Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN
Wtorek, 5 października, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jak zawsze przygotowaliśmy dla Was mnóstwo znakomitych treści.
LEGIA WARSZAWA – LEICESTER CITY 1:0, CZYLI ILE DZIELI NAS OD ELITY? Pułapka na Lisy
W drugim meczu fazy grupowej Ligi Europy mistrz Polski zasłużenie pokonał mocną ekipę z Premier League. Teoretycznie nie miało prawa się to zdarzyć, ale Czesław Michniewicz wiedział, co mówi, gdy twierdził, że pieniądze nie grają.
ZBIGNIEW MUCHA
Mecz z Lisami toczył się o grupowe punkty i sporą kasę – dla Legii istotną, dla rywali w ogóle – ale w czwartek przy Łazienkowskiej mieliśmy okazję przekonać się, ile tak naprawdę brakuje nam do futbolu w najlepszym klubowym wydaniu.
Bo Leicester City to marka. Klub, który na dobre dołączył do czołówki angielskiej ligi. Trudno dziś rzecz jasna mówić o Big 6, skoro uformowała się wyraźna Big 4 – z Manchesterem City, Manchesterem United, Chelsea i Liverpoolem, lecz jej bezpośrednie zaplecze stanowią kluby pokroju Spurs czy właśnie Leicester. Przypadek Lisów przypomina nieco losy Piasta Gliwice. Awans do Ekstraklasy w sezonie 2011-12 i już rok później czwarte miejsce w Polsce. Dwie słabsze edycje i wicemistrzostwo. Znów dwie gorsze i mistrzostwo! Piast, kilka lat temu lekceważony, dziś jest realną siłą, nawet jeśli zdarza mu się sinusoida notowań wynikająca przede wszystkim z ekonomii, czyli konieczności sprzedaży czołowych graczy.
Leicester po awansie z Championship potrzebowało jednego sezonu na okrzepnięcie w PL i w kolejnym sensacyjnie sięgnęło po tytuł. Potem klub kręcił się wokół środka tabeli, by dwa ostatnie sezony kończyć na piątej pozycji, a więc tuż za Wielką Czwórką. Porównywanie klasy piłkarzy Leicester i Legii, ich jakości, a także możliwości finansowych obu klubów nie ma sensu. Kadra Anglików wyceniana jest na ponad pół miliarda euro, Legii zaś dwudziestokrotnie niżej. – Pieniądze nie grają, co udowodnił Sheriff w Madrycie – odpierał podobne uwagi Michniewicz.
Niezależenie od bojowego nastroju legionistów, można było jednak mieć obawy przed czwartkową konfrontacją. Przepaść między klubową piłką w Polsce i Anglii nigdy nie była tak wielka, jak obecnie. Zdarzało się, że polskie kluby rywalizowały na równych prawach z Wyspiarzami, a nawet okazywały się lepsze. Górnik Zabrze godnie walczył w finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City, Widzew eliminował zarówno Manchester United jak i Manchester City, jak i wreszcie Liverpool – obrońcę Pucharu Mistrzów na etapie ćwierćfinału najbardziej wówczas prestiżowych rozgrywek europejskich. Legia potrafiła pokonać mistrza Anglii – Blackburn Rovers w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Dziś jednak Ekstraklasa i Premier League to dwie odległe od siebie galaktyki, bez żadnej wspólnej płaszczyzny.
Tym ciekawiej zapowiadało się starcie Legii z Leicester. Lisy znakomicie rozpoczęły sezon, bo od wygranej z Manchesterem City w meczu o Tarczę Wspólnoty. Potem jednak zaczęła się liga, a w niej tylko dwa zwycięstwa – z Norwich i Wolverhampton. Generalnie pierwsze tygodnie nowego sezonu okazały się bardzo średnie, co nie znaczy, że gorsze od tych w wykonaniu mistrza Polski. Bo Legia jak dotąd występami w europejskich pucharach skutecznie maskowała krajowe niedoróbki, a te były spore – do niedzieli cztery porażki w siedmiu meczach i to już był bilans kompromitujący dla drużyny z mistrzowskimi aspiracjami.
