Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”
Wtorek, 18 stycznia, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Tematem przewodnim jest oczywiście zamieszanie z wyborem selekcjonera reprezentacji Polski.
TEMAT TYGODNIA SELEKCJONERSKA ROZGRYWKA KULESZY. Zarówno w ofensywie, jak i w defensywie
– Nigdy wcześniej nie znaleźliśmy się w sytuacji, w której w takim stylu uciekł nam selekcjoner – grzmiał Antoni Piechniczek, jeden z najwybitniejszych polskich szkoleniowców. Okoliczności były więc wyjątkowe, nadszedł jednak czas, aby Cezary Kulesza zakończył szeroko zakrojoną grę negocjacyjną i podał nazwisko nowego trenera biało-czerwonych.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Do pierwszego etapu baraży o awans na finały mistrzostw świata pozostało zaledwie 65 dni. Zgrupowanie przed meczem z Rosją rozpocznie się w poniedziałek 21 marca, jednak już teraz należy opracować logistyczny plan wylotu i pobytu w Moskwie. Paulo Sousa zamierzał przebywać z drużyną w Polsce do ostatniego możliwego momentu, czyli zaplanował ostatni trening w naszym kraju – w Rosji biało-czerwoni mieli tylko przenocować przed spotkaniem i tuż po nim powrócić do Warszawy. Jaka koncepcja obowiązuje aktualnie, nie było wiadomo, bo do niedzieli Kulesza nie podał nazwiska nowego selekcjonera.
Rozmowy kontrolowane
Nie było jednak tak, że w federacji pracownicy siedzieli z założonymi rękami w oczekiwaniu na biały dym. Ruszył proces organizowania, przy pomocy strony rosyjskiej, wiz dla biało-czerwonej ekipy, przedstawiciele Polskiego Związku Piłki Nożnej wkrótce udadzą się na rekonesans do Moskwy, rozważane są szczegóły – na przykład czy korzystać z wody hotelowej, czy jednak zakupić ją w sklepie. Do różnych sytuacji w historii piłki nożnej dochodziło, więc federacja przygotowuje rozwiązania dla najróżniejszych scenariuszy, nawet tych najbardziej absurdalnych, jak chociażby ogłoszenie alarmu bombowego w hotelu reprezentacji – trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, nawet jeśli zdecydowana większość zapewne nie zaistnieje.
Co do zasady, logistyczne kwestie wylotu do Rosji mogą być rozwiązywane bez obecności selekcjonera, niemniej są trenerzy chcący mieć sytuację pod pełną kontrolą, a już na pewno zalicza się do nich dbający o detale Adam Nawałka.
– Najrozsądniejszym rozwiązaniem dla reprezentacji jest zatrudnienie Adama Nawałki, prezes Kulesza nie ma tu w zasadzie wyboru – mówił Piechniczek w zeszłym tygodniu. – Obcokrajowiec w ogóle nie powinien wchodzić w rachubę, po ucieczce Sousy federacja wręcz powinna była wypuścić w świat informację, że nie jest zainteresowana współpracą z żadnym zagranicznym trenerem. Przed meczem na Łużnikach Portugalczyka obleciał strach, miał pełne portki. Jego „wyczyn” to jest policzek dla nas wszystkich. Okazał się wysokiej próby blagierem, wystrychnął na dudka całą polską piłkę.
W miniony czwartek Nawałka wrócił z Malediwów. Wycieczkę miał wykupić już w czerwcu, gdy okazało się, że jedno z biur podróży oferuje bezpośrednie połączenie z Warszawy. Ma to o tyle znaczenie, iż teoria jakoby z premedytacją wybrał się na wakacje, aby naładować akumulatory przed rozpoczęciem pracy z kadrą, nie trzymała się kupy. W czwartkowy wieczór doszło więc do pierwszej – w cztery oczy – rozmowy kandydata numer jeden na selekcjonera z Kuleszą. I to był fakt. Czy spotkanie odbyło się przypadkiem, jak przekonywał nazajutrz „Przegląd Sportowy”? Czy rzeczywiście Kulesza z Nawałką nieoczekiwanie wpadli na siebie wieczorem w hallu warszawskiego hotelu Regent? Taka wersja zdarzeń lansowana była przez obóz Kuleszy i choć świat jest mały, to chyba nie aż tak mały.
Zresztą spotkanie prezesa z kandydatem na stanowisko selekcjonera nie powinno dziwić, zwłaszcza że Kulesza przyznawał, iż zanim zdecyduje się zawrzeć umowę z wybranym przez siebie człowiekiem musi mu spojrzeć prosto w oczy. Problem pojawił się inny, po zakończeniu spotkania media obiegły informacje, że sprawa jest właściwie przesądzona. A nie była, nie wszystko bowiem zostało ustalone. Tymczasem wokół Nawałki zaczął rosnąć mit zbawiciela narodu, co wzmacniało jego pozycję negocjacyjną w kolejnych turach rozmów z prezesem PZPN. Nawałka i jego otoczenie weszli w fazę ofensywy.
