Mołdawia, czyli piłkarski koniec świata?
Jej mistrz, który siedzibę ma w stolicy innego kraju, pokonał w Champions League Real i to w Madrycie. Inni reprezentanci w europejskich pucharach mają problemy nawet z zespołami z San Marino. Ligę przeżarła korupcja. Reprezentacja nawet po pokonaniu Polski w rankingu FIFA jest 164., za Afganistanem, Andorą czy Lesotho. Mołdawię i jej futbol nie jest łatwo zrozumieć.
W pierwszej rundzie eliminacyjnej tegorocznej Ligi Mistrzów los skojarzył ciekawą parę. Na pojedynki Farulu Konstanca z Sheriffem Tyraspol futbolowy świat nie zwrócił uwagi, ale w piłkarskiej Rumunii i Mołdawii nie było w lipcu niczego ważniejszego. – Miałam rozdarte serce – rozkłada ręce Olivia Cucos, popularna w Mołdawii prezenterka telewizyjna, odpowiadając na pytanie komu kibicowała.
LEKCJA HISTORII
Centralnym punktem Kiszyniowa jest łuk triumfalny. To dobre miejsce na krótką lekcję historii Mołdawii, bez której nie da się zrozumieć ani dziennikarki, ani specyfiki tamtejszego futbolu. Łuk wybudowano ku chwale wojsk rosyjskich, które w 1812 roku pokonały Turków, odrywając od ich imperium Besarabię, czyli etnicznie rumuńskie tereny Hospodarstwa Mołdawskiego. Gdy w 1877 roku Rumunia ogłosiła niepodległość, wyzwalając się spod tureckiego panowania, tereny Besarabii nie weszły w skład tworzącego się państwa. W Rumunii znalazły się dopiero po pierwszej wojnie światowej. Nie na długo. Krocząca na zachód Armia Czerwona zajęła je ponownie w 1940, a definitywnie 4 lata później. Tak powstała Mołdawska Socjalistyczna Republika Radziecka, która weszła w skład ZSRR. Tyle że prócz etnicznie rumuńskich ziem między Prutem a Dniestrem, stalinowskie władze dołączyły jeszcze do republiki wąski pas ziemi za Dniestrem, na jego lewym brzegu.
Kiedy rozpadał się Związek Radziecki i w granicach republiki powstała niepodległa Mołdawia, rządzący nią Front Ludowy silnie ciążył ku Rumunii. Radzieckie elity z lewego brzegu ani myślały tego zaakceptować. Zmobilizowały rosyjskojęzyczną ludność tego obszaru wokół postulatów autonomii Naddniestrza i dwujęzyczności Mołdawii, a ostatecznie ogłosiły niepodległość Naddniestrza. W odpowiedzi władze w Kiszyniowie podjęły próby siłowego utrzymania integralności republiki. Wybuchła wojna, którą rozstrzygnęło wkroczenie do walki, stacjonującej na lewym brzegu, 14. armii rosyjskiej. W lipcu 1992 roku zawarto rozejm. Formalnie Naddniestrze jest częścią Mołdawii, de facto osobnym państwem ze stolicą w Tyraspolu.
MOŁDAWSKI PARADOKS
Z Kiszyniowa do Tyraspolu jest 70 kilometrów. Półtoragodzinny przejazd busem kosztuje 55 mołdawskich lei, czyli mniej więcej 13 złotych. Jakieś 10 kilometrów przed końcem trasy jest granica. To znaczy formalnie jej nie ma, bo nikt jej nie uznaje, ale w praktyce trzeba wysiąść z busa, wejść na posterunek i okazać paszport. Jeśli zadeklaruje się powrót za kilka godzin, nie ma większych problemów. Pogranicznik skanuje paszport i wręcza kartę migracyjną, której trzeba strzec jak oka w głowie, by zwrócić przy powrocie, i można jechać dalej. Wprawdzie polski MSZ odradza, w wypadku problemów praktycznie nie można liczyć na pomoc i opiekę konsularną polskiej placówki w Kiszyniowie, a polisy ubezpieczeniowe nie działają, ale Naddniestrzańska Republika Mołdawska stoi otworem.
