Niemcy już nie mają problemów z dziewiątką. Timo Werner superstar
– Przez najbliższe 10 lat zdominuje reprezentacyjny atak, a jeśli będzie się rozwijał tak jak dotąd, zawojuje Europę. Nie mam żadnych wątpliwości, że tak się stanie. Ma odpowiednio poukładane w głowie i znakomicie sobie radzi ze wszystkim. Potrzebujemy go w takiej formie podczas mistrzostw świata. Chowam do kieszeni moje ego. Powiedziałem trenerowi, że jeśli będzie mnie potrzebował, jestem gotów i godzę się na taką rolę, jaką mi wyznaczy. Jeśli Timo Werner da nam golami mistrzostwo świata, będę szczęśliwy.
Tomasz Urban
Mario Gomez zawsze ma ciekawe rzeczy do powiedzenia. Dziennikarze chętnie podstawiają mu mikrofony pod nos, bo wiedzą, że poza oklepanymi formułkami dostaną też konkretną treść. Super Mario podobny jest pod tym względem do Sandro Wagnera. Obaj mówią bez ogródek i znają swoją wartość. I jeśli Mario Gomez – legenda Bundesligi i jeden z jej najznakomitszych snajperów w historii – mówi ciepłe słowa o konkurencie i dobrowolnie usuwa się w cień, godząc się z rolą rezerwowego (co jest do niego zupełnie niepodobne), znaczy, że Werner (na zdjęciu w białym stroju), mimo zaledwie kilku rozegranych meczów, wypracował już sobie naprawdę mocną pozycję w drużynie narodowej.
ZAKŁADNIK JEDNEJ JASKÓŁKI
W ciągu ostatnich lat upowszechniło się w Niemczech przekonanie, że boki obrony i środek ataku to dwa newralgiczne miejsca w kadrze obecnych mistrzów świata. O ile kłopot w defensywie w połowie rozwiązuje Joshua Kimmich, o tyle problem na szpicy przestał zupełnie istnieć, bo wspomniany wyżej 21-letni Werner wszedł do kadry z taką łatwością i pewnością siebie, jakby obok niego wciąż jeszcze biegali Nadiem Amiri, Janik Haberer czy Niklas Stark, czyli koledzy z kadry U-21, a nie Toni Kroos, Mesut Oezil czy Mats Hummels, zatem gwiazdy światowej sławy. Osiem gier, sześć goli plus wygrany Puchar Konfederacji okraszony zdobyciem Złotego Buta – nagrody wręczanej najlepszemu snajperowi imprezy. Daj Boże każdemu taki początek w pierwszej reprezentacji.
Bilans ten jest tym bardziej godny podkreślenia, że Timo od około roku ma na niemieckich boiskach absolutnie przechlapane. Gdziekolwiek się pojawił, słyszał pod swoim adresem jedynie gwizdy i wyzwiska. Kibice znienawidzili go po pamiętnej jaskółce, wykonanej w polu karnym Schalke w ubiegłym sezonie. Nie pomogło, że młodzian wyraził skruchę i wielokrotnie na łamach mediów przepraszał za tamtą sytuację. Dla ultrasów i tak pozostał wrogiem publicznym numer 1. Ale tamten karny to tylko pretekst. Gdyby było inaczej, to za takiego Arjena Robbena z trybun w całych Niemczech zbieraliby po uszach nawet jego wnukowie. Werner stał się tak naprawdę soczewką skupiającą w sobie nienawiść kibiców wobec RB Lipsk. Walono w niego jak w bęben, tak jak wali się z lubością w piłkarski projekt Red Bulla. Poniekąd już nawet dla samej zasady. To naprawdę niezwykłe, że tak potężna fala hejtu nie złamała nie w pełni przecież jeszcze ukształtowanego młodego człowieka i piłkarza. Werner, mimo wrogości trybun, zaliczył fenomenalny sezon w Lipsku, strzelił aż 21 goli i został najskuteczniejszym Niemcem w Bundeslidze. Nie pozostawił Jogiemu Loewowi żadnego wyboru.
