Przejdź do treści
Moda na Polaków w Serie B

Ligi w Europie Serie A

Moda na Polaków w Serie B

Wśród stranierich na zapleczu Serie A Polacy stanowią najliczniej reprezentowaną nację. Niemal połowa włoskich drugoligowców ma w kadrze przynajmniej jednego piłkarza znad Wisły.

Łabojko na szansę we Włoszech zapracował dobrymi występami w Śląsku (fot. Krystyna Pączkowska)

Mniej więcej przed czterema laty kluby włoskiej elity odkryły nowe miejsce na transferowej mapie Europy. W lidze, w której wcześniej występowało raptem po paru Polaków, nagle nie było weekendu bez „polskiego” spotkania. Coś, co wyglądało na krótkotrwały boom, okazało się nowym zwyczajem: polskich piłkarzy w Serie A nadal jest wielu (obecnie 11), choć szczyt popularności – 19 przedstawicieli w sezonie 2019-20 – chyba już za nami.
Ci na górze we wszystkim mają pierwszeństwo, więc i moda na Polaków dotarła na niższy szczebel rozgrywkowy z opóźnieniem. Serie B to liga, w której od zawsze dominują Włosi: odsetek obcokrajowców jest tam przeszło dwukrotnie niższy niż w Serie A, kluby nie mogą sobie pozwolić na zatrudnianie rzeszy zagranicznych piłkarzy. Jeszcze pięć lat temu drugoligowcy masowo sięgali po Brazylijczyków, lecz ten trend przeminął. Od paru sezonów nie ma w Serie B nacji, którą reprezentowałoby więcej niż 15 graczy. Po kilkudziesięciu zawodników z Argentyny, Brazylii, Francji czy Hiszpanii zgłoszonych do rozgrywek to w Serie A norma, natomiast na niższym poziomie sytuacja nierealna.
W tym kontekście liczba Polaków znajdujących się w kadrach włoskich drugoligowców musi robić wrażenie. Aktualnie jest ich 14, występują w dziewięciu klubach. Żaden inny kraj – naturalnie poza Italią – nie ma w Serie B choćby dziesięciu reprezentantów. W czołówce najliczniejszych grup obcokrajowców za Polakami plasują się Francuzi (dziewięciu piłkarzy), Albańczycy, Argentyńczycy, Chorwaci oraz Słoweńcy (po ośmiu).

PRZYKŁAD Z GÓRY

Gwałtowny wzrost zainteresowania polskimi zawodnikami w klubach drugiej ligi włoskiej to wypadkowa różnych czynników. Przede wszystkim efekt dobrej reklamy, którą od kilku lat robią rodakom Wojciech Szczęsny, Piotr Zieliński, Karol Linetty czy nieco krócej Bartłomiej Drągowski oraz Sebastian Walukiewicz. Przykład przyszedł z góry. Szefowie klubów Serie B zobaczyli, że warto stawiać na Polaków, bo prezentują wysoki poziom i nie potrzebują wiele czasu na odnalezienie się we włoskich warunkach. Ponadto stosunkowo szybko przyswajają mowę, co Włosi, naród generalnie niechętny do posługiwania się językami obcymi, bardzo szanują.

Piłkarze znad Wisły, którzy na życie zarabiają w Italii, podkreślają znaczenie odpowiedniej mentalności. We Włoszech docenia się ludzi, którzy lubią ciężko pracować, a przy tym nie narzekają. Tak postrzegani są polscy zawodnicy.

– Czasami powiem coś po cichu pod nosem czy w myślach. Mogę wrócić do domu niezadowolony, ale podczas treningów i meczów tego nie okazuję. W trakcie pracy na boisku nie ma na to miejsca – mówił na łamach „PN” Bartosz Bereszyński, któremu w Sampdorii zdarza się już zakładać opaskę kapitana.

– Jakość sportowa w połączeniu z chęcią do pracy to klucz. Tego typu piłkarzy Włosi cenią i poszukują – podkreśla Jakub Łabojko, pomocnik Brescia Calcio.

