Przejdź do treści
Mołdawski sen o potędze

Ligi w Europie Świat

Mołdawski sen o potędze

Jeszcze nigdy wcześniej tak nisko sklasyfikowana reprezentacja nie była tak blisko gry w finałach Mistrzostw Europy. Mołdawia stoi przed historyczną szansą awansu na Euro 2024. W meczu stulecia musi pokonać Czechów. Próbujemy odpowiedzieć na pytanie, jak do tego w ogóle doszło. 



Mołdawianie zwykli mówić o swojej ojczyźnie jako o „krainie cudów”. Bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Trudno im się dziwić. Mowa o miejscu, gdzie fikcja nad wyraz często staje się prawdą, a codzienną rzeczywistością przeważnie rządzą raczej prawa absurdu aniżeli logiki. Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, w którym pewnego razu w biały dzień skradziono z sektora bankowego miliard dolarów i nikt nie poniósł za to jakichkolwiek konsekwencji. Mołdawia to też kraj, w granicach którego istnieje separatystyczne quasi-państwo przypominające skansen Związku Radzieckiego. 

Kto by pomyślał, że właśnie w tym peryferyjnym, ubogim i zapomnianym zakątku kontynentu między Prutem i Dniestrem, stanie się jeszcze jeden cud piłkarski, nie licząc awansu Sheriffa Tyraspol do Ligi Mistrzów? A jednak – mołdawska kadra jest o krok od historycznego awansu na Mistrzostwa Europy. 

Teoretycznie to nie miało nawet prawa bytu. Mołdawia w swojej nieco ponad trzydziestoletniej historii państwowości, nigdy choćby nie zbliżyła się do wzięcia udziału w wielkim turnieju. Najczęściej kończyła eliminacje na ostatnim lub przedostatnim miejscu w grupie, w najlepszym przypadku na trzecim od końca. Mołdawianie od zawsze uchodzili za chłopców do bicia i dostarczycieli punktów. 

Nie inaczej miało być i tym razem. – „Największym celem dla nas do osiągnięcia, byłoby zajęcie trzeciego miejsca w grupie, ale zdajemy sobie sprawę, że będzie to bardzo trudne do wykonania. Myślę, że akceptowalne będzie zakończenie eliminacji nie na ostatnim miejscu. Rozumiemy, że jeszcze nie jesteśmy na poziomie, żeby stawiać sobie wielkie wyzwania” – przekonywał selekcjoner Siergiej Kleszczenko, mówiąc o perspektywach przed kwalifikacjami do Euro 2024. 

W chwili startu eliminacji, mołdawska kadra zajmowała 174. miejsce w rankingu FIFA. Spośród europejskich reprezentacji, niżej sklasyfikowano wówczas tylko Lichtenstein (198.), Gibraltar (200.) i San Marino (211.). Innymi słowy – podopieczni Kleszczenki byli czwarci najgorsi na Starym Kontynencie.

Mołdawianie w grupie z Polską, Czechami, Albanią i Wyspami Owczymi byli skazywanymi na pożarcie outsiderami, których horyzont myślowy nie wykraczał poza bezpośrednią walkę z Farerami o zajęcie wyższego miejsca i po prostu uniknięcie kompromitacji. – „W pierwszej kolejności chcielibyśmy wyprzedzić Wyspy Owcze” – twierdził pokornie Kleszczenko.

Eliminacje, zgodnie z przewidywaniami, rozpoczęli słabo. W pierwszym meczu Mołdawia ledwo zremisowała u siebie z Wyspami Owczymi (1:1). Podział punktów uratował dopiero rzut karny podyktowany w samej końcówce.

W następnym spotkaniu do Kiszyniowa przyjechała pewna swego reprezentacja Czech, ale i ona wywiozła z mołdawskiej stolicy tylko jedno oczko (0:0). Korzystny rezultat z mocnym przeciwnikiem był ważnym wydarzeniem z psychologicznego punktu widzenia. Dawał nadzieję i umacniał wiarę we własne możliwości. Pokazał, że można. Mentalnie rośli z każdym kolejnym meczem.

W takich nastrojach Mołdawianie przystępowali do czerwcowego zgrupowania. Wprawdzie najpierw w Tiranie byli zmuszeni uznać wyższość Albanii, ale mimo to pozostawali po sobie niezłe wrażenie (0:2). Najlepsze nadeszło w najmniej spodziewanym momencie. 

Na kiszyniowski stadion Zimbru przyjechała naszpikowana piłkarzami Barcelony, Napoli i Juventusu reprezentacja Polski. Biało-Czerwoni w pierwszej połowie absolutnie zdominowali nie mających nic do powiedzenia gospodarzy i prowadzili różnicą dwóch goli po trafieniach Arkadiusza Milika i Roberta Lewandowskiego. Wynik mógł być jeszcze wyższy, gdyby Milik i Lewandowski wykorzystali dwie bardzo dobre okazje. – „Nie mamy nic do stracenia poza naszym honorem” – apelował w szatni do swoich podopiecznych Kleszczenko. Po przerwie na boisku nastąpiła niespodziewana zmiana ról. Przekonani o bezproblemowym zwycięstwie i myślący o zbliżających się wakacjach Polacy zlekceważyli zmotywowanych Mołdawian, którzy postanowili tanio skóry nie sprzedawać. Ion Nicolaescu dwukrotnie miał zbyt dużo wolnej przestrzeni przed polem karnym, z czego bezlitośnie skorzystał notując dublet goli, a w końcówce Władysław Babohło najlepiej odnalazł się w zamieszaniu w polu karnym i wbił trzeciego gwoździa do polskiej trumny. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, największy triumf w historii Mołdawii stał się faktem. W kraju zapanowało narodowe święto, ludzie spontanicznie celebrowali na ulicach bezprecedensową wygraną, gratulacje składała prezydent Maia Sandu.