Najpierw Michniewicz słusznie narzekał na kadrowe niedostatki. Transfery, które poczynił w końcówce mistrz Polski, okazały się ciekawe. Nowi piłkarze nie mogli pomóc w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale dziś stanowią wartość dodaną. Jurgen Celhaka to co prawda wciąż melodia przyszłości, na pewno też więcej oczekiwano od Lindsaya Rose’a, ale już Lirim Kastrati błyskawicznie zaaklimatyzował się w nowym towarzystwie, a z czasem zapewne poważniejszą rolę w drużynie zacznie spełniać również Igor Charatin. Niemniej na tych czterech (w sumie w letnim oknie transferowym przyszło 10 nowych zawodników) graczy Legia zdecydowała się wydać około 3 miliony euro.
W środę i czwartek niemal do końca ważyło się, czy na boisku będą mogli pojawić się Andre Martins i Luquinhas (ostatecznie Brazylijczyka zabrakło). Z kolei Leicester prócz kilku absencji dyscyplinarnych (Wilfred Ndidi; w ocenie Brendana Rodgersa gracz nie do zastąpienia w taktyce Lisów) bądź zdrowotnych (Jonny Evans), w ostatniej chwili, bo już w Polsce, straciło Kelechiego Iheanacho. Nigeryjczyk, który prawdopodobnie wyszedłby w wyjściowym składzie, przyleciał do Warszawy, ale nie został wpuszczony na terytorium RP z powodu nieprawidłowości w dokumentach.
Michniewicz dobrze odrobił pracę domową. Znał metody pracy Rodgersa. Sporo dowiedział się od Bartosza Kapustki, sam również prześwietlał dokładnie Irlandczyka rodem z Ulsteru. Obejrzał wszystkie mecze Lisów w tym sezonie. Zwłaszcza z Millwall i Brighton, a to ze względu na taktykę przez nie stosowaną, podobną do legijnej. Warszawski klub wymienił się również z Napoli materiałami z kamer taktycznych.
Niespodziewanie pojawił się dość nabrzmiały problem z obsadą bramki. Kontuzja pleców wyeliminowała Artura Boruca już z meczu przeciwko Rakowowi. Były bramkarz reprezentacji Polski nie mógł zagrać również w pucharach. Ponieważ z problemami zdrowotnymi boryka się także Wojciech Muzyk, pozostali do dyspozycji trenera Cezary Miszta oraz Kacper Tobiasz. Teoretycznie Legia mogła nawet skorzystać z odpowiedniego paragrafu w uchwale zarządu PZPN i przeprowadzić transfer bramkarza pomimo zamknięcia okna. Ta furtka jest tylko dla golkiperów i bywa uchylana w przypadku kontuzji lub choroby przynajmniej dwóch zawodników będących w zgłoszonej przez klub kadrze. Ku takiemu awaryjnemu rozwiązaniu skłaniała analiza dotychczasowych występów Miszty. Nie rozegrał dobrego meczu przeciw Rakowowi, w pucharowym spotkaniu z Wigrami również miał problemy, a w czwartek miał stać przeciw czołowej drużynie Premier League. – Młodzi bramkarze muszą popełnić swoje błędy, choć zawsze będą chcieli ich uniknąć. Zawodnik nie może myśleć o poprzednim spotkaniu – przekonywał na konferencji przedmeczowej szkoleniowiec Legii.
Wiedział, co mówi. Miszta skoncentrowany był w czwartek należycie, choć gdy minął się z piłką na początku meczu, zrobiło się wszystkim na stadionie gorąco. Potem nie popełniał większych błędów. Jeśli kotłowało się na jego przedpolu (przynajmniej raz powinien wyjść do dośrodkowania i tego nie uczynił), ratował go głównie Mateusz Wieteska. Młody bramkarz zachował ostatecznie czyste konto. Przed kamerami TVP Sport głos mu się wyraźnie załamywał.
– Po końcowym gwizdku zeszkliły mi się oczy, puściły emocje i nerwy. Jestem legionistą od dziecka. Marzyłem, żeby tu grać, właśnie w takich meczach. Zrobiłem to, co musiałem. Cieszę się, że mogłem pomóc i że trener zaufał mi po nieudanych meczach – nie ukrywał wzruszenia.