Nie bez znaczenia dla ogólnej oceny graczy z danego kraju są rezultaty osiągane przez zespół narodowy. Fakt, że reprezentacja od pewnego czasu regularnie występuje na wielkich turniejach i uznawana jest za względnie silną w skali kontynentu, bardzo pomaga polskim zawodnikom w szukaniu klubu za granicą. Również tym, którzy w danym momencie reprezentantami nie są. Akurat w Italii do pozytywnego wizerunku Polaka-piłkarza przyczyniła się także kadra młodzieżowa, która zrobiła dobre wrażenie podczas ubiegłorocznych mistrzostw Europy.

Między innymi dzięki solidnej drużynie narodowej Polacy są postrzegani jako lepsi zawodnicy, a ich wartość na rynku rośnie. Polski piłkarz kosztuje dziś zdecydowanie więcej niż kilka lat temu, jednak nadal płaci się za niego mniej niż za Serba czy Chorwata. Właśnie cena jest kolejnym argumentem, który przykuł uwagę włoskich klubów. W Serie B raczej nie szasta się pieniędzmi, zadaniem dyrektorów sportowych jest odnajdywanie takich graczy, którzy podniosą jakość zespołu, a na których nie trzeba przeznaczać wielkich kwot. Polski rynek stwarza takie możliwości. W minionym oknie transferowym kluby drugiej ligi włoskiej pozyskały aż czterech zawodników z PKO Bank Polski Ekstraklasy. Łabojko, Piotr Parzyszek oraz Marcin Listkowski łącznie kosztowali około 1,4 miliona euro (Sebastian Musiolik został na razie tylko wypożyczony z Rakowa Częstochowa, Pordenone zapłaci za niego w przypadku skorzystania z opcji transferu definitywnego).

Zwrot ku piłkarzom z Polski może w pewnym stopniu wynikać z tego, że dotknięte skutkami pandemii kluby Serie B musiały pilnie szukać wariantów oszczędnościowych. Teoretycznie było to dla włoskich drugoligowców bogate lato: przed bieżącym sezonem wydali na transfery w sumie ponad 57 milionów euro. To jednak tylko pozorna rozrzutność, gdyż średnią znacznie zawyżają SPAL oraz Monza, które pozyskały graczy odpowiednio za 20 i 17 milionów. Pozostałe kluby uważnie oglądały każde euro.

Wielu rodaków w tej samej lidze to korzystny układ dla samych piłkarzy. Ułatwia adaptację w nowym otoczeniu, pomaga w załatwieniu różnego typu spraw pozaboiskowych. Polacy w Serie B utrzymują ze sobą kontakt, regularnie wymieniają się doświadczeniami. Na przykład Łabojko przed podpisaniem umowy z Brescią miał możliwość rozmowy z Tomaszem Kupiszem, który grał w tym klubie w sezonie 2015-16. Były piłkarz Śląska Wrocław odpowiadał z kolei na pytania natury organizacyjnej zadawane przez Musiolika, z którym znają się jeszcze z czasów wspólnej gry w Piaście Gliwice.

CICHE KARIERY

Polskich zawodników występujących na zapleczu Serie A wystarczyłoby do stworzenia odrębnego zespołu. Niekoniecznie jednak byłaby to drużyna, która rozstawiałaby po kątach resztę ligi. Serie B nie jest miejscem dla piłkarzy z pierwszych stron gazet. Trafiają tam gracze, którzy z jakichś względów nie wzbudzili zainteresowania mocniejszych klubów bądź nie przebili się w silniejszym otoczeniu. Druga liga włoska stawia jednak wymagania, z którymi nie wszyscy sobie radzą.

