Musiałem przerwać karierę
Zimą 2015 roku został piłkarzem Steauy Bukareszt, z którą wywalczył podwójną koronę w sezonie 2014-15. Pół roku później musiał przerwać karierę z powodów osobistych. Do futbolu wrócił po kilku miesiącach i postanowił odbudować się w Niecieczy – po roku trafił do Jagiellonii. W Białymstoku jest kluczową postacią.
Masz najlepszą lewą nogę w Ekstraklasie?
Nie wiem – uśmiecha się Guilherme. – W Polsce jest kilku zawodników, którzy bardzo dobrze grają lewą nogą. Jestem nie tylko ja, ale przecież Filip Mladenović z Lechii Gdańsk czy Darko Jevtić z Lecha Poznań też potrafią świetnie dograć piłkę.
A kto jest najlepszym lewym obrońcą w polskiej lidze?
Może jestem w czołówce, ale są również właśnie Mladenović czy Mikkel Kirkeskov z Piasta Gliwice. Jagiellonia jest silnym zespołem, na pewno w pierwszej piątce w Polsce, więc potrzebuje dobrych zawodników na wszystkie pozycje. Cieszy mnie to, że ludzie mówią o mnie jako o czołowym lewym obrońcy. Jeśli więc nie jestem teraz najlepszy, to chcę być najlepszy wkrótce.
Dlaczego grasz z numerem 12?
Dla mnie to nie jest żadna specjalna liczba. Kiedy przyleciałem do Europy, otrzymałem w Rumunii numer 21. Po transferze do Steauy był już zajęty, więc dostałem 16. W Bruk-Becie Termalice grałem z 22, a w Jadze mam 12. W sumie fajnie, bo bardzo lubię Marcelo, który gra z takim samym numerem w Realu Madryt. To chyba najlepszy zawodnik na tej pozycji na świecie. Wcześniej byłem fanem Roberto Carlosa, teraz Marcelo jest moim idolem. Trochę to dziwne, bo jestem zwolennikiem futbolu, który preferuje Barcelona, a obaj są przecież związani z Realem.
To komu kibicujesz?
Jagiellonii! Jestem fanem drużyny, w której gram. Tak było wcześniej, tak jest teraz. Cała rodzina ma moje koszulki, ogląda wspólnie moje występy. Kiedy gramy mecze, w Brazylii jest południe, ponieważ mamy około pięć godzin różnicy. Podłączają komputer pod telewizor i kibicują Jadze.
Jak liczna jest twoja rodzina?
Jestem jedynakiem. Kiedy miałem sześć lat, rodzice się rozwiedli, dlatego nie mam żadnego rodzeństwa. Mam jednak wielu kuzynów, z którymi jestem bardzo zżyty. Oczywiście, kiedy byłem mały, chciałem mieć siostrę czy brata, ponieważ w Brazylii zazwyczaj rodzice mają co najmniej dwójkę dzieci. Losy mojej rodziny potoczyły się jednak inaczej.
Twoja mama spędziła trochę czasu w Białymstoku.
To prawda. Była u mnie sześć miesięcy. Jest już od jakiegoś czasu na emeryturze, więc chciała przylecieć do Polski, aby poznać waszą kulturę, zobaczyć jak tu się żyje. Chciała zwiedzić trochę świata. Pracowała jako pedagog w szkole. Musiała jednak wrócić do Brazylii, ponieważ opiekuje się babcią, jej mamą.
Podobno w Brazylii to babcie często prowadzą wnuczków na pierwszy trening.
U mnie tak nie było, ale to prawda. Pochodzę z miasta Santa Maria, które jest bardzo podobne do… Białegostoku. Mamy uczelnie wyższe, wielu studentów, czyli tak samo jak tutaj. Zacząłem grać w futsal, kiedy miałem cztery lata i do szesnastego roku życia grałem w hali. Dopiero wtedy przeszedłem na boisko trawiaste. Pierwszy kontrakt podpisałem jako siedemnastolatek.
Jako dziecko myślałeś, że będziesz profesjonalnym piłkarzem? W Brazylii konkurencja jest olbrzymia.
Większość dzieciaków w Brazylii chce grać w piłkę profesjonalnie. Futbol w moim kraju jest jak religia, dla mnie też. Pasję do piłki nożnej przekazał mi ojciec, który jako junior uprawiał tę dyscyplinę, ale później musiał wybrać pomiędzy boiskiem a uniwersytetem i poszedł tą drugą drogą. Kiedy zobaczyłem, że jest możliwość, aby połączyć pasję z pracą i na tym zarabiać, pomyślałem, że mogę mieć wielkie szczęście, bo nie każdy ma taki komfort, aby iść do pracy z uśmiechem na ustach.
Miałeś łatwą drogę do profesjonalnej kariery?
