Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”
Wtorek, 11 stycznia, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Co tym razem znajdziecie w numerze?
DOGRYWKA Z WOJCIECHEM CYGANEM. Nie odżegnujemy się od myśli o mistrzostwie
Do niedawna prezes Rakowa, od niedawna przewodniczący rady nadzorczej klubu z Częstochowy. Członek zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej w randze wiceprezesa do spraw piłkarstwa profesjonalnego, także wiceprzewodniczący rady nadzorczej spółki Ekstraklasa. Bez jego głosu i wiedzy ważne decyzje dla polskiej piłki nie zapadają.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Plan, który Raków założył na 2021 rok został w pełni zrealizowany?
W aspekcie sportowym nawet z nawiązką. Mówiliśmy o osiągnięciu historycznego sukcesu, nie precyzowaliśmy jednak, co konkretnie za tym stoi. Okazało się, że wicemistrzostwo Polski, Puchar oraz Superpuchar Polski i co najmniej niezłe występy w europejskich pucharach – mówi Wojciech Cygan. – Nie ma sensu ukrywać, takiego roku nie zakładaliśmy, udało się jednak odnieść konkretne sukcesy. Zresztą: udało się, nie lubię stwierdzenia, że się udało. Nic się nie udało, ludzie w klubie wykonali ciężką pracę, aby Raków był tu, gdzie jest. Nie ma w tym przypadku.
Jak sytuacja wygląda w przypadku aspektu organizacyjnego?
Wiosną organizowaliśmy mecze w Bełchatowie, w europejskich pucharach w Bielsku-Białej, wreszcie w Częstochowie – podołaliśmy. Jeśli chodzi o finanse, również 2021 rok był rekordowy dla Rakowa, zakończony zyskiem, co delikatnie rzecz ujmując, w polskich klubach nie jest regułą.
W wysokości?
Wydatki oscylowały w granicach 40 milionów złotych w skali 12 miesięcy. Pod względem finansowym dla Rakowa był to rok przejściowy, bo teraz budżet planowany jest w ramach sezonu – od lipca do czerwca – a nie, jak było wcześniej, od stycznia do grudnia. Rok obrotowy trwał więc 18 miesięcy i zakończył się siedmioma milionami złotych zysku. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że robienie piłki nożnej dobrze nam wychodzi.
Klub zarobił na kwalifikacjach europejskich pucharów?
Tak, choć nie ma tu mowy o kwotach, które przeniosły Raków w nową rzeczywistość finansową. Gra w Europie to przecież nie tylko wpływy z UEFA, ale też duże koszy wypraw zagranicznych.
Raków jest już w takim momencie, w którym trzecie miejsce w tabeli Ekstraklasy przed przerwą zimową wywołuje niedosyt?
Z punktu widzenia realizacji przedsezonowych planów, sytuacja jest w normie. Cel jest jasny – awans do międzynarodowych pucharów, aby ugruntować pozycję Rakowa jako klubu, który nie dostał się do Europy przypadkiem. Natomiast patrząc przez pryzmat poszczególnych meczów na liczbę punktów zespołu w Ekstraklasie, niedosyt jest, różnica w tabeli między nami a Lechem mogła być mniejsza. Tyle że punktowy niedosyt odczuwają zapewne i prezes klubu z Poznania, Karol Klimczak, i prezes Pogoni Szczecin, Jarosław Mroczek. W każdym razie – jesteśmy nadal w grze o mistrzostwo i Puchar Polski.
Mistrzostwo to jest cel zespołu na 2022 rok?
W obecnej sytuacji w tabeli trudno całkowicie odżegnywać się od takich myśli.
A o czym myśli Marek Papszun – o mistrzostwie dla Rakowa czy o pracy z reprezentacją Polski, bo przenosiny szkoleniowca do Legii to już zamknięty temat?
