Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN
Wtorek 8 czerwca to data ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. W tym tygodniu przygotowaliśmy dla Was szczególny numer, który jest po brzegi wypełniony tematyką EURO 2020 ze Skarbem Piłkarskim na czele! Polecamy się!
90 MINUT Z ŁUKASZEM FABIAŃSKIM. Małe marzenia wicemistrza Londynu
Bronić powinien Szczęsny, bo gra w lepszym klubie. Im częściej powtarza się jakiś nonsens, tym łatwiej w niego uwierzyć. Łukasz Fabiański nie zamierza jednak podobnych teorii komentować, nie odnosi się do nich w żaden sposób. Podobne rozważania zostawia kibicom. Znów jest tylko tym drugim, ale znów po kapitalnym sezonie w najlepszej i najtrudniejszej lidze świata i znów gotów stanowić wsparcie dla reprezentacji Polski.
ZBIGNIEW MUCHA
Porozmawiamy o twoim zdrowiu czy już nie warto?
O masz, trochę się przeraziłem, dlaczego tak poważnie zaczynamy? – pyta Fabiański.
Chodzi o to, czy wszystko już w porządku z kolanem?
Akurat rozmawiamy w trakcie zgrupowania w Opalenicy, na którym właściwie normalnie funkcjonuję. Nie ma bólu, nic nie jest uszkodzone, pojawiło się natomiast trochę płynu w kolanie i trzeba było pilnować, by szybko zniknął.
(…)
Tymczasem znów jesteś drugim. Po takim komunikacie czułeś złość czy przyjąłeś to na chłodno, bez emocji?
Wiadomo, że kwestia bycia bramkarzem podstawowym lub rezerwowym nigdy nie jest mi obojętna. Natomiast taki mam charakter, że to mnie motywuje, nastraja do rywalizacji, chcę być po prostu jeszcze lepszy. Także po to, by dyskusja czy powinienem być drugi, czy pierwszy nadal się toczyła. Moim zadaniem jest dostarczyć paliwa, pożywki do takich debat.
Bycie drugim pozwala zdjąć trochę presji?
Nie wiem, u mnie na pewno to nie występuje. Zawsze jestem w sposób maksymalny przygotowany do gry i rywalizacji. Jeśli bronię, muszę udowodnić, że na to zasłużyłem. Jeśli siedzę na ławce, chcę pokazać, że mogę być numerem 1.
Paulo Sousa osobiście poinformował cię o swojej decyzji?
Tak i nastąpiło to stosunkowo wcześnie, chyba miesiąc przed pierwszym zgrupowaniem. Wiadomo jakie są czasy, nie mogliśmy spotkać się osobiście, ale przy pomocy komunikatora porozmawialiśmy. Przekazał mi swoją decyzję, wiedziałem na czym stoję.
Może u Jerzego Brzęczka byłbyś dziś numerem 1?
Nie zastanawiałem się nad tym. Moja reprezentacyjna historia jest taka, że wciąż muszę coś udowadniać i dążyć do czegoś, ale przyłapałem się na tym, że sprawia mi to frajdę i mocno napędza.
Zaskoczyła cię zmiana na stanowisku selekcjonera?
Oczywiście, zresztą jak każdego kadrowicza. Ale minęło kilka miesięcy, zdążyliśmy się oswoić z nową sytuacją.
Nowy selekcjoner to także nowa taktyka. Dla bramkarza to trudna sytuacja, gdy zespół przechodzi z obrony czwórką na grę trzema środkowymi obrońcami?
Nie w taktyce rzecz, ale w sposobie bronienia. Chodzi o to, czy trener wymaga trzymania głębi, czy wysokiego pressingu, ponieważ wówczas bramkarz musi być przygotowany na to, że pewne sektory będą na boisku otwarte. Natomiast jeśli chodzi o samą zmianę taktyczną, teraz stosuje się przecież – uwaga: modne słowo – ustawienia hybrydowe, przejścia w trakcie meczu na odmienne sposoby gry. Często nawet przy dwójce stoperów defensywny pomocnik wchodził między nich, automatycznie więc pojawiało się przed bramkarzem trzech graczy.
