Jak chcesz skrzywdzić rywala, kiedy nie oddajesz przez 90 minut nawet jednego celnego strzału? Niby można liczyć na szczęście, jakiś samobój czy coś podobnego, ale raczej nie w spotkaniu z tak rozpędzoną Legią. Drużyna Aleksandara Vukovicia w ciągu czterech dni powiększyła przewagę z trzech do dziewięciu punktów i wjechała na autostradę, która prowadzi do tytułu mistrza Polski.
Paweł Wszołek strzelił pierwszego gola w 2020 roku
(fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl)
Jeśli marzec ma być miesiącem, w którym Legia ma zdać egzamin dojrzałości, to rozpoczęła z wysokiego C. Terminarz do najłatwiejszych nie należy, ale jeśli lider PKO Bank Polski Ekstraklasy utrzyma taką dyspozycję jak w pierwszej połowie z Cracovią i 3/4 meczu z Lechią w Gdańsku, to raczej wyjdzie z tego maratonu bez szwanku.
Przez zdecydowaną większość spotkania na stadionie Energa Gdańsk tak naprawdę istniała tylko jedna drużyna. Legia zdominowała Lechię, zamknęła ją na własnej połowie, stwarzała sytuacje, ale nie potrafiła tego przełożyć na gole.
Jako pierwszy okazję zmarnował Paweł Wszołek. Idealnym dośrodkowaniem obsłużył go Marko Vesović, ale skrzydłowy stołecznego zespołu pomylił się po strzale głową. Chwilę później zdecydowanie bliżej celu był Jose Kante, ale reprezentant Gwinei trafił tylko w słupek.
Po zmianie stron zespół Vukovicia wrzucił wyższy bieg i jeszcze głębiej zepchnął biało-zieloną defensywę. Dusan Kuciak musiał się uwijać i ratować skórę kolegom, jak chociażby po strzale Kante w 50. minucie.
Warszawianie w końcu potwierdzili przewagę golem w 57. minucie. Legia bezlitośnie wykorzystała przechwyt w środku pola, Luquinhas idealnie obsłużył Wszołka, a ten strzałem pomiędzy nogami Kuciaka posłał piłkę do bramki. Skrzydłowy szybko dał trenerowi argument, że sadzanie go na ławce w kolejnym spotkaniu raczej nie powinno wchodzić w grę.
Jednobramkowe prowadzenie jednak nie zadowalało piłkarzy Vukovicia, którzy rozochocili się po kolejne gole. W 2020 roku przecież za każdym razem strzelają rywalom co najmniej dwa gole, więc w Gdańsku nie chcieli robić wyjątku. Bardzo blisko trafienia był Kante, ale snajper po raz drugi obił słupek bramki Lechii.
W 70. minucie gospodarze w końcu się przebudzili i odsunęli ciężar gry od własnej bramki. Sygnał do odwrócenia losów spotkania dał Filip Mladenović, który popisał się mocnym strzałem z dystansu, ale obił tylko poprzeczkę.
Gdańszczanie zaczęli stwarzać zagrożenie pod bramką Radosława Majeckiego, ale kompletnie nic z tego nie wynikało. Szwankowało ostatnie podanie i wykończenie, a najbliżej gola było po… interwencji Mateusza Wieteski.
Legia w końcówce jednak nie pozostawiła złudzeń. Po wrzucie piłki z autu, strzał z bliska oddał Tomas Pekhart, piłkę odbił Kuciak, ale ta spadła prosto pod nogi Mateusza Cholewiaka, który tylko dopełnił formalności.
Lider ucieka reszcie stawki już na dziewięć punktów. Drużyna Vukovicia ma po 25. kolejkach 51 punktów, co daje średnią na poziomie dwóch oczek na mecz. Warszawianie w Gdańsku zasłużyli na zwycięstwo, sumiennie pracowali przez większość spotkania, ale na kilkanaście minut w ich grę wkradła się nerwowość i Lechia mogła sprawić psikusa.
25 kolejka niemal idealnie ułożyła się pod warszawski zespół. Cracovia i Pogoń przegrały, więc przewaga nad początkiem peletonu znowu wzrosła. Dziewięć oczek daje olbrzymi margines błędu na 12 kolejek przed końcem, ale trener Vuković cały czas tonuje emocje i powtarza, że drużyna jeszcze nic nie wygrała. Z taką formą jednak sobie wyobrazić inny scenariusz niż pierwsze miejsce na koniec rozgrywek.
pgol, PilkaNozna.pl