O filmach Alfreda Hitchcocka zwykło się mówić, że zaczynają się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko rośnie. O występie niemieckiej reprezentacji na rosyjskim mundialu można by w zasadzie powiedzieć to samo. Też zaczęło się od trzęsienia ziemi (porażka z Meksykiem), a potem emocji jeszcze przybyło.
TOMASZ URBAN, KOMENTATOR ELEVEN
O ile jednak w horrorach Hitchcocka zdarzały się happy endy, o tyle w przypadku Niemców mieliśmy do czynienia z wielopoziomową katastrofą. Taką, której nie wykoncypowałby w swym umyśle żaden reżyser.
Niemcy są w totalnym szoku. Nie spodziewali się, że akurat ich dopadnie klątwa mistrzów, regularnie odpadających z rywalizacji na wczesnym etapie następnego turnieju. Przecież od 2006 roku w każdym turnieju meldowali się w najlepszej czwórce. W mediach natychmiast rozpoczęto analizowanie przyczyn haniebnej klęski. Nie ma jednak znanego z naszego podwórka polowania na czarownice. Owszem, bierze się pod lupę decyzje podjęte przez Joachima Loewa, zarzuca mu się mnóstwo błędów, ale mało kto żąda jego dymisji. Toni Schumacher czy Mario Basler – punktując błędy selekcjonera – zgodnie orzekli, że Jogi powinien zachować stanowisko, bo nie ma dla niego poważnej alternatywy. Nawet bulwarowy „Bild”, znany z ciętego języka, pisze, że to nie Loewa trzeba zmienić, a sam Jogi musi się zmienić, mając na myśli jego przywiązanie do mistrzów sprzed czterech lat. Inna sprawa, że zwolnienie Loewa wcale takie proste nie będzie, choćby ze względów wizerunkowych. Szef DFB Reinhard Grindel tuż przed mundialem przedłużył z nim umowę o kolejne cztery lata, a parę godzin przed meczem z Koreą wypalił w jednym z wywiadów, że bez względu na to, czy Niemcy awansują, czy nie, Loew pozostanie po mundialu na stanowisku, ponieważ jest gwarantem sprawnej przebudowy niemieckiej kadry. Po meczu już taki zdecydowany nie był. Stwierdził, że czeka na raport sztabu szkoleniowego i wtedy podejmie wiążącą decyzję. Zwalniając Loewa w takich okolicznościach, skompromitowałby się jednak nie mniej niż piłkarze.
A propos piłkarzy – ci stoją murem za trenerem. Thomas Mueller, Mats Hummels, Joshua Kimmich czy Manuel Neuer – wszyscy oni jasno i wyraźnie opowiedzieli się za dalszą współpracą z Loewem, biorąc całą odpowiedzialność za niepowodzenie w Rosji na swoje barki. Pytanie jednak, co postanowi sam Loew. Ma pełną świadomość tego, że jego autorskie pomysły się nie obroniły, że popełnił oczywiste błędy zarówno w selekcji, jak i w przygotowaniu taktycznym zespołu. 14 lat na stołku to szmat czasu, a presja, która towarzyszy na co dzień Bundestrainerowi, jest niewyobrażalna. Kredyt zaufania, na który pracował przez te wszystkie lata, ulotnił się bezpowrotnie. Od teraz wszyscy będą mu z uwagą patrzeć na ręce, każda jego decyzja będzie szeroko dyskutowana i powszechnie kontestowana. Każdy przegrany mecz będzie przyczynkiem do publicznej debaty nad jego przyszłością. W takich warunkach niezwykle trudno zbudować coś pozytywnego.
PYCHA KROCZY PRZED UPADKIEM
Nie da się wskazać jednego konkretnego powodu, który zadecydował o tak fatalnej postawie Niemców na rosyjskim mundialu. Wiele elementów nie zagrało tak, jak powinno, poczynając od spraw okołoboiskowych, a na stricte taktycznych kończąc. Wydaje się, że Niemcy popełnili grzech pychy. Świadczą o tym choćby wspomniane wyżej wypowiedzi Grindela dotyczące Loewa, a nawet wybór ośrodka, w którym przyszło im mieszkać. Oliver Bierhoff postawił na Watutinki pod Moskwą, co niespecjalnie spodobało się Jogiemu. Prasa spekuluje, że doszło na tym tle do nieporozumień między nimi. Loew wolał, by drużyna zakwaterowana była w okolicach Soczi, ale Bierhoff myślał już o półfinale i finale. Uznał, że ze względów logistycznych będzie to optymalne rozwiązanie dla drużyny walczącej o najwyższe cele. No i może tak by było, trudno teraz powiedzieć…
O pysze Niemców świadczyć też mogą słowa Marco Reusa, którego po meczu z Meksykiem zapytano, dlaczego nie wyszedł w podstawowym składzie. – Mam być gotowy na najważniejsze spotkania – odparł gwiazdor BVB, co oznaczało, że Loew szykował go dopiero na fazę pucharową, nie dostrzegając absolutnie żadnego zagrożenia w meczach przeciwko grupowym rywalom. Porażka z Meksykiem sprawiła, że plany dotyczące Marco Reusa trzeba było natychmiast zrewidować.
