Po raz pierwszy od ładnych kilku lat nie da się zapowiedzieć początku rozgrywek Primera Division hasłem, że oto startuje najlepsza liga świata. Dlatego też wszyscy będziemy patrzeć na nią bardziej krytycznym okiem niż ostatnio, szukając słabości, które sprawiły, że wiosną 2019 roku na europejskich boiskach triumfowali Anglicy.
LESZEK ORŁOWSKI
Przez lata całe, w zasadzie od triumfu Barcy w Lidze Mistrzów w 2009 roku, który nadszedł przecież rok po zdobyciu przez Hiszpanię mistrzostwa Europy, wszystko co hiszpańskie w piłce było z definicji najlepsze, godne powielania bądź naśladowania. Teraz z kolei wzorcem stała się Premier League, a La Liga odeszła w cień. To dla jej kibiców spora trauma. W wyniku pucharowej porażki z poprzedniego sezonu, w obecnym nikt nie będzie się przedwcześnie zachwycał ewentualnymi triumfami Barcy, Atletico, Realu i innych ekip na krajowych arenach albo w fazach grupowych pucharów. Za to często da się usłyszeć lub przeczytać: poczekajmy do kwietnia, wtedy zobaczymy, kto jest mocny, a kto słaby, ile są naprawdę warte drużyny z Madrytu, Barcelony, Sewilli, Walencji. Na taki, lekko malkontencki klimat komentarzy, trzeba się przygotować i z nim pogodzić.
Barcelona
Kibice Barcy, czyli klubu, który od ostatniego triumfu w Champions League w 2015 roku wydał na transfery 680 milionów euro bez uzyskania pożądanego efektu, dosyć sceptycznie podchodzą do tezy, że 237 mln przeznaczonych na nowych piłkarzy tego lata w końcu zapewni tak wyczekiwany triumf. Po trzech kolejnych całkowicie nieudanych podejściach, kiedy szło dobrze, lecz nagle, w meczach z Juventusem, Romą i Liverpoolem przychodziła straszliwa klęska, raczej chcieliby oni nowego otwarcia związanego ze zmianą szkoleniowca i istotnym odmłodzeniem składu. Brakuje wiary w to, że Ernesto Valverde zdoła tchnąć w zespół nowego ducha, dodać mu cojones, których zabrakło w decydujących momentach. Filozofia szefostwa klubu: po pierwsze nie szkodzić – bo Barca cały czas zdobywa mistrzostwo kraju – już się przejada. Bask wprawdzie ma w kadrze młodych, świetnych zawodników z Frenkiem de Jongiem na czele, ale czy da im pograć, przerzuci na ich barki odpowiedzialność za losy zespołu? Raczej nie, raczej wciąż wraz z nietykalnym oczywiście Leo Messim będą ją dźwigać: Ivan Rakitić, Gerard Pique, Luis Suarez, Sergio Busquets.
Ten ostatni to ciekawy przypadek: cały czas cieszy się uwielbieniem fachowców, natomiast kibice mają go dosyć. Na jakieś nowatorstwo taktyczne, nową świeżość w grze Barcy nikt specjalnie nie liczy. Riqui Puig, Carles Perez mogą sobie błyszczeć w sparingach, a miłujący doświadczonych graczy Valverde i tak potem posadzi ich na trybunach Camp Nou. Nadzieję stanowi to, że Antoine Griezmann stanie się tym, kim w sezonie 2014-15 był Neymar, wypełni rolę brakującego od jego odejścia elementu. Ale czy to się może udać?
Jedno jest pewne: to już ostatnia próba tego składu. Jeśli tym razem nie uda się wygrać Ligi Mistrzów, trzeba będzie na kolejny sezon przygotować całkiem nowy team, a na ławce umieścić nowego człowieka. Joan Laporta, który chce ponownie zostać prezydentem FCB, zapowiada, że jeśli wróci na stanowisko, ściągnie z Manchesteru Pepa Guardiolę. Wybory przewidziane są na rok 2021, ale Laporta nawołuje, by rozpisano je przedterminowo, latem 2020. Jeśli zespołowi się nie powiedzie, coraz więcej socios nabierze podobnego przekonania. Koledzy Messiego będą więc w cieniu wielkiej góry (czyli Guardioli) grać o przyszłość swoją, trenera, a zapewne i szefów klubu. Liga Mistrzów albo rewolucja – tak to wygląda. Natomiast ewentualny kolejny triumf w Primera Division to w tym sezonie tylko pożądany dodatek do premii głównej.
Real
W Realu jest całkiem inaczej. Nikt specjalnie na zwycięstwo w Champions nie liczy. Starego zespołu już na to nie stać, a nowego, równie dobrego jak ten z lat 2014-18, tak szybko nie da się zbudować, zresztą nie wiadomo, czy na razie jest z czego, skoro nawet usuwanie gruzu jakoś nie może się zacząć, bo weterani paznokciami i zębami trzymają się kontraktów. Transfery Paula Pogby i Dony’ego van de Beeka nie dojdą do skutku, teraz grany jest Neymar jako nadzieja na nowe otwarcie. Kibice klubu z Santiago Bernabeu nie zamierzają czekać z wydawaniem sądu o zespole do wiosny. Każdy ligowy mecz będzie testem, każda porażka pogłębi frustrację spowodowaną przebiegiem sezonu 2018-19. Dla Realu liga jest superważna. Ulokowanie się w tabeli jeśli nie przed, to na równi z Barcą (o ile to ona będzie liderem) uspokoi nastroje, da trenerowi dodatkowy czas.