Mam nadzieję, że już tylko o sukcesach z Rakowem. Trener zdecydował się odrzucić ofertę klubu z Warszawy i osiągnęliśmy porozumienie w sprawie przedłużenia jego umowy z Rakowem. Rozmawialiśmy o tym od dłuższego czasu, ale oczywiście zainteresowanie ze strony Legii trochę temat wstrzymało. Po jasnej deklaracji z początku roku sprawy nabrały tempa i doczekaliśmy się satysfakcjonującego zakończenia.
Kompetencje trenera ulegną zmianie?
Znamy się doskonale, więc każda ze stron wie, czego oczekiwać. W Rakowie pewne zmiany zajdą, bo chcemy rozwijać klub. I będą na pewno omawiane z trenerem lub też nawet dokonywane na jego wniosek.
Krótko mówiąc – reprezentacja Polski nie dla Papszuna.
Według mojej wiedzy nikt z trenerem się w tym temacie nie kontaktował.
A pana Cezary Kulesza podpytywał o wrażenia z pracy z Papszunem?
Rozmawialiśmy. Szerzej, bo generalnie o pracy selekcjonera. Siłą rzeczy nazwisko Papszun w tej rozmowie również się przewinęło. Szczegóły zostawię jednak dla siebie.
To inaczej – Papszun byłby dobrym selekcjonerem?
Jest świetnym trenerem klubowym – gdy ma codzienny kontakt z zawodnikami, gdy ma wpływ na ich dobór. W kadrze wygląda to inaczej, potrzebny jest człowiek działający w krótkich okresach, mający umiejętność szybkiego zestawienia drużyny i użycia odpowiednich motywacyjnych bodźców. Marek na dziś takiego doświadczenia kadrowego nie posiada. Co nie znaczy, że nie mógłby go szybko zdobyć.
(…)
90 MINUT Z MATEUSZEM LISEM. W Turcji nie ma dobrego kebaba
Wisła Kraków straciła latem jednego ze swoich liderów. Mateusz Lis otrzymał ofertę wyjazdu do beniaminka ligi tureckiej i za 700 tysięcy euro przeniósł się do Altay SK. Przez pół roku wyrósł na jednego z najlepszych golkiperów rozgrywek.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Zaaklimatyzowałeś się już w nowym kraju?
Nie potrzebowałem zbyt dużo czasu, aby się przestawić – odpowiada Lis. – Turcy są bardzo życzliwi, choć porozumiewanie się z nimi w języku angielskim jest trudne. Trudno się dogadać w galeriach czy restauracjach. Przez pierwsze dni, kiedy musiałem ogarnąć podstawowe sprawy życiowe w Turcji, typu mieszkanie, brałem ze sobą tłumacza lub dzwoniłem do klubu i otrzymywałem pomoc w postaci specjalnie oddelegowanego pracownika. Izmir to europejskie miasto, mocno rozwinięte, więc szybko się dostosowałem. Oczywiście, są ciemniejsze zakątki, slumsy, w które się nie zapuszczam. Na ulicach ciągle słychać klaksony ostrzegawcze, ponieważ w ten sposób zwracają uwagę, aby zachować czujność na drodze. No i sporo jest bezpańskich psów i kotów. A co do spraw piłkarskich, to gram od pierwszej kolejki w podstawowym składzie i wszystko na razie układa się po mojej myśli.
Skoro są takie trudności w porozumiewaniu, to klub zapewnił ci lekcje języka tureckiego?
Nie, sam staram się opanować jakieś podstawy, ale to spore wyzwanie. Wyłapuję pojedyncze zwroty i musi to wystarczyć. Może w tym roku trochę poważniej wezmę się za naukę na własną rękę.
Dlaczego klub ci tego nie zapewnił?
Jesteśmy beniaminkiem i z tego, co słyszałem to organizacja w klubach, które już dłużej grają w tureckiej Super Lidze jest dużo lepsza. W Turcji na niektóre sprawy organizacyjne nie kładzie się tak dużego nacisku, jak chociażby w Polsce.
A w zespole jak wygląda komunikacja?
