Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN
Wtorek, 31 sierpnia, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Co znajdziecie w środku?
WYWIAD TYGODNIA Z CEZARYM KULESZĄ. Mam grubą skórę
Przejął stery w Polskim Związku Piłki Nożnej w newralgicznym momencie. W najbliższych dniach reprezentacja rozegra trzy mecze w kwalifikacjach mistrzostw świata. W przypadku dobrych rezultatów zyska czas na spokojną pracę na początku kadencji, w przypadku złych – może na dzień dobry znaleźć się w defensywie. Nie tylko jednak o drużynie narodowej „PN” rozmawiała z Cezarym Kuleszą.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI, PRZEMYSŁAW PAWLAK
W Białymstoku nie ma na pana mocnych, wygląda na to, że również w polskim futbolu sytuacja jest podobna.
W piłce działam od kilkunastu lat, byłem prezesem Jagiellonii, funkcjonowałem w zarządzie PZPN, a także radzie nadzorczej Ekstraklasy. A propos, pozwólcie, że wyjaśnię od razu jedną sprawę. W zeszłym tygodniu zbyłem akcje Jagi. Tego wymaga statut PZPN – prezes nie może sprawować żadnej funkcji ani posiadać udziałów w klubie. Czyli moja aktywność w Jagiellonii została wyzerowana. Miałem na to trzydzieści dni, udało się temat zamknąć w siedem. Inna sprawa, że już od pewnego czasu nie wiedziałem, co dzieje się w klubie, z nikim nie rozmawiałem. Nawet niewiele meczów w tym sezonie widziałem, choć ten z Cracovią akurat oglądałem – mówi Kulesza. – Wracając do meritum, zapracowałem na określoną pozycję w piłce, ale nie sam. Tak było w klubie, identycznie będzie w federacji – zamierzam zebrać zespół ludzi, którzy wiedzą i doświadczeniem wesprą mnie w realizacji określonych projektów. Efekty przyjdą, potrzebuję jednak czasu.
Prosimy nie kokietować, wygrał pan wybory zdecydowanie. To nie jest powód do wstydu.
Nie jest. Można to odbierać jako demonstrację pewnej siły. Ważniejsze jest jednak coś innego – otrzymałem bardzo duży kredyt zaufania od delegatów na zjazd PZPN. Nie mogę ich zawieść.
Co z delegatami, którzy oddali głosy na Marka Koźmińskiego – również mogą liczyć na pana przychylność?
Jesteśmy już po wyborach, to dobry czas na nowy początek. Każdy ma czystą kartę, także te osoby, które na sali wyborczej poparły Marka. Niektórzy ludzie mu bliscy w trakcie kampanii znaleźli się w gronie moich najbliższych współpracowników w zarządzie PZPN, ale oczywiście nie wszyscy prezesi wojewódzkich ZPN zasiedli w tym gremium. To nie ma jednak znaczenia, do tych prezesów również wykonałem telefony, zaprosiłem ich na najbliższe mecze reprezentacji Polski, zapewniłem, że liczę na udaną współpracę. Przyjęli to bardzo dobrze, na meczach też się pojawią. Na przykład Andrzej Padewski zadeklarował, że wybierze się z delegacją PZPN do San Marino.
A Mirosław Malinowski z województwa świętokrzyskiego oraz Ryszard Kołtun z Małopolski?
Z Mirkiem rozmawialiśmy, do pana Kołtuna nie dzwoniłem – nie posiadam nawet numeru telefonu, a na zjeździe go nie było. Wymieniłem jednak kilka zdań z jego wiceprezesem.
Na czym polegał pana sukces wyborczy? Na zjeździe wystąpieniem raczej nikogo pan do siebie nie przekonał, nie znalazło się w nim miejsce na merytorykę.
Każdy z delegatów otrzymał mój program wyborczy długo przed wyborami. Odwiedzając ludzi w regionach, nierzadko wymienialiśmy poglądy na jego temat. Nie było potrzeby wychodzić na mównicę i powtarzać tego, co delegaci już wiedzieli. Ponadto każdy z kandydatów miał dziesięć minut na wystąpienie, to jednak trochę za mało czasu, aby dokładnie omówić każdy punkt programu wyborczego. A poza wszystkim, nie był to mój pierwszy zjazd PZPN, wiem jak to wygląda od środka, po pewnym czasie ludzie są już znudzeni długimi wypowiedziami.