Być może właśnie dlatego w piątek Kulesza powiedział na łamach WP SportoweFakty, iż w grze do objęcia stanowiska trenera reprezentacji Polski wciąż jest trzech kandydatów. W dodatku „Przegląd Sportowy” jako pierwszy wybór prezesa PZPN wskazał Szwajcara Marcela Kollera. W piątek Nawałka znalazł się zatem zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.
To wszystko nie oznaczało jednak, że przestał być faworytem do przejęcia posady selekcjonera. Kandydatura Kollera miała bowiem ograniczenia, podstawowe – prezes nie mógłby komunikować się z nim bez udziału osób trzecich, a to przysparza problemów. Nie doszło też do spotkania w cztery oczy między Szwajcarem a Kuleszą, więc ramy czasowe na negocjacje – szef PZPN zapowiadał, iż trenera drużyny narodowej wybierze do 19 stycznia – pozostawały okrojone.
– Największe sukcesy z naszą reprezentacją odnosili polscy trenerzy, zagraniczni takimi pochwalić się nie mogą, a przy tym brzydko się zachowywali – przekonywał w zeszłym tygodniu Grzegorz Lato, dwukrotny medalista mistrzostw świata, były prezes PZPN. – Michał Listkiewicz niepotrzebnie podpisał nowy kontrakt z Leo Beenhakkerem jeszcze przed startem finałów Euro 2008, bo Holender później to już nic nie robił, zamykał się w pokoju na zgrupowaniach. Po meczu ze Słowenią poszedłem do szatni podziękować drużynie za grę, a on zakazał wpuszczać kogokolwiek. Ochroniarzy zatrudniał jednak PZPN, nie pan Beenhakker, więc gdy wszedłem, trener odwrócił się do mnie czterema literami. No to zakomunikowałem dziennikarzom, że ten pan już nie pracuje. Nie dał mi wyboru.
Na warunkach prezesa
A co z trzecim kandydatem? Uzasadnione wydaje się być pytanie, czy w ogóle istniał. Kulesza ceni zdanie Nawałki – gdy zatrudniał członka jego sztabu jako pierwszego szkoleniowca Jagiellonii Białystok, referencje Bogdanowi Zającowi wystawił były selekcjoner, by nie powiedzieć, że rekomendował go na to stanowisko. Co prawda praca Zająca w Jadze nie skończyła się niczym dobrym dla klubu z Podlasia, niemniej fakt, iż Kulesza polegał na słowach Nawałki pokazuje zaufanie do szkoleniowca. Najpewniej więc wypowiedź Kuleszy dotycząca trzech kandydatur na stanowisko selekcjonera nie była podyktowana brakiem chęci wskazania Nawałki, a wyrównaniem pozycji negocjacyjnej. Co prowadziło do wniosku, iż Kulesza widział w Nawałce trenera biało-czerwonych, ale chciał go zatrudnić na swoich warunkach.
Rozbieżności między interesami PZPN a selekcjonera można bowiem wyobrazić sobie sporo. Począwszy od długości kontraktu.
– Trener, który podejmie się gry z Rosją na Łużnikach od razu powinien postawić warunek, że jego praca nie skończy się na marcowych meczach. Przeciwnie, kontrakt powinien obowiązywać do zakończenia eliminacji mistrzostw Europy z zastrzeżeniem, że w przypadku awansu poprowadzi zespół również w turnieju finałowym – uważa Piechniczek. – To jest warunek dający szkoleniowcowi autorytet. Gdyby umowa obowiązywała wyłącznie na marzec, za chwilę każdy powie: to jest frajer, a nie trener.
Na pierwszy rzut oka po rejteradzie Sousy wybór Nawałki jawi się jako bezpieczny. Szkoleniowca popierają piłkarze, on zna ich, a oni jego, Nawałka wie, na czym polega rola selekcjonera, nie będzie musiał się jej uczyć. W teorii niby każdy zdaje sobie sprawę z różnic, w praktyce de facto każdy selekcjoner po czasie podkreśla inną specyfikę pracy z drużyną narodową. Tyle że fakty są następujące – mundial w 2018 roku i późniejsza praca z Lechem Poznań to porażki Nawałki, gdyby więc biało-czerwoni przegrali z Rosją w kompromitującym stylu, te tematy zostaną wywołane z podwójną siłą. Zanim doszło do spotkań z Nawałką, Kulesza planował zaoferowanie każdemu kandydatowi na przyszłego selekcjonera umowy, z której zgrabnie można byłoby wyjść w wypadku wstydliwej porażki w Moskwie. Przy czym w przypadku trenera zagranicznego istniała możliwość zapisania tego wprost w kontrakcie, bo doprawdy klęska w Rosji mogłaby już na starcie podważyć autorytet selekcjonera. To oczywiście rozważanie czarnego scenariusza, natomiast warto pomyśleć dwa kroki w przód także na wypadek wyjątkowo niekorzystnego rozwoju sytuacji. Otwarte pozostawało zatem pytanie, jak do tego tematu podchodził Nawałka – ta kwestia była przedmiotem rozmów.
