Nie jesteśmy rewelacją jednego sezonu
Trzy mistrzostwa Polski z rzędu czynią Jakuba Czerwińskiego jednym z najbardziej utytułowanych ligowców ostatnich lat. Szef defensywy Piasta Gliwice ma spory udział w tym, że triumfator z poprzedniego sezonu znów gra o medale.
Obrońca tytułu – czy to określenie wciąż brzmi dumnie?
Niezmiennie – przyznaje Czerwiński. – Przerwa związana z pandemią pozwoliła nam dłużej cieszyć się tytułem zdobytym w 2019 roku. Sezon powinien przecież już dawno się skończyć.
Mistrzostwo wywalczone z obecnym klubem miało dla pana inną wartość niż dwa poprzednie, w barwach warszawskiej Legii?
W sukcesie Piasta miałem zdecydowanie większy udział, przez cały sezon byłem podstawowym zawodnikiem. To jeden z argumentów przemawiających za tym, że ten tytuł smakował lepiej niż wcześniejsze. Zwróćmy też uwagę na to, jakim klubem jest Piast: sprawiliśmy dużą niespodziankę, można powiedzieć, że zakłamaliśmy rzeczywistość. Do 35. kolejki tamtego sezonu nikt na nas nie stawiał. Nikt z zewnątrz, ponieważ my w zespole już wcześniej wiedzieliśmy, że możemy zrobić coś wielkiego.
Dzisiaj uważa pan transfer do Legii za właściwy ruch? 19 spotkań rozegranych przez prawie półtora sezonu – nie jest to bilans rzucający na kolana.
Gdybym miał cofnąć czas i raz jeszcze podejmować decyzję, czy przejść z Pogoni Szczecin do Legii, postąpiłbym tak samo. Nie żałuję tego kroku. Dużo wyciągnąłem z pobytu przy Łazienkowskiej. Stałem się bardziej wartościowym piłkarzem, rozwinąłem się także poza boiskiem. To bezcenne doświadczenie, pomaga mi na kolejnym etapie kariery.
Na czym zyskał pan najwięcej pod względem sportowym?
Nauczyłem się doceniać każdą minutę spędzoną na murawie. Potrafię postawić się w sytuacji zawodników niegrających, którzy są pomijani przez trenera przy wyborze wyjściowej jedenastki. Wiem, co czują. Rozumiem piłkarzy znajdujących się w takim położeniu i staram się ich wspierać. Zdaję sobie sprawę, że koledzy, którzy nie pojawiają się regularnie na boisku, mają inne podejście do takich kwestii, jak rozmowy pomeczowe czy radość w szatni po zwycięstwie. Każdy odbiera to w indywidualny sposób. Nie jest im miło, gdy ci, którzy grali, w ich towarzystwie omawiają mecz lub konkretną akcję. W takich sytuacjach muszą czuć się niezbyt komfortowo.
Faza grupowa Ligi Mistrzów. Jakie jest pana pierwsze skojarzenie?
Zobaczyłem, jak duża jest przepaść pomiędzy nami a najlepszymi na świecie. Początkowe mecze w Champions League boleśnie nas zweryfikowały. Borussia Dortmund w pierwszej kolejce potrafiła zagrywać nam piłki za plecy w pole karne, chociaż byliśmy ustawieni bardzo nisko w defensywie. Robiło wrażenie to, jak piłka słuchała tych zawodników, jak szybko nią operowali, poruszali się, błyskawicznie zmieniali pozycje, pracowali przez 90 minut na bardzo wysokich obrotach. Fantastyczne doświadczenie, w końcu dla polskiego piłkarza występy w fazie grupowej tych rozgrywek nie są codziennością. Liga Mistrzów była czymś wyjątkowym.
Odchodząc z Legii, zakładał pan, że będzie w stanie sięgnąć po tytuł mistrza kraju z innym klubem?
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, sukces sprawia, że chcemy jeszcze więcej. Z takim nastawieniem przenosiłem się do Gliwic. Wierzyłem w mistrzostwo, chociaż przyznaję: nie sądziłem, że stanie się to tak szybko. Sezon wcześniej do ostatniej kolejki biliśmy się o utrzymanie, więc trudno było przypuszczać, że już rok później Piast zajmie pierwsze miejsce.