(…)
Wyznaczył pan Paulo Sousie minimalną liczbę punktów, którą powinien zdobyć zespół we wrześniowych meczach?
Apetyt mam na dziewięć, podobnie jest w przypadku selekcjonera. Konkretnej liczby jednak nie wskazałem. Z doświadczenia z Jagiellonii wiem, że trener nie zawsze na wszystko ma wpływ, że jest uzależniony od zawodników.
Rozmawiał pan już z Robertem Lewandowskim?
Pierwszą rozmowę z Robertem, także z pozostałymi zawodnikami, zaplanowałem w trakcie zgrupowania przed meczami. Zresztą, z Robertem się znamy. W swoim czasie starałem się zwerbować go do Jagiellonii.
(…)
Odnosimy wrażenie, być może niesłuszne, że stara się pan dystansować od kadry Sousy. Dlatego, że Portugalczyk nie został wybrany przez pana?
Paulo Sousy nie wskazałem na selekcjonera, wybrał go prezes Zbigniew Boniek i jedynie poinformował zarząd PZPN o swojej decyzji, a my ją zaakceptowaliśmy. Jednak teraz to mój trener, z którym będę blisko współpracował. Nie dystansuję się, po prostu wychodzę z założenia, że trener wie, co robi. I na pewno to nie jest czas, aby skreślać Portugalczyka, przeciwnie – selekcjoner ma moje pełne wsparcie.
A gdyby to pan wybrał Sousę, po przegranym Euro nadal byłby selekcjonerem?
Tak, bo skoro bym go wybrał, pozwoliłbym mu skończyć to, co zaczął.
Czyli można powiedzieć, że Portugalczyk będzie prowadził na pewno drużynę narodową do finiszu kwalifikacji mundialu?
Taki ma kontrakt. W głowie mi się nie mieściło, a takie sugestie padały, aby zmienić szkoleniowca przed wrześniowymi meczami. To by nic nie dało. Na tej samej zasadzie należy potraktować spotkania październikowe. Tyle że w ogóle nie ma sensu zakładać w tym momencie porażki, dajmy trenerowi i drużynie wyjść na boisko. Ja w nich wierzę.
Podoba się panu, że selekcjoner rzadko bywa w Polsce, rzadko odwiedza ekstraklasowe stadiony?
Nie czytałem jeszcze kontraktu selekcjonera, nie wiem czy ten temat jest w umowie poruszony.
Zapewne nie jest, skoro do Polski zagląda niezbyt często.
Selekcjoner ma sztab ludzi, trenerów – także Polaków, którzy regularnie oglądają mecze potencjalnych kadrowiczów. Natomiast dobrze by było, żeby sam selekcjoner też utrzymywał stały kontakt z reprezentantami. Spotkałem się z trenerem na jednym z meczów Legii Warszawa w europejskich pucharach jeszcze przed wyborami w PZPN, nie jest więc tak, że trener w Polsce na meczach w ogóle nie bywa.
Można zakładać, że prędzej czy później wskaże pan selekcjonera – będzie to jednoosobowa decyzja prezesa?
Nie zastanawiałem się nad tym i dopóki nie będzie zachodziła taka potrzeba, dopóty nie zamierzam zaprzątać tym sobie głowy.
Jak to przebiegało w Jagiellonii?
Wybierałem dwóch, trzech szkoleniowców i przedstawiłem ich kandydatury radzie nadzorczej klubu. Ale z sugestią, który z nich jest najbardziej odpowiednią osobą, bo na co dzień to ja miałem pracować z danym trenerem, a nie rada nadzorcza. Schemat ewentualnego wyboru nowego selekcjonera w stosownym czasie omówimy z zarządem PZPN, to nie jest najpilniejszy temat. Natomiast wskazaniem trenera reprezentacji Polski żyje całe środowisko piłkarskie i nie tylko, dlatego coś w tym jest, że im mniejsze grono omawia kandydatury, tym być może lepiej. Przecież nie może być tak, że nie zdążymy skończyć posiedzenia zarządu federacji, a już cała Polska wie, kto będzie selekcjonerem.
(…)
Rozpoczął pan już audyt w PZPN?
Nic nie wiem na temat żadnego audytu. Nie wiem, skąd biorą się takie informacje. Słyszałem też, że nowym trenerem reprezentacji będzie Stanisław Czerczesow. Cóż, dowiedziałem się o tym z mediów.