– Adam prowadził reprezentację w pięćdziesięciu meczach, ponad połowę z nich wygrał, miałby zaryzykować tym wszystkim i zgodzić się na warunek, że pracuje z drużyną tylko w marcu? – nie dowierzał Piechniczek. – Pozostaje też kwestia sztabu nowego selekcjonera. Kulesza wytypował grono polskich trenerów, z którego wybierał selekcjonera. Nawałka był faworytem do otrzymania nominacji, natomiast jeśli którykolwiek z pozostałych branych pod uwagę przez prezesa PZPN trenerów ma ambicję, by w przyszłości zostać selekcjonerem reprezentacji Polski, powinien zgodzić się na dołączenie do grona najbliższych współpracowników Nawałki, by po czasie dostać szansę. Pod jednym jednak warunkiem, że będzie lojalny względem Adama, że nie będzie kopał pod Adamem dołków.
– Czy którykolwiek z trenerów zdecydowałby się podpisać umowę tylko na marcowe mecze, bo nie muszę nikomu tłumaczyć, co będzie działo się po ewentualnej porażce z Rosją? Nie wierzę w bajki, takiego trenera nie ma – dodawał Lato. – Selekcjonerem zapewne zostanie Adam Nawałka, natomiast mi podoba się praca Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa. Ma charakter, wie, czego chce, drużyna goni na boisku. Dziwię się z kolei Zbyszkowi Bońkowi, że zgodził się, by przy Sousie nie było żadnego polskiego asystenta. Dla mnie to jest skandal.
(…)
DOGRYWKA Z MARCELEM KLOSEM. Kreatywność w drodze do sukcesu
Latami pracował u boku Johannesa Sporsa, którego był prawą ręką. Od kilku tygodni Marcel Klos, Niemiec z polskimi korzeniami, jednak działa na własny rachunek – pełni obowiązki dyrektora sportowego Vitesse Arnhem.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Cały czas dojeżdżasz z Niemiec do Holandii?
Tak, ale tak naprawdę dla mnie to kilkadziesiąt minut – mówi Klos.
Pierwsze dni 2022 roku to najintensywniejszy czas w twoim życiu?
Sporo się dzieje, to fakt. Otworzyło się okno transferowe, byliśmy na obozie, mnóstwo ludzi do mnie dzwoni, telefon jest rozgrzany do czerwoności. Już wcześniej często rozmawiałem, ale teraz jest tego zdecydowanie więcej. Wszyscy próbują się do mnie dobić, potrzebują informacji. Pełnię obowiązki dyrektora sportowego i wielu osobom może się wydawać, że odpowiadam tylko za transfery. To tak nie działa. Oczywiście dzwonią skauci, agenci, inni dyrektorzy sportowi, ale jestem w stałym kontakcie także z ludźmi, którzy pracują przy pierwszej drużynie. Miałem już sporo obowiązków wcześniej, doszło trochę nowych, jest więc intensywnie. Odpowiadam chociażby za to, aby w trakcie obozu przygotowawczego wszystko było dopięte na ostatni guzik, czy też aby przepływ młodych zawodników z akademii do pierwszej drużyny przebiegał prawidłowo.
Jak wygląda okno transferowe z perspektywy dyrektora sportowego Vitesse?
Gramy na trzech frontach, bo oprócz krajowych rozgrywek awansowaliśmy też do fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy. Musimy mieć szeroką kadrę, aby wszystko pogodzić. Vitesse po raz pierwszy w historii wyszło z grupy w europejskich pucharach, co jest niewątpliwym sukcesem, ale też wyzwaniem. W klubie panuje euforia, chcemy pójść za ciosem. Ostatnio wypożyczyliśmy napastnika Lorient – Adriana Grbica. Brakowało nam dziewiątki o takiej charakterystyce jak Austriak, czyli wysokiego, silnego, dobrze grającego głową napastnika. Jesienią w formie byli Lois Openda czy Nikolai Baden Frederiksen, ale to piłkarze o innym profilu. Ofensywę mamy bardzo silną.
W Europie nie zawiedliście, bo awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy był miłą niespodzianką? Wyprzedziliście Tottenham, z którym wygraliście u siebie.
Z drużyny biła pewność siebie przed spotkaniem, dało się to odczuć. Vitesse ma pomysł na piłkę – stawiamy na agresywną grę w defensywie, dobrze bronimy, a przy tym gramy ofensywnie, atakujemy rywali wysokim pressingiem, potrafimy się szybko przeorganizować z obrony do ataku i odwrotnie. Tak chcemy grać w każdym spotkaniu, niezależnie od klasy rywala. Z Tottenhamem wygraliśmy zasłużenie, uczciwie zapracowaliśmy na miejsce w pierwszej dwójce.
Transferów dokonujesz samodzielnie czy macie tak zwany komitet transferowy i nad każdym piłkarzem debatujecie po kilka godzin?
Nie chcę wchodzić w szczegóły. Pracujemy na takich zasadach jak w czasach, kiedy był Johannes Spors. Rozmawiam ze skautami, trenerem, ale i tak każdą decyzję muszę zaakceptować u przełożonych. W Vitesse ten proces trwa jednak szybko. Mamy małą ekipę, komunikacja jest na dobrym poziomie.