Ponadto Niemcom zaszkodził chyba poprzedni rok, kiedy to pozbawieni największych gwiazd wykosili całą konkurencję podczas Pucharu Konfederacji, a niemal równolegle – także kadłubowym składem – wywalczyli młodzieżowe mistrzostwo Europy. Umocniło to w nich przekonanie, że cały piłkarski świat leży u ich stóp i że mają nieograniczone wręcz pole manewru, jeśli chodzi o dobór kadry. Loewa także uśpiły te sukcesy, bo nie potrafił utrzymać w zespole pozytywnego napięcia ani wpuścić do niego odrobiny fermentu, zasiać niepokoju w głowach „tłustych kotów”. Julian Draxler stwierdził wprost, że w drużynie nie było tym razem takiego ognia jak przed czterema laty. Mario Gomez dodawał, że w żadnym meczu mundialu Niemcy nie tworzyli spójnego zespołu, a Christoph Kramer nie miał zamiaru szczypać się w język, kiedy w studiu ZDF mówił, że nie widzi między zawodnikami chemii. Relacji wewnątrz zespołu na pewno nie poprawiła też afera, jaka rozpętała się wokół Mesuta Oezila i Ilkaya Guendogana i ich zdjęć z Recepem Erdoganem. Sami Khedira nie krył w wywiadzie dla „Sport Bilda”, że sprawa ta była w zespole szeroko komentowana i tak naprawdę nie uporano się z nią w żaden sposób.
PRZECZYTANI MISTRZOWIE
W kontekście klęski Niemców nie sposób nie wspomnieć także o kwestiach personalnych. Skład na pierwszy mecz z Meksykiem był oczywisty dla każdego i tylko brak Reusa mógł być odbierany jako mniejsza bądź większa niespodzianka. Loew zdał się na starą i skostniałą już nieco gwardię, która w ostatnich miesiącach szukała formy lub zdrowia. Mats Hummels powiedział po powrocie do kraju, że ostatni dobry mecz Niemcy zagrali w listopadzie ubiegłego roku. I faktycznie, od tamtego czasu wygrali zaledwie 2 z 10 rozegranych meczów – z Arabią Saudyjską tuż przed mundialem i ze Szwecją po golu w doliczonym czasie. Wszyscy wierzyli w zapewnienia selekcjonera, że zdąży na czas poprawić to, co zgrzyta, i podczas mistrzostw wszystko będzie działało, jak należy. Tym razem nie zdążył.
Niemcy zostali dokładnie przeczytani przez rywali, którzy stosowali przeciwko nim najprostszą taktykę świata. Zamurowali się na własnym przedpolu i wyprowadzali zabójcze kontry. Zabójcze także dlatego, że Niemcy byli w tym aspekcie gry wyjątkowo łatwi do trafienia. Szwankowała organizacja gry, zwłaszcza po stracie piłki. O ile w 2010 roku Niemcy sami kapitalnie grali z kontry, o ile cztery lata temu w Brazylii potrafili połączyć kontrę z posiadaniem piłki i dominacją nad rywalem, o tyle w tym roku z owej dominacji nic konkretnego nie wynikało. Przez cały czas trwania mistrzostw w Niemczech toczyła się dyskusja dotycząca właściwego balansu między grą ofensywną a defensywną. Do tej pory z roli stabilizatora idealnie wywiązywał się Khedira, ale tym razem totalnie zawiódł, zwłaszcza w pierwszym meczu przeciwko Meksykanom. Ani nie pomagał w rozegraniu Toniemu Kroosowi, ani nie kasował ataków przeciwnika, ani nie asekurował ciągle odsłoniętej prawej flanki z racji bardzo wysoko grającego Joshuy Kimmicha. Najlepszy fragment mundialu Niemcy zanotowali w chwili, gdy na boisku obok siebie grali Toni Kroos i mocno niedoceniany Sebastian Rudy, który znacznie lepiej czuje się z piłką przy nodze od Khediry i dawał Kroosowi wydatne wsparcie w transportowaniu piłki do ofensywy.