(…)
90 MINUT Z FLAVIO PAIXAO. Chcę wejść do Klubu 100
Rok temu został najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii ligi polskiej. Kilka dni temu pobił inny rekord – strzelił najwięcej goli jako cudzoziemiec w jednym klubie. Ale Flavio Paixao już planuje złamanie kolejnej bariery – wejście do prestiżowego Klubu 100. Brakuje mu siedmiu bramek.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
37 lat to poważny wiek dla piłkarza?
To tylko liczba – odpowiada Paixao. – Nieważne, ile masz lat, jeśli trzymasz dyscyplinę, wciąż czujesz pasję na boisku i chcesz się rozwijać, żaden wiek nie będzie ci przeszkadzał. Czuję się na 25, a nie 37 lat. Czas się dla mnie zatrzymał.
Sezon 2021-22 będzie ostatnim w twojej karierze?
Mam przed sobą jeszcze kilka lat grania w piłkę! Nie zamierzam dokładnie określać daty zakończenia kariery. Najważniejsze, że cały czas czuję radość i pasję, kiedy wychodzę na trening czy mecz. Na dzisiaj to jest dla mnie kluczowe, ponieważ wiem, że jeśli tego by mi brakowało, nie miałbym już motywacji. Mam jeszcze dużo do osiągnięcia i udowodnienia.
A co z twoim kontraktem?
Mamy dopiero początek jesieni, umowa jest ważna do końca czerwca, więc na rozmowy mamy czas.
Niedługo minie osiem lat odkąd przyjechałeś do Polski. Nie myślałeś, aby ubiegać się o nasz paszport?
Myśli się pojawiły. Na pewno byłoby łatwiej, gdyby Dominika była już moją żoną. Mieliśmy zaplanowane wesele, ale z powodu koronawirusa musieliśmy je przełożyć na maj w przyszłym roku – po zakończeniu sezonu.
Półtora roku temu powiedziałeś w „PN”, iż codziennie wstajesz, patrzysz w okno i mówisz sobie, że to będzie dobry dzień. Coś się zmieniło?
Absolutnie nie! Kiedy budzę się rano, ładuję się pozytywną energią. Trzymam się tego od wielu lat i widać to na boisku.
To jaki był najpiękniejszy dzień w twoim życiu dotychczas?
Jednym z nich na pewno było spotkanie Dominiki.
Widziałem, że wydaliście niedawno wspólnie książkę.
Tak, nosi tytuł „Jak sposób myślenia i dyscyplina zmieniły moje życie”. To był pomysł Dominiki, aby podzielić się moją wiedzą i przemyśleniami z innymi. Chcieliśmy pokazać, jak wygląda moje życie, samodyscyplina, jak się motywuję każdego dnia. Napisaliśmy ją razem, to znaczy ja mówiłem, a Dominika spisywała. Poruszyliśmy nie tylko tematy piłkarskie, jest też sporo o życiu codziennym, trochę z psychologii, nawet coś z nieruchomości. Zdradziłem kulisy na przykład z pobytu w Szkocji czy Iranie, gdzie przeżyłem trzęsienie ziemi i mogłem zginąć. Każdy w książce znajdzie coś dla siebie. Ludzie nie wiedzą, jak trudne jest życie piłkarza. Wiele osób myśli, że codziennie odnosimy tylko sukcesy i nie mamy problemów, kłopotów, nie ponosimy konsekwencji. Miałem wiele sytuacji, kiedy musiałem się zmierzyć z trudnościami i wiem, że tylko dzięki mojej mentalności i podejściu do życia jestem dzisiaj w tym miejscu, a nie w innym. Polecam książkę młodym ludziom, którym brakuje motywacji, którzy chcą osiągnąć sukces i stoją na początku dorosłego życia. Wielokrotnie zaznaczam w niej, że trzeba podchodzić do wszystkiego pozytywnie, bo z każdej sytuacji jest wyjście. Nie przeczytasz tam o żadnych głupotach. Mam od lat takie poczucie, że chcę pomagać ludziom i właśnie między innymi z tego powodu książka się ukazała.
Karierę pisarską zakończysz na jednej książce?
Dopóki będę grał profesjonalnie w piłkę, nie podejmę się tego wyzwania ponownie. Może coś stworzymy po zakończeniu kariery.
Podobało ci się tworzenie książki?