Najpierw są Bendery. To tu w 1992 roku toczyły się najcięższe walki. Po kilku minutach dojeżdżamy do Tyraspola. Na jego rogatkach, po lewej stronie duży supermarket handlowy Sheriff, a zaraz za nim potężny, nowoczesny kompleks sportowy należący do klubu sportowego o tej samej nazwie. Tuż obok stacja benzynowa. Też Sheriffa, którego własnością są również: stacja telewizyjna, wydawnictwo, sieć telefonii komórkowej, agencja reklamowa, fabryka alkoholu, piekarnia, salon aut marki Mercedes-Benz oraz 5-gwiazdkowy hotel. W praktyce całe to parapaństwo rządzone jest przez właścicieli tej firmy. Jedynie pion związany ze sferą bezpieczeństwa jest pod większym wpływem Rosji.
Sheriff należy do Wiktora Guszana i Ilji Kazmały, lokalnych oligarchów z przeszłością w służbach specjalnych. Klub piłkarski jest ich oczkiem w głowie. Stworzyli go, przejmując w 1997 roku Tiras Tyraspol. Pieniądze pozwoliły błyskawicznie awansować do mołdawskiej ekstraklasy, a potem ją zdominować. Tu jednak rodzi się oczywiste pytanie: co zespół z Naddniestrza robi w lidze mołdawskiej? Adam Eberhardt z Ośrodka Studiów Wschodnich wyjaśnia to szczegółowo w swojej pracy „Paradoksy mołdawskiego sportu”. Tłumaczy, że władze Naddniestrza nie zdecydowały się zrywać więzów sportowych z Mołdawią, choć prowadzą agresywną retorykę antymołdawską, bo nie kalkuluje im się to ekonomicznie i wizerunkowo. Unikają izolacji, a czerpią korzyści propagandowe z sukcesów swoich sportowców. Władze w Kiszyniowie to z kolei akceptują, postrzegając przestrzeń sportową jako instrument przeciwdziałania pogłębianiu podziału kraju.
– Nie jest tajemnicą, że Sheriff w Mołdawii jest nielubiany, dlatego w takiej rywalizacji, jak ta ostatnia z mistrzem Rumunii, wiele osób kibicowało Farulowi, bo czują się Rumunami, często mają rumuński paszport i z zespołem z Tyraspola się nie utożsamiają – mówi Sandu Grecu, szef służby prasowej mołdawskiej federacji.
Mołdawski paszport ma z kolei wielu obywateli Naddniestrza, bo inaczej nie mogliby wyjechać do żadnego innego kraju, ale mołdawska reprezentacja nie ma z tego wielkiego pożytku. – Sheriff bazuje na obcokrajowcach. Taka jest ich polityka, filozofia klubu. Nie możemy na to w żaden sposób wpłynąć – mówił w wywiadzie dla „PN” Siergiej Kleszczenko, selekcjoner reprezentacji Mołdawii.
W IMPERIUM SHERIFFA
By zobaczyć zbudowany za 200 milionów dolarów kompleks sportowy Sheriffa, zwracam się kilka dni wcześniej z prośbą do Miroslava Primovici, rzecznika prasowego klubu. Dostaję odpowiedź, że oficjalne pismo należy skierować do ministerstwa rozwoju cyfrowego. Jeśli ono wyrazi zgodę, wówczas w klubie podejmą decyzję czy się ze mną spotkać. Sprawa wydaje się beznadziejna. Mówię o niej Igorowi Martyniukowi, właścicielowi restauracji Znowu w CCCP w Tyraspolu. Bierze telefon, odchodzi, po chwili wraca. – Dzwoniłem do dyrektora, takie mają procedury. Ze względu na sytuację raczej nikomu nie dają zgody. Nie chcą tu dziennikarzy, dziennikarz jest jak czekista. Dobrze, że na granicy się nie przyznałeś, że wykonujesz ten zawód, mógłbyś do Naddniestrza nie wjechać.
Procedury procedurami… Na bramie strażnik nawet nie chce słyszeć, by wejść, zobaczyć stadion. Ogrodzenie kompleksu ciągnie się wzdłuż jednej tylko ulicy na dobry kilometr. Na drugiej bramie podobnie, ale na kolejnej prośba o wpuszczenie do klubowego sklepiku przechodzi.
