Najgorsi w historii Bundesligi
Schalke znowu nie zdołało wygrać w Bundeslidze. Liczba meczów z rzędu bez zwycięstwa wynosi już 27 i dystans do niesławnego rekordu Tasmanii Berlin zmniejsza się bardzo niebezpiecznie.
Tasmania jest traktowana jako uosobienie piłkarskiej porażki. To najgorsza drużyna w historii Bundesligi. W sezonie 1965-66 – jedynym w dziejach klubu na tym szczeblu, udało się jej zdobyć zaledwie 10 punktów, a bilans bramkowy wynosił kompromitujące 15-108. Ustanowiła szereg negatywnych rekordów, które nie zostały pobite do dzisiaj. A najsłynniejszym z nich to 31 spotkań z rzędu w lidze bez wygranej. Ale wbrew pozorom nie był to klub anonimowy ze zgrają amatorów w składzie. Jeszcze w połowie lat 50. sukcesy Tasmanii robiły wrażenie. Była czołową drużyną w regionie trzykrotnie wygrywając mistrzostwa Berlina i pięciokrotnie zdobywając jego puchar. Trzykrotnie kwalifikowała się do fazy grupowej o mistrzostwo Niemiec, a w sezonie 1963-64 była o cztery minuty od awansu do Bundesligi. Pokonała wtedy między innymi Bayern Monachium z debiutującym Franzem Beckenbauerem. Mówi się często, że ktoś znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Tasmania w 1965 roku była w odwrotnej sytuacji.
Klaus, grasz w Bundeslidze
Lato 1965 roku było wyjątkowo upalne. Władze DFB postanowiły wtedy wyrzucić z Bundesligi Herthę BSC. Powodem były machlojki przy pensjach piłkarzy i złamanie statutu ligi. Licencjonowani zawodnicy mogli wówczas zarabiać maksymalnie 1200 marek. Hertha postanowiła obejść ten przepis kreatywną księgowością, a gdy kontroler ze związku odwiedził klub stwierdził, że w kasie brakuje ponad 150 tysięcy marek. Klubowy skarbnik, a prywatnie właściciel zakładu pogrzebowego raz wydrukował nawet 55 tysięcy biletów, aby sprzedać je na czarno. Razem z pieniędzmi schował je do jednej z trumien w swoim zakładzie – tym samym można powiedzieć, że pogrzebał klub.
DFB zaczęło gorączkowo szukać zastępstwa dla Herthy. Mimo że teoretycznie jej miejsce powinien zająć jeden ze spadkowiczów: Karlsruher SC lub Schalke, to z powodów politycznych potrzebna była drużyna z Berlina. Tennis Borussia Berlin przegrała baraże o awans, a Spandauer SV odmówił awansu przy zielonym stoliku. Padło na Tasmanię Berlin, której władze ochoczo przystały na taki prezent.
W tym samym czasie jej bramkarz Klaus Basikow wypoczywał z żoną nad włoskim jeziorem Garda na polu kempingowym. Pewnego wieczoru wpadł do niego sąsiad z nieoczekiwaną wiadomością: – Klaus, musisz jechać do domu, będziesz grał w Bundeslidze!
Większość piłkarzy Tasmanii przebywała na wakacjach, a klub często nawet nie wiedział gdzie. Próbował ich poinformować o zmianach nadając ogłoszenia w Radiu Luksemburg czy poprzez tzw. rozmowy podróżne ADAC. Kapitan zespołu Hans-Guenter Becker o awansie dowiedział się w podobnych okolicznościach co Basikow. Akurat był na urlopie z rodziną nad morzem i grał w piłkę z dziećmi na plaży. Przybiegł do niego kolega z pytaniem co jeszcze tu robi. Wszyscy gracze Tasmanii mieli natychmiast wrócić do Berlina! Ku irytacji trenera Becker nie skrócił wakacji. Wyszedł z założenia, że tydzień wakacji nie ma znaczenia.
Wspomniani wcześniej spadkowicze koniec końców poszkodowani nie byli – liga została powiększona do osiemnastu zespołów i w takim kształcie trwa do dzisiaj (z roczną przerwą na dwadzieścia ekip po zjednoczeniu Niemiec).
