Przejdź do treści
Nie jesteśmy maszynami

Ligi w Europie Bundesliga

Nie jesteśmy maszynami

Trzy ostatnie tygodnie były dla niego pełne emocji i to nie tylko sportowych. Bronił dostępu piłki do bramki Unionu Berlin, a jeszcze bardziej spektakularnie bronił porządku na boisku, wypędzając z niego zamaskowanych kibiców podczas derbowego meczu z Herthą. Rafał Gikiewicz dostał już nawet propozycję pracy z firmy ochroniarskiej, ale koncentruje się na karierze piłkarskiej – wkrótce ma rozpocząć negocjacje w sprawie nowego kontraktu.




O spotkaniu z Herthą i panu w roli porządkowego w nim powiedziano i napisano chyba wszystko, ale wcześniej były mecze przeciwko byłej drużynie, SC Freiburg. Czuł pan satysfakcję po dwóch wygranych z klubem, w którym był pan niechciany?
Udowodniłem sobie, że na tle byłych kolegów wypadłem dobrze – mówi Gikiewicz. – Pomogłem Unionowi odebrać punkty byłej mojej drużynie w lidze i wyeliminować ją w Pucharze Niemiec. Była to jakaś moja rywalizacja wewnętrzna, to jest naprawdę fajne uczucie, że udało się wygrać.

Była okazja porozmawiać z byłymi kolegami, albo z trenerem bramkarzy Andreasem Kronenbergiem? Może żałują, że nie zatrzymali pana we Freiburgu?
W piłce nie ma sentymentów. Postawiono tam na Alexandra Schwolowa, a ja poszedłem swoją drogą. Gdy Freiburg przyjechał na mecz do Berlina, odwiedziłem drużynę w hotelu, spędziłem tam trzy godziny. Rozmawiałem z Kronenbergiem, z pierwszym trenerem Christianem Streichem i piłkarzami. Było sympatycznie. Dobrze mnie wspominają, bo wiedzą, że ciężko pracowałem we Freiburgu, choć zbyt dużo tam akurat nie pograłem.

Skoro wymienił pan nazwisko Streicha, muszę spytać o sytuację z meczu z Frankfurtem, gdy ten trener z premedytacją został staranowany przez piłkarza Davida Abrahama. Pewna bariera została przekroczona?
Zawodnika spotkała za to surowa kara (dyskwalifikacja na 7 tygodni i 25 tysięcy euro kary – przyp. red.). Zajście było spowodowane emocjami i dramatyczną końcówką meczu. Być może trener Streich mógł się odsunąć, gdy widział biegnącego Abrahama, z drugiej strony stał w boksie wyznaczonym dla trenera. Na pewno było to niepotrzebne.


To był incydent, czy jednak gra w Bundeslidze zdecydowanie się zaostrzyła, ponieważ stawka meczów i pieniądze biorą górę?
Cóż, kilka lat temu na boiskach Bundesligi nie grałem, co najwyżej siedziałem z boku. Na pewno gra o dużą stawkę, o pieniądze dla klubów sprawia, że dochodzi do takich sytuacji. W Niemczech zawsze grało się ostro, a teraz może poprzez rozwój i wdrażanie technologii VAR, każdą taką sytuację można powtórzyć, jest bardziej eksponowana dla kibiców i telewidzów, więc może się wydawać, że gra jest ostrzejsza. Na przykład nasz mecz z Herthą pokazał jak duże emocje były na trybunach wśród kibiców. My, piłkarze, nie jesteśmy maszynami, czasami głowa się zagrzeje, każdy może popełnić błąd. Piłka nożna jest takim sportem, którego nie da się wyreżyserować, ani wcześniej zaplanować scenariusza. Chyba dlatego tak dużo ludzi przychodzi na stadiony, ogląda mecze przed telewizorami, bo to jest męska gra, gdzie czasami górę biorą emocje. Ale właśnie dlatego jest tak pięknym sportem.

Szczególnie gdy się wygrywa, jak Union ostatnio. Po kiepskim starcie gracie coraz lepiej i wygrywacie. Debiutancka trema minęła?
Procentują już rozegrane minuty i mecze na boiskach Bundesligi. Widać większą stabilizację w naszej grze. W meczach z Wolfsburgiem i Leverkusen przespaliśmy pierwsze połowy. W kolejnych pokazaliśmy znacznie więcej cwaniactwa boiskowego. Oswajamy się z atmosferą meczów, jak i otoczką wokół Bundesligi. Jest nam łatwiej, o czym świadczy chyba pierwsza wygrana na wyjeździe – z Mainz.