A zamierza pan audyt przeprowadzić?
Oczywiście, że przejrzymy wszystkie dokumenty, jednak nie na zasadzie sprawdzania, a uzupełniania wiadomości. Jako prezes PZPN muszę przecież znać wysokość wynagrodzeń pracowników czy stanowiska przez nich zajmowane. To są podstawowe, elementarne rzeczy potrzebne do codziennego funkcjonowania każdemu prezesowi. To samo dotyczy umów z firmami zewnętrznymi.
(…)
Po czwartkowym posiedzeniu zarządu PZPN poznamy nowego sekretarza generalnego?
Możliwe. Mam kilka pomysłów na to stanowisko. Gdybym posiadał jednego kandydata, powiedziałbym wprost o kogo chodzi. Obecnie na mojej liście są cztery nazwiska. Na pewno w czwartek urzędowanie kończy obecny sekretarz generalny, Maciej Sawicki.
Logicznym byłoby, aby nowy sekretarz wszedł do związku już w piątek.
I taki też jest plan.
Jak pan sobie wyobraża pracę sekretarza generalnego w związku?
To jest osoba, która będzie zarządzała całą administracją federacji, na piłce nie musi znać się rewelacyjnie. Ważne, żeby posiadała umiejętności menadżerskie. No i prezes nie musi znać języka angielskiego, sekretarza generalnego to nie dotyczy.
Zamierza pan pobierać wynagrodzenie za pracę na rzecz PZPN?
O tym zdecyduje zarząd federacji. Ja nie muszę w federacji zarabiać, nie przyszedłem do PZPN po pieniądze.
Zarząd, który składa się z pana ludzi…
…ale daję im wolną rękę w tym temacie. Dotychczas w ogóle nie rozmawialiśmy o mojej pensji.
(…)
W CZWARTEK Z ALBANIĄ, W NIEDZIELĘ Z SAN MARINO. Tylko szóstka
Po przegranych finałach mistrzostw Europy reprezentacja Polski wznawia kwalifikacje mundialu. W tym tygodniu zagra z Albanią w Warszawie i San Marino na wyjeździe. Plan minimum to sześć punktów. Plan maksimum, prócz kompletu oczek, zakłada dodatkowo efektowne zwycięstwa i styl będący dobrym prognostykiem przed starciem z Anglią.
ZBIGNIEW MUCHA
Parasol nad Paulo Sousą pora zwijać. Solidnie przepracowane pół roku powinno pozwolić Portugalczykowi dokonać już rzetelnej selekcji. Czy jednak przepracował je faktycznie solidnie, przekonamy się wkrótce. Zmieniając taktykę, skomplikował sobie zadanie na własne życzenie i już na starcie. Potknął się mocno, lecz nie przewrócił. W każdym razie, w nowym ustawieniu drużyna narodowa nie grała dotąd ani lepiej, ani gorzej niż w tak zwanym klasycznym (rzekomo demode…), czyli z czwórką w obronie. Zaczęła za to tracić więcej goli. Tak czy owak – w tym tygodniu liczy się tylko komplet sześciu punktów, a ósmego września nikt się nie obrazi na remis z wicemistrzami Europy, Anglikami. Wygrana pozostaje mimo wszystko w sferze marzeń.
Powołana przez Sousę kadra świadczy o jednym – zbyt mocno i głęboko selekcjoner nie szukał, ponieważ jej gros tworzy oczywiście zestaw nazwisk znanych już z operacji Euro. Pojawiło się co prawda kilku nowych graczy, ale ich nominacje mają różne przyczyny. Wniosek z tego płynie następujący: albo Sousa jest zadowolony z piłkarzy, których miał na Euro, albo lepszych nie widzi.
Status quo w defensywie?
Ślepy i głuchy jednak nie pozostaje. Stąd właśnie powołanie będącego w rewelacyjnej formie Adama Buksy, wielkiego nieobecnego na Euro – Sebastiana Szymańskiego, i młodziutkiego Nikoli Zalewskiego – by czym prędzej zagospodarować go na potrzeby reprezentacji Polski, nie Włoch. Nie należy się raczej spodziewać, że młodzian dostanie szanse w trzech najbliższych meczach o punkty eliminacji MŚ, lecz pierwszy krok warto zapewne uczynić, choćby po to, by pokazać zawodnikowi, że Polska go widzi i ma wobec niego plany. Ryzyko niewielkie, a korzyści w przyszłości mogą być znaczne.