Słyszałem teorię, że Wojciech Szczęsny lepiej gra nogami, lepiej rozgrywa piłkę z obrońcami, natomiast Łukasz Fabiański stosuje prostsze, charakterystyczne dla ligi angielskiej rozwiązania, wznawiając z reguły grę wyrzutem piłki…
To wszystko zależy nie od bramkarza, ale od trenera klubowego. Mój jest zwolennikiem akurat prostych środków. W Turynie preferują inne rozwiązania, do których Wojtek musi się dostosować. Chcąc pod tym względem nas porównywać, trzeba jednak patrzeć przez pryzmat reprezentacji, a nie klubów. A skoro tak, to jestem w stanie odnaleźć się również w grze nogami.
Jest też inna teoria, choć moim zdaniem naciągana, że bronić powinien ten, który na co dzień występuje w silniejszym klubie, czyli Szczęsny. Nikt z jej zwolenników nie porównuje jednak jakości obu lig. Nie mówiąc o tym, że wynik rozegranego wiosną meczu między West Hamem a Juventusem nie byłby taki oczywisty…
Być może. Ja w każdym razie nie zamierzam się w żaden sposób odnosić do tych teorii. Wydają mi się – oczywiście bez urazy – mocno kibicowskie. Trudno to wszystko porównywać. Zwolennicy i przeciwnicy tychże teorii znajdą mnóstwo argumentów. Zacznie się porównywanie obrońców, napastników drużyn przeciwnych. Kryterium przynależności klubowej jest więc ryzykowne, ja tej dyskusji w każdym razie nie podejmuję.
(…)
Wywiad został przeprowadzony 27 maja 2021
DOGRYWKA Z BARTOSZEM BERESZYŃSKIM. Nie lubię być w strefie komfortu
We Włoszech wyrobił sobie markę, cieszy się dużym szacunkiem w solidnym klubie Serie A. Jest w najlepszym dla piłkarza wieku. Wysoko zawiesza sobie poprzeczkę: na mistrzostwach Europy chce być jednym z filarów reprezentacji.
KONRAD WITKOWSKI
Ma pan za sobą najbardziej udany sezon w Italii?
Najrówniejszy i najbardziej kompletny – przyznaje Bartosz Bereszyński. – Moja pozycja w Sampdorii w minionym sezonie była niepodważalna. Kiedy mogłem grać, wybiegałem na boisko w podstawowym składzie. W kilku spotkaniach byłem kapitanem, cieszyłem się zaufaniem trenera Claudio Ranieriego. Szkoleniowiec zawsze był zadowolony z tego, jak realizowałem jego założenia. Czułem się w tym sezonie bardzo dobrze. Nie zaliczyłem dwóch czy trzech udanych miesięcy, lecz trzymałem poziom cały czas. Zdarzały się gorsze momenty, ale poniżej pewnego pułapu nie schodziłem.
Pierwszego gola w Serie A świętował pan w szczególny sposób?
Byłem szczęśliwy, że w końcu się udało, jednak specjalnego świętowania nie było. Następnego dnia zjadłem dobrą włoską pizzę i wypiłem kieliszek białego wina. Zdobycie pierwszej bramki bądź debiut należy jakoś uczcić, więc kupiłem dla całej drużyny coś drobnego do jedzenia. Jak to w szatni, delikatna szyderka musiała się pojawić. Koledzy śmiali się, że skoro ja strzeliłem, bez gola został już tylko bramkarz.
Czy rozegranie w sezonie 75 procent możliwych minut to optymalny wymiar przed turniejem?
Gdyby nie kontuzja, która wykluczyła mnie z kilku spotkań, minut byłoby jeszcze więcej. To były długie rozgrywki, ponadto dało się odczuć wyjątkowo krótką przerwę pomiędzy sezonami. Trzeba było nieustannie utrzymywać gotowość do wysiłku, tym bardziej w kontekście mistrzostw Europy. Pod względem motorycznym czuję się bardzo dobrze.
