Wróciła do reprezentacji Polski po zmianie selekcjonera i bardzo szybko odwdzięczyła się zdobytymi golami. O niedoszłym transferze do Chin, pracy w laboratorium chemicznym, życzliwych mieszkańcach Cloppenburga, ewentualnym zakończeniu kariery i rywalizacji o koronę królowej strzelczyń 2. Bundesligi opowiada Agnieszka Winczo, liderka klasyfikacji strzelczyń 2. Bundesligi.
(foto: Paula Duda/LaczyNasPilka)
Agnieszka Winczo jest moim Robertem Lewandowskim – wiesz czyje to słowa?
Czytałam wywiad z selekcjonerem Miłoszem Stępińskim w „Piłce Nożnej” i bardzo miło z jego strony, że porównał mnie do Lewandowskiego – mówi napastniczka reprezentacji Polski. – Cieszę się, że mam poparcie u trenera, bo nie cieszyłam się zaufaniem jego poprzednika.
Wróciłaś do kadry po kilkunastu miesiącach przerwy. Ponowna aklimatyzacja nie była potrzebna?
W większości znałam dziewczyny, no może dwie czy trzy były nowe, więc nie musiałam się na nowo przedstawiać. Czuję się jakbym w ogóle nie opuściła kadry. Trzymamy się jak rodzina.
Czyli piłek nie musisz nosić?
No bez przesady. Mamy dyżury, ale w sumie wszystkie za wszystko odpowiadamy, więc nawet kiedy nie wypada nasz dzień w grafiku, to sobie wzajemnie pomagamy.
W środowisku krąży opinia, że jeszcze kilka lat temu przewracałaś się o własne nogi, a dzisiaj jesteś liderką klasyfikacji strzelczyń 2. Bundesligi i strzelasz gola za golem w reprezentacji. Gdzie jest granica twoich umiejętności?
Bardzo miło… A tak serio, nie wiem, gdzie jest szczyt. Zdobywam jedną bramkę, chcę drugą, później trzecią i tak dalej. Z każdym dniem chcę być po prostu lepsza i mam nadzieję, że to ja zdecyduję, kiedy zejdę ze sceny, a nie zrobi tego jakaś pechowa kontuzja czy inny wypadek losowy.
Na przykład Agata Tarczyńska założyła się ze znajomymi, że będzie grała w piłkę do pięćdziesiątki.
Nic takiego sobie nie zakładałam, bo kiedy leczyłam kontuzję, to już myślałam, że nie wrócę na wysoki poziom. Ostatnio rozmawiałam z trenerką Cloppenburga, powiedziała, że jeszcze muszę u nich z pięć lat pograć, bo inaczej sobie nie poradzą. Trochę było to przerażające, ale jednocześnie jestem bardzo zadowolona, że mnie doceniają w Niemczech. Dopóki nie wstaję rano z bólami, będę grała!
Co do Agaty – obie walczycie o tytuł najlepszej strzelczyni w 2. Bundeslidze. Rozmawiacie czasami o tym?
Po prostu cieszymy się, że jest duża szansa, aby korona trafiła do Polki.
Już raz zdobyłaś koronę. Do twarzy ci było?
Jeszcze się pytasz?! Pewnie, że tak! Niemcy przywiązują sporą wagę do tej nagrody, już miałam sporo telefonów z mediów. To będzie rozgłos dla naszych piłkarek, w końcu na Zachodzie usłyszą o Polkach, które potrafią grać w piłkę. Czasami patrzą na rankingi i widzą, że zajmujemy dalekie miejsca, mówią, że jesteśmy kulawe, a ja i Agata pokazujemy, że jest wręcz przeciwnie.
(foto: Paula Duda/LaczyNasPilka)
W Niemczech czułaś się gorzej traktowana z racji tego, że jesteś Polką?
Nie. Przyjeżdżasz do nowego klubu, wiadomo, że patrzą na ciebie z góry, bo po co stawiać na Polkę, skoro można postawić na młodszą Niemkę? Jeśli chodzi o mnie, trwało to bardzo krótko, szybko nauczyłam się języka i było zdecydowanie łatwiej.
Jesteś w radzie drużyny?
Generalnie jestem bardzo mało rozmowną osobą… Nie no, tak poważnie to w klubie jest bardzo podobnie jak na kadrze. Trzymamy się wszystkie razem, jest rodzinnie. Nikt nie odstaje, nie stoi z boku.
Ostatnio przegrałyście ważny mecz w walce o awans do Bundesligi. Jak atmosfera w klubie?
Nie było wzajemnych pretensji. Pojawiły się błędy indywidualne, ale nikt do nikogo nie miał żalów. Mogłyśmy wywalczyć Bundesligę, a tak musimy czekać na potknięcie Bremy. Jeśli wszystko wygrają, zostajemy w drugiej lidze A może jakiś transfer…
Zmiana klubu?
Na razie żyję nadzieją, że uda się awansować, chociaż szanse są naprawdę marne.
Wróćmy do nagród. Długo płakałaś, kiedy dowiedziałaś się, że nie wygrałaś plebiscytu „PN” na Piłkarkę Roku?
