Nie chcę być w centrum uwagi
Po 2,5 roku nadal wywołuje u kibiców Lecha Poznań emocje równe dyskusji o wręczeniu medali za mistrzostwo warszawskiej Legii przy Bułgarskiej. Jako nastolatek trenował z Francesco Tottim i miał zostać następcą Jariego Litmanena. W wolnych chwilach czyta o II wojnie światowej, Stanisława Czerczesowa ceni za poczucie humoru, a Romeo Jozaka za obdarzenie zaufaniem. Kasper Hamalainen właśnie został mistrzem Polski czwarty raz z rzędu.
ROZMAWIAŁ MICHAŁ CZECHOWICZ
Jak jednym słowem opisałbyś miniony sezon w wykonaniu Legii?
– Rollercoaster – mówi Hamalainen (na zdjęciu). – To był dla Legii kolejny szalony sezon, rok temu czekaliśmy po meczu z Lechią przez 10 minut na koniec spotkania Jagiellonii w Białymstoku. W Polsce nie pierwszy raz walczyłem o tytuł mistrzowski i za każdym razem jego losy rozstrzygały się w ostatniej kolejce. To oczywiście emocje, wyjątkowy czas, adrenalina, ale to wszystko kosztuje mnóstwo energii, jest się na emocjonalnej huśtawce.
Legia była w tym sezonie bardzo często krytykowana za grę. Po raz pierwszy od lat nie zagraliście też w fazie grupowej europejskich pucharów. I w takich okolicznościach sięgnęliście po dublet.
Dlatego mamy ogromne poczucie ulgi. Droga do mistrzostwa była bardzo trudna, nawet nie będąc w najlepszej formie w tym sezonie, przegrywając 11 meczów w Ekstraklasie, udało się nam zdobyć tytuł. Udowodniliśmy sami sobie, że jesteśmy w stanie wyjść z sytuacji bardzo trudnych. Mieliśmy różne problemy, przeciwności, zmieniali się trenerzy.
Przyzwyczaiłeś się już do krytyki towarzyszącej grze w Legii? Że z takim składem i budżetem Legia powinna prezentować inny poziom, że kiedy już zdobywa tytuł, powinna była to osiągnąć w innym stylu?
W klubie takim jak Legia presja i rozliczanie zawodników to codzienność. Wiem, że wszyscy na nas patrzą i co rundę, sezon oczekują więcej i więcej. Przyzwyczaiłem się do tego, to nie jest łatwe, trzeba nauczyć się z tym żyć. Patrząc na papier, to jasne – mamy fantastyczny zespół. Ale to nie wszystko. Legia jako jedyna w Polsce przez kilka lat z rzędu grała w fazach grupowych europejskich pucharów. W tym sezonie się nie udało, ale wygraliśmy dublet, czyli byliśmy zdecydowanie najlepszą drużyną w Polsce.
Kiedy w tym sezonie mieliście moment przełamania?
Było kilka takich momentów. Pierwszym – zwycięstwo 1:0 nad Górnikiem Zabrze jesienią i awans na pozycję lidera. W tym momencie czuliśmy, że wiele z naszych problemów udało się przezwyciężyć. Potem, już wiosną, znowu wpadliśmy w dołek, a drugie przełamanie zauważyłem pod koniec sezonu.
Od 2,5 roku jesteś w Legii. Osiągnąłeś tyle, ile zakładałeś?
Jeśli popatrzymy na to, co wygrałem drużynowo, czyli liczbę trofeów czy występy w Champions League, to tak. Rozliczając mnie indywidualnie – nie wszystko potoczyło się tak, jak sobie to wyobrażałem. Pierwsze dwa lata w Legii były dla mnie trudne, nie dostawałem tylu szans, ile bym chciał, nie otrzymałem takiego zaufania. Było to tym trudniejsze, że wcześniej w Lechu Poznań byłem podstawowym zawodnikiem.
Z gwiazdy Ekstraklasy stałeś się piłkarzem z ławki rezerwowych.
Nie przeprowadziłem się do innego kraju, zmieniłem tylko miasto. Mimo wszystko musiałem odnaleźć się w kompletnie nowej sytuacji. Potrzebowałem czasu na aklimatyzację. Do tego doszły kontuzje.
Co sobie pomyślałeś, kiedy na pierwszym obozie przygotowawczym z Legią zgłosiłeś sztabowi szkoleniowemu uraz łydki, a ówczesny trener zespołu Stanisław Czerczesow popatrzył na nią i stwierdził, że żeby mięsień bolał, to najpierw trzeba go mieć.