Na ostatnią chwilę
Na przygotowanie się do nowego sezonu Tasmania miała ledwo dwa tygodnie. Nie miała gotowej drużyny, a na pewno takiej, która gwarantowała walkę jak równy z równym. Nie było też już szans na porządne, rozsądne wzmocnienia. Do klubu sprowadzono Horsta Szymaniaka, który wrócił z włoskich wojaży. Niestety, jeden z najlepszych niemieckich piłkarzy przełomu lat 50. i 60. czasy prosperity miał już dawno za sobą. Mimo wszystko jego nazwisko jeszcze sporo znaczyło i by zachęcić go do gry w barwach beniaminka działacze umówili się z nim na wynagrodzenie na podstawie liczby widzów. Wyszedł na tym jak Zabłocki na mydle. Pewnego razu przyszedł wzburzony do kapitana drużyny i skarżył się, że klub chce go oszukać. Podobno po targach dostał jednak ustalone 50%. Becker po latach z uśmiechem wspominał Szymaniaka: – Jest taka jedna praktyczna zasada w Bundeslidze. Bardzo dobrzy gracze zwykle nie są najmądrzejsi. Swój potencjał mają w stopach, a nie w głowach.
Piłkarze zdawali sobie sprawę, że o utrzymanie będzie ciężko, chociaż w najgorszych koszmarach nie przewidzieliby tego co ich czekało. Szczytowy okres formy mieli za sobą. Średnia wieku oscylowała wokół trzydziestki. Wielu z nich stanęło nagle przed problemem jak wyjaśnić swoim pracodawcom, że nie pojawią się w pracy. Niektórzy więc rezygnowali, niektórzy jak kapitan Becker zachowali swoje posady rano pracując, a wieczorami trenując. On akurat przeczuwał, że bundesligowa przygoda skończy się dość szybko i ani myślał rezygnować z dobrej posady w Urzędzie Miar.
Tasmania swoje mecze rozgrywała na wielkim Stadionie Olimpijskim. Na pierwszy inauguracyjny mecz z Karlsruher SC wyprzedano wszystkie bilety, a na trybunach zgromadziło się 81 524 widzów. Beniaminek sensacyjnie wygrał 2:0. Nikt nie przeczuwał, że będzie to jedno z zaledwie dwóch zwycięstw w całym sezonie i tylko dwie z zaledwie piętnastu strzelonych bramek. Ale kapitan Hans-Guenter Becker dostał w szatni w łeb od kolegów. Negocjował w tym czasie ze skarbnikiem pensje i premie dla zespołu. Nie przewidywał zbytnich sukcesów, więc dostał wyższe wypłaty i niskie bonusy. Po sukcesie koledzy z drużyny go zbesztali za zbyt niską premię. Po jakimś czasie jednak stanowczo mu dziękowali.
Na bardzo krótko Tasmania stała się w Berlinie popularniejsza niż Hertha, a lokalne gazety wychwalały piłkarzy. Bramkarz Basikow przez wiele lat trzymał w szufladzie wycięty fragment z nagłówkiem „Stacja końcowa – Basikow”.
Zapytaj dziadka
Euforia nie trwała długo. Następny mecz Tasmania przegrała już 0:5 z Borussią Moenchengladbach. Na kolejne punkty beniaminek musiał czekać do ósmej kolejki i bezbramkowego remisu w Kaiserslautern. Jeden z piłkarzy obłowił się także poza nim. Eckhardt Peschke, który był wielkim łasuchem zauważył w hotelowym lobby gablotę z ciastami. Korzystając z tego, że była otwarta bez zastanowienia spałaszował kilka kawałków. Nazajutrz kierownik hotelu zatrzymał odjeżdżający klubowy autobus żądając uiszczenia kwoty za brakujące ciasto. Cóż, drużyna zrobiła wielkie oczy, a największe Peschke i pojechała do domu.
W końcu na mecz do Berlina przyjechał Bayern Monachium z Seppem Maierem, Gerdem Muellerem i Franzem Beckenbauerem. Bawarczycy nie potraktowali rywala ze szczególną powagą. W Tasmanii grał jednak Ulrich Sand, który w niższych ligach dał się poznać jako skuteczny egzekutor rzutów wolnych, lecz najwyraźniej w Bundeslidze nikt o nim nie słyszał, bo gdy zabierał się do wykonania strzału z 50 metrów, ku jego wielkiemu zdziwieniu nikt z Bayernu nie kwapił się do ustawienia muru. – Nie chcecie ustawić muru? – pytał. Beckenbauer i spółka zaczęli się tak głośno śmiać, że nawet Maier wyszedł z bramki zaciekawiony. Niezrażony Sand ponowił pytanie, a gdy uzyskał odmowę strzelił. Piłka z ogromną prędkością uderzyła w poprzeczkę, a bramkarz tylko odprowadzał ją wzrokiem stojąc na granicy pola karnego.