Ośrodek to sportowa bańka. Dwa stadiony, stary i nowy, 16 boisk treningowych, hotel, basen, salon fryzjerski, przychodnia medyczna i wiele innych rzeczy. Zawodnicy praktycznie nie muszą opuszczać bazy, mają wszystko, czego sobie zażyczą.
Sklepiku klubowego, w znanym nam wyobrażeniu, akurat nie ma. Skromne stoisko z pamiątkami znajduje się w budynku klubowej akademii, z którego przechodzi się na kryty basen. Za ladą Irena. – Właściwie jestem Polką, babcia tu przyjechała. Mam ciocię w Białej Podlaskiej, znam trochę język, ale rzadko jest okazja korzystać, choć w Tyraspolu jest trochę osób polskiego pochodzenia. Pracuję tu od niedawna, wcześniej 12 lat na poczcie. Praca ciężka, zapłata mała, żyć ciężko. W Sheriffie lepiej, ale nie wszystkich chcą przyjmować, trzeba się dobrze starać.
Dzięki pani Irenie udaje się zobaczyć basen. Pełnowymiarowy, nowoczesny, robi znakomite wrażenie. Lepiej, o którym mówiła pani Irena, widać też w sheriffowych delikatesach. Klimatyzacja, towary jak na zachodzie, ekspedientki jednolicie ubrane, ma się nawet wrażenie, że wyselekcjonowane. Konkurencja nie ma szans. Kontrast z otoczeniem potężny. W Tyraspolu wydaje się jakby człowiek przeniósł się w czasie 40 lat wstecz. Powiewają flagi z sierpem i młotem, stoją pomniki Lenina, ulice noszą imiona Marksa i Engelsa, jeżdżą trolejbusy z tamtej epoki. Na monotonię życia w bazie i nudę w mieście narzekał w wywiadach Ariel Borysiuk, który w 2019 roku wytrzymał w Sheriffie kilka miesięcy. Poproszony przez „PN” o wspomnienia, odmówił. Chce mieć ten rozdział definitywnie za sobą.
ZAMACH STANU
Dwa lata temu Sheriff, nazywany często w Mołdawii Gangsterem, osiągnął swój największy sukces, kwalifikując się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Co więcej, zmagania w niej rozpoczął jak burza. Najpierw pokonał u siebie 2:0 Szachtar Donieck, a potem 2:1 na wyjeździe wielki Real Madryt! – Byłem na tym meczu, to była szalona, niesamowita radość w całym Naddniestrzu – wspomina Igor Martyniuk. Co ciekawe, tamten wieczór dobrze wspominają też w Kiszyniowie. Jeden z taksówkarzy z dumą mówił, że jak mistrz Mołdawii wygrał w Madrycie, to dopiero była sensacja!
– Sheriffowi wielu życzyło przegranej z Farulem, ale gdyby grał z mistrzem Polski czy Włoch, wszyscy w Mołdawii by mu kibicowali – tłumaczy Grecu. – Jego sukces byłby powodem do dumy, przecież na arenie międzynarodowej reprezentuje Mołdawię, a mało kto we Włoszech czy Polsce wie o istnieniu Naddniestrza. Ludzie się irytują na pochodzenie pieniędzy, z których utrzymywany jest klub, ale ja przypomnę, że Sheriff zarobił swoimi występami w Europie 5 milionów euro na rozwój szkółek piłkarskich w Mołdawii. To więcej niż nasze państwo zainwestowało w futbol w ciągu 30 lat. Niech łączy nas piłka.
Po wygranej w Madrycie już tak dobrze w Lidze Mistrzów nie było. Sheriff wyrwał jeszcze tylko punkt Szachtarowi za remis 1:1 w Kijowie. Wystarczyło do zajęcia trzeciego miejsca w grupie dającego prawo dalszej gry w Lidze Europy. Tam, w 1/16, mistrz Mołdawii odpadł po rzutach karnych z SC Braga. Mecze te rozegrano w odstępie tygodnia, ale w historii Naddniestrza, a nawet świata, zmieniła się cała epoka. Dwa dni przed rewanżem w Portugalii Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę, a graniczące z tym krajem Naddniestrze, ze stacjonującymi w nim rosyjskimi wojskami, skupiło na sobie uwagę świata, jawiąc się kolejnym zapalnym regionem.
