Przejdź do treści
Nie mówmy o futbolu: Alan Uryga

Polska Ekstraklasa

Nie mówmy o futbolu: Alan Uryga

Od roku jego życie nabrało niesamowitego tempa. Wszystko dzięki synkowi, który pozwolił Alanowi Urydze dojrzeć i wejść na dobre w dorosłość. Piłkarz Wisły Płock opowiada o pierwszych miesiącach w nowej roli, pierwszej poważnej przeprowadzce w życiu i zepsutym obiedzie w Boże Ciało.

ROZMAWIAŁ PAWEŁ GOŁASZEWSKI


– Czy to prawda, że od roku Alan Uryga jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie?
– Pewnie, że tak – mówi piłkarz Wisły Płock. – Wiem, że są osoby, które się ze mną nie zgodzą i stwierdzą, że są szczęśliwsze, ale od momentu narodzin syna moje życie nabrało rumieńców. 

– Podobno jesteś do szaleństwa zakochany w Olivierze.
– Zwariowałem na jego punkcie.

– Żona Agnieszka nie jest zazdrosna?
– Tak samo się w nim zakochała. A może nawet i mocniej! Z drugiej strony nie wiem, czy to jest możliwe. Naprawdę kocham go na 120 procent. Aga doskonale sobie radzi jako mama. Ja mam mecze, treningi, wyjazdy i nie mogę spędzać tyle czasu, ile bym chciał z synem. Ona wzięła większość obowiązków na siebie, ale kiedy jestem w domu, to oczywiście pomagam. W dodatku doszła przeprowadzka, pierwsza tak poważna i daleka w naszym życiu. Trochę to odwrotnie wyszło: po narodzinach dziecka, zamiast ustatkować się w Krakowie, musieliśmy się wyprowadzić. Żona dzielnie to jednak znosi.

– Jak się zmieniłeś po przyjściu na świat Oliviera?
– Na pewno czuję się bardziej odpowiedzialny. W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment, kiedy odpowiadasz też za kogoś innego, a nie tylko za siebie. Do tej pory wkraczanie w pełnoletność i pierwsze poważne kroki w dorosłość nie wymagały takiej powagi jak po narodzinach Oliviera. Teraz jeszcze bardziej dorosłem.

– Na portalach społecznościowych nie wstawiasz pełnego imienia syna, a tylko literkę O. Z czego to wynika?
– Nie mam pojęcia. Tak wyszło przy pierwszym zdjęciu i zostało. Nie mam konkretnego powodu, dlaczego tak piszę. Chcę jednak zachować rąbek życia prywatnego dla rodziny i nie zamierzam się chwalić.

– Nie zamierzasz się chwalić, a z drugiej strony twoje profile w mediach społecznościowych są publiczne.
– Może trochę to źle zabrzmiało. Synem chcę i zamierzam się chwalić całe życie! Jestem z niego bardzo dumny. Cieszy mnie jego rozwój. W mediach społecznościowych mam publiczny profil na Instagramie, a prywatny na Facebooku.

– Twittera nie masz. Dlaczego?
– I nie zamierzam zakładać. Wydaje mi się, że trochę zaczęło się to wymykać spod kontroli. I nie chodzi tutaj o szyderkę, bo jeśli jest powód, to ja również lubię się pośmiać. To też jest element szatni i futbolu. Jako drużyna doświadczyliśmy kilku głupich sytuacji na Twitterze… To pokazało, że niewiele trzeba, aby całe środowisko piłkarskie podłapało głupi temat i w to brnęło. Sytuacje, o których mówię, zostały całkowicie zmyślone. I to nawet nie przez dziennikarzy, ale kompletnych anonimów, niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Nawet prezes Boniek to podłapał.

– O co chodzi?
O zakupy w Zabrzu. Mówi ci to coś?

– No tak. Ktoś napisał, że kupiliście alkohol dzień przed meczem.
– Nic takiego nie miało miejsca. To kompletna bzdura. Autor tej plotki nawet nie wiedział, jaką trasą jechaliśmy. Spaliśmy w Katowicach, a przez Zabrze nawet nie przejeżdżaliśmy. Na szczęście szybko to zdementowaliśmy. Niektórzy może nawet do dzisiaj żyją w przeświadczeniu, że piliśmy przed meczem z Górnikiem. Na szczęście wygraliśmy i sprawa szybko została wyciszona. Co ciekawe, osoba, która to napisała, już usunęła profil. Szkoda, że kilka znanych nazwisk to podało dalej. Później była jeszcze jedna historia.

– Jaka?
– Ktoś wymyślił, że kibice przyszli do nas na trening, abyśmy się podłożyli w meczu z Lechem. Chodziło o to, aby Legia nie została mistrzem Polski. To odbiło się nieco mniejszym echem, ale było kolejnym kłamstwem.

