Na południu jest zmiana. Slavomir
Nazwisko głośne, kariera barwna, świadomość, że dałoby się z niej wycisnąć dużo więcej, wiek podobny i niedawny transfer w niespodziewanym kierunku: do klubu słabego, ale za to z ambicjami i carte blanche na pensje dla takich, jak oni. We Włoszech właśnie odnalazł się sobowtór Sławomira Peszki.
TOMASZ LIPIŃSKI
Jeśli uwierzyć na słowo byłemu reprezentantowi Polski, Wieczysta Kraków organizacją musi bić na głowę Regginę, o której tu będzie mowa. W końcu Małopolska kojarzy się z porządkiem i planowaniem z głową (oszczędnością też, ale to akurat nie ten przypadek), głębokie południe Włoch wprost przeciwnie.
Przy zielonym stoliku
Prawdopodobnie więc Reggina, choć zastrzegamy się, że to może być krzywdzący dla niej stereotyp, nie będzie miała w klasie, do której się przeniosła, najpiękniejszego stadionu, ośrodka treningowego i całego zaplecza, ale za to entuzjazmem obdzieli z naddatkiem wszystkich naokoło. Tego tam nigdy nie brakowało. Skrajnych emocji również. Jak był sukces, to otwierało się niebo. Wraz z klęską wpadało się do piekła. Teraz jest jak w niebie, a razem z entuzjazmem pojawił się rozmach. Wszyscy dobrze życzący wierzą, że stojący nie na glinianych na nogach.
Kiedy władze ligi ogłosiły, że trzecioligowcy po odwieszeniu rozgrywek nie wrócą już do rywalizacji i kluczowe decyzje nie zapadną na boisku, to Reggina akurat zajmowała miejsce najbliżej zielonego stolika. I wzięła z niego to, co chciała. Oczywiście w jakimś sensie jej się należało, bo przez większość sezonu dominowała w swojej grupie i wiele wskazywało, że ten awans w innych okolicznościach wywalczyłaby jak najbardziej regulaminowo. W mieście rozpoczęło się wesele. A żeby było jeszcze huczniej, należało na nie zaprosić gościa honorowego. I tak posłano po Jeremy’ego Meneza. Taki gość rzadko bywał w tak skromnych progach, co więcej już od 1 lipca przejmie rolę gospodarza. Podpisał dwuletni kontrakt, z opcją na trzeci sezon (że do niej nigdy nie dojdzie, można się założyć o roczną pensję Peszki w okręgówce) i stanie się jedną z większych atrakcji Serie B w przyszłym sezonie.
W tej atmosferze ogólnej radości tak naprawdę Menezowi nie powinno być do śmiechu. W wieku chrystusowym, w który wkroczył, wielu napastników i to o mniejszym talencie ciągle utrzymuje się na szczycie, tymczasem on zjechał na piłkarskie odludzie. Jest jak sławny ongiś aktor, któremu przyszło zarabiać na utrzymanie występami w małomiasteczkowych domach kultury. Już tylko tam go chcą oglądać i za to płacić.
Kalabria to jakby ciąg dalszy jego podróży w nieznane, w którą wyruszył po trzydziestce, zatem trzy lata temu. Do tego czasu choć układało się różnie, to jednak walczył na pierwszej linii frontu, krążąc między Francją a Włochami.
Między Henrym a Tottim
Bywało, że patrzyło się na niego jak na dzieło sztuki. Jak na młodszą wersje Thierry’ego Henry’ego. Skrzydłowy z lekkością prowadzący piłkę i z fantazją dryblujący, lubiący indywidualne popisy i naigrywanie się z obrońców, taki przedstawiciel ulicznej piłki na wielkich stadionach. Porównanie do Neymara też by było nie od rzeczy.
Przed osiemnastką był już kimś. Został mistrzem Europy do lat 17, z Samirem Nasrim, Hatemem Ben Arfą i Karimem Benzemą wiosłującymi z nim w kierunku wielkiej kariery. Tylko ostatniemu wystarczyło wytrwałości. Był też strzelcem najmłodszego hat-tricka w Ligue 1. Nic dziwnego, że z Sochaux trafił do Monaco, a wcześniej miał czelność odmówić sir Alexowi Fergusonowi i wypiąć się na Manchester United. Przez dwa sezony spędzone w Monaco pokazał zarówno nieprzeciętne umiejętności jak i charakterek ukształtowany na ulicach i placach podparyskiej dzielnicy Banlieu 94 o wątpliwej reputacji. Nie on pierwszy lubił powtarzać w wywiadach, że dzięki futbolowi nie wjechał na niebezpieczne tory i nie wykoleił się. Szkoda, że nikt mu nie powiedział, a on w porę nie zrozumiał, że sam talent na długo nie wystarcza. Bez pracowitości i poważnego podejścia do zawodu wszystko można łatwo roztrwonić. A Menez bimbał sobie na wszystko: treningi, trenerów, kolegów z zespołu, kibiców. Łatwo popadał w konflikty i łapał kontuzje. Właściwie wszędzie jego ścieżka wyglądała podobnie: na początku i idąc po równym nawet sobie fajnie radził, ale po zaliczeniu pierwszego dołka jedynym ratunkiem stawała się zmiana trasy.
