Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN
Wtorek, 7 września, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jak zawsze znajdziecie u nas mnóstwo świetnych treści!
POLSKA PO MECZACH Z ALBANIĄ I SAN MARINO. Powrót do przeszłości
Sześć punktów – taki był cel minimum postawiony przed reprezentacją Polski na wrześniowe mecze w eliminacjach mistrzostw świata. Plan został wykonany. Pora na bonus.
JAROMIR KRUK Z SAN MARINO
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Od ostatniego meczu w finałach mistrzostw Europy sporo się wydarzyło w polskim futbolu. Mamy nowego prezesa federacji, Łukasz Fabiański postanowił zakończyć reprezentacyjną karierę, a Paulo Sousa dostał latem trzy propozycje objęcia drużyn klubowych. Portugalczyk chce jednak wypełnić kontrakt z PZPN, choć robi to najmniejszym nakładem sił. Przyleciał do kraju dopiero w piątek 27 sierpnia, czyli trzy dni przed rozpoczęciem zgrupowania, choć dzień wcześniej Legia Warszawa grała rewanżowy mecz IV rundy eliminacji Ligi Europy ze Slavią Praga. Selekcjonera na nim nie było…
ŁATANIE DZIUR
Od pierwszych godzin zgrupowania Sousa miał poważne problemy kadrowe. Z powodu kłopotów zdrowotnych Portugalczyk nie mógł skorzystać z powołanych Kacpra Kozłowskiego, Krzysztofa Piątka, Mateusza Klicha, Dawida Kownackiego i Sebastiana Szymańskiego. Pierwotnie selekcjoner w miejsce pięciu zawodników powołał dwóch – Jakuba Kamińskiego i Kamila Piątkowskiego, którzy mieli jechać na zgrupowanie reprezentacji Polski U-21. Na liście kontuzjowanych było trzech piłkarzy ze środka pola, ale Sousa na pierwszej konferencji prasowej tłumaczył: – Mamy dobrą wizję, jeśli chodzi o środek pola. Chcemy przygotować zawodników do gry przede wszystkim w meczu z Anglią, nie zapominając oczywiście o dwóch pierwszych spotkaniach.
Z reprezentacją cały czas przebywa Piotr Zieliński, ale pomocnik Napoli od początku był brany pod uwagę tylko na mecz z Anglią. Wśród zdrowych zawodników, którzy mogli wystąpić jako środkowi pomocnicy byli tylko: Grzegorz Krychowiak, Karol Linetty oraz Jakub Moder. Dopiero po kilku godzinach od konferencji prasowej Sousa postanowił zaprosić dodatkowo na zgrupowanie Damiana Szymańskiego i Bartosza Slisza…
Co ciekawe, obaj musieli do siebie błyskawicznie przekonać selekcjonera, ponieważ na czwartkowe spotkanie z Albanią znaleźli się w kadrze meczowej. Na trybuny zostali odesłani Zieliński, co było wcześniej zaplanowane, a także Nicola Zalewski, czyli nastolatek z Romy, który błysnął w okresie przygotowawczym i Sousa postanowił powołać go na pierwszą reprezentację. Pierwszymi treningami młodzieżowiec chyba selekcjonera nie oczarował. Zadebiutował za to z San Marino i potrzebował 24 minut, aby zaliczyć pierwszą asystę.
(…)
MNIEJ NIŻ PIĘĆ GOLI
Wynik z Albanią był zdecydowanie lepszy niż gra i można było odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się o kilka miesięcy i czasu rządów Jerzego Brzęczka. Wtedy też wyniki się zgadzały, ale od patrzenia na grę biało-czerwonych bolały zęby. Z Albanią oddaliśmy cztery celne strzały i wszystkie wylądowały w bramce rywali – to mówi samo za siebie.
W każdym razie Polacy polecieli w sobotę na piąty mecz w eliminacjach MŚ 2022 w roli wicelidera grupy. Rywal najłatwiejszy z możliwych – San Marino, czyli drużyna, z którą przed niedzielą mierzyliśmy się osiem razy i za każdym razem wygrywaliśmy, tracąc przy tym tylko jednego gola. – Mówiłem chłopakom, że wstydem będzie, jeśli stracimy bramkę z takim rywalem. I czuję wstyd – powiedział po spotkaniu w 2013 roku Artur Boruc, który strzegł polskiej bramki w wygranym meczu 5:1 z Sanmaryńczykami.