To wymagało bardzo dużo pracy, serio. Nie wystarczy usiąść, napisać kilkaset stron i tyle. To tak nie działa. Wszystko musiało być przemyślane, ułożone i napisane w takim języku, aby każdy zrozumiał. Bez Dominiki nie dałbym rady. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z tego projektu. Dostawałem wiele głosów od nieznajomych osób, że książka im pomogła, zmieniła myślenie. Na przykład otrzymałem wiadomość od jednego ojca, którego syn gra w piłkę i każdy z nich sobie coś z tej książki wyciągnął. Wiem, że wielu trenerów z różnych dyscyplin sportowych również ją kupiło. Mało tego, skontaktował się ze mną Kamil Syprzak, reprezentant Polski w piłce ręcznej i zawodnik Paris Saint-Germain, również czytał książkę, jest dla niego inspiracją. Opinie od osób, które są w sporcie, odnoszą sukcesy i mówią, że książka jest dla nich pomocna, są dla mnie bardzo cenne, bo to świadczy o tym, że nie ma w niej głupot.
(…)
SPECJALNIE DLA NAS ROBERT SIBIGA. Polak zawodowiec
W połowie lat 90. poprzedniego stulecia zaczynał nowe życie w Stanach Zjednoczonych w charakterze człowieka od wszystkiego. W popularnej ukraińskiej restauracji na Manhattanie pomagał w kuchni, sprzątał ze stołów, przygotowywał kanapki na wynos. I ożenił się ze swoją „high school sweetheart” ze Stalowej Woli. W 2015 roku został zawodowym sędzią i prowadzi mecze Major League Soccer. Arbiter z jego doświadczeniem może liczyć na zarobki rzędu 120 tysięcy dolarów rocznie.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Ślub wzięliśmy w Polsce, wcześniej wylosowałem zieloną kartę, więc legalnie z żoną mogliśmy przenieść się do Ameryki. Dziś mamy dwie córki, studiują na porządnych uczelniach. Możemy sobie na to pozwolić, mimo że edukacja w Stanach Zjednoczonych kosztuje poważne pieniądze. Mieszkamy 100 kilometrów na północ od Nowego Jorku, z dala od manhattanowego szaleństwa.
Mieszkając w stanie Nowy Jork, może pan prowadzić mecze New York City FC bądź New York Red Bulls?
Oczywiście, nie ma żadnych ograniczeń. Często pracuję przy meczach drużyn z Nowego Jorku – gdy grają u siebie i na wyjeździe. Nikt na to nie zwraca uwagi, nikt nie robi z tego problemu. Grupa zawodowych arbitrów MLS składa się z 24 osób, jesteśmy rozmieszczeni po całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Amerykanie szanują prywatność, większość zawodników czy trenerów nie ma pojęcia, skąd przyjechał sędzia poprowadzić mecz.
Skoro jest pan zawodowym sędzią, rozumiem, że nie musi już pan wykonywać innej pracy?
Dokładnie. Podpisałem kontrakt z Professional Referee Organization. Ten podmiot stworzono bodaj osiem lat temu, by podnieść ogólny poziom sędziowania w Stanach Zjednoczonych, jednak z naciskiem na MLS. Teraz program obejmuje też drugi poziom rozgrywek USL, a także ligę kobiecą NWSL. Zawodowi sędziowie w Ameryce przypisani są do MLS, natomiast droga do najważniejszej ligi wiedzie przez USL i NWSL – też ją przechodziłem. System działa, czego przykładem jest drugi polski arbiter w MLS, Łukasz Szpala.
To jest was dwóch?
Tak, od lipca. W tym sezonie Łukasz jako sędzia główny poprowadził bodaj pięć meczów w MLS i już wiadomo, że kolejny przed nim. Łukasz pochodzi spod Tarnowa, gdy przybył do Stanów Zjednoczonych, skontaktował się ze mną, dopytywał o pierwsze kroki, które powinien podjąć, żeby zostać zawodowym arbitrem. Profesjonalnie podchodzi do tematu, słucha moich rad, ludzie z PRO są zadowoleni z jego pracy.
Kiedy przyjechał do Ameryki?