Do dzisiaj płaczę! A tak serio, tak jak mówiłam, nikomu nie zazdroszczę. Wiem, na jakim poziomie gra Kasia, jaki poziom prezentuje i jakie barwy reprezentuje. Byłam pewna, że dostanie statuetkę. Dla mnie sama nominacja była wielkim wyróżnieniem. To był kolejny element, który mnie podbudował i pozwolił wyznaczyć kolejne cele.
Kiedy rozmawialiśmy na Gali powiedziałaś, że od dzisiaj robisz wszystko, aby za rok znowu tu wrócić. Na razie słowa dotrzymujesz, bo w zasadzie co mecz strzelasz bramkę. Masz z tyłu głowy cały czas myśl o nagrodzie?
Bardzo miło by było, gdybym za rok znowu się znalazła w gronie nominowanych. Sama obecność na takiej imprezie to już jest wielki zaszczyt. Telewizja, najlepsze osobistości ze świata futbolu – każda piłkarka od dwóch lat o tym marzy! Jeśli udałoby się wygrać, byłoby to coś wielkiego.
(foto: Paula Duda/LaczyNasPilka)
Co do telewizji, na ostatnim zgrupowaniu byłyście bardzo rozchwytywane, media zaczęły się wami interesować.
Na początku media ograniczały się tylko do jednej, czy dwóch zawodniczek, ale teraz praktycznie każda z nas musi się z tym mierzyć. Wiadomo, że Ewa Pajor i Kasia Kiedrzynek są najbardziej rozpoznawalne, ale trzeba promować nie tylko dwie piłkarki, bo nas jest w kadrze ponad 20. Bardzo dobrze, że ruszyło się to z miejsca, małymi krokami będziemy gonić męski futbol.
Jakbyś porównała zainteresowanie mediami w kadrze do 2. Bundesligi?
Na nasze mecze regularnie chodzi 600-700 kibiców, wyjątkiem był mecz pucharowy z Leverkusen, gdzie miałyśmy 1500 widzów. W lokalnych gazetach jesteśmy zawsze – po każdym meczu relacja, rozmówki, więc wygląda to całkiem nieźle. Zresztą i przed spotkaniem są zapowiedzi i oczekiwania co do drużyny.
Sama też udzielasz już wypowiedzi. Widziałem rozmówkę na oficjalnej stronie DFB.
Przecież jestem liderką wśród najlepszych strzelczyń, trzeba rozmawiać i się chwalić.
W Cloppenburgu jesteś rozpoznawalna?
Nie mogę wyjść w spokoju z domu! Idziesz przez miasto i nawet starsze osoby zaczepiają, rozmawiają i chcą się czegoś dowiedzieć. Mamy jednego mieszkańca, który jak spotka zawodniczkę na mieście, zawsze wyciąga pieniądze i mówi: – To do klubowej kasy. To nie są duże kwoty, rzędu 20, 30 czy 50 euro. Do kieszeni nikt sobie tego nie bierze, wszystko idzie do skarbonki, żebyśmy miały na wspólny wyjazd czy integrację.
W Polsce o takich sytuacjach się w ogóle nie słyszy.
To prawda. Ludzie nas bardzo wspierają, rozmowy nie kończą się tylko na autografach, zdjęciach czy prośbach o koszulkę. A my przecież nawet nie mamy czego rozdawać… Miasto jest bardzo malutkie, bo tylko 33-tysięczne. Nie można spokojnie wyjść do sklepu, bo każdy każdego zna. Przychodzisz w poniedziałek do pracy, a wszyscy rozmawiają o meczu. Mam szefa, który wcześniej nie interesował się piłką nożną, ale odkąd pracuję w firmie, na początku tygodnia zawsze przychodzi i zagaduje. Po ostatniej porażce dwa dni się do mnie nie odzywał. Bał się. Omijał mnie szerokim łukiem, dopiero trzeciego dnia przyszedł i pytał już na chłodno o mecz. Nie chciał mnie dołować.
Mówisz o pracy, czyli rozumiem, że utrzymujesz się nie tylko z piłki?
Do pracy trzeba chodzić, z czegoś trzeba żyć. Oprócz gry w piłkę, pracuję w laboratorium chemicznym. Nie przyszłam do Cloppenburga ze względu na pieniądze, bo ich po prostu nie ma. Chciałam zobaczyć trochę innego futbolu i czegoś się nauczyć. W Polsce osiągnęłam praktycznie wszystko, na co było mnie stać, bo wygrałam ligę, puchar, grałam w Lidze Mistrzyń. Brakuje mi do szczęścia tylko statuetki dla Piłkarki Roku! To będzie moja granica, jak wygram plebiscyt „PN”, będę spełnioną zawodniczką i w spokoju zakończę karierę. Kiedy przechodziłam z Unii Racibórz do drugoligowego klubu niemieckiego, wydawało mi się, że będzie lżej, a już na pewno nie ciężej, jednak po pierwszym treningu ledwo doszłam do domu! Wszystko mnie bolało. Różnica była olbrzymia.