Jak pan ocenia różnicę pomiędzy drugą a pierwszą ligą niemiecką?
Różnica jest kolosalna. Nie spodziewałem się, że będzie tak duża. Przede wszystkim w organizacji gry, w szybkości podejmowania decyzji. Praktycznie na każdej pozycji piłkarz musi potrafić wygrać pojedynek. Nie można pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji. W 2. Bundeslidze błędy w ustawieniu można było szybko skorygować, tutaj już nie. Ot, choćby w ostatnim meczu z Mainz zdarzyło się nam dziesięć minut słabszej gry w końcówce i rywal strzelił dwa gole, a mógł nawet zremisować. Jeśli natomiast chodzi o mnie, zmęczenie po meczu w drugiej lidze było duże, a teraz jest ogromne. Chodzi o zmęczenie psychiczne. Wiedząc, że każdy ewentualny błąd może kosztować stratę gola, obciążenie dla głowy i całego systemu nerwowego jest ogromne. Jest tyle emocji w czasie meczu i tracę tak dużo energii, że potrzebuję jednego czy dwóch dni, żeby odpocząć i się zregenerować.

Ma pan jakiś specjalny sposób na dobrą regenerację i odpoczynek dla głowy? 
Od sześciu lat jak jestem w Niemczech i sposób jest taki, że dzień po meczu mam odprawę i bardzo ciężki trening nóg. W Polsce było to niespotykane, bo zwykle dzień po meczu miałem rowerek, rolowanie, rozciąganie i to tyle. Tutaj robię przysiady ze sztangą, wyciskanie sztangi i ćwiczenia na drążku. Obciążenie na nogi jest więc bardzo duże, później idę na masaż. Co do relaksowania głowy, staram się przynajmniej jeden dzień odpocząć od piłki, nie oglądać żadnego meczu w telewizji, zamiast tego spędzać czas z żoną i dwójką dzieci. Kiedyś trener Jacek Magiera powiedział mi, że z mądrą kobietą, która dba o twoją rodzinę, łatwiej jest zrobić karierę, i tego się trzymam.

Znów wrócę do meczu z Herthą. Po przegonieniu intruzów z boiska, kibice Unionu skandowali nazwisko Gikiewicz. A co usłyszał pan od trenera i szefów klubu dzień po meczu? 
Koledzy w szatni żartowali, że po zakończeniu kariery będą miał pewną pracę w charakterze ochroniarza. Nazajutrz trener Urs Fischer i dyrektor sportowy powiedzieli, że zareagowaliśmy – pomagało mi dwóch kolegów – prawidłowo. Bardziej jednak skupialiśmy się na tym, że udało się nam zneutralizować na boisku Herthę, a nie kibiców. Generalnie sam jestem zaskoczony, że moja interwencja i później ten filmik spotkał się z takim oddźwiękiem, że media z wielu krajów, choćby ostatnio z Włoch przyjeżdżają do Berlina i chcą ze mną rozmawiać.

Widocznie tak wielu ludzi nie toleruje chuligaństwa na boiskach, a pan był bardzo sugestywny w działaniu.
Emocje było widać na pewno na mojej twarzy, gdy naprzeciwko pojawili się ludzie w maskach. Trudno było mówić do nich na pan, tylko trzeba było krzyknąć. Jeden z tych gości do mnie podskoczył i lekko trafił w szyję, a wiadomo, że ja na boisku nie mogłem używać siły, bo dostałbym za to czerwoną kartkę. Mówiłem im, że wygraliśmy derby i powinniśmy się wszyscy cieszyć z tego powodu. Posłuchali, zeszli z boiska i wszyscy na stadionie byli już bezpieczni. 

Czy ta nietypowa interwencja w roli porządkowego, paradoksalnie nie pomoże panu w podpisaniu nowego kontraktu? Silne osobowości w szatni są ważne w zespole piłkarskim.
I tak, i nie. Liczą się przede wszystkim względy sportowe. Może i ma pan trochę racji, bo stanąłem po stronie kibiców, którzy chcą, żeby rodziny z dziećmi czuły się na stadionie bezpiecznie. Pokazałem swój charakter i to, że jestem oddany klubowi oraz nie chcę, żeby o nim źle mówiono. Na pewno moja reakcja została pozytywnie przyjęta przez media.

Nowy kontrakt z Unionem ma pan negocjować osobiście, bez udziału swojego agenta. Dlaczego?
Od 15 września tego roku nie jestem związany z żadną agencją menedżerską. Jestem bramkarzem i menedżerem w jednej osobie. Spotkam się zatem w cztery oczy z dyrektorem sportowym Unionu, ale terminu tego spotkania na razie nie uzgodniliśmy, choć może porozmawiamy jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia.

Dlaczego zrezygnował pan ze współpracy z menedżerem?
Skończyła mi się umowa i jej nie przedłużyłem. Z menedżerami mogę współpracować, ale nie jest mi potrzebna do tego umowa, żebym się zamykał na przykład na jedną agencję. Po sześciu latach spędzonych Niemczech moje nazwisko jest na tyle tutaj znane, że jak ktoś chce się ze mną spotkać, to może zdobyć numer i zadzwonić. Gdy wyjeżdżałem z rezerw Śląska Wrocław do Niemiec, potrzebowałem menedżera i do dzisiaj mam z kilkoma kontakt, bo nikt mnie nie oszukał. Ale teraz, gdy mam 32 lata na karku, uznałem, że prowizja menedżerska, równie dobrze może pójść do mojej rodziny, która z tego powodu będzie szczęśliwa.


ROZMAWIAŁ JERZY CHWAŁEK



WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 47/2019)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024