Sześć lat temu, osiedlił się w Chicago. Ma 29 lat, więc w warunkach amerykańskich uchodzi za bardzo młodego arbitra. Różnica między nami jest taka, że Łukasz w Polsce sędziował, ja za pracę z gwizdkiem zabrałem się, mając 34 lata. Wiążę z Łukaszem duże nadzieje, dostaje szanse w MLS i je wykorzystuje. Umiejętnie korzysta też z mojego doświadczenia, podpowiedziałem mu, gdzie trzeba pojechać, kto powinien go zobaczyć. Nie jest jeszcze zawodowym sędzią, znajduje się w grupie PRO 2, a zatem ma szansę zostać włączonym do naszego grona. Nie jest to łatwa sprawa, niemniej należy oczekiwać, że prędzej czy później zostanie zawodowym arbitrem w MLS.
A skąd u pana wziął się pomysł, aby zająć się sędziowaniem w dość późnym wieku?
Po wyprowadzce z Manhattanu zostałem agentem nieruchomości, w sumie zarabiałem w ten sposób przez 11 lat. Jednocześnie grałem rekreacyjnie w piłkę nożną. W 2008 roku dostałem w kolano w trakcie meczu. Diagnoza – zerwane więzadło krzyżowe. Przez dwa miesiące nie mogłem chodzić, czołgałem się po domu. Gdy na boisku zwijałem się z bólu, podszedł do mnie sędzia, kazał mi się podnosić, nie udawać. Pomyślałem wtedy, iż można ten zawód wykonywać lepiej. A że niedługo później znajomy zaczął mnie przekonywać, że pracując jako arbiter nadal będę na boisku, a przy okazji będę rzadziej faulowany, zapisałem się na kurs US Soccer Federation. Postawiłem sobie wyzwanie, dzięki prowadzeniu meczów wróciłem do pełnej sprawności, odbudowałem kondycję, robota zaczęła mnie wciągać. Miała to być tylko rekreacja, wyszedł zawód – mimo że wcześniej nigdy nie interesowałem się sędziowaniem, nie miałem z tą profesją niczego wspólnego. No może tyle, że gdy chodziłem na mecze pierwszoligowej Stali Stalowa Wola, zdarzało mi się rzucić mięsem w kierunku arbitra.
W Stanach Zjednoczonych lżenie sędziego również przybiera zorganizowaną formę?
Nie, natomiast zdarzają się uwagi pod adresem naszej pracy. Najcięższy kaliber – można po tym poznać, że fan zdenerwowany jest nie na żarty – to: „Ref, you suck”.
Eee…
No tak, daleko do poważnych obelg. Ja te okrzyki przyjmuję wręcz z radością, piłce nożnej muszą towarzyszyć emocje. W pewien sposób na tym zyskuje widowisko. Choć zapewne dla osób wychowujących się w Stanach Zjednoczonych ataki na arbitrów są pewną nowością, zaskoczeniem. Mogą czuć dyskomfort, ja bym powiedział, że przytyki do sędziów mieszczą się w granicach przyzwoitości.
Ile może zarobić zawodowy sędzia w MLS?
To zależy od doświadczenia. Ja mam na koncie 135 meczów w roli arbitra środkowego, więc żyjemy godnie. Nie zbijam kokosów, nie opływam w luksusy, nie kąpię się w mleku, ale właśnie żyję godnie. Stawka za mecz to 1200 dolarów, do tego dochodzi kontrakt. Prawdopodobnie są to większe pieniądze od tych, które zarabiają sędziowie w Polsce, ale też koszty utrzymania w Ameryce są wyższe. Przeliczanie tego na złotówki nie ma sensu. Gdy zarabiasz 10 tysięcy złotych w Warszawie i gdy zarabiasz tyle samo w Stalowej Woli, więcej za tę sumę zrobisz w tym drugim mieście. Zresztą, wspólnie z żoną podchodzimy do tematu pieniędzy inaczej, nie patrzymy ile wpływa na konto, ale zadajemy sobie pytanie, czy stać nas na edukację córek. No i stać.
(…)
NAPASTNIK POD WYSOKIM NAPIĘCIEM. Aż iskry lecą
Jest jak jednoosobowa orkiestra. Wszystko sam. Był jedynym, który nie podporządkował się w Juventusie reżimowi Cristiano Ronaldo. Jest pierwszym, który skorzystał na jego odejściu.
TOMASZ LIPIŃSKI
Na początku był ciekawostką. Jak każdy syn znanego piłkarza. Właśnie od Enrico, rocznik 1970, który dla milenialsów i zoomerów jest postacią znaną co najwyżej z Wikipedii, wypada więc zacząć.