– Jak się odnajdujesz w dobie mediów społecznościowych? Dzisiaj wszyscy są dziennikarzami. Wyjdziesz gdzieś w miasto, od razu zdjęcia obiegną internet.
– Dla mnie nie jest to taki szok, bo jako dziecko przyzwyczaiłem się do tego typu portali. Starsi mają trochę trudniej. Co do zdjęć z miasta, to nie mam kłopotu, nie wychodzę do nocnych klubów, wolę spędzić czas z rodziną. Zresztą nie mam takich problemów z popularnością jak reprezentanci Polski. Kto w Warszawie wie, jak wygląda Alan Uryga? 

– W Warszawie może nie wiedzą, ale w Krakowie już tak.
– Wychodziłem na imprezę z grupą znajomych raz na 3-4 miesiące przy okazji urodzin. To chyba dosyć rzadko, a i tak zawsze staram się trzymać poziom, więc nie mam się czego wstydzić.

– OK, wróćmy jeszcze na chwilę do Oliviera. Chodzi już, mówi coś?
– Szybko poszedł na nogi, bo już jako dziewięciomiesięczne dziecko. Odważny jest. Puścił się naszych rąk i sam biega po mieszkaniu. Z mową jest trochę gorzej. Mówi „tata”!

– Czyli trener Jerzy Brzęczek nie narzeka na twoje przygotowanie fizyczne.
– No tak, to ostatnio jest moja mocna strona! A tak poważnie, to trochę trzeba się za małym nabiegać. Zdecydowanie jednak wolę za nim ganiać, niż nosić na rękach.

– Przy pampersach pomagasz?
– Oczywiście! Przed narodzinami miałem obawy, czy dam radę. Szybko jednak się przełamałem i to już normalna sprawa.

– W nocy wstajesz, kiedy syn płacze?
– Aga mnie w tym w zasadzie wyręczyła, za co jej bardzo dziękuję. Bardzo rzadko musiałem wstawać, chociaż takie przypadki się zdarzały. Żona w tym aspekcie wykonała jednak tytaniczną pracę. Po rozmowach ze znajomymi, którzy mają dzieci w podobnym wieku, uważam, że Olivier i tak nie jest najgorszy. Zdarza się nawet, że prześpi całą noc. Szału nie ma, ale tragedii też nie.

– Mały jest kibicem Wisły Płock czy Wisły Kraków?
– Jest krakowianinem, a cała rodzina jest wiślacka. Na razie nie ma ubrań z Białą Gwiazdą. Koszulkę Nafciarzy miał i nawet w niej debiutował na stadionie! Co ciekawe, było to w spotkaniu z… Wisłą Kraków.

– Dla ciebie szczególnie wyjątkowe.
– No tak… Dla syna był to debiut na stadionie. Wszystko się zgrało: pora odpowiednia, pogoda ładna, tatuś strzelił gola…

– Podobało mu się?
– Z tego, co Agnieszka mówiła, to tak. Kiedy ktoś za jego plecami zaczynał krzyczeć albo na trybunach podnosiła się wrzawa, to był bardzo zainteresowany i robił wielkie oczy.

– Aga ogląda mecze z Olivierem w telewizji?
– Widziałem nagrania, na których synek oglądał nasze spotkania, ale chyba mnie nie poznał…

– Szymon Marciniak opowiadał, że jego córka całuje telewizor, gdy go widzi.
– Kilku kolegów piłkarzy też mi opowiadało o podobnych sytuacjach. Może gdy synek będzie starszy, będzie robił to samo. Na razie niech zacznie mnie poznawać, wtedy już będzie dobrze.

– Żona od początku sympatyzowała z Białą Gwiazdą?
– Nie bardzo interesowała się piłką, a jej rodzinie bliżej już chyba było do drugiej strony błoń. Później zmienili zdanie i kibicowali tylko mnie, więc trzymali kciuki za mnie i za Wisłę.

– Jak się poznaliście z Agnieszką?
– To dzięki znajomemu – Olkowi. Oboje pochodzą z Wieliczki, znali się ze szkoły, a ja z nim grałem razem w piłkę w Wiśle w trampkarzach. Poszło od słowa do słowa. On mówił, że zna fajnego chłopaka, Aga chciała kogoś poznać i tak na siebie wpadliśmy. Dzisiaj jesteśmy ponad rok po ślubie i tworzymy szczęśliwą rodzinę.

– Wziąłeś ślub jako 23-latek. Nie za szybko?
– Wiele osób tak mówiło, ale nie żałuję decyzji. Jesteśmy ze sobą od 17 roku życia, znamy się doskonale. Na co mieliśmy czekać? Jesteśmy bardzo szczęśliwi, a przecież o to chodzi. 

– Rodzina żyje twoją karierą czy raczej trzyma się z dala?
– Najbardziej to żyje moja chrzestna! Wszyscy oglądają moje mecze, wiedzą, w jakiej jestem formie, ale ciocia przechodzi samą siebie. Kiedy pojawia się ze mną wywiad, jakieś wideo itp., to szybko wrzuca do sieci jako pierwsza. Taki mój menedżer PR.