Trener Czerczesow to pod wieloma względami wyjątkowa postać. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, trwało maksymalnie 10 sekund. Przyleciałem na Maltę, przyjechałem do hotelu, a trener wysłał po mnie do recepcji kierownika drużyny Konrada Paśniewskiego z zaproszeniem do swojego pokoju. Wszedłem, powiedziałem: dzień dobry, mam na imię Kasper. Czerczesow popatrzył i zapytał: po co przeszedłeś do Legii? Szybko odpowiedziałem: po to, żeby wygrywać. Pokiwał głową, powiedział „bardzo dobrze” i stwierdził, że mogę już iść. Trener Czerczesow jest twardy, wymagający, ale ma też wielkie poczucie humoru. Pracowaliśmy w czasie, kiedy media i kibice żyli tym, że przechodzę z Lecha do Legii. Treningi u Czerczesowa były ciężkie, ja chciałem się pokazać w nowej drużynie i nowemu trenerowi, a zdrowie mi na to nie pozwoliło. Miałem problem z łydką, co zahamowało mnie na początku. Potem grałem i złapałem uraz na zgrupowaniu reprezentacji. Czerczesow nie był zadowolony.
Byłeś zdziwiony, jakim echem odbiło się twoje przejście z Lecha do Legii?
W pewien sposób tak. Nie sądziłem, że to będzie aż tak wielka sprawa. Jestem obcokrajowcem, zdawałem sobie sprawę, że będzie się o tym mówiło. Nie jestem przyzwyczajony, nie czuję się dobrze, będąc cały czas w centrum uwagi.
Prawda czy fałsz: trener Romeo Jozak był tym szkoleniowcem, u którego miałeś dotychczas najlepszy czas w Legii?
Prawda.
Dlaczego?
Postawił na mnie najbardziej zdecydowanie ze wszystkich trenerów, od kiedy jestem w Legii. Można to nazwać pewnego rodzaju zaufaniem, czułem się dzięki temu bardzo pewny siebie, wiedziałem, że nie odstawi mnie ze składu po jednym gorszym meczu. Po dłuższym, trudniejszym czasie poczułem to pierwszy raz tak silnie.
Teoria często powtarzająca się w mediach: trenerzy Legii nie wiedzą, jak wykorzystać Hamalainena.
To działa w dwie strony, tak samo może ja nie byłem optymalnym piłkarzem do taktyki czy stylu gry, które preferowali. Czynników było kilka, o niektórych, jak o kontuzjach, już mówiłem. Czułem, że Jozak bardzo na mnie liczy, nie mówię, że nie było tak u trenera Jacka Magiery czy Besnika Hasiego, ale moja rola w zespole była zupełnie inna. Z Jozakiem po prostu coś zatrybiło. W tym czasie wiele zmieniło się także w drużynie, przede wszystkim w ofensywie: wcześniej odeszli Nemanja Nikolić i Aleksandar Prijović, latem Vadis Odjidja-Ofoe. To stworzyło mi szansę.
Na jakiej pozycji na boisku czujesz się najlepiej? Problem z twoim ustawieniem ciągnie się już od czasów przed przejściem do Legii.
Jeszcze w Szwecji dwa lata grałem jako defensywny pomocnik i bardzo tę pozycję lubiłem. Dzisiaj? Zdecydowanie ofensywny pomocnik. Ta pozycja daje odrobinę wolności na boisku, pozwala być kreatywnym.
Od dwóch z twoich byłych trenerów w Polsce usłyszałem: taki piłkarz jest potrzebny w każdej szatni – inteligentny, interesuje się życiem drużyny, zna imiona dzieci każdego z zawodników, lubią go wszyscy.
Mecze, treningi, podróże – w zespole spędzamy razem naprawdę dużo czasu. Funkcjonujemy w grupie i relacje między nami przekładają się na wyniki, na to, jak radzimy sobie w chwilach kryzysu. Jest nam dużo łatwiej współpracować, kiedy dobrze się ze sobą czujemy, znamy, wszystkim wtedy sprawia to radość. Lubię poznawać ludzi i ich historie. Jestem obcokrajowcem i po sobie wiem, jak trudna jest przeprowadzka do innego kraju czy próba poradzenia sobie z barierą językową.
W ostatnim czasie szatnia Legii to dobra zabawa? Wiem, że rozumiesz już wszystko po polsku, gorzej jest z mówieniem.
Każdy z piłkarzy Legii mówi lepiej lub gorzej po angielsku. Reguły ustala trener. Kiedy był nim Jacek Magiera, językiem obowiązującym w szatni był polski. Dziś jest angielski. Nauka polskiego była dla mnie bardzo ważna, jestem u was od ponad pięciu lat i nie wyobrażam sobie, że w tym czasie nie nauczyłbym się języka kraju, w którym mieszkam i pracuję. Podobnie wcześniej było ze szwedzkim, a dziś w tym języku czytam książki. Są sytuacje, kiedy mówię właśnie po polsku.
Inny zasłyszany głos: podobno po przejściu do Lecha wypytywałeś się księgowego klubu o funkcjonowanie systemu podatkowego w Polsce.
Lubię być dobrze poinformowany, szczególnie w tematach dotyczących bezpośrednio mnie i mojej rodziny. Podobne pytania zadawałem w Szwecji, w każdym kraju te sprawy wyglądają inaczej i tak jest też w Polsce. Różnice są spore. Po prostu chciałem się upewnić, czy wszystko wcześniej dobrze zrozumiałem. Moja żona jest prawnikiem z wykształcenia, też interesowała się tą sprawą. Podatki to naprawdę nie jest moje główne hobby.
W takim razie co jest?
