Zaczynał w Osijeku, ale zanim przebił się do pierwszego zespołu minęło sporo czasu. Po podpisaniu kontraktu z Wisłą Kraków został zdegradowany do rezerw. Zoran Arsenić opuszczał Białą Gwiazdę rok temu wyjściem ewakuacyjnym po zamieszaniu z przejęciem klubu przez słynnego inwestora niewiadomego pochodzenia.
(fot. Maciej Gilewski/400mm)
Liga chorwacka jest lepsza niż polska?
Fizycznie jest słabsza, ale umiejętności techniczne w Chorwacji są na wyższym poziomie – mówi Arsenić. – W Polsce są lepsze boiska, stadiony i trochę przyjemniej się gra przy kilku albo kilkunastu tysiącach kibiców niż przy kilkuset jak w Chorwacji. W Ekstraklasie trzeba dużo biegać, zbierać drugie piłki, ale brakuje często ryzyka w środku pola, przeważają proste środki.
To dlaczego jesteś w Polsce skoro liga chorwacka jest piłkarsko lepsza?
Zaczynając grę w piłkę, nigdy nie myślałem, że będę z tego żył. Wiadomo, marzyły mi się występy na wielkich stadionach przed tysiącami kibiców, ale to były marzenia – życie często je weryfikuje. Kiedy dostałem propozycję z Wisły Kraków, od razu sprawdziłem, jak wygląda stadion. Wiedziałem, że na każdy mecz przychodziło po kilkanaście tysięcy ludzi. Dla porównania w Chorwacji rekordowa frekwencja na meczu z moim udziałem wynosiła 12 tysięcy – graliśmy wtedy z Hajdukiem. Na najważniejsze spotkania w Osijeku przychodziło po 7-8 tysięcy. Czasami na trybunach pojawiało się 200-300 osób, na przykład na stadionie Lokomotivy Zagrzeb. W Polsce czasami na czwartą ligę przychodzi więcej ludzi. Kiedy na Wisłę przyjeżdżała Cracovia albo Legia na stadionie pojawiało się 30 tysięcy fanów. Tego nie da się porównać. Takie mecze zapamiętujesz na całe życie. Nie ma pieniędzy, za które możesz kupić emocje.
Zaczynałeś karierę w Osijeku, ale trochę trwało zanim przebiłeś się do pierwszego zespołu.
Na pierwszy trening przyszedłem w wieku siedmiu lat. Szedłem szczebelek po szczebelku, ale jako junior musiałem zmienić klub. Byli lepsi zawodnicy ode mnie i przeszedłem do NK Visnjevac, gdzie spędziłem rok. Kiedy wróciłem do Osijeku, podpisałem profesjonalny kontrakt, ale w pierwszej drużynie zagrałem… jeden mecz. Klub zdecydował się wypożyczyć mnie do drugiej ligi – do Segesty Sivak. Wróciłem, ale znowu okazało się, że nie ma dla mnie miejsca. Osijek ponownie mnie wypożyczył, tym razem do NK Seveste, które również grało w drugiej lidze, ale było zespołem lepszym.
Trochę frustrujące.
Wierzyłem, że kiedy wrócę po pierwszym wypożyczeniu, dostanę szansę i będę grał. Widziałem jednak, że sytuacja jest trudna i trzeba było szukać innej opcji. Kiedy nie grasz, nie rozwijasz się, a ja miałem wtedy 19-20 lat, więc bardzo potrzebowałem minut na boisku. Dobrze zrobiłem. Czasami młodzi zawodnicy wolą zostać w silniejszym klubie, siedzą na ławce i czekają na szansę, a ta nie przychodzi… Ja wolałem grać, sam prosiłem o wypożyczenie. W końcu przed sezonem 2015-16 zmienił się trener. Nowy sztab mi zaufał i grałem już wszystko do momentu podpisania kontraktu z Wisłą.
Wtedy przeszedłeś prawdziwą szkołę życia.
To był najgorszy okres w mojej karierze. Długo prowadziliśmy rozmowy z Osijekiem w sprawie nowej umowy, ale koniec końców się nie dogadaliśmy. 1 stycznia 2017 roku mogłem rozpocząć oficjalne rozmowy z nowym klubem, ale barwy mogłem zmienić dopiero po zakończeniu sezonu. Zgłosiła się Wisła.
Zyskałeś finansowo?
Oferta Wisły była dosłownie nieco wyższa niż NK Osijek, ale kiedy odliczyłbyś mieszkanie i koszty utrzymania, wychodziło w zasadzie na to samo. W Chorwacji mieszkałem w domu rodzinnym, więc wydatki były zdecydowanie niższe.
Podpisałeś kontrakt z Wisłą, a trener NK Osijek zdegradował cię do rezerw…
…i nie mogłem grać. Kompletnie tego nie rozumiałem. Były nawet takie spotkania, na które jechali w 12-13 osób, bo na przykład dwóch piłkarzy było kontuzjowanych, dwóch pojechało z pierwszą drużyną, jeden pauzował za kartki i trudno było zebrać osiemnastkę. Trener zabierał juniorów, którzy mieli po 16 lat, a ja zostawałem w domu… Byłem zdrowy, a nie mogłem grać. Sezon 2016-17 był jednym z najlepszych w historii klubu – zajęliśmy czwarte miejsce, zdobywając pierwszy raz w historii ponad 60 punktów, doszliśmy do półfinału Pucharu Chorwacji, wywalczyliśmy awans do eliminacji Ligi Europy. Szkoda, że mogłem pomóc zespołowi tylko przez sześć miesięcy…
Jak dzisiaj podchodzisz do tego klubu?