Po dwóch sezonach w Monaco kupiła go Roma. Ponad 10 milionów euro za 21-letni talent nie było fortuną, ale miało swoją wartość. Kiedy zobaczył go Bruno Conti, który zjadł zęby na robocie na skrzydle, pokiwał z uznaniem głową i rzekł: – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że on jest lepszy ode mnie. Claudio Ranieri, skalę jego talentu zestawiał z Francesco Tottim i nikt ówczesnego trenera rzymian nie posądził o świętokradztwo. Ale znów pierwsze mocne wrażenie i zachwyty z czasem ustępowały zdziwieniu i złości na to, dlaczego temu chłopakowi tak rzadko się chciało chcieć. W Wiecznym Mieście nikt nie oduczył go lenistwa, dlatego chętnie oddano go na dalsze wychowanie do Paris SG. Tam akurat zaczynało się katarskie eldorado. W nowym klubie został zaprezentowany razem z Salvatore Sirigu, Blaisem Matuidim, Javierem Pastore i Kevinem Gameiro. Kiedy każda kolejna kampania transferowa falami zalewała Park Książąt i podnosiła poziom konkurencji, to on z dużą pomocą Carlo Ancelottiego utrzymywał się na powierzchni. U Laurenta Blanca już tak dobrze nie było i musiał zwijać żagle. Zacumował i rozwinął je ponownie w Mediolanie.
Kaka dla ubogich
Jak w Paryżu trafił na początek nowej pięknej epoki, tak w Milanie na jej zmierzch. Ze smutkiem patrzyło się na dogorywający klub Silvio Berlusconiego i na nieporadne próby wskrzeszenia dawnej świetności. W sezonie 2014-15 stery przejął żółtodziób Filippo Inzaghi i personalnie miał nawet ciekawy zespół. Między innymi nową dziewiątką został Fernando Torres. Jednak Hiszpan zawodził na całej linii. Wtedy trener dał pełnię władzy w ataku Menezowi, który od startu świetnie wyglądał na skrzydle. Z zadań środkowego napastnika też wywiązywał się należycie. Zakończył sezon z 16 golami (połowa z tego to były skutecznie wykonane rzuty karne). Kibicom rosso-nerich najgłębiej w pamięć musiały zapaść dwa z nich. Z Parmą tak sprytnie trafił piłkę piętą, że przerzucił ją nad desperacko interweniującym bramkarzem Antonio Mirante. Komentator krzyczał do mikrofonu: – Mamma Mia, che giocatore, ragazzi i tłumaczenie – O matko, co to za zawodnik, nie oddaje skali wyrażonych po włosku emocji i zachwytu. Podobne emocje towarzyszyły bramce w derbach Mediolanu, w których z charakterystycznym dla siebie luzem, jakby od niechcenia uderzył z powietrza nie do obrony dla Samira Handanovicia. Porównywano go do Andrija Szewczenki (jak Ukrainiec grał z numerem 7), nazywano francuskim Kaką. Nawet czerwoną kartką pod koniec sezonu i w związku z tym czterema meczami dyskwalifikacji nie zepsuł ogólnie bardzo dobrego wrażenia.
Kolejny trener Sinisa Mihajlović nie miał z niego tyle pociechy. Praktycznie nie widywali się na treningach. Francuz miesiącami leczył bolący kręgosłup. Jego stan zdrowia i przedłużająca w nieskończoność absencja pozostawały największą tajemnicą szatni: nie mógł czy nie chciał grać? Starczyło zdrowia lub chęci na 2 gole. Pora mu była wracać do ojczyzny. Przyjęło go Bordeaux i szybko pożałowało. A dla Meneza rozpoczął się wspomniany egzotyczny okres kariery.
Prezent za awans
Pierwszym przystankiem była Turcja, następnym Meksyk. W obu miejscach witano go jak gwiazdę i zbawcę. Na lotniskach bez wsparcia pilnujących go osiłków nie przebiłby się przez rozentuzjazmowany tłum do oczekującego samochodu. W Antalyasporze, który w tym samym czasie zatrudniał Samuela Eto’o i Nasriego, czar szybciutko prysł. Jedna kontuzja, siedem ligowych spotkań w roli zmiennika, druga kontuzja i odlot. Tym razem na lotnisko nie pofatygował się pies z kulawą nogą. W CF America wejście miał za to w swoim stylu, czyli z przytupem: pięć goli w krótkim czasie. Kiedy w lipcu 2018 roku zerwał więzadło krzyżowe w kolanie, to później już się nie pozbierał. Więc wyjechał i wylądował w Paryżu. Ten sezon zaczął w Paris FC. Dopiero w lutym przypomniał sobie, co należy do głównych obowiązków napastnika, ale to było za późno i za mało, żeby przedłużono z nim umowę. Dlatego drugą ligę francuską zamienił na tę samą klasę rozgrywkową w Italii.
W Regginie dawno nie przyjmowano do pracy kogoś z tak bogatym CV, co nie znaczy, że nigdy takiego nie było. W końcu mowa o klubie, który grywał w Serie A i nawet w latach 1999-2009 przeżył złotą dekadę. Grali tam Andrea Pirlo, Roberto Baronio, Shunsuke Nakamura, Rolando Bianchi czy Nicola Amoruso. W sezonie 2006-07 trener Walter Mazzarri uratował drużynę przed degradacją mimo minus 11 punktów na starcie. Pisano wtedy o cudzie z Kalabrii. Później wszystko się posypało: Reggina spadła, zbankrutowała, zmieniła nazwę – dziś pełna brzmi URBS Reggina 1914. Przed zepchnięciem w otchłań uratował ją rzymski biznesmen Luca Gallo. To on jakiś czas temu opłacił transfery i kontrakty znanych z występów w Serie A Brazylijczyka Reginaldo i Argentyńczyka Germana Denisa. A w czerwcu mógł ogłosić: – Menez to mój prezent za awans do Serie B. Czas pokaże jak długo będzie się nim cieszył.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 26/2020)