Tylko jak to zrobić? Patrząc na to, jak zespół wyglądał w sparringach, można było popaść w czarną rozpacz. Traktowany jak zbawca Eden Hazard imponował co najwyżej znaczną tuszą, na pewno nie piłkarskimi walorami. No, ale w Chelsea co roku wracał z wakacji zapuszczony, by potem jednak osiągać formę. Zidane zaś cały czas odwlekał decyzję, kogo z licznej kadry skreślić, a na kogo zdecydowanie postawić. Jego decyzję poznamy dopiero w sobotę, gdy ogłosi skład na mecz z Celtą. Raczej jednak, ku rozczarowaniu fanów, przeważać w nim będą zgrane karty.
Atletico
Skoro Barcelona znajduje się na fali opadającej, skoro Real zmaga się ze sztormem, może faworytem do tytułu mistrza należy obwołać Atletico? Tym razem naprawdę nie ma się o co przyczepić. Drużyna, inaczej niż rok temu, spędziła całe dwa tygodnie na ciężkiej pracy w katowni Profe Ortegi – Los Angeles de San Rafael. Obrona została przebudowana z głową. Nowi piłkarze sprawdzają się w meczach sparingowych, pokazując odpowiednie umiejętności i wpasowanie w system gry. A Joao Felix z Juventusem zagrał tak, że teraz wszyscy piszą, iż zapłacone za niego 126 milionów to była mała kwota. Formą imponują trzej zawodnicy, którzy w poprzedniej kampanii byli wielkimi rozczarowaniami: Diego Costa, Thomas Lemar i Vitolo. W środku pola imponują kreatywnością i pracowitością Koke i Saul. Ławka puchnie od wysokiej klasy zmienników. 7:3 z Realem to wynik, który rozbudził nadzieje kibiców Los Colchoneros. Oczekują, że ich zespół wygra wszystko. Właśnie zbyt mocne napompowanie balonu może okazać się kłopotem dla Cholo.
Druga półka
Losy Sevilli zależą od nosa i systemu pozyskiwania nowych zawodników wracającego do klubu Monchiego. Kibice zobaczą zespół nie do poznania odmieniony, w zasadzie nowy. W myśl zasady, że drugie wejścia do rzeki są zazwyczaj nieudane, należy spodziewać się Sevilli w… dolnej połowie tabeli, tym bardziej że trener Lopetegui w Primera Division niczego nie osiągnął.
Całkiem inaczej mają się sprawy w Valencii. Tu zaszło bardzo niewiele zmian, choć w pewnym momencie wydawało się, że odejdzie i dyrektor sportowy Mateu Alemany, i trener Marcelino. Ostatecznie jednak obronili posady i filozofię budowania zespołu, polegającą na tym, że sprzedaje się i kupuje jak najmniej. Marcelino zostawiając stary skład, uważa najwyraźniej, że jego cytryny nie są wyciśnięte, że graczy stać na więcej niż pokazali w poprzedniej kampanii. Należy spodziewać się mocnego startu Che: Peter Lim bowiem oczekuje, że tym razem zespół wyjdzie z grupy w Lidze Mistrzów.
Śladowe ruchy miały miejsce także w Getafe. Jose Bordalas trochę jak Marcelino, nie zamierza tykać czegoś, co działa, a prezydent Angel Torres pomógł mu, zatrzymując wszystkich czołowych graczy. Azulones wzmocnili boki obrony Nyomem i Cucurellą, co ma pozwolić ekipie nie tylko powielać samą siebie, ale zrobić krok do przodu, zaskakiwać rywali.
To w ogóle w strefie drużyn myślących o pucharach nie jest rok rewolucji. Prócz Sevilli tylko jeszcze Betis pokaże nowego lidera zespołu, czyli Nabila Fekira, który ma zastąpić w tej roli Giovaniego Lo Celso. W San Sebastian liczą, że wielką klasę zademonstruje słynny młodzieniec Martin Odegaard. Nadzieją Villarrealu na lepszy sezon jest nowy napęd na dwa tylne koła w postaci bocznych obrońców: Rubena Peni i Alberto Moreno. Athletic skoncentrował się na czyszczeniu kadry ze złogów. Espanyol triumfuje, bo udało mu się utrzymać wszystkie gwiazdy poprzedniej kampanii, poza trenerem Rubim rzecz jasna.
Doły
Kto ma największe szanse spaść? Chyba nie Leganes, bo w poprzedniej kampanii pod wodzą trenera Maurizio Pellegrino zespół szedł stale w górę. Chyba nie Eibar, bo udało się nakłonić do pozostania Jose Luisa Mendilibara. Alaves? Abelardo odszedł, ale Asier Garitano to też fachowiec dobrze pracujący w klubach z tej półki. Beniaminki wierzą w swych trenerów, a Osasuna sensownie się także wzmocniła, zaś Granada prawie w ogóle nie traciła w sparingach goli! Może więc Levante, które przechodziło wiosną poważny kryzys i ledwo się dźwignęło? Może Real Valladolid, który niemal zaniechał wzmocnień, choć w poprzednich rozgrywkach był personalnie najsłabszy w stawce? Może Celta, która zdaje się pogrążać w stagnacji i wciąż zależy tylko od Iago Aspasa? Jak widać, nie zapominając o zawodnikach, akcent kładziemy tu jednak na klasę trenerów. Tak naprawdę to ona rozstrzygnie losy batalii o pozostanie w Primera Division.
Za Pirenejami zapowiada się sezon szalony, pełen zawirowań, Mount Everestów i Rowów Mariańskich formy większości zespołów, w tym tych czołowych. Każdy z nich będzie płynął na własnej fali, we własnym rytmie, zmagając się z własnymi problemami. I szykował szczyt formy na wiosnę, by Hiszpania odzyskała władzę w pucharach.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 33/2019)