Od kilku tygodni pracujesz na własny rachunek. Byłeś zaskoczony, że Johannes Spors odszedł do Genui?
Współpracowaliśmy ze sobą bardzo blisko i byłem świadomy, że wkrótce zgłosi się po niego większy klub, który go po prostu zabierze z Vitesse. Zdawałem sobie sprawę, że może nadejść dzień, w którym w ciągu kilku godzin wszystko spadnie na mnie. Przez półtora roku w Holandii zrobiliśmy świetną robotę. Zajęliśmy czwarte miejsce w Eredivisie, graliśmy z powodzeniem w europejskich pucharach, większe kluby doceniały naszą pracę.
Czułeś się gotowy?
Moim marzeniem było objęcie funkcji dyrektora sportowego, przygotowywałem się do tego kilka lat. Uczyłem się od Johannesa Sporsa, byłem bardzo blisko niego, wiedziałem o wszystkim. Johannes zabierał mnie wszędzie, miałem wgląd w najważniejsze rzeczy w klubie. Dzięki temu nie potrzebowałem czasu, aby wszystko poznawać od początku, wszedłem z marszu w nową rolę, więc jedyne co się zmieniło, to po prostu szersze kompetencje i kontakty do najważniejszych ludzi w holenderskim futbolu.
We włoskich mediach pojawiła się informacja, że Spors będzie chciał ściągnąć również ciebie.
Jestem pracownikiem Vitesse i skupiam się na stworzeniu silnego zespołu na rundę wiosenną.
Z Polski ktoś dzwonił z propozycją pracy?
Odebrałem przez ostatnie miesiące kilka telefonów z Polski, jedna oferta była nawet poważna, kilka innych to luźne zapytania, ale nie chcę mówić o nazwach klubów.
A w sprawie transferów?
Praktycznie codziennie dzwoni do mnie jakiś polski agent i bada grunt pod ewentualny transfer. Mam dobry kontakt również z dyrektorami sportowymi z polskich klubów. Wasz rynek jest dla nas interesujący i cały czas uważnie go monitorujemy. Piłkarze z Ekstraklasy mają jednak coraz wyższe ceny i nas po prostu na nich nie stać. Kiedy widzę za jaką kwotę odejdzie Jakub Kamiński do Wolfsburga, delikatnie się uśmiecham, bo dla nas taka operacja byłaby nierealna.
Czyli kluby holenderskie nie wydają grubych milionów na transfery?
Niektóre wydają, Vitesse nie. Mamy swoje możliwości i trzymamy się reguł, które określiliśmy. Najchętniej bierzemy dobrych piłkarzy za niską cenę albo wypożyczamy młodych chłopaków z dużych klubów i ich ogrywamy. Latem przeprowadziliśmy transfer gotówkowy Frederiksena z Juventusu.
(…)
WIERNY JAK BERARDI. Antygwiazda
Chcą go wszyscy, a on zaparł się i ani rusz. Od 12 lat w jednym klubie i to takim, który mało znaczy na włoskiej i zwłaszcza europejskiej arenie. Dlatego reprezentacja długo była nieczuła na jego wdzięki lub traktowała jak piłkarza gorszego sortu. Jaki więc jest Domenico Berardi?
TOMASZ LIPIŃSKI
Coraz bardziej niezbędny – brzmi odpowiedź. Głównie w świetle tego, co w ostatnich tygodniach dzieje się z reprezentantami Włoch, na których spadł jakiś pomór.
Pierwszy w finale
Bardzo powoli dochodzi do zdrowia Leonardo Spinazzola. Na dłużej niż pół roku wypadł z gry Federico Chiesa. Dopiero za miesiąc wróci Andrea Belotti. Giorgio Chiellini i Leonardo Bonucci tyle samo czasu spędzają na przymusowym odpoczynku, co na pracy. Wprawdzie niedawno niespecjalnie groźnego urazu doznał Lorenzo Insigne, ale zaskakujący finał rozmów kontraktowych zmącił jego spokojne życie w Neapolu. Ze swoimi problemami w Paryżu ciągle nie uporał się Gianluigi Donnarumma. Na dawny poziom nie wrócił Nicolo Zaniolo. Do barażowych meczów z Macedonią Północną i prawdopodobnie z Portugalią coraz mniej czasu, a w głowie selekcjonera Roberto Manciniego coraz więcej znaków zapytania i zmartwień, jaka to jeszcze klęska dotknie mistrzów Europy.
Tymczasem Berardi ma się lepiej niż dobrze. Zaraz za ligowym półmetkiem przekroczył dwucyfrową liczbę goli (asyst miał dziewiątkę), plasując się tym samym na 5 miejscu w klasyfikacji strzelców i zarazem ustępując tylko Ciro Immobile wśród rodaków. Śmiało może planować atak na osobisty rekord, który ustanowił w poprzednim sezonie na 17 bramkach. Jeszcze cztery kroki i wejdzie do klubu stu w Serie A. Choć trwa zimowe mercato i w przypadku większości piłkarzy niczego nie można być pewnym, to on daje gwarancje, że wykona je zresztą tak jak kolejne w koszulce Sassuolo. Już nazywają go włoskim Mattem Le Tissierem, legendą Southampton, strzelcem 161 goli w Premier League, który konsekwentnie odrzucał każdą ofertę zmiany barw i dlatego jego kariera nie stała trofeami.
