Tak jak kibiców Realu uradował powrót do klubu na stanowisko trenera Zinedine’a Zidane’a, tak fani Sevilli z zachwytem przyjęli informację, że po prawie dwóch latach nieobecności dyrektorem sportowym ponownie został Monchi. Jednak wcale nie jest takie pewne, czy obu uda się uruchomić raz zatrzymane maszyny. Monchiemu może być nawet trudniej niż Zidane’owi.
LESZEK ORŁOWSKI
Wiosną 2006 roku, jeszcze zanim zaczęło się pasmo sukcesów Sevilli, Monchiego już w zasadzie nie było w klubie. Jego żona zachorowała na depresję, lekarze doradzali zmianę środowiska, no i żeby mąż poświęcał jej więcej czasu. Dyrektor podał się więc do dymisji, na mecz z Schalke w półfinale Pucharu UEFA wybrał się już jako kibic. Fani jednak tak głośno skandowali jego nazwisko, że zaczął się wahać. A gdy w rewanżu Antonio Puerta strzelił zwycięskiego gola, powiedział małżonce: – Przykro mi, ale jednak będziesz musiała leczyć się w Sewilli… i wycofał rezygnację. Z zawodowego punktu widzenia była to najlepsza decyzja w jego życiu, a i żona doszła do siebie.
Wizjonerów dwóch
Potem był wielokrotnie kuszony sowitymi pensjami przez różne kluby, ale dopóki nie narosła w nim chęć sprawdzenia się gdzieś indziej, opierał się ofertom. W 2017 roku postanowił jednak odejść do Romy. James Palotta, współwłaściciel i prezydent tego klubu, ocenia dziś, że powierzenie sterów Monchiemu było jego wielkim błędem. Hiszpan dostał bowiem pełnię władzy, a obecnie zespół jest bardzo nisko w tabeli Serie A, odpadł z pucharów, piłkarze doznają licznych kontuzji. – Monchi nie miał planu B. Gdy zapytałem go jesienią, czy taki posiada, odparł, że jego planem B jest dalsza realizacja planu A. No i gdzie teraz jesteśmy? – pyta Amerykanin.
Monchi ocenia, że zbyt słabo rozeznał się w realiach ligowych i klubowych zanim podjął decyzję o zatrudnieniu się w Rzymie. Ale też twierdzi, iż ten nieudany okres pozwolił mu się rozwinąć i teraz wie więcej o futbolu niż wiedział odchodząc z Ramon Sanchez Pizjuan.
Na dymisji Monchiego stracili zresztą wszyscy. W Sevilli pałeczkę przejął po nim zastępca, od 2013 roku, Oscar Arias. – Monchi odchodzi, ale jego metodologia zostaje – głosił, a prezydent Jose Castro też był zdania, że nic wielkiego się nie stało. Jednak filozofia bez filozofa nie chciała działać. A może – zbyt szybko skreślono Ariasa? Pamiętać trzeba, że Monchi pracował w Sevilli od 2000 roku, a pierwszy puchar został zdobyty w 2006. Zresztą, nie mogło być inaczej. Monchi bowiem zaczynał jako człowiek całkowicie surowy. – W 2000 roku, pełniąc rolę kierownika drużyny, dostałem od prezydenta Robero Alesa propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego. Przyjąłem ją tak samo, jak przyjąłbym posadę malarza boiskowych linii, bo o jednym i drugim zajęciu wiedziałem tyle samo, a innej roboty na widoku wówczas nie miałem – powiedział kiedyś. W klubie nie było nie tylko żadnej bazy, ale nawet szuflad, gdzie ta baza mogłaby być trzymana – jak wspominał. Brakowało też rzecz jasna kasy na transfery. Monchi jeździł nocnymi pociągami, bo na AVE nie było go stać, po Hiszpanii, werbując piłkarzy do zdegradowanej właśnie do Segunda Division drużyny. Przy czym on ich tylko selekcjonował, rozmowy o kontraktach pozostawiając współpracownikom, gdyż sam nie umiał wtedy negocjować. Tak to się zaczynało. Arias oczywiście miał o wiele łatwiejszy początek. Niemniej wywalono go, gdy tylko popełnił kilka pierwszych pomyłek personalnych.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (13/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”