Cały wolny czas poświęcam rodzinie, żonie i małemu synkowi, który potrzebuje i domaga się mnóstwa uwagi. Moje życie bardzo się zmieniło po jego narodzinach. Lubię grać w golfa, czytać książki, podobnie zresztą jak żona. Przeczytałem historię Maćka Dobrowolskiego, kibica Legii, który bardzo długo siedział w areszcie bez wyroku. Lubię biografie sportowców, ostatnio czytałem świetną Andre Agassiego. W książkach o historii, głównie II wojny światowej, a to jeden z moich ulubionych tematów, szukam wątków związanych z Polską. Od jakiegoś czasu słucham też podcastów, najczęściej wywiadów z ludźmi sukcesu. To dobry sposób na relaks.
Grałeś w Polsce w golfa?
Tylko dwa czy trzy razy. Kiedy byłem młodszy, grałem regularnie. Był w moim życiu czas, kiedy chciałem zostać profesjonalistą. Z moim bratem i kuzynem graliśmy nawet po dwa razy dziennie. Z czasem wybrałem hokej na lodzie i piłkę nożną. Miałem jakieś 12-13 lat i nie miałem już czasu, żeby zajmować się na poważnie kilkoma dyscyplinami.
Twój tata, Heikki, jest byłym biegaczem na dystansach sprinterskich i średnich, mistrzem kraju. Zachęcał cię do sportu czy do pójścia inną drogą?
Razem z mamą, byłą pływaczką, okazali mnie i mojemu starszemu rodzeństwu, siostrze i bratu, który też grał w piłkę nożną, wiele wsparcia. Po zakończeniu karier oboje wykształcili się na fizjoterapeutów. Nie należeli do typu byłych sportowców, którzy chcieli zaprogramować dzieci tak, żeby te nie popełniły ich błędów i za wszelką cenę odniosły sukces. Pokazali nam piękno sportu, dziś nie wyobrażam sobie bez niego życia. Od dziecka trenowałem karate, dżudo, piłkę ręczną, biegałem na średnie dystanse. Sam mogłem podjąć decyzję, czy chcę zostać sportowcem i którą dyscyplinę wybrać.
Jako nastolatek byłeś uznawany za duży talent. Po mistrzostwach świata do lat 17 w Finlandii odbyłeś tournee po znanych europejskich klubach.
Na turnieju wypadliśmy dobrze i trafiliśmy do notesów wielu agentów. Pierwszym przystankiem był Ajax Amsterdam. Historia wyjątkowa, która do dziś mnie elektryzuje. Poznałem tam Jariego Litmanena, który jest traktowany w Finlandii jak bohater narodowy. Miły i śmieszny facet. Nie jest bardzo otwarty na media, ale prywatnie jest super. To tak, jak gdyby dziś 17-letni piłkarz z Polski wyjechał trenować do Bayernu Monachium i poznał Roberta Lewandowskiego.
Jako nastolatek byłeś porównywany do Litmanena.
Media w Finlandii oczekiwały ode mnie bardzo dużo, co miało dobre i złe strony. Do Amsterdamu miałem polecieć raz jeszcze, już rozmawiać o konkretach, ale kontakt się urwał. Pojechałem do Włoch: AS Roma, Lazio Rzym, Siena, Udinese Calcio. Z wyjątkiem tego ostatniego zagrałem nawet w meczach zespołów Primavera tych drużyn. Pamiętam treningi z pierwszym zespołem Romy. Grałem w gierkach przeciwko Francesco Tottiemu. Po moim faulu urazu doznał Emerson, wicemistrz świata z Brazylią, który później grał jeszcze w Juventusie Turyn, Realu Madryt i AC Milan. Nic groźnego, ale dla mnie, młodego chłopaka, to było straszne przeżycie. Na dodatek był dla mnie bardzo miły. Ciąg dalszy miała mieć historia z Udinese, gdzie bardzo dobrze dogadywałem się z trenerem Luciano Spallettim. Niestety złamałem nogę, wypadłem z gry właściwie na dwa lata. W tak ważnym dla rozwoju wieku jak 17-18 lat powrót po takiej przerwie na ten poziom wydawał się niemożliwy. Czasem zadaję sobie pytanie, co by było, gdyby… Mógłbym spędzić we Włoszech rok, nie przebić się i potem wrócić, a dziś pracować za biurkiem. Jestem szczęśliwy z powodu tego, co udało mi się osiągnąć.
Dziś jesteś właściwie ostatnim zawodnikiem z tej generacji w reprezentacji Finlandii, również jej najlepszym strzelcem. Kiedy patrzę na kadry z obu tych turniejów, byli w niej przedstawiciele takich klubów jak Southampton, Manchester United, Leicester City, Sevilla, Siena. Tymczasem z reprezentacją nigdy nie odnieśliście sukcesów.
Po udziale w dwóch turniejach, o których mówimy, oczekiwania były zdecydowanie wyższe. Rzeczywiście była to grupa, która zapowiadała się lepiej, sam spodziewałem się, że niektórzy z nas zagrają w zdecydowanie lepszych europejskich klubach czy ligach.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIU „PIŁKA NOŻNA” (NR 21/2018)