Z polskiej czternastki pewne miejsce w składzie ma obecnie tylko trzech zawodników. To piłkarze doświadczeni, mający w Italii wyrobioną markę. Thiago Cionek o reprezentacji może już raczej zapomnieć, lecz w klubie jest istotną postacią. 34-latek należy do trójki podstawowych stoperów Regginy. O zaufaniu względem Cionka świadczy fakt, że klub podpisał z nim aż trzyletni kontrakt. Kupisz to spośród Polaków weteran boisk Serie B. Pomocnik Salernitany rozgrywa na tym poziomie już siódmy sezon z rzędu. 30-latek poznał ligę od podszewki, reprezentując barwy ośmiu klubów, zaliczył niemal 160 spotkań. Z przedmiotu „zaplecze Serie A” mógłby prowadzić wykłady.

Niewiele mniej występów w drugiej lidze ma na koncie Bartosz Salamon. Degradacja SPAL pomogła polskiemu stoperowi: zdecydowaną większość poprzedniego sezonu spędził poza składem, teraz jest dla trenera Pasquale Marino pewniakiem do gry. Jeszcze kilka miesięcy temu Salamon nosił się z zamiarem opuszczenia Italii. Obrońca prowadził zaawansowane rozmowy z czołowym klubem Ekstraklasy, jednak SPAL postawiło weto. Możliwe, że temat powróci w niedalekiej przyszłości. Umowa 29-latka z obecnym pracodawcą obowiązuje do czerwca 2021 roku.

Większość Polaków w Serie B balansuje na krawędzi podstawowego składu i ławki rezerwowych. Tak jest w przypadku całej czwórki, która niedawno zamieniła polską ligę na zaplecze Serie A. Łabojko z marszu wskoczył do jedenastki, lecz wypadł z niej po zmianie szkoleniowca. Parzyszek także rozpoczął od wyjściowego zestawienia Frosinone Calcio, ale ostatnio częściej bywa zmiennikiem. Do momentu odniesienia kontuzji dobrze radził sobie w Lecce Marcin Listkowski. Najmniej efektowne wejście do zespołu zaliczył Musiolik, jednak i on zdążył już zadebiutować od pierwszych minut.

Mariusz Stępiński zaczął sezon w roli rezerwowego, ale szybko przebił się do jedenastki Lecce. Problemem napastnika wypożyczonego z Hellas Werona jest jak na razie słaba skuteczność. Paweł Jaroszyński walczy o skład Delfino Pescary. Drużyna spisuje się fatalnie, trener Massimo Oddo szuka sposobu na wyjście z kryzysu. Ostatnio próbuje ustawienia 1-3-5-2, powierzając Polakowi rolę jednego ze stoperów.

Zarówno Jaroszyński, jak i Przemysław Szymiński, to zawodnicy trochę zapomniani w ojczyźnie. Serie B nie jest ligą szczególnie medialną, a w takich rozgrywkach trzeba dokonywać rzeczy spektakularnych, by wzbudzać zainteresowanie. Regularnie gromadzone minuty na boisku wystarczają tylko do cichej kariery. Szymiński byłby podstawowym defensorem Frosinone, jednak dopadł go uraz. Problemy zdrowotne mieli ostatnio także Patryk Dziczek z Salernitany oraz Filip Jagiełło z Brescii. Dla obu pomocników druga liga stanowi poligon doświadczalny – po zakończeniu wypożyczeń mają wrócić odpowiednio do Lazio i Genoi, gotowi do rywalizacji na wyższym szczeblu.

Na zapleczu włoskiej elity jest jeszcze jeden polski piłkarz, bez wątpienia dysponujący największym potencjałem ze wszystkich tu wymienionych. Kłopot w tym, że jest, a nie gra. Empoli znakomicie zaczęło sezon, lecz w składzie drużyny próżno szukać Szymona Żurkowskiego. Na początku września podczas konferencji prasowej
23-latek opowiadał o tym, jak dobrze czuje się w zespole i jak świetnie zorganizowany jest klub. Kiedy jednak przyszło grać w piłkę, Żurkowski przepadł. Informacji o kontuzji brak, a wypożyczony z Fiorentiny pomocnik stale znajduje się poza kadrą meczową.

Konrad WITKOWSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024