W związku z sytuacją polityczną, 25 czerwca 2022 roku UEFA poinformowała, że Sheriff nie będzie mógł rozgrywać domowych meczów w europejskich pucharach na swoim stadionie „ze względu na powiązania klubu i regionu z Rosją, która prowadzi wojnę z Ukrainą”. W tej sytuacji zmagania w kwalifikacjach kolejnej edycji Ligi Mistrzów zespół toczył w Kiszyniowie na stadionie Zimbru. Tym razem do grupy najbardziej prestiżowych rozgrywek się nie przebił, ale wywalczył udział w fazie grupowej Ligi Europy. Zmagania w niej zakończył na 3. miejscu za Realem Sociedad San Sebastian i Manchesterem United, zapewniając sobie udział w pucharowej fazie zmagań Ligi Konferencji. Tu, w 1/16, trafił na Partizana Belgrad.
Pierwszy mecz zaplanowano na 16 lutego bieżącego roku w Kiszyniowie. Zbliżała się akurat pierwsza rocznica rosyjskiej napaści na Ukrainę. Trzy dni przed meczem premier Mołdawii, Maia Sandu, poinformowała o zdemaskowaniu planu Władimira Putina na przejęcie władzy w Mołdawii poprzez działania dywersantów wspieranych przez wojskowych, którzy mieliby „inicjować brutalne ataki na ludność cywilną, atakować instytucje państwowe i brać zakładników”. Następnego dnia poinformowano, że akcja miała się odbyć podczas meczu Sheriffa z Partizanem, a część rzekomych dywersantów wywodziłaby się z grupy serbskich ultrasów Grobari. Mołdawski Związek Piłki Nożnej natychmiast ogłosił, że spotkanie odbędzie się bez udziału kibiców. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podjęło decyzję o zakazie wjazdu do Mołdawii obywatelom Serbii, Czarnogóry, Białorusi i Federacji Rosyjskiej z wyjątkiem kilku szczególnych przypadków. W sumie wjazdu do Mołdawii odmówiono przed meczem prawie sześćdziesięciu osobom – mołdawskie służby zarzuciły im przynależność do prorosyjskiego obozu. Wskazywano nawet konkretne nazwiska zwolenników Putina spod bandery Partizana, którym nie udało się przedostać z Serbii do Mołdawii. Być może było to tylko dmuchanie na zimne, ale faktem jest, że serbscy ultrasi wiedząc, że meczu i tak nie obejrzą, nie bardzo mieli powód przyjazdu do Mołdawii, a pogranicznikom celu swojej wizyty wskazać nie umieli. W Kiszyniowie panuje przekonanie, że udaremniono w ten sposób zamach stanu. Na boisku Sheriff przegrał 0:1, ale w Belgradzie wygrał 3:1 i awansował do 1/8. W niej dwukrotnie lepsza okazała się Nicea.
Co ciekawe, mecze Sheriffa nie cieszą się nadzwyczajnym zainteresowaniem. Jego stadion w Tyraspolu, największy w kraju, mogący pomieścić prawie 13 tysięcy widzów, nawet na spotkania z Realem i Interem przyciągnął mniej niż 6 tysięcy. Tyle było też na ostatnim meczu z Farulem, który UEFA warunkowo zezwoliła rozegrać w Tyraspolu. Więcej, prawie 9 tysięcy, na stadion w Kiszyniowie przyciągnął Manchester United.