FUTBOL WEDŁUG SZABLONU
Każdemu niemieckiemu piłkarzowi, który w założeniu miał współdecydować o obliczu kadry podczas tych mistrzostw, można coś zarzucić. Manuel Neuer nie emanował tym razem typowym dla siebie spokojem. Można się też zastanawiać, czy przy kilku straconych golach nie mógł zrobić czegoś więcej, ewentualnie czy czegoś ekstra w tych sytuacjach nie dołożyłby Marc-Andre ter Stegen. Kimmich grał niemal jako skrzydłowy, ale nie zawsze wracał na czas pod własną bramkę. W Niemczech zawrzało, kiedy to „Bild” zaprezentował analizę gola dla Meksyku, z której wynikało, że Kimmich podążał za akcją przeciwnika znacznie wolniej niż sędzia główny i w kluczowym momencie nie było go tam, gdzie być powinien. Hummels zagrał znakomicie z Koreą (pomijając dwie doskonałe sytuacje podbramkowe, które zmarnował), ale z Meksykiem był fatalny. Łamał linie, przegrywał pojedynki, a i szybkościowo wyglądał nie za dobrze. Jerome Boateng próbował wspomagać Kroosa w rozegraniu. Dawał przerzuty, uruchamiał skrzydłowych, ale z podstawowym zadaniem, czyli bronieniem dostępu do własnej bramki, już tak dobrze sobie nie radził.
Wielu prominentnych ekspertów zarzuca Kroosowi i Oezilowi, że procenty celnych podań nabijają sobie głównie bezpiecznymi zagraniami w bok i do tyłu, nie dając nic w grze do przodu, ale to trochę krzywdzące opinie, bo choć obaj zagrali w tym turnieju bardzo przeciętnie, to jednak Kroos utrzymał Niemców przy życiu, a Oezil w ostatnim meczu z Koreą, według statystyk Squawki, wykreował kolegom aż siedem sytuacji strzeleckich. Draxlerowi zabrakło przebojowości, Reusowi piłek od kolegów, Muellerowi formy, a Timowi Wernerowi sił i przestrzeni. Muellera Loew usilnie ustawiał na skrzydle, choć chyba wszyscy w Niemczech już wiedzą, że siłą Thomasa jest gra w świetle bramki. Do gry na skrzydle brakuje mu i szybkości, i przebojowości. To, co zdaje egzamin w meczach z Augsburgiem czy Hannoverem w Bundeslidze, w Lidze Mistrzów i na poziomie mistrzostw świata nie ma prawa się powieść.
U Wernera wyszło natomiast przemęczenie sezonem, w którym zagrał o ponad 20 meczów więcej niż w poprzednich. Już w trakcie sezonu w wielu meczach brakowało mu pary, teraz widać to było ze zdwojoną mocą. Można się też zastanawiać, czy pasuje on do gry na „9″ przy obecnym sposobie gry reprezentacji. To piłkarz bardzo szybki, który lubi mieć przed sobą przestrzeń. Nie jest przypadkiem, że najlepiej na tych mistrzostwach wypadł w drugiej połowie meczu ze Szwecją, kiedy to został przesunięty bliżej linii bocznej, kiedy mógł się rozpędzić i minąć dryblingiem przeciwnika. Gra w tłoku i tyłem do bramki to nie jest jego naturalne środowisko. I to kolejny kamyczek do ogródka Jogiego Loewa. „Kicker” pisał w podsumowaniu meczu z Koreą, że Niemcy znów grali bez planu meczowego i nie umieli w tych mistrzostwach dostosować się taktycznie do poczynań przeciwnika. Ba, nie umieli nawet wyeksponować własnych zalet i zatuszować własnych słabości. Potrafili jedynie grać według z góry nakreślonego szablonu.
Z drugiej jednak strony, Niemcy w fazie grupowej oddali na bramkę przeciwników aż 68 strzałów – więcej niż ktokolwiek inny. W meczu z Koreą mieli wystarczająco wiele okazji, by wyjść na prowadzenie i wygrać. I nadal graliby w turnieju. Sprawą odrębną jest, czy długo by się w nim utrzymali, ale faza pucharowa, w której o wszystkim decyduje 90 minut, to zupełnie inne granie. To słabe tłumaczenie jak na mistrzów świata, ale w Rosji fortuna wyjątkowo im nie sprzyjała. No chyba że Kroos strzałem ze Szwedami w doliczonym czasie całkowicie wyczerpał jej cierpliwość…
TEKST UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (27/2018)