28 kwietnia 2004 reprezentacja San Marino wygrała jedyny oficjalny mecz w historii, towarzysko z Liechtensteinem 1:0. W eliminacjach mistrzostw świata i mistrzostw Europy piłkarze z maleńkiej republiki zanotowali zaledwie trzy remisy i wszyscy w kraju przyzwyczaili się do roli autsajdera. Porządkowych na stadionie w Serravalle ekscytował trening reprezentacji Polski, rzecz jasna największą uwagę przykuwał Lewandowski. Miejscowi obserwatorzy z dumą podkreślali, że to właśnie przeciwko San Marino Lewy strzelił premierową bramkę w drużynie narodowej.
– Byłem na tym spotkaniu, ale dopiero parę lat później zwróciłem uwagę na osobę Lewandowskiego. Czytałem, że interesowały się nim włoskie kluby. Borussia Dortmund je uprzedziła, a Polak robi spektakularną karierę. Dziś Serie A na niego nie stać, no może Juventus, ale wasz kapitan nie ma potrzeby odchodzić z Bayernu – uważa Fabio, który od czasu do czasu pracuje na San Marino Stadium otwartym w 1969 roku. Jako kibic Bolonii zachwyca się Łukaszem Skorupskim i zastanawia, dlaczego ostatnio częściej błędy popełnia Wojciech Szczęsny, golkiper Juventusu. Nikt nie oczekuje sukcesów od tutejszej reprezentacji, która oficjalne mecze zaczęła rozgrywać w 1990 roku. Zdarzyło się jej przegrać w 2006 u siebie z Niemcami 0:13, czy 2009 w Kielcach z Polską 0:10, ale nie robiono z tego tragedii. Na San Marino Stadium za to z dumą pokazują postument, który przypomina, że odbywały się tu finały mistrzostw Europy U-21 2019. W Serravalle grały zespoły Rumunii, Chorwacji, Francji i Anglii. To był owoc znakomitej współpracy z włoską federacją i wspaniała promocja republiki San Marino.
Mały kraj jest enklawą Italii, tak jak Watykan, czy też Lesotho dla Republiki Południowej Afryki. Miejscowi jednak szczycą się tym, że już w IX wieku uniezależnili się od Włochów, a w 1291 roku niepodległość San Marino uznało Państwo Kościelne. Potem różnie się toczyły losy republiki, traciła suwerenność, odzyskiwała, a jej sukcesem był Kongres Wiedeński z 1815 roku, kiedy europejskie kraje, wzorem Francji, uznały jej prawa. Ostatnia okupacja San Marino miała miejsce w 1944 roku. Po tym jak wykorzystali je Niemcy, wkroczyli tu alianci. Po drugiej wojnie światowej doszło do poważnych spięć z Włochami, nawet utarczek zbrojnych.
W 2002 roku San Marino przystąpiło do Unii Europejskiej, a członkiem piłkarskich organizacji FIFA i UEFA było już znacznie wcześniej, bo od 1988 roku. Sport, a szczególnie piłka nożna to symbole suwerenności turystycznie atrakcyjnego kraju. Wielu kibiców San Marino do dziś bolą słowa Thomasa Muellera, który lekceważąco wypowiedział się na temat sensu gry takich reprezentacji w eliminacjach wielkich imprez. Niemiec nie ma tu dobrych notowań.
– Lewandowski to inna półka, inna klasa. On zawsze okazuje szacunek dla przeciwnika – uważa Fabio, który pojawił się na niedzielnym meczu. Już wcześniej mówił, że za sukces uzna porażkę z Polską różnicą mniejszą niż pięciu goli… Bo dla San Marino najważniejsza jest sama gra.