Jakie były pańskie pierwsze wrażenia z pracy pod okiem Paulo Sousy?
Mimo że wyniki meczów eliminacyjnych nie były najlepsze, czułem się zbudowany tym, co zobaczyłem. Każdy z nas dostrzegł sporo pozytywów, przekonał się, jak może wyglądać nasza gra, jeżeli poświęcimy więcej czasu na doszlifowanie taktyki. Podczas pierwszego zgrupowania było go bardzo mało. Przede wszystkim druga połowa na Wembley pokazała, że stać nas na grę jak równy z równym przeciwko topowym rywalom.
Z selekcjonerem porozumiewa się pan w języku włoskim?
To zależy od sytuacji. Trener generalnie mówi do nas po angielsku i czasami w trakcie treningu zwraca się do mnie w tym języku. Jednak w bezpośrednich rozmowach ze mną stara się używać włoskiego, ponieważ w nim czuje się swobodniej, łatwiej mu przekazywać zwłaszcza boiskowe wskazówki. Nie mam trudności ani z angielskim, ani z włoskim. Spokojnie rozmawiam w obu językach, więc nasza komunikacja stoi na niezłym poziomie.
W zespole narodowym jest pan wahadłowym czy bardziej półprawym stoperem?
Trener widzi mnie raczej jako jednego ze stoperów. W marcowych spotkaniach więcej minut rozegrałem na tej pozycji. Obecnie też trenuję w trójce. Mogę grać tu i tu, nie ma najmniejszego problemu. Natomiast rola półprawego stopera bardziej przypomina bok obrony i na tej pozycji czuję się najlepiej.
(…)
Jakie ma pan oczekiwania względem nadchodzącej imprezy?
Do każdego meczu powinniśmy podchodzić jak do osobnego wyzwania. Celem minimum jest oczywiście wyjście z grupy. Chciałbym zajść jak najdalej, do fajnego etapu turnieju, ale nie zakładam, że musimy dotrzeć do półfinału czy finału.
Lubi pan podróżować samolotami?
W trakcie Euro będziemy przemieszczać się dużymi samolotami, podróże będą przebiegać w komfortowych warunkach. Kiedyś miałem problem z lataniem. Bałem się, nawet bardzo. Przywykłem jednak, mam już za sobą mnóstwo godzin spędzonych na pokładzie. W samolocie praktycznie nigdy nie śpię. Najczęściej z kimś rozmawiam, oglądam film lub serial, ewentualnie słucham muzyki. Zdarza się, że poświęcam czas na zrobienie porządku ze zdjęciami w telefonie, bo przy dwójce dzieci jest ich bardzo dużo.
FAWORYCI EURO – HISZPANIA. Tajemniczy faworyt
Chyba nie ma drugiego finalisty Euro, w którym nie da się wytypować choćby jednego piłkarza mającego pewne miejsce w składzie. Przynajmniej tak było dwa tygodnie przed startem imprezy, bo rozegrany 4 czerwca mecz z Portugalią niektórym nieco wyjaśnił sytuację. Jednak po Luisie Enrique można spodziewać się wszystkiego i żadna jedenastka na mecz ze Szwecją nie będzie sensacją.
LESZEK ORŁOWSKI
W zespołach innych potentatów: Niemiec, Anglii, Francji, Włoch, wątpliwości dotyczą trzech, góra czterech pozycji. A u zdobywców tytułu z 2008 i 2012 trwa szalona zabawa selekcjonera w układanie klocków Lego.