– Mówiłeś wcześniej o pierwszej przeprowadzce. Jakie to uczucie, kiedy musisz zostawić rodzinne miasto trochę z przymusu?
– Bardzo słabe… Cała rodzina, z żoną na czele, mnie wspierała i udało się to przezwyciężyć. Trudno o tym mówić… Ostatnio postanowiłem, że nie chcę już o tym rozmawiać, ale przedłużę specjalnie dla „Piłki Nożnej” o jeden dzień. Czułem się bardzo smutny. Na szczęście zbiegło się to z narodzinami Oliviera, więc była znakomita odskocznia i głowa była skupiona na kimś zupełnie innym, najważniejszym.

– Spałeś w nocy?
– Pierwszej nie spałem. Kiedy informacja ukazała się na stronie internetowej, byłem bardzo zły. Dostawałem informacje, że będą rozmowy na temat mojej umowy. Cierpliwie czekałem i w końcu doczekałem się… komunikatu na portalu. Nikt nie zadzwonił, nic nie powiedział… Tu nie chodzi nawet o to, że nie przedłużyłem kontraktu. Chodzi o sposób pożegnania. Wiem, jak funkcjonują kluby. Jedni przychodzą, drudzy odchodzą. Wyobrażałem sobie to po prostu trochę inaczej. Oczywiście, nie z taką pompą jak odejście Pawła Brożka i Arka Głowackiego, ale przynajmniej 20-30 sekund rozmowy w gabinecie, podanie ręki…

– Sam dokopałeś się do tej informacji?
– Nie jestem osobą, która siedzi i cały czas odświeża portale. W tamtym roku w Boże Ciało siedzieliśmy przy rodzinnym obiedzie w Krakowie. Nagle jak lawina zaczęły spływać wiadomości z pytaniami: „o co chodzi?”, „dlaczego?”, „co się stało?”. Pomyślałem, że coś się dzieje z klubem. Wszedłem na stronę oficjalną i kiedy zobaczyłem komunikat o pożegnaniu z zawodnikami, domyśliłem się, o co chodzi.

– Wisła Kraków straciła kibica?
– Na pewno nie. Mam wielu przyjaciół wśród kibiców i nikomu z tego środowiska nie mam nic do zarzucenia. Po prostu straciłem zaufanie do niektórych osób.

– A gdyby latem pojawiła się propozycja powrotu?
– Nawet o tym nie myślę. Często z żoną rysowaliśmy różne scenariusze, a później wychodziły zupełnie inne rzeczy. Zresztą od kilku tygodni Wisła nie jest tym samym klubem co wcześniej. Odeszły dwie ikony. Arek i Paweł to osoby, które wprowadzały mnie do drużyny i wiele im zawdzięczam. Szybko mnie przyjęli do swojej grupy i czasami nawet zdarzało się, że miałem jakieś przywileje z tego powodu. Ci zawodnicy to dla mnie autorytety. Do tego grona trzeba jeszcze dołączyć Radosława Sobolewskiego…

– …widziałem w jakiejś ankiecie sprzed kilku lat, że Sobolewski to twój idol.
– Dogrzebałeś się do mojego pierwszego poważnego wywiadu dla magazynu kibicowskiego. Ale nic się nie zmieniło. Pamiętam, że udzielałem tego wywiadu po jednym z turniejów halowych, w którym strzeliłem kilka goli. Wtedy padło pytanie o piłkarskiego idola, powiedziałem o Sobolewskim i cały czas się tego trzymam.

– Padły też nazwiska Pepa Guardioli, Gerarda Pique i Yayi Toure. Rozumiem, że jesteś fanem Barcelony.
– Oczywiście, że tak. Od małego jej kibicuję. Na meczu jeszcze nie byłem, ponieważ zawsze grają wtedy, kiedy my mamy też swoje spotkania. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spełnić to marzenie. Byłem nawet niedawno na wycieczce w Barcelonie z żoną i zwiedziliśmy Camp Nou.

– Może wrócisz jako zawodnik?
– Bądźmy realistami… 

– Jesteś zadowolony z miejsca, w którym jesteś?
– Prywatnie – oczywiście, że tak. Mam 24 lata, dziecko, żonę – wszystko wygląda idealnie. Sportowo – bardzo dobrze czuję się w Płocku, ale nie jest to Everest moich ambicji. Każdy ambitny zawodnik czy sportowiec celuje wysoko. Nie jestem pod tym względem inny.

– Masz całą lewą rękę w tatuażach. Dlaczego?
– Dlaczego lewą? Padło tak bez konkretnego powodu. Na ręku mam kościół Mariacki, Wawel, orzełka z herbu Krakowa, różę wiatrów, wilka. Wszystko, co zawsze chciałem mieć na skórze. A do tego złożyło się w fajną całość. 

 


WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (22/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024