Bez wątpienia Berardi to oryginalny przypadek. W klubie traktowanym przez innych jak pokój przejściowy lub trampolina do wskoczenia na wyższy poziom, on uwił sobie gniazdko i nie zamierza odlatywać. Nie kusi go. Nad tytuły, większe apanaże, żywot celebryty ceni sobie spokój i stabilizację na uboczu. A także przyjemność z uprawiania futbolu polegającą na regularnym graniu, której to przyjemności nie umniejsza brak dużej stawki i dużej publiczności.
Ktoś rzuci oskarżenie, że tak postępuje zwykły miękiszon, który boi się zmierzyć z presją, skonfrontować z wyzwaniami. Być może coś jest na rzeczy. Jednak czy można nazwać tak kogoś, kto w finale mistrzostw Europy jako pierwszy podszedł do piłki w serii rzutów karnych? On zamiast Manuela Locatellego, którego nerwy zawiodły w półfinale z Hiszpanią, to była jedyna zmiana w plutonie egzekucyjnym Italii na Wembley. Spełnił zadanie i tym samym osłodził sobie złoto w turnieju, który zaczął w podstawowym składzie i od dwóch asyst, ale po pierwszym meczu fazy pucharowej odjechał mu Chiesa i dalej pojawiał się tylko w roli zmiennika.
I teraz ten sam Chiesa stanął, choć lepiej napisać położył się, znów na jego drodze. Bo pierwsze co zrobił Juventus po kontuzji skrzydłowego, to pomyślał o Berardim i o tym jak dobrze byłoby odtworzyć układ z reprezentacji, gdzie rywalizowali o jedno miejsce, gdzie jak jeden nie mógł, to drugi ciągnął. Poza tym zmuszenie go do powiedzenia „tak” to wręcz sprawa honoru dla Starej Damy. Ze strony żadnego piłkarza nie spotkała się tyle razy z odmową.
Nie być jak Zaza
Już 14-letni Domenico wymusił płaczem na rodzicach nieprzeprowadzanie się do Turynu z rodzinnej Kalabrii. Na tej ziemi, mniej więcej tam, gdzie zaczyna się stopa buta apenińskiego, wyrośli trzej mistrzowie świata z 2006 roku: Gennaro Gattuso, Simone Perrotta i Vincenzo Iaquinta. Urodził się w Bocchigliero niedaleko Cosenzy. Miasteczku liczącym 1444 mieszkańców, tam też powstał i działa jego pierwszy fanklub. Kiedy Sassuolo rozgrywa mecze, małe Bocchigliero zastyga przed telewizorami. Rodzinne strony opuścił jeszcze przed szesnastymi urodzinami. Pojechał do brata, który studiował w Modenie. Jedna z historii mówi, że podczas gry w calcetto z przyjaciółmi brata został zauważony i zaproszony na treningi Sassuolo. Inna, że najzwyczajniej ktoś go polecił do tego klubu. Przyszedł na jeden trening, drugi i został. Pierwszy klub otrzymał 20 tysięcy euro w ramach ekwiwalentu za wyszkolenie.
W 2013 roku po udanym sezonie w Serie B dostał drugą propozycję z Juve. Ówczesny dyrektor sportowy Fabio Paratici doprowadził nawet do podpisania umowy z Sassuolo. W myśl skomplikowanych reguł transferowych obowiązujących w Italii, młody napastnik w 50 procentach stał się własnością Juve. W zamian Sassuolo otrzymało dokładnie połowę Luki Marrone, plus wypożyczenie Berardiego do końca tego sezonu i jeszcze 2 miliony euro. Wtedy nastolatek został wyceniony na 8 milionów euro. Z każdym golem jego wartość piłkarska i rynkowa rosła. Juventus jednak cały czas zwlekał ze sprowadzeniem go do Turynu. Bardziej ze względów taktycznych chętniej sięgnął po Simone Zazę, też dojrzewającego w Sassuolo. W końcu mały przejął inicjatywę i zapłacił 10 milionów za pełne prawa do napastnika, jednak zostawiając wielkiemu klauzulę pierwszeństwa odkupu.
Wraz z 2016 rokiem doszło do kolejnego podejścia. Berardi szybciutko storpedował te zamiary. Na jego decyzji zaważyła historia z Zazą. Kiedy występowali obok siebie w Sassuolo, rozwijali się harmonijnie, świecili tym samym mocnym światłem, eksperci i dziennikarze wróżyli im świetlaną przyszłość. Po jednym sezonie w Juventusie Zaza zbladł, turyńska korporacja przemieliła go i wypluła. Później miewał krótkie piłkarskie wzloty i tkwił w długich depresjach. W 2018 roku zapuścił korzenie w Torino, dla którego w tym sezonie ciągle nie zdobył bramki. Berardi nie chciał wsiadać do rollercoastera, wolał beztrosko huśtać się na prowincji.