Nikt nie chce 15
Już kadra powołana przez Lucho na turniej była pełna niespodzianek. Ekscentryczny w swych decyzjach selekcjoner nie skorzystał z prawa zabrania na imprezę 26 zawodników, ograniczył się do 24, uznając, że więcej nie jest mu potrzebnych, że dwaj dodatkowi zakłócaliby tylko proces treningowy, bo kogoś trzeba by było sadzać na trybunach podczas wewnętrznych gierek. Tłumaczył również, że dzięki temu będzie miał dwóch niezadowolonych w kadrze mniej. Wskutek jego decyzji dwa numery pozostały niezagospodarowane. Bardzo znaczące jest, że nikt z zawodników nie wziął 15. Z tym numerem grał w reprezentacji przez całe lata (choć ciśnie się tu na usta słowo: wieki) Sergio Ramos. Nie było podstaw, by zabierać go na tę imprezę, wszak w 2021 rozegrał wszystkiego pięć meczów z uwagi na ustawiczne kontuzje. Jednak w sumie jest już zdrów, kto inny pewnie włączyłby go do kadry, by drużyna miała lidera i kapitana przynajmniej w szatni, by ktoś robił atmosferę, a może i w końcu zagrał. Lucho jednak najwyraźniej uznał, że atmosfera robiona przez Sergio Ramosa mu nie odpowiada, a skoro jego wola zwycięstwa nie uchroniła zespołu przed klęskami na trzech kolejnych wielkich imprezach, to nie ma powodu, by teraz liczyć na to, że sama obecność SR coś pomoże. Na pewno nie zabierając go na turniej, selekcjoner chroni się przed rozpolitykowaniem szatni. W osobie stopera Realu miałby obok siebie jakiegoś alternatywnego selekcjonera, który na pewno posiadałby swoje zdanie w kwestii składu i taktyki i nie bał się go wyrażać. A po co mu ktoś taki? Jednak zawodnicy z szacunku dla legendy omijali szerokim łukiem numer 15, czym dali trenerowi do zrozumienia, że jednak woleliby, żeby SR znalazł się w Las Rosas. – Dziwnie jakoś jest bez Sergio na zgrupowaniu. Zawsze tu był – powiedział Koke.
W przypadkach innych pominiętych, a ostatnio istotnych zawodników, koledzy nie mieli takich skrupułów. Czwórkę nosił Inigo Martinez, do niedawna pewniak w kadrze, ale młody Pau Torres zdecydował się ją wziąć. Podobnie postąpił Marcos Llorente z numerem 6 hołubionym przez Sergio Canalesa.
Z naszego punktu widzenia nieobecność w kadrze stopera Athletiku nie ma większego znaczenia, natomiast brak pomocnika Betisu musi wpłynąć na styl gry La Roji. Był on bowiem głównym, obok Thiago, reprezentantem tiki-taki w kadrze Luisa Enrique. Gdy grał, styl zespołu siłą rzeczy definiował się w jej kierunku, drużyna koncentrowała się na posiadaniu piłki i starannym budowaniu akcji. Faktem jest, że Canales pod koniec sezonu wyglądał na bardzo zmęczonego, ale przecież gdyby selekcjoner chciał, mógł popracować nad postawieniem go na nogi. Najwyraźniej nie miał takiej potrzeby.
Brakuje też Iago Aspasa, najlepszego asystenta La Liga, napastnika totalnego. Z pewnością poza Gerardem Moreno żaden z hiszpańskich atakujących nie dorównywał mu w ostatnich miesiącach formą. Pominięcie Aspasa oznacza ni mniej ni więcej tylko rezygnację z systemu 1-4-4-2, do którego ten się znakomicie nadawał, w którym czuł się najlepiej, podobnie zresztą jak Moreno. Znów zastanawia, dlaczego Luis Enrique dobrowolnie pozbawił się wariantu z dwoma ruchliwymi, nadaktywnymi napastnikami, który to wariant stanowiłby interesującą i niepokojącą rywali alternatywę dla podstawowego grania, jakiekolwiek ono będzie, bo nawet po meczu z Portugalią nie da się tu postawić jakiejś mocnej tezy, choć wyjściowy system 1-4-3-3 wyglądał nieźle. Notabene, Moreno nie zmieścił się w nim w podstawowej jedenastce.