Najpierw jednak o nieobecnych, zwłaszcza tych, którzy byli na Euro. A zatem nie ma Łukasza Fabiańskiego (zastąpił go Bartłomiej Drągowski), który postanowił zakończyć reprezentacyjną karierę. Można tylko żałować, że nie został doceniony należycie, kiedy w tej kadrze był i życzyć, by został doceniony jak trzeba wkrótce, czyli efektownym meczem pożegnalnym.
(…)
Generalnie zestaw powołanych obrońców jest właściwie identyczny jak na Euro, co samo w sobie musi zaskakiwać, bo defensywa była największą bolączką – szwankowało zgranie, ale również mnożyły się indywidualne pomyłki. Jeśli Sousa nadal będzie brnąć w ustawienie Bartosza Bereszyńskiego w trzyosobowym bloku stoperów, może to oczywiście zdać egzamin z Albanią i San Marino, natomiast z Anglią może zakończyć się klęską – ergo: na dłuższą metę jest nonsensem. Bereszyński rozegrał solidny mecz z Milanem na otwarcie sezonu Serie A, ale ustawiony jako prawy obrońca w czteroosobowym bloku. Może oczywiście grać również jako wahadłowy, natomiast sporadycznie w klubie wykorzystywany jest jako obrońca pół-prawy.
Puste wahadła
Fundamentalną sprawą pozostaje zatem znalezienie graczy wahadłowych, kluczowych w taktyce preferowanej przez Sousę. W Polsce takich brakuje.
– Nie ma wahadłowych, a skrzydłowi to są? Zawsze możemy szukać braków. Mamy najlepszego napastnika świata i spróbujmy to wykorzystać – twierdzi Wichniarek. – Sousa będzie kontynuował taktykę z trzema obrońcami i słusznie, bo to taktyka, która daje sporo możliwości. Spójrzcie na Raków. Nawet już bez Piątkowskiego w pięciu pucharowych meczach nie stracił gola. Ale są oni nauczeni tej gry przez Marka Papszuna i tego samego musi nauczyć Sousa kadrowiczów. Ten system trzeba zrozumieć. Piłkarze muszą chcieć go zaakceptować i wdrożyć. Nie może być tłumaczenia, że „my źle się w nim czujemy”. Zgadzam się z Portugalczykiem, gdy mówi, że braki w zrozumieniu nowego schematu gry wynikają z naleciałości. To problem szerszy, problem braku taktycznego wyszkolenia piłkarzy.
Wśród pomocników nie ma Przemysława Płachety, któremu Euro kompletnie się nie udało. Ale przecież on nie mógł aspirować do miana wahadłowego, podobnie jak nie może tego czynić Kamil Jóźwiak, formalnie jednak skrzydłowy. Podczas finałów ME miejsce na lewej flance wywalczył Tymoteusz Puchacz. Można było mieć już wówczas do niego szereg zastrzeżeń, tymczasem jego obecna forma jest właściwie zagadką, skoro nie widzieliśmy go w Bundeslidze w trzech pierwszych kolejkach w barwach Unionu. Na jego stronie alternatywą jest oczywiście Maciej Rybus. Pytanie co z prawą flanką? Selekcjoner zdaje się nie być przekonany do Bereszyńskiego bądź Tomasza Kędziory w roli wahadłowego. Nie powołuje Roberta Gumnego oraz Karola Fili (solidne występy, także na wahadle, w Strasbourgu), ale niezmiennie ufa Przemysławowi Frankowskiemu. Akurat ten przypadek jest całkiem ciekawy. Frankowski okrężną drogą dotarł do poważnego futbolu. W Lens grywa po kilkanaście, kilkadziesiąt minut (w niedzielę w wyjściowym składzie), ma trudnego konkurenta w osobie Jonathana Claussa (najwyższa średnia not w „L’Equipe” w całej Ligue 1 za poprzedni sezon), ale już zaliczył dwie asysty. Rok gry na tym poziomie może dać mu więcej niż kilka lat w Ekstraklasie lub MLS. Kto wie czy ciekawą alternatywą na wahadle nie okaże się wspomniany Kamiński.