To jak wygląda twój dzień?
Wstaję codziennie o 5.10, daję sobie 10 minut na przebudzenie. Robię śniadanko, przygotowuję się i o 6.30 wyjeżdżam do laboratorium. O 7.00 rozpoczynam pracę, nie może być żadnych opóźnień, bo robota czeka. Codziennie jest jej na co najmniej osiem godzin, czasami na więcej. Kończę pracę o 15.00, mam dwie godziny, aby przygotować się na trening. Później futbol i wieczorem odpoczynek od 19-20. w domu.
Ale szef chyba nie każe zostawać po godzinach, kiedy masz trening?
To wyrozumiały człowiek, nie mamy problemów, aby wyjść na trening.
Wszystkie pracujecie w jednej firmie?
W laboratorium jesteśmy we dwie. Pozostałe mają inne zajęcia, ale żadna nie utrzymuje się wyłącznie z piłki. Jeśli ktoś nie pracuje, musi studiować. Treningi mamy dopasowane pod prace.
Trenujecie codziennie?
Cztery razy w tygodniu. Mamy wolne w środy.
(foto: Paula Duda/LaczyNasPilka)
Nie przyszło ci do głowy, aby wrócić do kraju? Może byłoby lżej…
Może tak, ale ja kocham swoją pracę! Gdybym się męczyła fizycznie czy psychicznie, przestałabym to robić i tyle. Może wtedy bym pomyślała, aby grać w Polsce, jednak stawiam sobie wyższe cele, nie lubię chodzić na łatwiznę. Nie będę grała w piłkę całe życie, trzeba też mieć zawód.
Kilka lat temu miałaś atrakcyjną propozycję z Chin. Tam na pewno byś wyżyła z grania w piłkę…
Oferta była bardzo atrakcyjna, ale nie zdecydowałam się na transfer.
Dlaczego?
W sumie… nie wiem. Dla mnie było to trochę za daleko, pojawiły się obawy, że nie wrócę z powrotem do kraju, że coś się wydarzy, że zabiorą mi paszport… Różne dziwne myśli przychodziły do głowy, serio. Jeśli w Niemczech coś będzie nie tak, wsiadam w samochód i za kilka godzin jestem w Polsce. Tam by tak prosto nie było. Niedawno spotkałam zawodniczki, które grały kiedyś w Azji i zapewniły mnie, że czuły się bardzo bezpiecznie, więc obawy były na wyrost.
Żałujesz decyzji?
Propozycja była cztery lata temu, kiedy zostałam królową strzelczyń 2. Bundesligi. Fajnie by było pojechać do innego kraju, zobaczyć nową kulturę, poznać kompletnie inne życie, ale nie żałuję. Niektórzy mówili, że powinnam jechać, bo taka oferta może się już więcej nie pojawić.
Brat cię namawiał…
Cała rodzina namawiała. Nie chcę gdybać, ale znalazłam się w odpowiednim miejscu i dobrze, że zostałam. Dużo osób mówi, że mogłabym grać na wyższym poziomie w zdecydowanie lepszym klubie. Nawet selekcjoner mówił, że spokojnie poradziłabym sobie w Bundeslidze.
Miałaś propozycje?
Pewnie, że tak, ale akurat wtedy Cloppenburg był w pierwszej lidze. Później chciałam pomóc drużynie wrócić do Bundesligi… Zresztą w życiu każdej zawodniczki przychodzi moment, w którym zaczyna myśleć o pracy, przyszłości…
Przecież możesz później zostać trenerką czy fizjoterapeutką i dalej funkcjonować przy futbolu.
Mam nawet licencję UEFA B. Może po karierze piłkarskiej zastanowię się nad pracą w roli trenerki? Wtedy mogłabym cały czas utrzymywać formę.
A może warto pomyśleć nad rolą grającej pani trener?
Bardzo trudno będzie to połączyć. Rozmawiałam z kilkoma zawodniczkami, które pełnią dwie funkcje. Nie jest lekko. Nie chciałabym grać i jednocześnie pełnić roli trenerki na przykład w Cloppenburgu, bo jak przeskoczyć z dziewczynami z relacji koleżanka-koleżanka, na trenerka-koleżanka. Już były sytuacje, kiedy koleżanka wchodziła w dres trenerski i pojawiały się teksty typu „A tej co się stało? Zwariowała do reszty? Może okresu dostała?”.
Nieźle. Wspomniałem wcześniej o twoim bracie, który bardzo ci kibicuje i często chwali się, że jego siostra jest piłkarką. Kto jest większym kibicem: Jarek czy mama?
O Jarku już powiedziałeś, a mama jest w ogóle świrnięta, o czym na pewno słyszałeś. Była w stanie przyjechać do Niemiec w sobotę w nocy, w niedzielę oglądała mecz i zaraz po nim wracała do domu, bo w poniedziałek miała swoje obowiązki. Cała rodzina mocno mi kibicuje, dziękuję jej za wsparcie.
Rozmawiał Paweł Gołaszewski