(…)
Mieszanie w kotle
Gdy opromieniona potrójną koroną (2008, 2010, 2012) reprezentacja Hiszpanii ruszała na mundial do Brazylii, oczekiwano od niej triumfu. Gdy jechała na ME do Francji, było podobnie. Nadzieje na sukces w rosyjskim mundialu w 2018, zrazu mocno rozbudzone przez nowego trenera Julena Lopeteguiego, zgasły, gdy kilka dni przed turniejem został pozbawiony pracy. Tym razem o tak wielkich oczekiwaniach w ogóle nie ma w Hiszpanii mowy. Wszyscy są po prostu bardzo ciekawi, co wyniknie z tego mieszania w kotle przez selekcjonera – w każdym meczu próbował innego składu, innych wariantów strategicznych. Nastroje dobrze ujął Koke, który w październiku powrócił do reprezentacji po dwuletniej przerwie i stał się jej wiodącą figurą. Stało się tak, notabene, dzięki temu, że Cholo Simeone przestawił zespół na granie bardziej ofensywne, w którym pomocnik lepiej się odnajdował i prezentował. – Mamy w składzie piłkarzy młodych i doświadczonych, z tego może wyniknąć coś pięknego. Prezentujemy jeden z najwyższych poziomów wśród reprezentacji. Chcemy być mistrzami. Ale nie odczuwamy presji takiej, jak kiedyś – podsumował Koke.
Jak powiedział komentator dwóch pierwszych meczów Hiszpanów na Euro w TVP, znawca futbolu hiszpańskiego i siatkówki, Jacek Laskowski, z hiszpańską piłką jest jak z polskim wolejbolem. Pod względem liczby zawodników prezentujących światowy poziom są to kraje zostawiające resztę świata daleko z tyłu, natomiast trudno wybrać podstawowy skład. Gdyby, załóżmy taką sytuację, po powołaniu 26-osobowych kadr na Euro nagle okazało się, że z jakiegoś powodu trzeba zrezygnować z wszystkich zawodników i wybrać nowe ekipy, wtedy Hiszpania ze swoim składem B byłaby zdecydowanym faworytem do złotego medalu (podobnie jak Polska w identycznej sytuacji do złota igrzysk olimpijskich w siatkówce). Natomiast patrząc na liderów takich zespołów jak Francja, Niemcy czy Anglia, trudno typować La Roję do końcowego triumfu.
By osiągnięcie go było możliwe, Luis Enrique musiałby okazać się czarodziejem. Musiałby nagle utrafić z optymalnym składem i taktyką. Bo z całą pewnością nie można powiedzieć, że w przemyślany sposób buduje zespół, dokładając coraz to nowe elementy. Wręcz przeciwnie – jego praca wygląda na zabawę klockami kilkulatka, który co chwila burzy to, co stworzył i zaczyna od nowa. Za jego kadencji w zespole narodowym wystąpiło ponad siedemdziesięciu zawodników, nigdy dwa razy nie zagrała taka sama ekipa. Pewnie ta karuzela z piłkarzami będzie trwała i na Euro. LE jest przeciwieństwem Del Bosque. Ten był nadmiernie konserwatywny, podczas finałów ME 2016 cztery razy wystawił taką samą jedenastkę, mimo że nie grała dobrze. Luis Enrique reprezentuje drugą skrajność. Po meczu z Portugalią dostał od dziennikarzy wiele pytań dotyczących kwestii personalnych. Na wszystkie odpowiadał: „może tak, a może nie” i trudno było zakładać, że stosuje zasłonę dymną. Raczej sam po prostu tydzień przed startem imprezy nie miał pojęcia, co zrobi.
FAWORYCI EURO – WŁOCHY. (Nie)czysty błękit
Łatwo zarazić się entuzjazmem i razem z tłumem krzyknąć: – Idą na mistrza. Ale, ale… Czy rzeczywiście Włosi mają podstawy, żeby tak wysoko mierzyć?