Jest w porządku, mamy tłumacza, który przekazuje wszystko po angielsku. Jako obcokrajowcy trzymamy się razem, mamy swoją grupę na WhatsAppie. Z niektórymi zawodnikami mieszkamy blisko siebie. Ostatnio byłem na pierwszych urodzinach syna Marco Paixao.
Marco pamięta jeszcze cokolwiek w języku polskim?
Codziennie rzucam mu jakieś słówko po polsku, a on się tylko śmieje, bo nasz język jest dla niego zabawny. Któregoś razu powiedziałem mu, że idziemy na odprawę i pamiętał, co to znaczy, więc chyba coś w głowie jeszcze zostało. Zresztą codziennie opowiadam mu, co się dzieje w polskiej lidze, z którą jestem na bieżąco i oglądam tyle meczów, ile mogę. Mam polską telewizję, najczęściej oglądam spotkania Wisły Kraków, ale jeśli czas pozwala, to zerkam także na inne zespoły. Jestem mile zaskoczony postawą Radomiaka i Stali Mielec, które nie dość, że mają świetne wyniki, to jeszcze grają fajnie w piłkę. Kiedy powiedziałem Marco, że Legia jest w strefie spadkowej po rundzie jesiennej, to mi nie wierzył. Jakbym miał dzisiaj postawić jakieś pieniądze, to mistrza upatrywałbym w Lechu, a Legia utrzyma się w lidze.
A Puchar Polski?
Dla Wisły Kraków! Losowanie było dobre, bo Olimpia Grudziądz to rywal w teorii słaby i liczę, że uda się powalczyć o finał.
Ligę turecką też śledzisz?
Kiedy mam do wyboru mecz ligi polskiej i tureckiej, to zawsze wybiorę Ekstraklasę. Zresztą nawet kiedy są hity w Premier League, to wolę popatrzeć na mecze w Polsce. Może dlatego, że znam chłopaków i mnie to bardziej interesuje. Ostatnio gola strzelił mi Yannick Bolasie z Rizesporu, który grał długo w Premier League. Napisał do mnie Rafał Janicki, czy wiem, kto mnie pokonał, ale ja nie byłem świadomy. Dopiero po wyszukaniu w Internecie sprawdziłem jego przeszłość i zobaczyłem, kto to jest. Takich nazwisk z ciekawą przeszłością, w lidze tureckiej nie brakuje, ale jako dzieciak nie grałem w piłkarskie gry komputerowe i znam tylko topowych piłkarzy z innych lig.
Ale Hamsika, Pjanicia czy Balotellego to chyba kojarzysz?
Obiły mi się te nazwiska o uszy. A tak poważnie, to największe wrażenie zrobił na mnie Marek Hamsik, który gra w Trabzonsporze. Mierzyliśmy się pod koniec grudnia, przegraliśmy 1:2, ale pozostawiliśmy po sobie naprawdę dobre wrażenie. Co do Hamsika, to jego sposób poruszania się po boisku i lekkość w grze są naprawdę imponujące. On w trakcie meczu dośrodkowuje ze stałych fragmentów gry raz prawą nogą, raz lewą, w zależności od potrzeby i miejsca na boisku. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. Co do Pjanicia, to wygraliśmy z Besiktasem 2:1 w lidze, a na koniec roku przegraliśmy 0:1 w krajowym pucharze. W tym drugim spotkaniu jednak nie broniłem.
Balotelli?
Wszedł na jakieś 20-30 minut, trochę pochodził, pogadał z sędzią i tyle. Gola mi nie strzelił.
Napastnicy w lidze tureckiej zagadują bramkarzy? Kilka miesięcy temu oglądałem w Canal+, kiedy na podsłuchu był Dusan Kuciak i bodajże Jakub Świerczok cały czas mu dogadywał.