W jakim stopniu udana walka o pozostanie w Ekstraklasie przyczyniła się do późniejszego mistrzostwa?
Michal Papadopulos w jednym z wywiadów powiedział, że właśnie w tamtym momencie narodziła się mistrzowska drużyna. Utrzymanie w lidze bardzo nas zbudowało. Wzmocnienia przed rundą wiosenną sezonu 2018-19, kiedy przyszli Tom Hateley czy Tomasz Jodłowiec, również ja dołączyłem wtedy do drużyny, pokazały, że Piast myślał nie tylko o uratowaniu miejsca w Ekstraklasie, ale o budowaniu kadry już na następne rozgrywki. Wiele transferów okazało się strzałami w dziesiątkę. Zespół został mądrze zbalansowany. Świetnie dobrano osobowości, co pozwoliło stworzyć fantastyczną grupę. Bardzo się ze sobą zżyliśmy.
Jak długo trwało świętowanie w maju ubiegłego roku?
Kilka dni. Później zaczęliśmy urlopy, rozjechaliśmy się do domów. Część drużyny udała się na Ibizę dalej świętować, ale ja niestety nie poleciałem z chłopakami.
W mieście dało się odczuć, że dokonaliście czegoś historycznego? Piłkarze Piasta nie musieli płacić rachunków w gliwickich restauracjach?
Aż tak dobrze nie było. Tłumy, które pojawiły się na mistrzowskiej fecie, pokazały, jak ten sukces był potrzebny miastu. Wierzę, że to był początek czegoś większego: chciałbym, żebyśmy zaszczepili wśród najmłodszych mieszkańców modę na nasz klub. Gliwice są podzielone na kibiców Górnika Zabrze oraz Piasta – mam nadzieję, że tych drugich z roku na rok będzie przybywać.
Dlaczego Piast tak szybko pożegnał się z eliminacjami europejskich pucharów?
Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. W pewnej fazie meczu powinniśmy cofnąć się, wykorzystać atuty w defensywie. Nie zrobiliśmy tego. Może zespołowi zabrakło ogrania na arenie międzynarodowej? Mnie łatwiej było grać w pucharach, znałem już ich specyfikę. Jednocześnie czułem na sobie dużą odpowiedzialność. Starałem się przełożyć to doświadczenie na boisko – po części się udało, ale z końcowego efektu nie miałem prawa być zadowolony.
Możemy oczekiwać, że w przyszłym sezonie Piast pogra w Europie dłużej?
Najpierw musimy zrealizować cel, czyli zająć miejsce gwarantujące udział w europejskich rozgrywkach. Jeśli to zrobimy, doświadczenie zdobyte przed rokiem z pewnością nam pomoże. Jesteśmy bardziej świadomi tego, jak gra się w pucharach, a to inne mecze niż w lidze.
Z powodu urazu kolana stracił pan aż 16 kolejek bieżącego sezonu. Były to dla pana najtrudniejsze miesiące w karierze?
Dla profesjonalnego sportowca nie ma odpowiedniego momentu na kontuzję, ale ten był wyjątkowo niefortunny. Gdyby nie uraz, być może udałoby się lepiej skonsumować świetny poprzedni sezon. Stało się. Ważne, że zdołałem wrócić do zdrowia i formy – o problemach zdrowotnych już kompletnie zapomniałem.
Okoliczności, w których nabawił się pan kontuzji, musiały być wyjątkowo frustrujące.
To był dla mnie spory cios. Niestety, takie sytuacje są wkalkulowane w naszą dyscyplinę. Uraz wynikał z kontaktu z przeciwnikiem, trudno takim losowym sytuacjom zapobiec. Absolutnie nie miałem pretensji do kolegi, z którym zderzyłem się podczas treningu. Piast pomógł szybko zorganizować badania, a następnie zabieg w Barcelonie. Tymi działaniami szefowie klubu dali mi do zrozumienia, że jestem dla nich kimś ważnym i doceniają moją pracę.