TOMASZ LIPIŃSKI
Roberto Mancini zabrał Italię z przystanku Na Peryferiach. Niemal dokładnie co do dnia – trzy lata temu w jego autobusie było pustawo. Mało kto chciał się wieźć z przegranymi po zapadłych dziurach, gdzie pobłądził poprzedni kierowca Gian Piero Ventura. To jego sprawka, że zamiast szykować się na mistrzostwa świata w Rosji, Błękitni pełnili rolę atrakcyjnego sparingpartnera dla uczestników tamtego turnieju i właśnie od tego swoją podróż zaczynał nowy selekcjoner. W krótkim czasie zmienił wszystko.
Mocni ze słabymi
Nastąpił efekt odbicia: z depresji do euforii, bez pośrednich etapów. Być może właśnie dlatego, że było tak źle, teraz wygląda tak dobrze. Nie podjął nawet jednej decyzji, która wywołałaby krytykę lub protesty, ale pozytywne zaskoczenie – już jak najbardziej. Wszystko się podobało, bo wszystko się sprawdziło: obdarzeni zaufaniem młodzi pokazali, że są dojrzali, gotowi i przydatni, starsi też umieli się odwdzięczyć. Drzwi do kadry stały otworem dla każdego i że nie był to tylko pusty slogan pokazały zawrotna, choć wypaczona przez kontuzje, kariera Nicolo Zaniolo z Romy, rekordy Fabio Quagliarelli z Sampdorii (najstarszy strzelec gola w historii) i Francesco Caputo z Sassuolo (najstarszy debiutant z golem), bramki wyróżniających się piłkarzy w Serie A, jak Riccardo Orsolini z Bolonii i Leonardo Pavoletti z Cagliari, których zasługi umiał docenić Mancini. Tą obfitą i urozmaiconą treścią napisał nowelę pod tytułem: Niepokonani. I to oczywiście podobało się najbardziej. Od 26 meczów Italia kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, z krótkim oddechem na jakiś remis. Nie ma w Europie drugiej takiej reprezentacji. Sama nigdy w historii nie pociągnęła passy tak długo.
Na pierwszy rzut oka robi wrażenie. Jednak po przyjrzeniu się szczegółom odnajdziemy w tym podobieństwa do wzoru wymyślonego przez Adama Nawałkę, który pozwolił naszej reprezentacji przesunąć się na nieprzyzwoicie wysokie miejsce w rankingu FIFA. Bo tak sprytnie dobierał rywali i zarazem tak skutecznie unikał kłopotliwych meczów towarzyskich, że szliśmy w górę. Dopiero mistrzostwa świata brutalnie nas zweryfikowały. Mancini nikogo nie dobierał ani nikogo nie unikał, sam kalendarz tak się ułożył, że rywale nie przyprawiali o drżenie łydek i obaw o wynik. Oczywiście chwała Italii, że nie zaliczyła wpadek, ale trudno brak porażek z Finlandią, Armenią, Grecją, Bułgarią czy Litwą uznać za nadzwyczajne osiągnięcie. Natomiast kiedy z rzadka przyszło zmierzyć się co najmniej z równymi sobie reprezentacjami jak Portugalia (0:0 i 0:1) czy Holandią (1:0 i 1:1) w Lidze Narodów lub Francją (1:3) w meczu towarzyskim pojawiały się trudności. Z obrońcami mistrzostwa Europy wiąże się ostatnia porażka datowana na 10 września 2018 roku.
Na przykładzie zmagań z Polską najłatwiej wykazać i docenić to, jaki Mancini wprowadził postęp. Za jego kadencji z nikim tak często Włosi nie grali. Trzy lata temu w Bolonii zwłaszcza w pierwszej połowie stanowili blade tło dla biało-czerwonych debiutanta Jerzego Brzęczka i swoją grą wprawili kibiców w konsternację. Kompromitacją zakończył się eksperyment z powrotem do kadry Mario Balotellego. Z dwóch wyjazdów do Chorzowa i Gdańska wrócili z czystymi kontami i czterema punktami, by w Reggio Emilia wpędzić nas w kompleksy, pokazując futbol ofensywny, nowoczesny i przyjemny dla oka.