(…)
CZEKAJĄC NA WYSPIARZY. Anglia po resecie
Gdy mówi się, że na sukcesie należy budować, to Gareth Southgate zaczął po mistrzostwach Europy od burzenia wrażenia, że Anglia już jest światową potęgą i droga na mundial w Katarze sama się przed nią otwiera. Dlatego jego zespół jest jeszcze groźniejszy.
MICHAŁ ZACHODNY
Dziennikarz Łączy Nas Piłka
Wchodząc do ośrodka St George’s Park piłkarze nie mogli przegapić całej ściany z zawieszonymi listami, kolorowankami i zdjęciami. Przekaz był jasny, kibice w ten sposób wyrażali wdzięczność za to, czego reprezentacja Anglii dokonała na Wembley w finale mistrzostw Europy. Jednak Southgate robił wszystko, by nieco ponad 50 dni po porażce z Włochami ta ściana była jedynym związkiem z turniejem, bo jego kadra ma otworzyć nowy rozdział.
Bo jemu się ufa
Oczywiście wielu zmian nie będzie, bo być nie mogło. Do finału dotarła drużyna młoda, pełna nadziei i utalentowanych zawodników. Jeśli Southgate’owi czyniono w kolejnych tygodniach jakikolwiek zarzut – a były to naprawdę wyjątki – to w kontekście tego, że nie wykorzystał w pełni ofensywnego potencjału reprezentacji.
W porównaniu do kadry z Euro 2020 tych korekt nie było w ubiegłym tygodniu zbyt wiele: Ben Chilwell stracił miejsce w Chelsea, więc i drużynie narodowej się nie przyda na jednej z najlepiej obsadzonych pozycji. Bena White’a wykluczyła z udziału we wrześniowym zgrupowaniu choroba, Marcus Rashford i Phil Foden są kontuzjowani. Zamiast Masona Greenwooda do ataku wybrał Patricka Bamforda i nawet ta decyzja nie spotkała się z niezrozumieniem lub krytyką. Southgate’owi generalnie się w Anglii ufa.
Zapracował sobie na takie podejście mistrzostwami: najpierw tymi świata, następnie Europy. Wbrew pozorom te dwie drużyny różniło znacznie więcej niż kilkanaście nazwisk na listach powołanych. W ostatnim turnieju Anglicy pokazali, jak bardzo rozwinęli się jako reprezentacja: zmieniając ustawienie, kontrolując spotkania przez posiadanie piłki, sprawnie kontrując, jak i wyprowadzając ataki pozycyjne. Nawet ta wiara Southgate’a w jakość młodości – niepotwierdzona nerwami Saki, Rashforda i Sancho w finałowych rzutach karnych – daje kolejne powody, by sądzić, że wreszcie tamtejsza reprezentacja rozwija się na równi z futbolem klubowym, wykorzystując potęgę Premier League i to, jak mocno postawiono na tworzenie akademii. Southgate był jedną z twarzy angielskiego systemu szkolenia pod hasłem „DNA”. Nic dziwnego, że pozostaje najlepszym kierownikiem dla tej wycieczki – i federacja upierała się, że nim będzie nawet jeśli Anglia odpadłaby po spotkaniu 1/8 finału z Niemcami.
Na pewno Anglia startuje do jesiennej części eliminacji mistrzostw świata w komfortowej sytuacji. Finałowa trauma niewiele zmienia: dziewięć punktów zdobytych w marcu postawiło zespół ponad rywalami w grupie eliminacyjnej, a sposób w jaki wygrywał nie pozostawił innym złudzeń. Tamta Anglia grała na zwolnionych obrotach, z piłkarzami wycieńczonymi zimowym natężeniem ligowych spotkań, ale po prostu zwyciężając. – Wiemy, że trzy kolejne wygrane sprawią, że będziemy w fantastycznej pozycji i bardzo bliscy awansu na mistrzostwa świata. I tak zaczynamy wrześniowe zgrupowanie: mówiąc sobie, że trzeba utrzymać skupienie. Chcemy z roku na rok stawać się mocniejsi, co widać już po mundialu w Rosji i finale Euro. Kolejnym celem jest nawet lepsza pozycja w Katarze, ale najpierw trzeba się tam zakwalifikować. W tej grupie mamy właściwą mentalność i musimy to przełożyć na właściwą grę – zapowiadał Harry Kane.