Nie. W Brazylii jest mnóstwo zdolnych zawodników. Musisz być naprawdę dobry i mieć mnóstwo szczęścia, aby zaistnieć. Musisz się pokazać z dobrej strony, w dobrym momencie, dobrym ludziom. Możesz być najlepszy na boisku, ale nikt tego meczu mógł nie oglądać i nie dostaniesz szansy. Możesz mieć świetną formę, ale ktoś przyjedzie cię zobaczyć i nagle zagrasz słabiej. Wszystko po prostu musi się złożyć w całość. Drugiej szansy możesz już nie dostać. Wszyscy walczą o swoje. Nie możesz bazować tylko na talencie, bo to ci wystarczy tylko do końca wieku juniora. Jeśli nie pracujesz ciężko, zaniedbujesz obowiązki, szybko przepadasz. Jest mnóstwo zawodników, którzy przestali grać profesjonalnie w piłkę jako 18-latkowie, a wcześniej byli reprezentantami kraju. Było wiele takich przypadków, że zawodnicy, którzy gorzej występowali w juniorach, dzisiaj są o wiele lepsi, niż ci, którzy błyszczeli wcześniej.
Jak to się stało, że trafiłeś do Rumunii?
Byłem w Brazylii, menedżer zadzwonił do mnie, że jest możliwość wyjazdu do Rumunii. Telefon dostałem w środę, musiałem podjąć błyskawicznie decyzję, bo już w piątek miałem stawić się w Concordii Chiajna w Rumunii. Z tym krajem kojarzyłem tylko Gheorghe Hagiego, który jest tam legendą, nic więcej o Rumunii nie wiedziałem. Ojciec namawiał mnie, abym się zgodził i spróbował, bo to mogła być jedyna szansa, aby trafić do Europy. Byłem wtedy kilkaset kilometrów od domu, więc szybko wróciłem, spakowałem się i ruszyłem do Sao Paulo, a później wsiadłem w samolot. To była szalona decyzja, ale właściwa. Musiałem przerwać studia, ale jeszcze kiedyś wrócę na uczelnię.
Byłeś trochę przestraszony po przylocie?
Bez przesady. Przestraszyłem się w Europie jedynie mrozu i śniegu, bo przeprowadziłem się w styczniu. Na szczęście w zespole, do którego trafiłem, było wielu zawodników z Brazylii, więc nie miałem problemów z komunikacją i wejściem do drużyny.
Właściciele rumuńskich klubów są trochę wybuchowi…
To prawda. Dla nich to jest jedna z dróg biznesowych. Były czasami problemy z prezesami, którzy chcieli ustalać skład, ale tam to jest norma.
W Rumunii grałeś w jednym zespole z Adrianem Mutu. Dało się odczuć, że to legenda?
Graliśmy razem kilka miesięcy, bardzo porządny człowiek, jeden z najlepszych piłkarzy, z którymi grałem. Podchodził do wszystkich obowiązków bardzo profesjonalnie, był koleżeński i pomocny.
Skoro mówisz, że jeden z najlepszych – kto był najlepszy?
Oprócz Mutu byli to: Fernando Varela, który jest teraz w PAOK Saloniki czy Filipe Teixeira, który teraz jest bez klubu, ale do końca poprzedniego sezonu grał w FCSB. Kilkanaście lat wcześniej grał w PSG, ale nigdy nie dało się poczuć, że stawia się ponad innymi. Zarówno Fernando jak i Filipe traktowali mnie jak brata. Cały czas mam z nimi kontakt.
W 2015 roku świętowałeś mistrzostwo Rumunii, a rok później… wylądowałeś w Niecieczy – jak do tego doszło?
Nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego tak się stało. Zimą 2016 roku tata ciężko zachorował. Musiałem przerwać karierę, aby wrócić do Brazylii i się nim zaopiekować. To była tylko i wyłącznie moja decyzja. Ojciec mnie potrzebował. Miałem wtedy ofertę z klubu, który dzisiaj jest w Serie A, ale nie chcę mówić o szczegółach, bo to już nie jest ważne. Nie trenowałem profesjonalnie sześć miesięcy i pojawiła się propozycja z Niecieczy. Gdyby nie ta sytuacja, dzisiaj mógłbym być w zupełnie innym miejscu.
Co pomyślałeś sobie, kiedy pierwszy raz przyjechałeś do Niecieczy?
Mieszkałem w Tarnowie, więc miasto do życia było w porządku. Kiedy pojechałem do Niecieczy, przeżyłem szoku, bo niby to wieś, a w niej piękny piłkarski obiekt i dobre warunki do treningu. Mogłem w spokoju i ciszy się odbudować. Organizacja klubu była na dobrym poziomie. Widać było, że jest to rodzinny biznes. Obiekt był co prawda mały, ale trybuny zazwyczaj się wypełniały.
Ludzie w całej Polsce trochę żartowali z Termaliki.
Wiem, ale ja tego nie rozumiałem. Kiedy grałem w tym zespole, zajęliśmy miejsce w pierwszej ósemce Ekstraklasy, a i tak nikt nie traktował nas poważnie.
W Jadze zasiliłeś „grupę bankietową”.
Żartujemy często z tego z Ivanem Runje i Arvim Novikovasem. Kiedy pojechaliśmy na mecz z Koroną Kielce i weszliśmy do hotelu, zobaczyliśmy duży napis „Sala bankietowa”. Śmiałem się z Ivanem, że to chyba nasz pokój. Później zaliczyłem dwie asysty.
Kiedy zaczniesz mówić po polsku?
Rozumiem prawie wszystko, ale nie potrafię jeszcze dobrze mówić. Jak sprawa będzie wyglądała lepiej, to się odezwę!
Rozmawiał Paweł Gołaszewski
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 39/2019)