W Turcji to się nie zdarzyło, ale akurat Kuba Świerczok ma taki styl, że dużo się odzywa do bramkarzy. Kiedy graliśmy z Piastem w ostatnim meczu poprzedniego sezonu w Gliwicach i oni walczyli o puchary, również sporo do mnie mówił. Wygraliśmy 3:2, a Piast stracił szansę na grę w europejskich pucharach. Nie kradłem czasu, a on mi cały czas zwracał uwagę „Lisu, dawaj szybciej, my gramy o puchary, a wy o nic”. Miałem wtedy dzień konia, dobrze mi się broniło i odbiłem nawet jego strzał z rzutu karnego. Po jednej z niewykorzystanych sytuacji rzucił do mnie: „Kur**, cały sezon mi zje***eś”. Ostatnio Canal+ wypuścił serial „Sędziowie” i dla mnie jest on bardzo ciekawy, bo stojąc na bramce omijam wiele dyskusji boiskowych. Mnie generalnie bardzo interesuje praca sędziów i to jak się komunikują z piłkarzami, a w tym serialu jest to fajnie pokazane. Ludzie często sobie nie zdają sprawy, jakie gierki są prowadzone w trakcie spotkania i uważam, że praca arbitra jest naprawdę bardzo trudna.
Wróćmy do Turcji. Izmir to miasto portowe, więc domyślam się, że jest sporo turystów?
Polecam tu przyjechać na wakacje! Izmir to spore miasto, większe niż Kraków, ale przez pół roku nauczyłem się, o której godzinie jest największy ruch i kiedy nie warto wyjeżdżać samochodem. To jednak i tak drobnostka przy ruchu ulicznym w Stambule. Graliśmy kilka spotkań w tym mieście, to niezależnie od pory dnia i tak są ciągłe korki. Zresztą, kiedy wysiadasz na lotnisku w Stambule to szybko zdajesz sobie sprawę, że jesteś w olbrzymim mieście, bo lotnisko jest największe w Europie.
Turecki kebab ci smakuje?
Nie jadłem w Turcji jeszcze dobrego kebaba. To zupełnie inne danie niż w Polsce. Tak naprawdę, kiedy wracam do kraju i mogę sobie pozwolić na jakąś niezdrową przekąskę, to właśnie idę na kebab. W Turcji nie dostaniesz z sosem. Kiedy im pokazuję, jak wygląda takie jedzenie u nas, oni twierdzą, że to nie jest kebab.
(…)
PRIMERA DIVISION NA PÓŁMETKU. Wojna Madrytu z Sewillą
Barcelona nigdy nie aspirowała do miana najważniejszego miasta zjednoczonej Hiszpanii, pozostawała wsobna, uboczna, katalońska. Przez stulecia rywalizowały o to miano szlachecki, ale często ubogi Madryt i burżuazyjna, ociekająca złotem Sewilla. W tym sezonie La Liga ten dawny układ nieoczekiwanie znalazł odzwierciedlenie w wyglądzie ligowej tabeli.
LESZEK ORŁOWSKI
Wszystko wskutek jednej zmiany w wielkiej czwórce hiszpańskiego futbolu. Pozostały w niej Real, Atletico ze stolicy oraz Sevilla, wypadła wskutek kryzysu finansowo-sportowego Barcelona, a w jej miejsce wskoczył świetnie zarządzany i posiadający znakomitego trenera oraz silny Betis. Po 18. kolejce powyższe zdanie nie budziłoby wątpliwości, w 19. Betis przegrał, a Barca wygrała i zespoły zbliżyły się w tabeli, więc być może wraca stare, ale fakt jest taki, że na półmetku czoło tabeli wyglądało tak: M-S-S-M-B-M, bo strefę pucharową nieoczekiwanie zamykał trzeci zespół madrycki, rewelacyjne Rayo.