Dwie twarze
Anglia nie przegrała ostatnich 50 meczów eliminacyjnych i nic dziwnego, bo moc tej drużyny widać nawet w takich spotkaniach, jak z Węgrami. Przede wszystkim zespół Southgate’a musiał dźwignąć ten mecz mentalnie, gdy już na rozgrzewce jego piłkarze poczuli wrogość 60 tysięcy fanów, a w trakcie meczu ona się tylko nasilała. Policzono, że w stronę Raheema Sterlinga poleciało 27 kubków z piwem, gdy skrzydłowy celebrował strzelonego gola. Rozmontowywanie gospodarzy w Budapeszcie trwało do drugiej połowy, przed przerwą najgroźniejszą okazję stworzył wspomniany Kane, ale też po drużynie widać, że nie potrzebuje wielu słów, by mocniej zareagować. Talent skupiony w podstawowej jedenastce i na ławce rezerwowych oznacza, że wystarczy z rywalami z niższej półki grę przyspieszyć, by wymiany podań się zazębiły. Jack Grealish wymienił się piłką i pozycjami z Masonem Mountem, a z piątego metra akcję wykończył Sterling – to było tak proste i szybkie, że nawet przyzwoicie zorganizowana obrona Węgrów była bez szans.
Później poszło już łatwiej, także przez pomoc błędów Petera Gulacsiego. Jednak gra drużyny Southgate’a po prostu wyglądała dobrze – jakby był to klub. Zresztą taka jest też koncepcja selekcjonera, by zbudować poczucie ponad podziałami, które dawniej definiowały niepowodzenia złotych podobno pokoleń, które nic wielkiego nie osiągnęły – jedni byli z Londynu, inni z Manchesteru, jeszcze niżej znajdowali się ci z Liverpoolu. Teraz świetne relacje wyrażane są wspólnymi stanowiskami w ważnych społecznie sprawach, wsparciem dla słabszych i, co najważniejsze, płynnością w grze.
– Cały wieczór odpowiednio wykorzystywaliśmy piłkę. Pierwsze dwa gole to przecież efekt odbiorów i kontr. Może nawet nie było tak wielkiej różnicy między połowami, poza tym, że rywale bardziej się otworzyli. Ale to my sprawiliśmy, że potencjalnie trudne spotkanie wyglądało dla nas na bardzo komfortowe. Wykonywaliśmy właściwe podania, utrzymywaliśmy się przy piłce tak długo, by oni się wreszcie zmęczyli – mówił Southgate. I na to również trzeba być w meczach z Anglią przygotowanym. A o tym, jak poukładany jest ten zespół i jak mocny jest konkretnymi ogniwami świadczą nie tylko gole liderów, lecz również fakt, że z Kalvinem Phillipsem w składzie – to już 16 spotkań – Anglia straciła tylko jednego gola z gry.
(…)
90 MINUT Z YAWEM YEBOAHEM. Fotka z Messim
Po spektakularnym trafieniu z Górnikiem Łęczna, porównywanym do pięknych goli Jay-Jaya Okochy bądź Leo Messiego, zrobiło się głośno o graczu Wisły Kraków. Ghańczyka, który kiedyś występował w juniorskiej drużynie Manchesteru City docenił też selekcjoner drużyny narodowej i powołał na spotkania eliminacji MŚ z Etiopią i RPA.
JAROMIR KRUK
Bramka wyjątkowej urody zdobyta w meczu z Górnikiem Łęczna wpłynęła na twoją popularność?
Zauważyłem, że wzbudzam znacznie większe zainteresowanie – mówi Yaw Yeboah. – O strzelaniu takich goli marzy każdy, a gdy w Łęcznej piłka wylądowała w siatce poczułem się jak Leo Messi, Neymar albo Kylian Mbappe, czyli piłkarz ze światowego topu. Słyszałem też, że porównano mnie do mistrza dryblingu z Nigerii, Okochy, legendy afrykańskiego futbolu. To wszystko jest dla mnie niezwykle miłe, ale przez to, że zacznę udzielać więcej wywiadów nie zmienię się. Zawsze wychodzę na boisko by pomóc drużynie w odniesieniu zwycięstwa i cieszyć się grą. W Łęcznej wyszła mi superakcja i fajnie byłoby coś takiego powtórzyć.