(…)
90 MINUT Z JAKUBEM KAMIŃSKIM. Weź siódemkę i pociągnij ten zespół
Kiedy ostatnie powołania wysyłał Jerzy Brzęczek, otrzymał nominację, lecz z udziału w zgrupowaniu wykluczyła go kontuzja. Paulo Sousa pierwotnie nie widział Jakuba Kamińskiego w drużynie – zdaniem wielu byłby największym nieobecnym w reprezentacji Polski na wrześniowe mecze eliminacji mistrzostw świata. W minioną niedzielę pojawiła się jednak szansa, że 19-letni skrzydłowy Lecha Poznań zostanie dołączony do kadry przez Portugalczyka.
KONRAD WITKOWSKI
Czy wychodzi pan z założenia, że wychowanek powinien opuszczać Lecha, mając w dorobku trofeum?
To rozwiązanie idealne, ale trudne do realizacji – mówi Kamiński. – Żeby tak było, Lech musiałby właściwie co sezon sięgać po mistrzostwo. Priorytetem jest rozwój zawodnika, a w naszej lidze, po osiągnięciu pewnego pułapu, już nie da się robić postępów.
Jak reaguje pan na informacje o ofertach, coraz to wyższych, składanych przez zagraniczne kluby?
Podchodzę do tematu spokojnie, chociaż takie doniesienia wywołują pewną ekscytację. Skoro pojawiają się oferty, znaczy, że dobrze wykonuję swoją pracę i zachodnie kluby to dostrzegają. Kiedy ktoś przedstawia ciekawy projekt, warto nad nim usiąść, zastanowić się, rozważyć plusy i minusy. Składa się na to wiele czynników. Jeśli o mnie chodzi, jestem gotowy, żeby zrobić kolejny krok w karierze.
Pierwsze skojarzenie z rozgrywkami 2020-21?
Liga Europy. Mimo że zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie, to była świetna przygoda. Zapracowaliśmy na nią i nikt nam tego nie zabierze. Dostaliśmy się do fazy grupowej w efektowny sposób, prezentując grę, jakiej dawno nie pokazywał żaden polski zespół na arenie międzynarodowej. Możemy być z tego dumni.
Co pan czuł, oglądając cały mecz w Lizbonie z perspektywy ławki rezerwowych?
Zagrać na Benfice to byłaby piękna sprawa, ale musiałem zadowolić się samym pobytem na stadionie. Wracałem wówczas po kontuzji, byłem gotowy, żeby wystąpić. Nie czułem żalu z tego powodu, przynajmniej grałem w pierwszym meczu przeciwko portugalskiemu zespołowi.
Był pan jednym z kilku zawodników, którzy po zwolnieniu publicznie podziękowali Dariuszowi Żurawiowi.
Nie będę ukrywał, że trener Żuraw jest dla mnie jak piłkarski ojciec: postawił na mnie, dał szansę gry w Ekstraklasie, pozwolił zadebiutować w pierwszej drużynie. Za to zawsze będę mu wdzięczny. Miałem tylko 17 lat, a od tamtej pory cały czas byłem blisko podstawowego składu. W premierowym sezonie występowałem na boku obrony, potem na skrzydle, prezentowałem dobry poziom, chyba odpłaciłem za zaufanie. Trener wiedział, że może na mnie liczyć. Pod jego wodzą pokazałem się szerszej publiczności, ma duży udział w tym, że dzisiaj nie jestem postacią anonimową.
Jak trener Maciej Skorża przekształcił waszą codzienną pracę?
Każdy szkoleniowiec wprowadza do szatni swoje zasady, u nas także pewne rzeczy zmieniły się względem tego, co było za trenera Żurawia. Pozytywnie przyjęliśmy te reguły, dzięki czemu mamy bardzo dobrą atmosferę w zespole. Wszyscy bez wyjątku jesteśmy skoncentrowani na osiągnięciu celu i jeżeli dalej będziemy pracować tak, jak do tej pory, na koniec sezonu możemy mieć powody do radości.
Przed sezonem zmienił pan numer. Czy za wyborem siódemki kryje się jakaś historia?
Często grywałem z siódemką, czy to w juniorach Lecha, czy w kadrach młodzieżowych. Poprzednio ten numer należał do Kamila Jóźwiaka. Kiedy odchodził do Derby County, powiedział: Kamyk, weź siódemkę i pociągnij ten zespół. Kamil zaczął z nami ubiegły sezon, więc jeszcze nie mogłem zmienić numeru. Przejąłem go, gdy tylko nadarzyła się okazja.
Ale to nie numer na koszulce jest źródłem pańskiej dyspozycji w początkowej fazie sezonu.
