
Chyba najbardziej mogła podobać się co prawda gra Śląska, ale prowadzący wrocławian Jan Urban ma naprawdę komfortowe warunki pracy. Zarząd wraz z dyrektorem sportowym zbudowali mu meczową osiemnastkę, o jakiej pomarzyć może niejeden ligowy konkurent. I Urban ustawia klocki, wymienia ogniwa, czyni przymiarki, a wszystko to daje efekt, choć mimo wszystko spodziewany. Bo gdyby było odwrotnie – nastąpiłyby zapewne przymiarki, ale do wymiany Urbana.
Natomiast wyniki drużyny prowadzonej przez Jerzego Brzęczka, na którego ostatecznie stawiamy, są sporym zaskoczeniem. Pierwszy raz jego osoba wprawiła wszystkich w zaskoczenie, gdy objął w trybie nagłym stanowisko trenera Wisły Płock (okoliczności dymisji Marcina Kaczmarka do dziś pozostają nie do końca wyjaśnione), później były reprezentant Polski i medalista olimpijski z Barcelony wciąż zaskakiwał. Na przykład wówczas, gdy obwieścił, że jego zespół, mimo że przegrał z Wisłą Kraków, paradoksalnie rozegrał najlepszy mecz w sezonie, lepszy niż choćby wówczas, gdy wygrał z Lechem. Potem zaskoczenia były mniejsze lub większe – ustawienie Arkadiusza Recy na lewej obronie albo wkomponowanie do zespołu urugwajskiego rozgrywającego Vareli, w efekcie czego powstała bardzo silna druga linia w składzie: Michalak – Szymański – Varela – Furman – Merebaszwili. Strach pomyśleć, co będzie, gdy do gry gotów w końcu będzie Stilić?
Ale największym zaskoczeniem były wyniki Nafciarzy oraz styl gry obliczony na szybkie, efektowne i skuteczne kontrataki. W ten sposób Wisła zremisowała w Lubinie, pokonała kolejno Pogoń, Cracovię i Bruk-Bet Termalicę, w czterech spotkaniach zdobyła aż dziewięć – najwięcej! – bramek i dwukrotnie potrafiła odwrócić losy meczów.
Piłkarz: Marcin Robak
Nie ukrywał, że chętnie zostałby w Poznaniu. Nie ukrywał jednak także swoich ambicji, konkretnie tego, że marzyła mu się kolejna korona króla strzelców, ponieważ pod tym względem jest nienasycony. Nie ukrywał też, choć bardzo głośno starał się tego nie artykułować, że w zamierzeniach tych przeszkadzał mu nieco trener Nenad Bjelica. Obu panom było nie po drodze, tyle że pozycja Chorwata w Poznaniu była mocniejsza. Marcin odszedł więc z Kolejorza, a taki zawodnik, z własną kartą na ręku, to na polskim rynku skarb, czego najszybciej domyślił się dyrektor sportowy Śląska Adam Matysek.
Decyzja o zatrudnieniu doświadczonego napastnika niosła za sobą tylko jedno ryzyko: Marcin tani nie jest, dość wysoko ceni swoje usługi. Ostatecznie Śląsk zdecydował się na zaoferowanie mu rocznej pensji w wysokości 180 tysięcy euro netto i na zachętę obiecał wypłacić dodatkowe 30 tysięcy euro netto w przypadku, gdyby Robak został królem strzelców Lotto Ekstraklasy, o czym uprzejmie donosił „Super Express”. Robak zaczął strzelanie co prawda już w czwartej kolejce, ale prawdziwy koncert dał we wrześniu. W czterech meczach zdobył sześć bramek, trafiał w każdym spotkaniu, trzykrotnie z rzutów karnych, dzięki czemu w polskim futbolu tylko Robert Lewandowski może popisać się lepszą (nieznacznie) serią skutecznie egzekwowanych jedenastek.
Zadziałała jednak nie tylko motywacja finansowa. Dwukrotny (2014, 2017) król strzelców ekstraklasy i król strzelców I ligi jeszcze w barwach Widzewa miał ochotę coś udowodnić. Zwłaszcza Bjelicy, z którym przyszło mu się zmierzyć 22 września. Zagrał znakomicie, trafił do siatki, a Śląsk pokonał Kolejorza po bardzo dobrym meczu. Widać wyraźnie, że doświadczony Robak daje partnerom z drużyny dodatkową pewność siebie, otwiera nowe możliwości. Mogą zagrywać mu piłkę w ciemno, bo Marcin właściwie jej nie traci, świetnie potrafi za to odnaleźć się w grze kombinacyjnej, o wykończeniu akcji nie wspominając. To po prostu rzadki okaz piłkarza, który z wiekiem tylko zyskuje.