To był najpiękniejszy gol w twojej karierze?
Jeśli chodzi o profesjonalną piłkę to na pewno. Bramkę doceniono nie tylko w Polsce, bo pokazywano ją w różnych telewizjach na całym świecie. Zrobiłem sobie dobrą promocję, a przy okazji też polskiej Ekstraklasie, którą uważam za wymagającą i ciekawą ligę.
Jak się znalazłeś w Wiśle?
Dobiegł końca mój kontrakt z Numancią. Po okresie spędzonym w drugiej lidze hiszpańskiej pragnąłem zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej w jakimś kraju. Mój agent poinformował mnie, że pojawiły się oferty z trzech różnych miejsc z Polski. Postanowiłem więc poczytać sobie o historii tych klubów i nie musiałem się długo zastanawiać. Wisła grała o wysokie cele, także w europejskich pucharach i ma swoje ambicje. To duży klub z pięknego miasta mający wspaniałych kibiców. Kiedyś spróbował tu swych sił Kalu Uche, skrzydłowy z Nigerii i został ulubieńcem fanów. Jego przykład działał na mnie budująco. Z Wisły mnóstwo zawodników trafia do reprezentacji swoich krajów, więc uznałem, że są ciekawe perspektywy. Klub na pewno organizacyjnie nie odbiega od tych z Francji, Hiszpanii i Holandii, gdzie grałem. Mamy świetny stadion, mnóstwo kibiców za sobą, w drużynie panuje kapitalna organizacja. Nie mam powodów do narzekań, tym bardziej że w pięknym Krakowie czuję się jak w domu.
Możesz zostać nowym Kalu Uche?
Słyszałem wcześniej o tym zawodniku i wiem, że jestem do niego porównywany. Nie przeszkadza mi to. W wolnej chwili obejrzałem sobie gole i akcje Nigeryjczyka i zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Liczę, że napiszę też swoją historię i z Wisłą zagram w Europie. Tam jest miejsce Białej Gwiazdy, która już za długo czeka na powrót do międzynarodowej rywalizacji. My, piłkarze mamy zapewnione znakomite warunki pod każdym względem i naprawdę nie można mieć kompleksów. Obiekt Wisły Kraków ma swój urok, a jak jest wypełniony i słychać doping kibiców, to chce się pokazać coś ekstra, dać ludziom powody do radości.
Kuba Błaszczykowski jest dla ciebie bardziej kolegą z drużyny czy szefem?
Uwielbiam Kubę za jego osobowość, charakter, podejście do innych ludzi. On chce pomagać młodszym kolegom, robi wszystko byśmy czuli się jak najlepiej. Nie przesadzę, jak powiem, że to najważniejsza osoba dla mnie w Polsce, dzięki niemu szybko u was się zaaklimatyzowałem. Jego uśmiech każdego dnia pomaga wszystkim w szatni, wspólnie czerpiemy radość z piłki, treningów, meczów. Topowy gość, który wiele w futbolu zdziałał, był przecież gwiazdą Borussii Dortmund i Bundesligi. Takie postacie jak Kuba robią świetną wizytówkę Ekstraklasie. Czytając o waszej lidze, przeglądając różne portale byłem lekko zaskoczony liczbą wspaniałych stadionów. Wiem, że Polska współorganizowała finały Euro 2012, ale nie wiedziałem, że macie tak świetną infrastrukturę w wielu ośrodkach, nie tylko najwyższej ligi. Na pięknie przygotowanych płytach piłka daje większą przyjemność, ale sama Ekstraklasa nie należy do łatwych. Pierwszy sezon poświęciłem na adaptację, zapoznanie się z polskimi realiami, kulturą. Już dużo wiem i uważam, że powinienem prezentować się coraz lepiej.
Koledzy z Wisły wiedzą, że masz w CV Manchester City?