LIGA ABSURDÓW
Sheriff, który w XXI wieku aż 21 razy zostawał mistrzem Mołdawii (w 2011 roku najlepsza była Dacia Kiszyniów, a w 2015 Milsami Orgiejów) finansowo przerasta całą ligę o kilka długości. Rzecz jasna także, jeśli idzie o wysokość wynagrodzeń. Jego gracze inkasują po kilkadziesiąt tysięcy euro miesięcznie, gdy zawodnicy konkurencji często mogą pomarzyć o choćby tysiącu. Przez całe lata dla wielu z nich znacznie lepszym źródłem zarobku od wygrywania meczów było ich ustawianie. W grudniu 2020 roku Europol opublikował informację, że przez całe lata w mołdawskiej piłce systemowo ustawiano mecze. Robili to nie tylko piłkarze. Także trenerzy, sędziowie, działacze. Czyli wszyscy. Śledczy ustalili, że tylko od lipca do grudnia 2020 ustawiono co najmniej 20 meczów, ale wiadomo, że było ich o wiele więcej. Jeden z piłkarzy anonimowo zeznał, że „niektóre kluby istniały tylko po to, by zarabiać na ustawianiu meczów, a nie na grze w piłkę nożną”. Jeśli komuś się to nie podobało, nie miał czego szukać w środowisku. Kluby piłkarzom płaciły słabo, ale za grę w ustawionych meczach oferowały ekstra pensje, przeciętnie 300-400 dolarów. Mecze ustawiano, obstawiając na nie zakłady na różne zdarzenia, często na żywo, głównie u azjatyckich bukmacherów.
Stopień zepsucia był tak wielki, że w 2015 roku Ionowi Testemitanu, wiceprezesowi mołdawskiej federacji i asystentowi trenera reprezentacji (swoją drogą ciekawe połączenie funkcji), przedstawiciel mafii z Singapuru zaproponował ustawianie meczów drużyn narodowych. Działacz zgłosił sprawę na policji i przy następnym spotkaniu oferenta zatrzymano.
W gruncie rzeczy trudno się dziwić, że korupcja przeżarła piłkę nożną, skoro w Mołdawii opanowała wszystkie dziedziny życia od szczytów władzy po niziny społeczne. W 2014 roku elity rządzące wyprowadziły z systemu bankowego kraju okrągły miliard dolarów! Coś zaczęło się zmieniać cztery lata temu, po tym gdy z Mołdawii przepędzono faktycznie nią rządzącego oligarchę, Vlada Plachotniuca. Nawet jednak teraz w miejskim trolejbusie w Kiszyniowie sprzedawca biletów bez mrugnięcia okiem przyjmuje połowę kwoty za przejazd, nie wydając talonu, z którego powinien się rozliczyć.
W wyniku działań antykorupcyjnych w futbolu zatrzymano trochę osób. Trudno jednak powiedzieć na ile te działania zahamowały proceder. – Korupcja w mołdawskiej piłce nie jest ani mniejsza, ani większa niż w innych krajach – uważa Sandu Grecu. – Federacja ukarała wiele osób, niektórych zawieszono na 5 lat, innych nawet dożywotnio. Problem w tym, że nikogo z nich nie skazały organy państwa, śledztwa nie drążono. Dlaczego? To już nie do mnie pytanie.
Po aferze zdecydowano o reformie ligi. Najwyższa Divizia Nationala liczy teraz 8 drużyn. Minione rozgrywki odbyły się w niej według jednego z najdziwniejszych systemów na świecie. W trakcie sezonu kluby z zaplecza grały ze słabszymi z najwyższej ligi. Jak do tego doszło? Po rozegraniu 14 meczów przez każdy z zespołów w tradycyjnym modelu mecz i rewanż, pierwsza szóstka stworzyła grupę mistrzowską, a dwa ostatnie zespoły, z czterema najlepszymi z dwóch grup drugiej ligi – grupę spadkową. Zwycięzca grupy spadkowej utrzymywał się automatycznie. O drugie miejsce premiowane utrzymaniem czy też awansem, jak kto woli, rywalizowały w systemie play-off pozostałe zespoły, do których dołączono najlepszych z grupy spadkowej drugiej ligi. Zupełny absurd. W rezultacie i tak miejsca premiowane utrzymaniem zajęły dwa najsłabsze zespoły sezonu zasadniczego Divizia Nationala, czyli nikt z niej nie spadł. Wszystko odbyło się po to, by i tak nic się nie zmieniło. A liga jest tak słaba, że w tym roku jej reprezentanci w pierwszej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Konferencji nie potrafili wygrać nie tylko na Litwie, ale nawet w San Marino, gdzie Zimbru Kiszyniów dopiero po przerwie zdołało wyrwać remis zespołowi La Fiorita.
JAROSŁAW TOMCZYK
KISZYNIÓW, TYRASPOL