Oczywiście nie tylko Juventus robił podchody. W ostatnich tygodniach żywe zainteresowanie wykazywała Fiorentina, w niego zamierzając zainwestować część pieniędzy uzyskanych z transferu Dusana Vlahovicia. I oczywiście Milan. To historia nienawiści i miłości. Bardziej lub mniej śmiałe próby wcielenia w życie powiedzenia: jeśli nie możesz pokonać wroga, uczyń go swoim przyjacielem.
(…)
TOP 55, CZYLI RESZTA ŚWIATA W LIGACH EUROPY. Z obu stron Iguacu
Gdyby ktoś myślał, że w coraz większej liczbie krajów świata gra się na coraz wyższym poziomie, poddajemy pod rozwagę co następuje: za rok 2020 w rankingu 55 najlepszych graczy z innych kontynentów występujących w ligach europejskich 27 pochodziło z Brazylii bądź Argentyny, w tym jest ich 30. Nie licząc Europy, w tych dwóch krajach nadal produkuje się najlepszych piłkarzy, a różnice między nimi a przybyszami z innych państw nie maleją.
LESZEK ORŁOWSKI
Choć na pierwszy rzut oka na mapę granica argentyńsko-brazylijska nie wydaje się długa, to jednak liczy 1261,3 kilometrów, a w większości biegnie po rzekach: Iguacu, San Antonio, Peperi Guassu i Urugwaj. Na pierwszej z nich znajduje się słynny wodospad Iguazu. Można powiedzieć, że z taką siłą, z jaką spada nim woda, Argentyna i Brazylia wciąż tłoczą nowe generacje futbolistów na europejski rynek, zasilając i ubarwiając futbol zawodnikami znakomicie wyszkolonymi i myślącymi na boisku tak, jak na nim myśleć należy.
Rok temu pisaliśmy, że ponieważ w zestawieniu pojawiło się tylko 18 nowych, czyli nieobecnych przed rokiem graczy, zbliżamy się do układu zamkniętego. Otóż tym razem przychodzi obwieścić, że pięknie się on znów otworzył, gdyż mamy na listach aż 26 piłkarzy ze znakiem (-) po nazwisku, oznaczającym, że nie było danego futbolisty w poprzedniej klasyfikacji. Oczywiście nie zawsze oznacza to debiutanta, lecz czasami weterana, który powraca po kontuzji bądź załamaniu formy. Jednak dopływ świeżej krwi jest znaczący.
BRAMKARZE
W numerze 1/2022 „PN”, w rankingu Top 110 klasyfikującym najlepszych zawodników z europejskimi paszportami i reprezentujących kraje europejskie w rozgrywkach międzynarodowych umieściliśmy omyłkowo Edouarda Mendy’ego z Chelsea, który spełnia tylko pierwszy z tych warunków, jako człowiek urodzony we Francji, natomiast oczywiście jest zawodnikiem narodowej drużyny Senegalu, z którą rywalizuje obecnie w Pucharze Narodów Afryki. Przepraszamy, a że w zgodzie z sędziowską zasadą jednego błędu nie można naprawiać drugim, umieszczamy golkipera Chelsea na pierwszym miejscu tej listy. Napisaliśmy o nim dwa tygodnie temu: „Mendy w wielkim stopniu przyczynił się do triumfu Chelsea w Lidze Mistrzów. Cóż to był za wspaniały wynalazek angielskiego klubu!”, tu dodajmy, że uważamy go za bramkarza kompletnego, bez słabych punktów. Alisson także ich nie posiada, poza chwilami dekoncentracji, które Mendy’emu zdarzają się zdecydowanie rzadziej. Dlaczego Ederson jest na trzecim miejscu, a Alisson na drugim, a nie na odwrót? Selekcjoner Canarinhos Tite ceni ich chyba równo: Ederson więcej grał na Copa America, Alisson w eliminacjach MŚ. Decyduje chyba wrażenie, że bramkarz Liverpoolu jest pewniejszy, bardziej kojąco działa mową ciała na obrońców zespołu niż zawodnik City. No ale ten drugi wpuścił mniej goli. Więc trudno ich uszeregować, bo bronią ostatnio na tym samym poziomie. Bounou miał miesiące, kiedy był numerem jeden na świecie, bo wyjmował wszystko. Ale też i gorsze czasy mu się trafiały. Pod względem refleksu nie ma sobie równych, gorzej z pewnością chwytu. Dituro został sprowadzony latem z Ameryki do Celty Vigo. Od kilkunastu lat bramki tego zespołu strzegli wyłącznie wychowankowie, więc nie wszystkim transfer się spodobał. Jednak doświadczony Argentyńczyk szybko przekonał do siebie sceptyków. Jest pewny, solidny, spokojny, nie puszcza szmat. Gdyby był młodszy, Celta nie opędziłaby się od kupców.
