Na zdrowy rozum. C i B Dezerterzy
Według popularnej swego czasu anegdoty, do wielkiego francuskiego pisarza Victora Hugo podszedł pewnego razu po spotkaniu autorskim młody człowiek z brulionem pod pachą i powiedział: – Czy mistrz mógłby przeczytać moje opowiadanie i powiedzieć mi, czy mam pisać dalej, czy lepiej, żebym przestał? Hugo wykrzyknął: – Młody człowieku, jeśli potrafisz przestać, to nad czym ty się w ogóle zastanawiasz?
LESZEK ORŁOWSKI
Tak to jest z wieloma życiowymi aktywnościami: jeśli potrafisz przestać się im poświęcać, to na pewno nie zrobisz w nich kariery, nie staną się one twoim zawodem. Sport znajduje się na czołowym miejscu tej listy: kto jako młody człowiek umie sobie choćby wyobrazić, że przestaje trenować swoją dyscyplinę, na pewno nie będzie w przyszłości zarabiał dzięki niej pieniędzy.
Jednak gdy ów napalony młodzieniec stanie się zawodowcem, zarobi owe pieniądze, gdy już osiągnie liczne sukcesy i posunie się w latach, sytuacja się odwraca: teraz właśnie oczekuje się odeń, że będzie umiał przestać, czyli zejść ze sceny w odpowiednim momencie i z odpowiednią klasą, by zostać zapamiętany jako sportowiec wybitny, a nie dziadyga odcinający kupony od dawnej sławy. Trudno nie szanować tych, co jak Zbigniew Boniek czy Zinedine Zidane będąc wciąż blisko szczytu, ale jednak wyraźnie z niego zstępując, powiedzieli: dość, choć oczywiście panów, którzy do czterdziestki grają w trzeciej lidze ani myślę krytykować: każdy jest kowalem własnego losu.
Prawdziwy kłopot mam z innymi, tymi mianowicie, którzy będąc w pełni sił i formy, mając świetny kontrakt w znakomitym klubie i wciąż sporo do wygrania, decydują się na wyjazd do egzotycznego kraju na dobrze płatną emeryturę pomostową. Kiedy Xavi przenosił się do Kataru, a Iniesta do Japonii, nie miałem o to do nich pretensji, bo gdy wchodzili na boisko w swych ostatnich sezonach w Barcelonie, widać było po nich, że sił im już nie starcza na rywalizację z najlepszymi. Natomiast całkowicie nie rozumiem decyzji Santiego Cazorli, by opuścić Villarreal i grać od nowego sezonu w Al Sadd. Santito, jeden z moich ulubieńców, trzy lata walczył o powrót na boisku po upiornej kontuzji, potem dwa lata odzyskiwał formę, by w końcu, na finiszu tego sezonu, grać futbol jak ze snów, natchniony, najlepszy w życiu. Wiek, a w grudniu skończy 36 lat, nie ma tu nic do rzeczy, to tylko osiem cyferek w paszporcie. Sił mu nie brakowało, wytrzymywał całe mecze. Wprowadził zespół do Ligi Europy, za rok mógłby jechać na finały Euro. Jego trzecia młodość trwała w najlepsze i nie widać było symptomów jej końca.
Czemu postanowił rzucić to wszystko w diabły? Czemu – poza wszystkim – zdecydował się opuścić cudowną Hiszpanię, by jechać do pustynnego, sterylnego, obcego Kataru? Dla kilku dolarów więcej? Naprawdę mu ich brakowało? Może Xavi, do którego dołączy, roztoczył przed nim wizję jakiegoś muzułmańskiego raju, który spotka na ziemi? Może psychika już nie nadążała za nogami, miał dość stresu, odpowiedzialności, chciał kopać już tylko dla przyjemności i pieniędzy, a nie by realizować czyjeś marzenia? To by go tłumaczyło, ale tylko częściowo. Bo bycie zawodowym futbolistą to także służba, a nawet misja. Dopóki, Panie Piłkarzu, jesteś w formie, dopóty winieneś te marzenia kibiców o sukcesach ich ukochanej drużyny, w której grasz, realizować, nawet jeśli czasami dopada cię stres i bezsenność. Dopóki zdrowie dopisuje, nie możesz zakopywać talentu na pustyni, musisz, po prostu musisz spełniać go na oczach tych, którzy są tego warci i umieją to właściwie docenić.
Do Cazorli (także zresztą do Evera Banegi) mam żal o to, że zrejterował z pola bitwy. Dla mnie obaj są dezerterami. Ich miejscem nadal jest La Liga, a nie Półwysep Arabski!
FELIETON UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 30/2020)