Na pewno. Partnerem akademii, w której trenowałem i grałem jest Manchester City. Polecono mnie do słynnego klubu z Anglii i pojechałem tam jako reprezentant Ghany juniorów. To był piękny czas, ale też wielki przeskok dla mnie. Trenowałem często z drużyną seniorów. Yaya Toure, Sergio Aguero, Vincent Kompany, Raheem Sterling, Mario Balotelli, Emmanuel Adebayor dużo mi pomogli, traktowali jak młodszego kumpla. Sławy motywowały mnie do treningów, cieszyłem się z każdych zajęć, zespół Manchesteru City był dla mnie jak rodzina. Bardzo się tam rozwinąłem, ale nie udało mi się przebić do pierwszego zespołu. Po mundialu U-20 w Nowej Zelandii trafiłem do francuskiego Lille, gdzie przeszedłem kolejną porządną szkołę futbolu.
(…)
Masz coś wspólnego z Anthony Yeboahem, gwiazdą takich klubów jak Eintracht Frankfurt, Leeds United, Hamburger SV?
Tylko nazwisko, choć pisano, że jest moim tatą, wujkiem… Dementuję to, ale szanuję Anthony’ego Yeboaha, zasłużonego piłkarza dla reprezentacji Ghany. On był wicemistrzem Afryki, królem strzelców Bundesligi, gwiazdą światowego futbolu. Jestem dumny, że noszę takie nazwisko. Jestem na bieżąco z tym co się dzieje w piłce, interesuje mnie też historia futbolu, także afrykańskiego. Ostatnio po moim trafieniu z Górnikiem Łęczna oglądałem akcje Jay-Jaya Okochy i zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Technika, szybkość, on miał to wszystko na najwyższym poziomie i stawiałbym go w jednym szeregu z artystami pokroju Diego Maradony i Leo Messiego. Okocha to symbol klasy i możliwości afrykańskiej piłki.
Ty miałeś przyjemność spotkać Messiego.
Skorzystałem z faktu, że Argentyna miała zgrupowanie na obiektach Manchesteru City i trenowała zaraz po mojej drugiej drużynie. Messi okazał się miłym człowiekiem, pozował do fotki ze mną i zamienił parę zdań. To cały czas stanowi dla mnie bodziec, tym bardziej że było mi dane obejrzeć zajęcia z udziałem Leo, a jego lewa noga to istna magia. On jest geniuszem. Bardzo ucieszyłem się ze zwycięstwa Argentyny w Copa America w tym roku. Kibicowałem Messiemu, uważam go za najlepszego piłkarza wszech czasów. Może zmierzę się z nim na mundialu w Katarze w przyszłym roku, marzenia się przecież spełniają.
OKNO JAKIEGO NIE BYŁO? Jest lato, musi być gorąco
Ostatni dzień okna transferowego w Europie nie przyniósł mocnego trzęsienia ziemi, poza niewielkimi wstrząsami głównie w Hiszpanii. Nie musiał – to co wydarzyło się w ciągu całego lata, a nade wszystko w sierpniu, kibice zapamiętają na długo. Kluby zmienili Leo Messi i Cristiano Ronaldo, dwaj najlepsi piłkarze świata XXI wieku. Pytanie, czy były to transfery od siebie niezależne, czy też Portugalczyk musiał coś zrobić, by nie dać o sobie zapomnieć.
ZBIGNIEW MUCHA
Rywalizacja obu panów trwa od kilkunastu lat. Niby jak wszyscy grają w piłkę, ale oni w inną – złotą mianowicie. Nagroda „France Football” zamieniła się w wyścig dwóch facetów. Argentyńczyk ma sześć błyszczących kul, Portugalczyk – pięć. Ale za to jeden triumf więcej w Lidze Mistrzów. Przejście Messiego do PSG zelektryzowało świat, usunęło wszystko i wszystkich w cień. Nawet pozostałe transfery Katarczyków przestały się liczyć, choć może zdarzyć się tak, że to nie Messi, ale na przykład Achraf Hakimi bądź Georginio Wijnaldum będą wartościowszymi wzmocnieniami, że być może tych piłkarzy paryżanom bardziej brakowało.