Odkrycie: Robert Gumny
W ekstraklasie zadebiutował półtora roku temu, ale to nie powinno zmienić naszej oceny. Otóż boczny obrońca Lecha ma dopiero 19 lat i dopiero też w tym sezonie, po odejściu Tomasza Kędziory, wywalczył pewny plac w wyjściowej jedenastce. Sporo dało mu półroczne wypożyczenie do Podbeskidzia Bielsko-Biała, gdzie okrzepł i nabrał doświadczenia. Poznaniak z urodzenia, lechita z przekonania, z powodzeniem zajął miejsce w składzie wspomnianego Kędziory, przedłużył umowę z KKS do 2021 roku, ale już dziś mówi się, że w przypadku transferu zagranicznego, a chyba tylko taki wchodzi w grę, pobije nie tylko sumę transferową, jaką Dynamo Kijów zapłaciło za Kędziorę, ale być może nawet tę, którą Southampton zdecydował się wyłożyć na Jana Bednarka.
We wrześniu Gumnego zabrakło tylko w meczu ze Śląskiem, sromotnie zresztą przez Lecha przegranym. W trzech, w których młody defensor był w składzie, Kolejorz nie stracił nawet bramki. Młodzian radził sobie w destrukcji, odważnie włączał się do akcji oskrzydlających, imponował celnymi dośrodkowaniami. Szybkość i ruchliwość być może zawdzięcza temu, że przez kilka lat uprawiał hokeja na trawie i dopiero w czwartej klasie podstawówki ojciec zapisał go do sekcji piłkarskiej Lecha. Reszta historii jest znana.
Jedenastka: Z królami w ataku
Miejsce między słupkami dla Michała Gliwy dziwić nie powinno. To najlepszy zawodnik Sandecji w ostatnim czasie. Nawet kiedy beniaminek przegrywał, jak choćby dwa razy po 0:1 w Kielcach i Lubinie, to wyłącznie dlatego tak nisko, gdyż miał w składzie Gliwę. Noty w „PN” za kolejne wrześniowe mecze mówią same za siebie: 4,5; 3,5; 4,5 i 4! Głównymi kontrkandydatami 29-letniego golkipera byli Matus Putnocky i Tomasz Loska.
Defensywa nieco kombinowana, ponieważ zamiast trzech stoperów znalazło się miejsce tylko dla jednego – konkretnie Mateusza Wieteski. We wrześniu Górnik niby tylko raz zagrał na zero z tyłu, ale błędów młodego stopera właściwie trudno było się doszukać. W dodatku znakomicie odnajdował się w taktyce i schematach zaproponowanych przez Brosza. Szalenie niebezpieczny w polu karnym rywali, licząc od siódmej ligowej kolejki – zdobył trzy bramki. Trudno w tej sytuacji zrozumieć, dlaczego Legia Warszawa z taką łatwością zrezygnowała
z 20-letniego stopera. Jeszcze większe zaskoczenie to obecność aż dwóch lewych obrońców. Adam Marciniak to jedyny w zestawie zawodnik Arki, a więc drużyny, którą za wrześniowe dokonania warto było uhonorować. Dorde Cotra to z kolei suweren lewej flanki w Śląsku, rzetelny w tyłach, a równie niebezpieczny w natarciu jak Robert Pich czy Jakub Kosecki.
Dostęp do bramki zabezpiecza dwójka cofniętych pomocników – Jakub Żubrowski (jedno z odkryć wczesnej jesieni w lidze) z Korony i reaktywowany, odrodzony i nadspodziewanie skuteczny Łukasz Trałka. Na skrzydłach Damian Kądzior – jeden z motorów napędowych Górnika, autor dwóch wrześniowych goli i jednej asysty, oraz Giorgi Merebaszwili, czyli pierwiastek szaleństwa w dość schematycznej mimo wszystko Wiśle z Płocka. Człowiek, który jak mało kto potrafi odwracać losy meczu indywidualnymi szarżami.
A na dziesiątce ustawiamy jego klubowego kolegę – Nico Varelę. Na dobrą sprawę należałoby ogłosić go odkryciem września, gdyby nie fakt, że ma już 26 lat i generalnie staramy się unikać wyróżniania obcokrajowców w ten sposób. Ale na miejsce w jedenastce Urugwajczyk zasługuje jak mało kto. Wciąż co prawda Riyada Mahreza bardziej przypomina fizjonomią i sylwetką niż piłkarską klasą, ale ta i tak pozostaje bezsporna. We wrześniu zagrał cztery mecze, wszystkie w końcu od pierwszej minuty, zdobył trzy bramki.
Bardzo mocno wygląda linia ataku w jedenastce… dublerów. Igor Angulo nie był aż tak spektakularny jak we wcześniejszych miesiącach (niemniej dwa gole w lidze i dwa w PP), Carlitos niezmiennie błyszczy w Wiśle Kraków, tyle że ta jako całość zbyt często zawodzi, a Rafał Siemaszko znów udowodnił, że powinien być wyjściowym napastnikiem Arki. Wszyscy oni musieli jednak uznać wyższość – co oczywiste – Robaka i Marco Paixao. Portugalczyk w końcu odzyskał wysoką dyspozycję (trzy trafienia i piękna asysta przy golu bliźniaka w zwycięskim meczu z Zagłębiem), więc lepszego duetu nie można było znaleźć. Obaj to przecież aktualni… królowie strzelców polskiej ekstraklasy.