Seria porażek trwała jednak w najlepsze. Braki kadrowe, niedostateczne umiejętności i wiek graczy dawały o sobie znać. W pewnym momencie zaczęły krążyć nawet dowcipy o Tasmanii: „Tato, kiedy ostatni raz wygrała Tasmania? Nie wiem, zapytaj dziadka”. I tak co sobotę, zniknęło wsparcie z trybun, motywacja spadała. Decydujące okazało się… poczucie humoru. Typowy wisielczy humor jaki trzymał się drużyny pozwolił przetrwać jej do końca sezonu. W styczniu 1966 roku na Stadion Olimpijski przyszło zawstydzające 827 kibiców. Rywalem Tasmanii była Borussia Moenchengladbach. Padł sensacyjny remis 0:0. Po meczu piłkarz gości, słynny później Guenter Netzer podszedł do kapitana Tasmanii i komplementował go twierdząc, że nie grał jak piłkarz outsidera. Becker odparł z humorem: – Daj spokój. U was grało pół rezerwowego składu. Pomyśl co by było gdyby grał Netzer.
Bramkarz Basikow przygodę z Bundesligą zakończył wiosną 1966 roku meczem z Meidericher SV. Cierpiał wówczas na dyskopatię. Wyjechał nawet na krótko do sanatorium na rehabilitację, ale ból nie znikał. Przed spotkaniem nafaszerowano go wszelkimi możliwymi środkami przeciwbólowymi. Legenda głosi, że był tak otumaniony, że do bramki prowadzili go koledzy. Po latach wspominał: – Zero reakcji, zero refleksu. Piłkę widziałem dopiero gdy musiałem ją wyjmować z siatki… Basikow w przerwie meczu wpadł w szatni na pomysł, by drużyna przywitała się z każdym z kibiców. Na stadionie było ich tylko 1500.
Ostatni domowy mecz Tasmania zakończyła tak jak rozpoczęła sezon – zwycięstwem 2:1 z innym spadkowiczem Borussią Neunkirchen, na trybunach było dwa tysiące kibiców. Wszyscy mieli już dosyć tego sezonu. Kibice nawet zrzucili się na złoty wieniec żałobny, który zaprezentowali z okazji setnej straconej bramki.
Historia improwizacji
Po sześciu latach od jedynego w klubowej historii sezonu w Bundeslidze Tasmania zbankrutowała i przestała istnieć. Jakiś czas później pojawiła się ponownie zaczynając wszystko od nowa i startując od siódmej ligi. Dzisiaj gra w Oberlidze (piąta liga) i do momentu przerwania poprzedniego sezonu prowadziła nawet w tabeli.
Wbrew pozorom traumatyczne doświadczenie zbliżyło do siebie całą drużynę. Przez dekady byli piłkarze spotykali się co roku w jednej z berlińskich knajp. Zawsze 11 listopada o godzinie 11.11. Czemu taki dość nietypowy termin? Nieżyjący już Basikow z typowym dla siebie humorem wyjaśniał: – Byliśmy tak starzy, że tylko taki termin mogliśmy zapamiętać. Becker mówił natomiast, że chciałby by Tasmania zachowała rekord. Reputacja klubu mu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Historia Tasmanii to jednocześnie historia młodej Bundesligi pełnej improwizacji.
Tasmania uchodzi za najgorszą drużynę w historii niemieckiej ligi. Zapomina się jednak często o okolicznościach w jakich piłkarzom przyszło w niej grać i o tym, że się nie poddali. Nie byli jednak gotowi na Bundesligę.
***
Przy pisaniu tekstu korzystałem z książki Klausa Hoeltzenbeina „15:30. Die Bundesliga. Das Buch.”, a także z wywiadu Kathariny Dahme z Hansem-Guenterem Beckerem w „11 Freunde”.
MACIEJ IWANOW
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (47/2020)