Grał pan u czołowych polskich trenerów, poznał też styl pracy kilku zagranicznych szkoleniowców. Czym w porównaniu z nimi wyróżnia się warsztat Waldemara Fornalika?
Trener ma ogromne doświadczenie i doskonale zna naszą ligę. Umie odpowiednio ustawić drużynę na danego rywala, ma do tego nosa. W większości meczów jego pomysły zdają egzamin. Trafia również z decyzjami kadrowymi: choćby zmiany pozycji niektórych zawodników przyczyniły się do zdobycia przez Piasta mistrzostwa.
Zwykle po niespodziewanym sukcesie następuje wyprzedaż najlepszych piłkarzy, a klub popada w przeciętność. Co sprawiło, że wyłamaliście się z tej reguły i wciąż rywalizujecie o czołowe miejsca?
Na słowa uznania po raz kolejny zasłużyły osoby odpowiedzialne za skauting. Po mistrzowskim sezonie odeszło trzech kluczowych zawodników, ale klub potrafił sprowadzić godnych następców. Jakość zespołu nie ucierpiała. Wybrano właściwych ludzi: nie tylko pod względem umiejętności piłkarskich, ale również charakteru. Bardzo ważne było wpasowanie odpowiednich jednostek do grupy, która osiągnęła sukces. To się udało i w tym sezonie znów jesteśmy w ścisłej czołówce, podczas gdy wielu ekspertów skazywało nas tylko na walkę o górną ósemkę. Nie jesteśmy rewelacją jednego sezonu. Udowadniamy, że ubiegłoroczny tytuł nie był przypadkiem, lecz efektem ciężkiej pracy, dobrej organizacji i dużej wiary w siebie.
Piast jest gotowy, by na dłużej zostać w gronie najmocniejszych klubów Ekstraklasy?
Piast jest bardzo dobrze zarządzany. Klub nie ma problemów finansowych, wzorowo współpracuje z miastem. Zobaczymy, jak drużyna zmieni się po sezonie: po raz kolejny dyrektor i cały pion sportowy będą mieli okazję do wykazania się. Już udowodnili, że nie ma ludzi niezastąpionych.
Dostrzegł pan zmianę w samoocenie drużyny w stosunku do poprzedniego sezonu?
Po mistrzostwie w zespole wzrosła pewność siebie. Nie zmalała w trakcie tego sezonu, ponieważ ciągle osiągamy dobre wyniki, od początku rozgrywek jesteśmy w czubie tabeli.
Rok temu prawie co kolejkę byliście underdogiem, obecnie do większości spotkań podchodzicie jako faworyt. Która rola jest trudniejsza?
Czujemy w tym sezonie większy respekt ze strony przeciwników. Natomiast odnoszę wrażenie, że w dalszym ciągu w wielu meczach nie jesteśmy powszechnie uważani za faworytów. Niektórzy chyba nadal wątpią w Piasta. Być może na samym finiszu rozgrywek wymagania wobec nas wzrosną. Jestem bardzo zbudowany faktem, że przed startem rundy finałowej udało nam się doprowadzić do sytuacji podobnej jak w ubiegłym sezonie. Czas na oceny przyjdzie po ostatniej kolejce. Wtedy usiądziemy i zastanowimy się, czy powinniśmy mieć do siebie pretensje.
Pański kontrakt z Piastem wygasa w czerwcu przyszłego roku. Czy są prowadzone rozmowy na temat jego przedłużenia?
Jak na razie takich rozmów nie ma. Nie wiem, czy klub nadal będzie chciał korzystać z moich usług. Na razie nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Do końca obowiązywania umowy będę robił to, co do mnie należy.
Prawie 29 lat to wiek, w którym nadal myśli się o zagranicznym transferze?
Bardzo szanuję Piasta: klub pomógł mi, ja odwdzięczyłem się, robiąc coś dla klubu. Nie lubię wybiegać za bardzo w przyszłość, ale być może to już ostatni dzwonek, żeby spróbować sił w innej lidze.
KONRAD WITKOWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (nr 26/2020)