Początek sezonu rozczarował miłośników hiszpańskiego futbolu. Wiele meczów było nudnych, padało mnóstwo remisów. Dopiero z biegiem czasu zespoły się rozkręciły, gra stała się bardziej ofensywna, zaczęło padać więcej goli, także intensywność walki jęła dorównywać tej angielskiej. Ostatecznie i w europejskich pucharach udało się uratować twarz: z siedmiu zespołów w fazach grupowych Ligi Mistrzów i Europy pięć poszło dalej. Listopad i grudzień pokazały, że Primera Division jeszcze nie umarła i mimo finansowego kryzysu wciąż jest najdalej druga w Europie.
Oto krótka ocena gry poszczególnych zespołów w pierwszej rundzie i prognoza na drugą.
1. Real. Szczerze mówiąc fakt, że Real wciąż znajdujący się w fazie przetrwalnikowej, opierający siłę na starych gwiazdach oraz Viniciusie i Alabie, przed oczekiwaną od kilku lat serią wielkich transferów, w tak wyraźny sposób zdominował rozgrywki ligowe, nie najlepiej świadczy o sile konkurentów do tronu. Carlo Ancelotti zbudował radosną atmosferę w zespole, wraz z Antonio Pintusem przygotował graczy solidnie pod względem fizycznym, w zasadzie nie rotuje składem, nie eksperymentuje z taktyką. Jest mistrzem Anglii, Włoch, Niemiec i Francji, trzykrotnym zwycięzcą Ligi Mistrzów, triumf w La Liga to ostatni brakujący mu szczyt do korony światowego futbolu klubowego. Jeśli Modrić, Kroos i Benzema dojadą do końca sezonu z przynajmniej 75-procentową formą, odzyskanie prymatu krajowego przez stabilny w tym sezonie Real musi się udać.
2. Sevilla. Jedyny zespół, który jest gotowy skorzystać z ewentualnego załamania formy Realu. Niepowodzenie w Lidze Mistrzów było chyba wynikiem skoncentrowania na krajowej lidze. Trener Lopetegui i szefowie dostrzegli niepowtarzalną szansę zdobycia po raz drugi w historii mistrzostwa, na którą czekali od 20 lat. Tak więc to na mecze ligowe zespół zawsze wychodzi w optymalnym składzie i z pełną mobilizacją. Jednak wszystko trzyma się trochę na agrafkach. Ostatnie cztery zwycięstwa zostały odniesione jedną bramką, szczęśliwie. Zespołowi brakuje snajpera, najlepsi strzelcy: Rafa Mir i Lucas Ocampos mają po pięć goli. Właściwie to wszyscy grają gorzej niż przed rokiem, ale są bardziej efektywni.
3. Betis. Manuel Pellegrini w końcu, w drugiej części rundy, zbudował zespół obliczalny, regularny. Jak zwykle u Chilijczyka, drużyna prezentuje futbol ofensywny. Ofensywnego tercetu Willian Jose – Juanmi – Fekir może jej pozazdrościć lokalny rywal, poza tym jednak silniejszy w pozostałych formacjach. Betis też widzi swą historyczną szansę na powrót do LM.
4. Atletico. Mistrz popadł w kryzys, którego kulminacją były 4 kolejne porażki w grudniu. System z trójką stoperów i wahadłowymi, który w poprzednim sezonie zapewnił zespołowi wiele punktów, wyraźnie się przeżył. Obrona się bowiem rozhermetyzowała, zespół stracił w połowie sezonu więcej goli niż niejednokrotnie za kadencji Simeone w całych rozgrywkach, wiele z nich padło po błędach Oblaka, niedawno niewyobrażalnych. Zawodzili wszyscy trzej członkowie ataku marzeń: Suarez – Griezmann – Joao Felix, ale trener uparcie na nich stawiał, a także niedawni bohaterowie Koke i Llorente. Jednak druga runda może być tylko lepsza, trudno przewidywać dla Atleti na mecie miejsce niższe niż trzecie.