Kluczowe było to, że… poleciałem na wakacje. Przed poprzednim sezonem przerwa była krótka, trzeba było gonić, nadrabiać stracony czas. To był bardzo intensywny okres, ze względu na europejskie puchary graliśmy co trzy dni. Dopiero teraz mogłem oczyścić głowę, aby później w pełni skupić się na nadchodzących wyzwaniach.
(…)
TRZYLATKA RONALDO W JUVENTUSIE. Czcze strzelanie
Dla dużych dzieci była to bajka bez happy endu, dla wszystkich pozostałych interes, z którego należało wycisnąć więcej, ale na pewno nikt nie poczuł się stratny. Po trzech latach, rok przed końcem kontraktu, Cristiano Ronaldo powiedział „grazzie” Juventusowi.
TOMASZ LIPIŃSKI
Zostawił list pożegnalny z wszystkimi grzecznościowymi i zwyczajowymi formułkami, napisany w urzędowym stylu. Poza błędami ortograficznymi w absolutnie elementarnych słowach, typu grazie, nie dodał nic od siebie i od serca. Bo nie o uczucia w tym związku i jego zakończeniu chodziło. Przyjechał wykonać kolejną i prawdopodobnie ostatnią misję specjalną jako lepszy od Bonda agent CR7, choć bardziej wyglądało to na kaprys powiększenia swojego królestwa. Władca Cristiano zdobył Portugalię, Anglię, Hiszpanię i przyszła mu ochota na podbicie Italii. I podbił. Tyle że Włochom zależało na tym, żeby z nim zdobyć Europę. I nie zdobyli.
Pokaz siły
Ocena jego gry w Juventusie wzbudzała emocje i wzbudzać będzie. Spolaryzowała środowisko eksperckie i kibicowskie. Jedni uznają, że forma przerosła treść i bez niego można było dopisać do historii klubu dwa mistrzostwa, dwa superpuchary i jeden puchar, a może nawet ciut więcej. Drudzy upierają się i mają na to argumenty, że dzięki niemu Juventus dostał turbo doładowania, wykonał skok w inną przestrzeń, wylądował na Marsie. Oczywiście bardziej ewidentne tego efekty zniwelował, a na niektórych polach wyzerował COVID-19, mimo tego sukcesu wizerunkowego klubu nie sposób nie docenić.
W 2018 roku Juventus ośmielił się wyciągnąć rękę po tego, o którym kibice nawet nie śnili, bo gdyby śnili, to nie chcieliby się obudzić. Rzeczywistość wprawiła ich w cudowne osłupienie. Co innego podkupić krajowej konkurencji Wojciecha Szczęsnego, Miralema Pjanicia czy Gonzalo Higuaina, a co innego złożyć akceptowalną propozycję światowej ikonie, absolutnej gwieździe, urodzonemu i nienasyconemu zwycięzcy, futbolowemu Benjaminowi Buttonowi. Jednocześnie był to bardziej pokaz siły Starej Damy pod kierunkiem Andrei Agnellego niż determinacji w dążeniu do upragnionego celu. Bierzemy Ronaldo, bo nas na niego stać – poszedł w świat sygnał z Turynu. Nie mamy już kompleksów wobec nikogo, nie czujemy się biedniejsi, jesteśmy europejskim potentatem. Turyńskie imperium wróciło z całą mocą i już zaraz miało to udowodnić także na boisku.
W oczekiwaniu na wyniki sportowe wszystkie słupki momentalnie wystrzeliły w górę. Wzrosły wpływu z biletów i dni meczowych, bo sprowadzeniem Ronaldo bez trudu dało się uzasadnić 30-procentową podwyżkę cen wejściówek i karnetów. Z reklamodawcami i sponsorami rozmawiało się inaczej. Taki Adidas podniósł ofertę z 23 do 51 milionów euro. Wiedział, co czyni. Liczba sprzedanych koszulek w porównaniu do ery przed Ronaldo podwoiła się. Szaleństwo ogarnęło klubowe media społecznościowe. Z 40 milionów followersów w czerwcu 2018 roku zrobiło się 113 w sierpniu tego roku. Liczba kibiców deklarujących sympatię do bianconerich wzrosła w tym samym okresie z 385 milionów do 545. To wszystko wymierne sukcesy, których osiągnięcie bez CR7 nie byłoby możliwe.