1. Edouard MENDY (4)
Senegal, Chelsea Londyn
2. ALISSON (1)
Brazylia, Liverpool FC
3. EDERSON (5)
Brazylia, Manchester City
4. Yassine BOUNOU (3)
Maroko, Sevilla FC
5. Matias DITURO (-)
Argentyna, Celta Vigo
PRAWI OBROŃCY
Pierwsza dwójka bez zmian, ale inaczej być nie mogło, bo Cuadrado i Hakimi uczynili w 2021 roku duży krok do przodu, odjechali konkurencji, może z nimi mierzyć się chyba tylko jeden Trent Alexander-Arnold. Cuadrado zamiast uzupełnienia ataków słabującego Juve stał się głównym atutem ofensywnym zespołu, kiedy nie idzie, koledzy podają mu piłkę i niech coś wymyśli. Hakimi po udanej wiośnie w Interze zaliczył wspaniały początek w Paris SG, potem miał chwilę słabszą, ale generalnie okazał się wzmocnieniem większym niż Messi. Montiel zaliczył znakomite wejście do Primera Division. Nie potrzebował okresu adaptacyjnego, z miejsca stał się najlepszym prawym obrońcą w Hiszpanii. Jesus Navas zdrowy czy kontuzjowany nie ma prawa nawet myśleć o odzyskaniu miejsca w jedenastce Sevilli. Montiel to typ bocznego obrońcy szalejącego wzdłuż linii bocznej, natomiast zupełnie inny styl reprezentuje Foyh, który jest pomocnikiem przesuniętym na bok obrony. Bardzo inteligentnie się przemieszcza, ciekawie rozgrywa, jego obecność w składzie daje drużynie elastyczność w grze, a trenerowi pole manewru. Ale gdy trzeba zaatakować, też umie. To zawodnik stworzony do ligi hiszpańskiej, a nie angielskiej, w której był niedoceniany. Tomiyasu natomiast, rówieśnik Hakimiego, pasuje właśnie do niej, gdyż jest świetnie przygotowany atletycznie, ale przy tym gibki i dobrze wyszkolony technicznie. Może grać także na pozycji stopera i doprawdy trudno orzec, gdzie będzie jego przyszłość, choć raczej jednak na prawej flance.
1. Juan CUADRADO (1)
Kolumbia, Juventus Turyn
2. Achraf HAKIMI (2)
Maroko, Inter Mediolan/Paris SG
3. Gonzalo MONTIEL (-)
Argentyna, Sevilla FC
4. Juan FOYTH (-)
Argentyna, Villarreal CF
5. Takehiro TOMIYASU (-)
Japonia, Arsenal Londyn
ŚRODKOWI OBROŃCY
Thiago Silvie nie chce upłynąć okres ważności. W tej chwili jest w takim momencie kariery, w którym tym gra lepiej, im lepszych ma obok siebie partnerów w bloku obronnym, a w Chelsea spotkał wybornych kompanów. Dowodzić Azpilicuetą, Rudigerem, Chalobahem nie jest łatwo, byle kto nie wyrobi sobie u takich grajków autorytetu, jednak przywództwo Thiago Silvy jest merytokratyczne i jako takie niekwestionowane. Marquinhos w tym sezonie już nie musi (acz zawsze może) grać w linii pomocy PSG i bardzo dobrze, bo to jednak przede wszystkim klasowy stoper. Podziw budzi jego pająkowatość, dzięki której przechwytuje mnóstwo piłek oraz skuteczność w ofensywie. W 2022 roku już niczego do walorów nie dołożył, natomiast umiejętnie je eksploatował. Eder Militao też wiosną grał mało i powszechnie sądzono, że sprzedaż Raphaela Varane’a to bardzo ryzykowny krok, skoro w jego miejsce do składu ma wejść Brazylijczyk. Tymczasem dziś jasne jest, iż Varane to prostu znacznie gorszy zawodnik niż Militao, a Real na tej zamianie zyskał tyle samo, ile na wymianie Sergio Ramosa na Davida Alabę. Edera ograć jest bardzo ciężko, a i podać do przodu umie całkiem sensownie. Diego Carlos wiosną trochę spuścił z tonu, ale jesienią znów był filarem żelaznej obrony Sevilli. Polotu w jego grze może wiele nie ma, ale można na nim polegać jak na Zawiszy. O Koulibalym można powiedzieć to samo, dlatego zachował miejsce w środku klasyfikacji. Do Araujo może należeć rok 2022, bo w 2021 pokazał wszystkie swoje walory, a ma ich tak dużo, że nawet gdy przyszło mu zagrać na lewej obronie, spisał się bardzo dobrze także w ofensywie. Jest wielki, szybki, pozbawiony kompleksów. Joel Matip po półroczu straconym przez kontuzję w sierpniu powrócił w stylu spodziewanym przez wszystkich, czyli wielkim. Niewysoki Lisandro Martinez bywa też i pomocnikiem, ale mimo swych warunków fizycznych jesienią zakotwiczył w linii obrony Ajaksu. Gra ona wysoko, więc w cenie jest jego szybkość. Ciekawe, czy jeszcze będzie zmieniał klub na lepszy? Gabriel świetnie wprowadził się do jedenastki Arsenalu, przypomina stylem gry imiennika Paulistę z Valencii, ale już jest lepszy. Otamendi to prawdziwa wańka-wstańka: gdy się go skreśli jako za starego i za wolnego, on znów zalicza świetny sezon, w trakcie którego dzięki refleksowi i szybkości wyprzedza w walce o piłkę każdego napastnika.