Anglia ponad wszystko
Niemniej lądowanie kosmity w Parku Książąt spotęgowało szanse PSG na triumf w Champions League, a samego kosmitę postawiło w uprzywilejowanej sytuacji w grze o Złotą Piłkę, a zatem o tron – o miano najlepszego w XXI wieku, jeśli założyć, że równie wielu zwolenników miał CR7. Powstrzymać Argentyńczyka mógł zatem tylko jego wielki rywal, niepewny przecież tego, jak ostatecznie potoczą się losy Kyliana Mbappe. Ronaldo musiał rozejrzeć się za klubem, który zwiększy jego szanse na LM i Złotą Piłkę. Kierunek obrał słuszny – Manchester. Być może rozsądniejsze byłoby dołączenie do City, niemniej – tak się wydaje – presja jaka wytworzyła się na Ronaldo pchnęła go z powrotem do czerwonej części miasta. Cristiano postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Juventus – w jego ocenie – nie rokował, Juve nie może być pewne nawet odzyskania prymatu we Włoszech, a co dopiero w Europie.
Bo sytuacja wygląda dziś tak, że jest PSG, jest Premier League i długo, długo nic. Angielskie kluby tego lata wydały na pilkarzy około miliarda funtów. Manchester United na Jadona Sancho i Ronaldo wysupłał sto milionów euro, Chelsea więcej dała tylko za samego Romelu Lukaku, z kolei Manchester City ustanowił nowy, wyspiarki rekord, płacą prawie 120 mln za Jacka Grealisha. Transakcje rzędu 20-30 milionów są na porządku dziennym, a to przecież niemal górna granica w Hiszpanii, Niemczech czy we Włoszech, przekraczalna sporadycznie i nieznacznie.
W Italii ciekawie jednak wyglądają wzmocnienia Milanu. Wypożyczenia Alessandro Florenziego, Brahima Diaza, pozyskanie za symboliczną kwotę Oliviera Girouda, poważne transfery Sandro Tonaliego, Mike’a Maignana oraz Fikayo Tomoriego powinny robić wrażenie. Pod tym względem mediolańczyków przebija chyba tylko Roma, gdzie na pierwszy plan wybijają się angielskie transfery Rui Patricio i znakomicie rozpoczynającego sezon Tammy’ego Abrahama – tegorocznego włoskiego rekordzisty.
Hiszpanie borykają się z wyraźnym kryzysem, w Niemczech wcale pod tym względem nie jest lepiej. To znaczy kluby są zdrowsze, ale również dokładnie oglądają każdego centa. Wiele z nich latem nie wydało nawet miliona euro, a są takie – choćby Bochum czy Hoffenhiem – gdzie po stronie wydatków widnieje zero. Nawet wielki Bayern zdawał się być nieco uśpiony, jakby nie w zgodzie w hasłem „FC Bayern kauft, die Liga kaputt!”. Nie byłby jednak do końca sobą, gdyby nie rozkupił najgroźniejszego rywala do mistrzostwa, czyli RB Lipsk. Nie dość, że podebrał mu trenera Juliana Nagelsmanna, to jeszcze – kosztem prawie 60 mln – zabrał czołowego obrońcę Dayota Upamecano i pomocnika Marcela Sabitzera.
Pandemia, jaka pandemia?