EKSPLOZJA TALENTU
Pragę od niemieckiej granicy dzieli zaledwie nieco ponad 100 kilometrów. Nic dziwnego, że na mecz reprezentacji Niemiec wybrało się do Czech wielu fanów. Głównie tych ze wschodnich landów. Drezno, Magdeburg, Chemnitz, Zwickau… Mieszanka iście wybuchowa. Fani z terenów byłego NRD znani są z zamiłowania do stadionowych rozbojów, ultraprawicowych poglądów i skrajnej wręcz nienawiści wobec ociekającego forsą lipskiego RB. Ich zachowanie w czeskiej stolicy mocno wzburzyło niemiecką opinię publiczną, bo zrobili krajowi fatalną reklamę w Europie. Niespokojnie było już przed meczem. Niemcy prowokowali awantury i panoszyli się po praskich ulicach, z lubością prezentując hitlerowski salut. W trakcie meczu często natomiast wznosili nazistowskie okrzyki, przerywane od czasu do czasu obelgami kierowanymi pod adresem DFB, Antonio Ruedigera i Wernera. To z kolei mocno ubodło pozostałych reprezentantów, którzy w ramach solidarności z kolegami z drużyny nie podeszli po meczu pod sektor zajmowany przez przybyłych na Synot Tip Arenę oszołomów z Vaterlandu.
Kilka dni później reprezentację Niemiec czekał w Stuttgarcie mecz z Norwegią. Werner miał się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem. Tym razem wyjątkowym, gdyż po raz pierwszy od przenosin do Lipska musiał stawić czoło trybunom w rodzinnym mieście. Trybunom, które kiedyś go uwielbiały. Nie brakowało obaw, że Werner znowu nasłucha się wszystkiego co najgorsze o swojej matce. Ale tym razem było inaczej. Już po kwadransie kibice na stadionie dali znak, że nienawiść wobec Tima doszła chyba do ściany. Zaczęto głośno skandować jego imię i nazwisko. Piłkarz odwdzięczył się za to dwoma trafieniami, a po meczu, ze szczerze uszczęśliwioną miną, dziękował stuttgarckim fanom za owacyjne przyjęcie.
Do świadomości przeciętnego niemieckiego kibica dociera chyba powoli, jak wiele dokonał przez miniony rok nowy gwiazdor reprezentacji. Jak bardzo się rozwinął, nie tylko pod względem piłkarskim, ale także mentalnym. Doskonałą pracę wykonał w tym względzie klubowy psycholog RB Sascha Lense, który potrafił popchnąć psychikę młodego piłkarza na właściwe tory. Nauczył go koncentracji na rzeczach istotnych w piłce i pomijania tego, co dzieje się obok. To z kolei przekłada się w prostej linii na jego dyspozycję sportową. Werner na dobre odkleił od siebie łatkę mordercy szans. Dziś to zimnokrwisty egzekutor, potrafiący świadomie i bezwzględnie korzystać z fizycznych atutów. A te ma doprawdy niebagatelne. Niech nikogo nie zmyli jego wzrost. Owszem, do Aubameyanga czy Lewandowskiego brakuje mu trochę centymetrów, ale jego naturalna dynamika, wytrzymałość szybkościowa, siła i skoczność w dużej mierze rekompensują niedobór centymetrów. Wystarczy obejrzeć drugiego gola strzelonego w Stuttgarcie Norwegom. Można tylko cmokać z zachwytu na widok, jak Werner wychodzi w górę z miejsca, skacząc na dodatek lekko w tył. Absolutnie fantastyczny gol, obrazujący skalę fizycznych możliwości napastnika. Podobnie zresztą jak i piątkowy gol w meczu przeciwko HSV, po fenomenalnym sprincie przez pół boiska.
Trzeba też dodać, że Werner trafił w Lipsku na klub, do którego idealnie pasuje sposobem gry. To też jest jeden z powodów, dla których dokonał tak wielkiego skoku jakościowego. Styl Lipska bazuje przede wszystkim na błyskawicznym przejściu z fazy defensywnej do ofensywnej po założeniu wysokiego pressingu. Właśnie w takiej grze Wernerowi najłatwiej wykorzystać atuty. Ponadto gra mu się w Lipsku o wiele łatwiej niż w Stuttgarcie, gdzie częstokroć zdany był z przodu tylko na siebie. W RB całą czarną robotę wykonuje za niego Yussuf Poulsen. To on ściąga na siebie obrońców i rozbija ich po to, by Werner miał więcej miejsca i mógł błyszczeć. Hasenhuettlowi udało się też przekonać Wernera do gry w defensywie, z czym w poprzednim klubie miał jeszcze sporo problemów. To od Wernera biegającego między środkowymi obrońcami zaczyna się próba jak najszybszego odbioru piłki.