To jest cały czas mój zespół. Pochodzę z tego miasta, w tej drużynie się wychowałem, zawsze będzie mi bliska. Mąż mojej siostry – Vedran Jugović – jest zawodnikiem Osijeku, w którym również stawiał pierwsze kroki. Niemniej nie zwracam uwagi na ludzi, z którymi miałem nieprzyjemności. Niektórych już w klubie nie ma, inni zostali, ale nie mam do nikogo pretensji.
Gdyby nie sytuacja z odsunięciem od pierwszego zespołu, mógłbyś zaliczyć debiut w reprezentacji Chorwacji?
Było zainteresowanie ze strony sztabu, ale kiedy zostałem wyrzucony z pierwszej drużyny, kontakt się urwał.
Trafiłeś do Wisły, z której musiałeś się po półtora roku ewakuować.
Zupełnie inna, ale także trudna sytuacja. To nie jest normalne, że profesjonalny piłkarz nie dostaje pieniędzy przez sześć czy siedem miesięcy, dokładnie nie pamiętam. Nie wiem, ile pensji mi przepadło, a przecież trzeba było co miesiąc opłacać mieszkanie, rachunki, coś zjeść. W Krakowie byłem sam, moja żona cały czas mieszka w Chorwacji, ponieważ jeszcze studiuje stomatologię. Pieniędzy z konta tylko ubywało… Na szczęście nie musiałem pożyczać. Prowadzę normalny tryb życia, nie jestem rozrzutny.
Nie miałeś problemów po transferze do innego polskiego zespołu?
Myślę, że kibice Wisły zrozumieli moją decyzję. Nie dostałem ani jednej obraźliwej wiadomości, nikt mnie nie atakował. Niektórzy pisali, żebym jeszcze chwilę poczekał, bo zaraz pojawią się pieniądze, ale ja już podjąłem decyzję i nie chciałem jej zmieniać.
Kiedy poczułeś, że trzeba odejść?
W Wiśle było kilku chłopaków z Bałkanów i szczerze przyznam, że ja podchodziłem do całej sprawy najbardziej optymistycznie. Tłumaczyłem kolegom, że pensje zaraz przyjdą. Sytuacja powtarzała się jednak przez kilka miesięcy, a gdy przyjechali do Krakowa tajemniczy inwestorzy, liczyłem, że wszystko dobrze się ułoży. Przed ostatnim meczem w 2018 roku z Lechem Poznań mieliśmy z nimi spotkanie. Podali konkretną datę, kiedy wpłacą pieniądze i przejmą klub. Po kilku dniach czytam, że jeden ma wyłączony telefon, drugi się w ogóle nie odzywa, nikt nie wie co się z nimi dzieje i co będzie dalej. Nadszedł moment, by pomyśleć o sobie, ponieważ nie zmierzało to w dobrym kierunku. Złożyłem wezwanie do zapłaty i rozwiązałem kontrakt.
Co pomyślałeś, kiedy do klubu wkroczyli Jakub Błaszczykowski, Tomasz Jażdżyński i Jarosław Królewski?
Wiedziałem, że będzie lepiej. Trener nawet do mnie zadzwonił, wyjaśnił, że wszystko zaczyna się układać. Byłem wolnym zawodnikiem, prowadziłem rozmowy z innymi klubami i porozumiałem się z Jagiellonią. Nie muszę nikogo przepraszać za ten ruch.
Jak ci się podoba Białystok?
Na początku trudno było przestawić się z życia w Krakowie, ponieważ Białystok jest mniejszym miastem, ale Osijek jest jeszcze mniejszy. Na Podlasiu niczego mi nie brakuje, ale Kraków to najlepsze miejsce, w którym do tej pory mieszkałem.
Wspomniałeś, że żona studiuje w Chorwacji. A jak z twoją edukacją?
Zacząłem dwa kierunki, ale żadnego nie skończyłem, bo… nie było czasu. Na uczelni w sumie byłem może dwa tygodnie. Na początku studiowałem ekonomię, przerwałem naukę na kilkanaście miesięcy i przeniosłem się na zarządzanie w sporcie. Akurat wtedy trafiłem do Wisły, studiowałem trybem online i to w języku angielskim. Pomyślałem, że będę miał sporo czasu i zamiast grać na konsoli, będę się uczył, ale po kilkunastu dniach dałem sobie spokój. Nie znam się na komputerach, nie ogarniałem tego kompletnie. Niemniej w przyszłości nie wykluczam powrotu do nauki.
Jesteś fanem Premier League.
To moja ulubiona liga, gdzie gra mój ulubiony zespół, czyli Liverpool. Gdy miałem osiem lat, jeden z kuzynów przywiózł mi z Liverpoolu kubek oraz koszulkę z moim nazwiskiem, w dodatku legendą klubu jest Steven Gerrard, mój idol – imponowały mi jego umiejętności i charakter. Ten sezon dostarczy mi chyba sporo radości, bo wszystko wskazuje na to, że tytuł po wielu latach wróci na Anfield. Takiej przewagi chyba nie da się roztrwonić. Nie z tym menedżerem, nie z takimi piłkarzami i nie z taką formą.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 7/2020)