Chiellini mówi pas
Siłą Italii zawsze była defensywa. Systemowo nic się nie zmieniło. W 31 meczach Manciniego straciła tylko 14 goli, aż w 19 zachowała czyste konto. Jednak gdyby z tego muru wyjąć cegiełka po cegiełce i każdej z nich przyjrzeć się osobno przez pryzmat tylko ostatniego sezonu, to już tak różowo nie będzie.
Gianluigi Donnarumma sam na siebie ściągnął czarne chmury. Dał się namówić menedżerowi Mino Raioli na rozwód z Milanem i to w momencie, kiedy w końcu wywalczył szansę pokazania się w Lidze Mistrzów, a klub, któremu tyle zawdzięczał, stanął na nogi. Sportowo jego wybór w ogóle się nie bronił. Myślał tylko o pieniądzach. Przez media został przechrzczony na Dollarumma, bo zarabiał 5 milionów euro, nie przyjął propozycji podwyżki do 8, oczekując 12. Wobec powyższego z powszechnie lubianej postaci stał się pazernym indywiduum, któremu trudno życzyć wszystkiego dobrego. Każde jego potknięcie na Euro zostanie wykorzystane przeciwko niemu. Ba, spotęgowane. Wyciągnie mu się, że niepewna sytuacja kontraktowa i poszukiwania nowego klubu negatywnie wpływają na jego koncentrację. Lepszy jednak nawet taki Donnarumma niż jego ewentualnie zmiennicy Salvatore Sirigu z Torino i Alex Meret z Napoli. Na żadnej pozycji nie ma takiej dysproporcji między pewniakiem do podstawowego składu a rezerwowymi.
Alessandro Bastoni to jedyny z obrońców, dla którego ten sezon był w pełni udany. Generalnie Włosi oddali w klubach pole cudzoziemcom. W Interze Słowakowi Milanowi Skriniarowi i Holendrowi Stefanowi de Vrijowi. W Milanie Duńczykowi Simonowi Kjaerowi i Anglikowi Fikayo Tomoriemu, w Atalancie Argentyńczykowi Cristianowi Romero. Kontuzje rozbiły turyńską ścianę złożoną z Giorgio Chielliniego i Leonardo Bonucciego. Pierwszy coraz głośniej i częściej wspomina o zakończeniu kariery i trzeba być przygotowanym na to, że na Euro rozegra swój ostatni mecz w karierze. Drugi pałeczkę lidera przekazał Holendrowi Mathijsowi de Ligtowi i bardziej został zapamiętany z dowodzenia poza boiskiem niż na nim. Jeśli centrum defensywy straciło na sile, co powiedzieć o bokach? Alessandro Florenzi niby odżył w Paris SG po pobycie w Valencii, ale w końcówce sezonu wiele zrobił, żeby zmazać początkowe dobre wrażenie. Z nim na prawej stronie rywalizuje Giovanni di Lorenzo z Napoli, który jeszcze stoi przed poważnym międzynarodowym sprawdzianem.
U Tomasa Tuchela poprawiła się sytuacja wielu piłkarzy Chelsea, których pomijał Frank Lampard, ale akurat w przypadku Emersona Palmieriego nic się nie zmieniało. Jak był, tak został rezerwowym i to takim wciśniętym w najciemniejszy kąt ławki. W zakończonym sezonie więcej minut spędził na boisku w koszulce reprezentacji Włoch: 497 w 7 meczach niż w Premier League i Lidze Mistrzów razem wziętych w klubowej: 306 w 8 spotkaniach. Nieco poprawił przebieg w krajowych pucharach (485 minut), lecz to ciągle było nieprzyzwoicie skromnie. Jeśli nie on, to w roli lewego obrońcy wystąpi (przesuniecie tam Bastoniego jest możliwe, ale raczej niepraktykowane przez Manciniego), Leonardo Spinazzola z Romy, który co się rozpędzi, to wyhamują go kontuzje, jego prawdziwe utrapienie.
(…)