5. Barcelona. Wiadomo było, że po odejściu Messiego zespół popadnie w poważny kryzys, ale jego rozmiary nie wiedzieć czemu jednak zaskoczyły kibiców. Inna rzecz, że Ronald Koeman popadł w defetyzm, pracował dalej z zespołem tylko z chciwości, bo nie chciał rezygnować z odszkodowania za zerwanie kontraktu. Wraz z przybyciem Xaviego najpierw wrócił duch, a potem i punkty. Poznaliśmy cały szereg wychowanków, z których najszybszą karierę zrobił Gavi. W drugiej rundzie, z wyzdrowiałym Pedrim oraz kupionym z MC Ferranem Torresem Barca zaatakuje ligowe podium.
6. Rayo Vallecano. Jesienią 2021 roku najlepszy, obok PSG, zespół Europy na własnym stadionie! Andoni Iraola, wschodząca gwiazda zawodu trenera, zbudował zespół pozbawiony jakichkolwiek beniaminczych kompleksów, grający wytrawny, świetnie zorganizowany, efektywny futbol – oczywiście tylko u siebie, bo na wyjeździe Rayo zmienia się w team całkowicie bezbarwny.
7. Real Sociedad. Baskowie zaczęli od serii zwycięstw (poprzedzonych porażką z Barcą w 1. kolejce), wywindowali się na pozycję lidera tabeli, a potem przyszła passa sześciu meczów bez wygranej, z których cztery przegrali. I znów, jak rok temu, trzeba było kolejno rezygnować z wielkich marzeń o mistrzostwie kraju i o LM by poprzestać na walce o LE. Imanol Alguacil nie potrafi sobie poradzić z problemem kryzysu formy przychodzącego regularnie w połowie listopada. Za pierwszą część rundy w jedenastce gwiazd byliby i Merino, i Oyarzabal, potem jednak stracili formę.
(…)
ZMIANA WARTY NA SZCZYTACH DFL. Człowiek z działu spodni zmienił Bundesligę
Gdy w 2005 roku Christian Seifert zaczynał pracę jako szef DFL, Bundesliga znajdowała się w wielkim kryzysie ekonomicznym. Siedemnaście lat później jest globalnym graczem z ugruntowaną pozycją i rekordowymi zyskami. Seifert dzięki tytanicznej pracy przeprowadził niemiecką ligę suchą stopą przez kryzys pandemiczny i w poczuciu dobrze wykonanego zadania oddaje fotel Donacie Hopfen.
MACIEJ IWANOW
W ostatnim czasie Niemcy stały pod znakiem zamykania epok. Z urzędem kanclerza pożegnała się Angela Merkel, z reprezentacji odszedł selekcjoner Joachim Loew, z jurorskiego składu talent show „Deutschland sucht den Superstar” zniknął Dieter Bohlen. Z końcem 2021 roku swoją erę zamyka też zawodowy futbol. Po ponad 16 latach z funkcją szefa DFL, czyli spółki zrzeszającej kluby 1. i 2. Bundesligi, pożegnał się Christian Seifert. Osoba, która jak tylko mogła chciała uniknąć rozgłosu, skupiając się na pracy, a której rola w rozwoju Bundesligi była niezmiernie ważna. Hansi Flick jego długą kadencję podsumował krótko: – Seifert nie tylko mówił, ale i działał. Jego działania były na wielką skalę, przekształcił ligę i ugruntował ją jako topową na świecie oraz rok po roku prezentował rekordowe wyniki finansowe. Dzięki niemu kluby zdobyły naprawdę duże pieniądze, o których wcześniej nie mogły nawet marzyć. Gdy obejmował fotel szefa DFL, niemiecki futbol znajdował się w sporym ekonomicznym kryzysie. Gdyby nie Seifert, Bundesliga mogłaby się tak dobrze nie rozwinąć. Zamykając drzwi do swojego gabinetu po raz ostatni, jak mało kto w tej branży może w stu procentach pogratulować sobie doskonale wykonanego zadania.