1. THIAGO SILVA (1)
Brazylia, Chelsea Londyn
2. MARQUINHOS (3)
Brazylia, Paris SG
3. Eder MILITAO (-)
Brazylia, Real Madryt
4. DIEGO CARLOS (2)
Brazylia, Sevilla FC
5. Kalidou KOULIBALY (6)
Senegal, SSC Napoli
6. Ronald ARAUJO (-)
Urugwaj, FC Barcelona
7. Joel MATIP (-)
Kamerun, Liverpool FC
8. Lisandro MARTINEZ (-)
Argentyna, Ajax Amsterdam
9. GABRIEL (-)
Brazylia, Arsenal Londyn
10. Nicolas OTAMENDI (-)
Argentyna, Benfica Lizbona
(…)
NAPASTNICY
Za jesień oczywiście numerem jeden byłby Salah, znacznie lepszy od Messiego, ale latem Leo wygrał Copa America, zdobył też Złotą Piłkę, więc dajemy mu pierwsze miejsce, żeby nie wyjść na ikonoklastów. W PSG wykonuje może dwadzieścia procent akcji, z jakich słynął w Barcelonie. To nadal bardzo dużo, ale w każdym razie Messi znalazł się w ludzkim wymiarze. Salah natomiast czasami z niego wychodzi, patrząc na jego zagrania człowiek tylko kręci z podziwem głową i mówi: co za skurczybyk! Trzecie miejsce dla Lautaro Martineza to premia za regularność, powtarzalność, która nagle stała się jego największym atutem. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś kiedyś widział w tym zawodniku geniusza in spe, to chyba dziś już nie może żywić złudzeń, że z Lautaro wyrośnie kiedyś kosmita: raczej tak się nie stanie. Haller zniszczył system w Lidze Mistrzów. Czy zostanie królem strzelców tej edycji? Wykańcza akcje jak Leon Zawodowiec, a koledzy z Ajaksu umieją na niego pracować. Nikt by się nie spodziewał, że reprezentant WKS tak się świetnie wpasuje w zespół z Holandii. Zapata to automat do strzelania goli, zimny morderca o posturze gladiatora i twarzy dziecka, mimo trzydziestki na karku. Mocno upodabnia się na starość do Didiera Drogby. Luis Suarez wiosną strzelił gole przesądzające o mistrzostwie Hiszpanii dla Atletico, nowy sezon zaczął dobrze, ale w końcówce roku niemal co tydzień obsuwał się jedną pozycję na naszej liście, bo co mecz to prawie kompromitacja. Dotarł do dziesięciu bez strzelonego gola, ale i w zasadzie bez dogodnej sytuacji. Wygląda na to, że El Pistolero wystrzelił w 2021 roku swoje ostatnie naboje. Może to David zostanie nowym rewolwerowcem? Jest szybki pod bramką rywala jak Suarez w najlepszym okresie, a i sprytu mu nie brakuje. Nie ma wątpliwości, że w Europie pojawił się nowy wybitny goleador. Antonio to gracz znany od dawna. Gdy czasami dozna eksplozji formy, trzeba go wybierać piłkarzem miesiąca w Europie, ale nawet pomimo tego, że potem wraca do swego zwykłego stanu skupienia, na miejsce tutaj zasługuje. Dybala według klasyfikacji strony whoscored.com znalazł się w jedenastce gwiazd Serie A za pierwszą część sezonu 2021-22. Na pierwszy rzut oka to dziwiło, ale na każdy kolejny – mniej, bo jednak sporo było wiosny w grze tego kiedyś mocno przereklamowanego napastnika. W każdym razie w ataku Juve ciągle to on gra innym do tańca. Delort to już legenda Ligue 1. Po udanej wiośnie w Montpellier zasilił Niceę, która w dużej mierze dzięki jego golom i asystom jest tak wysoko w tabeli.
1. Leo MESSI (2)
Argentyna, FC Barcelona/Paris SG
2. Mohamed SALAH (1)
Egipt, Liverpool FC
3. Lautaro MARTINEZ (4)
Argentyna, Inter Mediolan
4. Sebastian HALLER (-)
WKS, WHU/Ajax Amsterdam
5. Duvan ZAPATA (6)
Kolumbia, Atalanta Bergamo
6. Luis SUAREZ (3)
Urugwaj, Atletico Madryt
7. Jonathan DAVID (-)
Kanada, Lille OSC
8. Michail ANTONIO (-)
Jamajka, WHU
9. Paulo DYBALA (10)
Argentyna, Juventus Turyn
10. Andy DELORT (-)
Algieria, HCS Montpellier/OGC Nice