Lutowy raport FIFA dotyczący transferów na świecie jasno dowodził, że pandemia wywołana koronawirusem mocno spowolniła piłkarską gospodarkę. Kluby zaczęły ostrożnie rachować pieniądze. Wydano – wówczas – połowę mniej środków na nowych graczy niż przed rokiem. Zresztą szczyt jeśli chodzi o liczbę przeprowadzonych transakcji przypadł na rok 2019 (czyli jeszcze przed pandemią) – wówczas dokonano ponad 18 tysięcy transakcji, czyli prawie dwa razy więcej niż w 2011 roku. Kiedy pandemia została nieco spacyfikowana, kibice wrócili na trybuny, znów ruszyła lawina i wszystko zdaje się wracać do normy. Według już najnowszych doniesień FIFA, w ostatniej dekadzie aktywność wszystkich klubów piłkarskich została wyceniona na blisko 50 miliardów dolarów. Na tym polu przoduje Europa, zaś w pierwszej trzydziestce najmocniej zaangażowanych jest aż 12 klubów angielskich! Owa trzydziestka wygenerowała obroty na poziomie ok. 23 miliardów dolarów, czyli prawie połowę całej krążącej po piłkarskim świecie gotówki, a FIFA wyliczyła wszystko na podstawie aktywności ponad 8 tysięcy klubów działających na wielkim, futbolowym targu. Dziesięć lat temu zaledwie 9 klubów decydowało się na wydatki rzędu 50 mln dolarów. W 2020 roku ta liczba się potroiła.
Kilka miesięcy temu było głośno o powstaniu Superligi, o buncie wielkich klubów europejskich. Prowodyrami całego zamieszania miały być hiszpańskie basiory – Real Madryt i Barcelona. Kluby, którym wciąż mało. Które licytując na rynkach transferowych popadły w kłopoty finansowe (zwłaszcza Barca) i w powstaniu Superligi, za którą miały pójść wielkie pieniądze od sponsorów i telewizji upatrywały szansy wyjścia z kryzysowej sytuacji. Takie zakusy nie wszytkim się podobały.
Z Niemiec nieustannie napływają głosy oburzenia nierówną finansową walką. Mówi o tym Karl-Heinz Rummenigge, mówią inni. Nie tak dawno Max Eberl, dyrektor sportowy Borussii Moenchengladbach, nie mogąc znaleźć srodków na przedłużenie umowy z Matthiasem Ginterem dowodził jak niemoralne jest to, co czynią kluby dofinasowywane przez oligarchów lub szejków, którzy za nic mają pandemię, których żadne ograniczenia nie dotyczą. W lutym dyrektor sportowy Bundesligi, Christian Seifert, wyłuszczał: – Brutalna prawda jest taka, że kilka z tych tak zwanych superklubów to w rzeczywistości słabo zarządzane maszyny, które w ciągu dekady niesamowitego wzrostu nie były w stanie zbliżyć się do zrównoważonego modelu biznesowego… W końcu spalą te pieniądze, tak jak te, które spalili w ciągu ostatnich kilku lat – dodawał nawiązując do pomysłodawców Superligi.
Superliga ostatecznie nie powstała, ale wielcy doszli do wniosku, że nic tak dobrze nie zrobi biznesowi jak rozruszanie rynku transferowego.
(…)
SPIS TREŚCI:
4. TEMAT TYGODNIA: POLSKA PO ALBANII I SAN MARINO, A PRZED ANGLIĄ
9. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
10. PIĘKNA, WYRACHOWANA, MOCNA I RADOSNA – TAKA DZIŚ JEST REPREZENTACJA ALBIONU
12. 90 MINUT Z YAWEM YEBOAHEM
14. KIEDY ASYSTENT CHCE WIĘCEJ
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. PROFESJONALIZACJA ZAPLECZA
18. NAJLEPSI LATEM W EKSTRAKLASIE
19. SKARB PIŁKARSKI „LIGI W EUROPIE 2021-22″
20. OKNO JAKIEGO DAWNO NIE BYŁO
23. POLSKA LEGIA CUDZOZIEMSKA
26. PREMIER LEAGUE
30. LIGUE 1
34. PRIMERA DIVISION
38. BUNDESLIGA
42. SERIE A
51. NAJLEPSI W SIERPNIU W EUROPIE
52. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI O FENOMENIE FERGUSONA
54. ZMIANY W BAYERNIE I BVB
56. ELIMINACJE MŚ
58. KORESPONDENCJA Z OSTRAWY I BRATYSŁAWY
60. GRAŁA 1., 2., 3. LIGA…
63. NAJLEPSI LATEM W 1. ORAZ 2. LIDZE
64. WP W „PN”: WSPOMNIENIE KAZIMIERZA DEYNY
66. PIŁKA W TV
67. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
68. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: EINTRACHT FRANKFURT 1979-80