Moim pracodawcą jest 36 klubów
Gdy w 2005 roku ustępujący prezes DFL Wilfried Straub przedstawiał Seiferta jako swojego następcę, menedżer FSV Mainz Christian Heidel kpił z jego przeszłości w firmie wysyłkowej KarstadtQuelle pytając czy pochodzi z tamtejszego działu spodni. Seifert od początku musiał mieć grubą skórę cierpliwie znosząc przytyki i krok po kroku udowadniając, że jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku. Był kandydatem praktycznie znikąd. Jego kariera piłkarska ograniczała się do amatorskich lig. Często z przymrużeniem oka opowiadał o sześciu zdobytych bramkach w jednym meczu juniorów jako punkcie kulminacyjnym kariery. Odpuścił futbol, zajął się studiowaniem, a zdobyta wiedza na zajęciach z socjologii przydała mu się w późniejszej pracy. Środowisko piłkarskie było wybitnie nieufne wobec kogoś, kto do tej pory pracował jedynie jako kierownik produkcji w stacjach telewizyjnych, w tym w MTV. No i to przedsiębiorstwo handlowe KarstadtQuelle, które wypominano mu dość często. Zakasał rękawy i błyskawicznie zdiagnozował największe problemy i wyzwania z jakimi przyjdzie się mierzyć. Marketing niemieckiej piłki był wówczas absolutnie amatorski i z zawiścią spoglądano na rynek włoski czy angielski. Wraz z upadkiem medialnego imperium Leo Kircha raczkująca spółka DFL dostała potężny cios, lecz Seifert stopniowo zamieniał ją w nowoczesną, innowacyjną firmę ciągle zapełniając jej skarbiec świeżymi dostawami gotówki.
Seifert jest typem pracusia najlepiej czującym się w zaciszu gabinetów. Jego zdjęcia w klubowych lożach są rzadsze niż czterolistna koniczyna. Choć sam jest zapalonym kibicem Borussii Moenchengladbach to mecze woli oglądać w domu, spędzając przy okazji czas ze swoją rodziną. Nawet najwięksi krytycy oddają mu należne uznanie. W stosunkowo krótkim czasie wykonał potężną pracę odmieniając spółkę o 180 stopni. Z parweniusza stała się globalnym graczem, z którym każdy się liczy. Pod jego rządami DFL – a tym samym Bundesliga – wyzwoliło się od DFB, a biorąc pod uwagę katastrofalny image z jakim musi zmagać się krajowy związek jest to nie do przecenienia. W końcu od 2005 roku Seifert pomógł wygenerować spółce 10 miliardów euro przychodu.
W ciągu kilkunastu lat w DFL widział wszystko. Pod jego rządami czterokrotnie ogłaszano przetargi na prawa telewizyjne. Gdy zaczynał w puli dla klubów było 300 milionów euro, w 2016 roku przekroczył miliard euro. Ale coś za coś, zerwał ze świętą zasadą godziny 15.30, harmonogram kolejek został wydłużony i podzielony podobnie jak pakiety telewizyjne co wzbudziło protesty. Dzisiaj nie można już oglądać wszystkich spotkań za pomocą tylko jednej platformy. Seifertowi nigdy nie zależało na konkursie popularności, zawsze powtarzał, że jego pracodawcą jest 36 klubów pierwszej i drugiej ligi i nie ukrywał, że jest odpowiedzialny za maksymalizację ich dochodów. Poglądy na zasadę 50+1, której zniesienia jest zwolennikiem również sympatii mu nie przyniosły. Alergicznie reagował na zawłaszczanie futbolu przez grupy ultras argumentując, że prowadzi bezcelowe debaty z ludźmi, którzy stanowią mniej niż 5% odwiedzających stadiony, podczas gdy 40 milionów ludzi interesujących się piłką w Niemczech zamiast ciągłych dyskusji o pirotechnice czy zakazach stadionowych chce tylko dobrej gry, emocji i rozrywki. Wprawdzie nigdy nie był strażnikiem piłkarskiej kultury, to jednak Seifert zapisał się w historii niemieckiego futbolu w sposób niepodważalny.
(…)