Wyłom w murze
W dniu pożegnania rachunek wystawiony przez Ronaldo wyniósł 305 milionów euro. Tyle poszło na transfer z Realu Madryt i trzyletnie uposażenie gwiazdy. A Ligi Mistrzów jak nie było, tak nie ma. Chcecie wprawić w zły humor każdego zatwardziałego juventino, zobaczyć błyskawice albo dzikie szaleństwo niczym u Golluma z „Władcy Pierścienia” w oczach Agnellego, Pavla Nedveda i całej klubowej wierchuszki, zapytajcie o najważniejszy z pucharów. Od 1996 roku Juventus czyni starania, żeby go podnieść. Częściej bywało daleko, kilka razy całkiem blisko, ale jednak zawsze ktoś inny chwytał za uszy trofeum. Ronaldo wydawał się idealnym przewodnikiem w labiryncie, z którego Stara Dama nie znajdowała wyjścia. Od 2006 roku w mundurze Realu Madryt rozstrzelał przeciwników, których spotkał na drodze w Champions League na 120 sposobów i zgarnął 5 pucharów. W tym samym czasie cały Juventus pokusił się tylko o 102 gole i nie wygrał niczego. Na górę usypaną przez CR7 można by wtoczyć pucharowe gole strzelone przez siedmiu najskuteczniejszych piłkarzy Juve w historii: Alessandro del Piero, Davida Trezegueta, Michela Platiniego, Paolo Rossiego, Nedveda i Higuaina, a jeszcze kilku brakowałoby do szczytu.
Najbliżej było za pierwszym podejściem. Źle zaczął, bo od czerwonej kartki w Walencji, jeden gol po fazie grupowej nadal dawał powody do obaw, ale przecież CR7 najlepszy stawał się wtedy, kiedy stawka szła w górę i inni wymiękali. Oszołomiony krytyką po porażce 0:2 w Madrycie z Atletico, odwinął się hat-trickiem w rewanżu. Tego Juventusowi było trzeba, pękał z dumy. Po takim zwycięstwie, z takim solistą droga do finału wydawała się usłana różami. Tulipany z Amsterdamu wprawdzie nie miały kolców, ale śmiertelnie zraniły Stara Damę. Ajax dwumecz wygrał, co nie wpłynęło na super ego uzbrojonego w dwa gole Portugalczyka, który tchórzy znalazł we własnej szatni. Niejako podpisał się pod wypowiedzeniem dla Massimiliano Allegriego.
Za rok do rehabilitacji nie doszło. Zespołowo było gorzej, indywidualnie znów miał alibi. Juventus nie przeprawił się przez 1/8, mimo jego dwóch goli z Olympiquem Lyon. Za to w tym roku posypało się na całej linii. Porto zatrzymało rodaka, a mistrz Italii traconymi golami ośmieszył się sam. Do rangi symbolu urosło zdjęcie przedstawiające bramkę z dogrywki rewanżu w Turynie, na którym niezłomny CR7 ze strachu przed lecącą piłką zrobił wyłom w murze.
(…)
SPIS TREŚCI
4. WYWIAD TYGODNIA Z PREZESEM PZPN, CEZARYM KULESZĄ
8. REPREZENTACJA POLSKI WZNAWIA GRĘ O MUNDIAL
11. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
12. ALBANIA I SAN MARINO – RYWALE BIAŁO-CZERWONYCH
14. DZIELNY RAKÓW PRZEGRAŁ W GANDAWIE
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. SUKCES MISTRZA POLSKI, LEGIA WARSZAWA W LIDZE EUROPY!
18. 90 MINUT Z JAKUBEM KAMIŃSKIM
20. MASZYNA Z ST MARY’S STADIUM
22. WYSPIARKIE KLIMATY MICHAŁA ZACHODNEGO
24. WŁOSZCZYZNA TOMASZA LIPIŃSKIEGO – ROZWÓD RONALDO Z JUVENTUSEM
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. W CO GRA FLORENTINO PEREZ?
30. ANGEL CORREA, CZYLI STARA-NOWA STRZELBA ATLETICO
32. PEREŁKI Z BUNDESLIGI
35. CZAS ELIMINACJI MISTRZOSTW ŚWIATA
36. NOWE ROZDANIE W NORWEGII
48. WP W „PN”: GROSICKI O SOUSIE I POGONI SZCZECIN
50. PIŁKA W TV
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: MIDDLESBROUGH 2005-06