To był, w opinii Kleszczenki, punkt zwrotny tych eliminacji. – „Zwycięstwo z Polską pokazało, że nawet w najtrudniejszych chwilach nie można się poddawać. Jednocześnie to miało głęboki wpływ na chłopaków, którzy nauczyli się, że wiara w siebie i praca zespołowa są kluczowe. Na boisku jest jedenastu piłkarzy, ale wynik nie zależny od jednego z nich, tylko od wszystkich. Ta lekcja futbolu pokazała nam, że zrozumienie, współpraca, a nawet przyjaźń są kluczem naszego sukcesu” – tłumaczył selekcjoner.

Nigdy przedtem Mołdawianie nie pokonali tak wysoko sklasyfikowanego przeciwnika, który – przypomnijmy – raptem pół roku wcześniej rywalizował w 1/8 finału z Francją. Podbudowani tym faktem gracze Kleszczenki nie przegrali żadnego z trzech kolejnych meczów. Z Wysp Owczych wywieźli arcyważny komplet punktów (1:0), na Stadionie Narodowym po raz drugi upokorzyli Polaków (1:1), a w ostatnim meczu przed własną publicznością rzutem na taśmę wyrwali Albańczykom cenny remis (1:1).

– „Ilu z nas sądziło, że będziemy wyżej niż na ostatnim miejscu w tabeli? Chłopaki zmobilizowali się, stworzyli zjednoczoną drużynę i uświadomili sobie dlaczego i po co przyjeżdżają na kadrę. Piłkarze zrozumieli, że nie są na boisku dla siebie, ale dla ich kraju, dla swoich rodzin i przyjaciół, których nie chcą rozczarować. Nasza strategia pozostaje taka sama, niezależnie od meczu. Bazujemy na odwadze w stawianiu czoła wyzwaniom, agresywności w ataku i wierze w nasze zdolności w obronie – to jest esencja naszej filozofii i stylu gry” – wyjaśniał sekret dobrej gry swoich podopiecznych Kleszczenko.

Selekcjoner potrafił wycisnąć maksimum umiejętności i zbudował sprawnie funkcjonujący kolektyw na bazie mołdawskiego „złotego pokolenia”. Chociaż żaden z reprezentantów nie występuje w którejś z lig TOP5, a aż siedmiu z nich na co dzień gra na drugim poziomie rozgrywkowym, to nie ulega wątpliwości, że Mołdawia nigdy nie doczekała się tak utalentowanej generacji piłkarzy Ionem Nicolaescu (najlepszym strzelcem w historii kraju) na czele. Poza napastnikiem holenderskiego Heerenveen, należy również wspomnieć innych. Oleg Reabciuk został sprzedany za kilka milionów euro z Olympiakosu Pireus do Spartaku Moskwa, kapitan Vadim Rața od lat z powodzeniem reprezentuje barwy rumuńskich klubów, wspomniany już Baboglo jest liderem ukraińskich Karpat Lwów, znany nam z Ekstraklasy Artur Crăciun to podpora Puszczy Niepołomice. 

Jednocześnie po drodze Mołdawianom sprzyjało szczęście w postaci znaczącego obniżenia lotów przez dwóch największych faworytów w grupie. Reprezentacja Polski doznała nagłego i gwałtownego kolapsu. Czesi również nie ustrzegli się sportowego kryzysu, choć na mniejszą skalę co ich północni sąsiedzi. Kleszczenko i spółka oczywiście są beneficjentami sprzyjającej im koniunktury, ale nie można zapominać, że sami zapracowali sobie na to, by wykorzystać ten nieoczekiwany dar od losu. 

Mołdawia ma teraz wszystko w swoich nogach. Dzisiaj na stadionie w Ołomuńcu rozegra, jak hucznie zapowiada to mołdawska prasa, mecz stulecia – bez wątpienia najważniejszy w dotychczasowej historii tamtejszej piłki. Mołdawianie są zależni wyłącznie od samych siebie, ale do pełni szczęścia potrzebują tylko i zarazem aż zwycięstwa nad Czechami. 

– „Czy przypuszczałem kiedykolwiek, że będziemy tak blisko gry na Mistrzostwach Europy? Oczywiście, że nie! Pracowaliśmy krok po kroku, ale nie sądziliśmy, że znajdziemy się w sytuacji, w której do samego końca będziemy się liczyć w walce o awans. To jest futbol, a jego piękno polega właśnie na tym, że zdarzają się tego rodzaju niespodzianki” – mówił Kleszczenko przed decydującym bojem.

Jan Broda

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024