Istotna dla rozwoju Timo była także stabilizacja, jakiej zaznał w Lipsku. Tam nikomu nie przechodzi przez głowę, by rzucać go po różnych pozycjach, mimo iż system gry RB predestynowałby go też do grania na którymś ze skrzydeł. W Stuttgarcie było pod tym względem zupełnie inaczej. – U Huuba Stevensa grałem jako lewy pomocnik, prawie z pozycji obrońcy. U Alexandra Zornigera byłem środkowym napastnikiem, a u Armina Veha grałem raz po lewej stronie, raz po prawej. Ale u żadnego z nich nie miałem pewnego miejsca w składzie i najczęściej wchodziłem z ławki. Nigdy w Stuttgarcie nie miałem stałego miejsca na boisku – powiedział w wywiadzie dla „Sueddeutsche Zeitung” kilka dni temu, wskazując na powody, dla których tak naprawdę dopiero w Lipsku odpalił z całą mocą.
BAYERN? A DLACZEGO NIE?
Nawet jeśli media nie wspominają jeszcze o konkretnym zainteresowaniu Wernerem ze strony Bayernu, w ciemno można zakładać, że taki temat prędzej czy później wypłynie. Uli Hoeness znów buduje Bayern na modłę niemiecką. Zawsze dążył do modelu 6+5, według którego większość podstawowej jedenastki ekipy mistrza Niemiec powinni stanowić rodzimi piłkarze. Timo doskonale wpisuje się w ten trend. Jest młody, już świetny, a jednocześnie proces jego rozwoju jeszcze nie dobiegł końca. Ponadto daje trenerowi duże możliwości taktyczne, bo dobrze funkcjonuje na kilku pozycjach, a rok doskonałej gry na wrogich mu stadionach pokazuje, że także pod względem mentalnym jest już wystarczająco silny i dałby sobie radę w monachijskiej szatni, porównywanej czasem z przekąsem przez media do akwarium wypełnionego rekinami.
Są jednak dwa problemy. Pierwszy to Robert Lewandowski. Hoeness mówił ostatnio w wywiadzie dla „Sport Bilda”, że w Bayernie intensywnie myślano rok temu o sprowadzeniu Leroya Sane z Schalke, a tego lata o wykupieniu Juliana Draxlera z PSG. Na pierwszego nie zdecydowano się przez wzgląd na Francka Ribery’ego i Arjena Robbena, drugiego zaś z powodu Thomasa Muellera. Można więc obstawiać, że dopóki w Bayernie jest nasz gwiazdor, to i temat Wernera będzie odkładany ad acta. W tym przypadku jednak czas pracuje na korzyść Bawarczyków. Umowa Wernera z RB wygasa dopiero w 2020 roku i nie jest obwarowana żadnymi klauzulami, przez co misja sprowadzenia Timo w ciągu najbliższych dwóch sezonów mogłaby się okazać dla Bayernu praktycznie niewykonalna. Bo drugim problemem byłaby z pewnością cena. Na najnowszą gwiazdę reprezentacji Bayern musiałby rozbić bank i mocno uszczuplić słynne Festgeldkonto, a i tak nikt Wernerowi nie dałby gwarancji gry. Lipskowi z kolei wcale nie musi się spieszyć z jego sprzedażą. Potencjalny kontrahent musiałby rzucić na stół absolutnie niemoralną propozycję. Jak pokazuje historia transferu Naby’ego Keity do Liverpoolu, negocjacje z Ralfem Rangnickiem nie należą do najłatwiejszych. Nawet 75 milionów euro nie przekonało go, by oddać Anglikom najcenniejszą, czarną perłę w trybie natychmiastowym. Wygląda więc na to, że jeśli Lipsk zdoła utrzymać Wernera w kadrze po przyszłorocznych mistrzostwach świata, w 2019 roku Bayern może zaatakować z pełną mocą. I wypuścić wreszcie z żelaznego uścisku Lewandowskiego.
Prasa niemiecka po ostatnim eliminacyjnym dwumeczu popadła w prawdziwą Werneromanię. Gdziekolwiek zajrzeć, tam Timo. Teksty, zdjęcia, analizy, ciekawostki… Dużo go wszędzie. – To fajny chłopak z dobrym charakterem. Nie grozi mu sodówka, nie mam co do tego żadnych wątpliwości – mówi o następcy w kadrze Miro Klose. Możliwe, że ma rację, bo Timo przeszedł przez ostatni rok próbę charakteru. Kibice na stadionach robili wszystko, by nie uwierzył zbyt szybko w swoją wielkość.