Szybki i precyzyjny
Jego kariera odbiegała od stereotypowej, w której wszystko szło jak po sznurku: szybkie wejście i zawojowanie Serie A, transfer do wielkiego klubu, reprezentacja, sukcesy indywidualne i zespołowe. To znaczy wszystko to nie ominęło Chiesy seniora tylko nastąpiło z lekkim opóźnieniem. Był typem późno dojrzewającym.
Pierwszego gola w lidze włoskiej strzelił dopiero w wieku 23 lat, ale szybko wypadł na jej zaplecze. Na uznanie i naprawdę mocne nazwisko zaczął pracować od 1994 roku. W Sampdorii osuszył Roberto Manciniemu łzy po stracie Gianluki Viallego i stworzyli świetnie rozumiejący się i uzupełniający duet. W sezonie 1995-96 młodszy strzelił 22 gole, starszy połowę tego, we dwóch 33 z 59 całej drużyny. Jeszcze zanim wzmocnił opływającą w luksusy Parmę wyjechał na Euro ’96. Zadebiutował w ostatnim meczu towarzyskim przed turniejem i Belgii strzelił gola, w swoim drugim, już mistrzowskim występie z Czechami też trafił. Na tym właściwie jego dobra passa się zakończyła, choć u czterech selekcjonerów (Sacchi, Maldini, Zoff i Trapattoni) uzbierał 17 występów i 7 bramek.
Miał w kraju niezwykle mocną konkurencję: Christian Vieri, Alessandro del Piero, Francesco Totti, Fabrizio Ravanelli, Vincenzo Montella czy Marco Delvecchio, ale i tak się wyróżniał. Był jak lekki kawalerzysta. Niepozorny i bardzo zrywny. Jak startował do piłki, to trawa paliła się pod stopami. Był jak samochodzik zabawka, który napędzony przez przyciśnięcie do podłogi i następnie puszczony ruszał jak strzała. Pod tym względem Federico jest nieodrodnym synem ojca. Szybkość nie przeszkadzała mu w dokładności, o czym świadczyło 138 goli na poziomie Serie A i 216 w całej karierze. Egzekutorem był wyśmienitym, w tym względzie syn być może nigdy mu nie dorówna, choć wszystko jeszcze przed nim.
Po Parmie jeszcze była Fiorentina, gdzie po raz drugi w karierze przekroczył próg 20 goli w sezonie i z powodu powtarzających się kontuzji zaczął zwalniać. W ostatnich latach aktywności, wzorem Roberto Baggio czy Giuseppe Signoriego, zatrzymał się na prowincji i został niekoronowanym królem Sieny.
Melodramatyczny
Federico co nieco z tego pamiętał, widział ojca na boisku, ale więcej o nim słyszał i obejrzał na kartach rodzinnej kroniki lub płytach DVD. Od początku wiedział, że ma talent i czuł, że z racji nazwiska wszyscy przyglądają mu się ze szczególną uwagą. Nigdy nie był anonimowy, nie był tylko zdolnym Federico, zawsze był synem Enrico.
Niejednego spadkobiercę talentu po sławnym ojcu te nieustanne porównania zamęczyły i zniechęciły, niejednemu zszargały nerwy i złamały karierę. Odcięcie piłkarskiej pępowiny było ponad ich siły. Nawet jeśli zapowiadali się nieźle, to kończyli w niższych ligach, jak przykładowo synowie Manciniego. Tylko nielicznym się udawało wejść na ten sam poziom lub szczebel wyżej. Federico, pomimo presji i znanego nazwiska, szedł w górę. Od najmłodszych lat w Fiorentinie na nic i nikogo się nie oglądał tylko biegał, bardziej ścigał się i dryblował. Właśnie pierwszym elementem jego gry robiącym na wszystkich kolosalne wrażenie była umiejętność wygrywania pojedynków oraz odwaga ich prowokowania. Kiwał jak szalony, z piłki juniorskiej w naturalny sposób przeniósł do seniorskiej ten styl, co przy wrodzonej dynamice potęgowało efekt. Plus odwaga i bezczelność, wyrazistość i jak któryś z dziennikarzy ładnie nazwał melodramatyczność – trudno było się w nim nie zakochać od pierwszego wejrzenia. Za tym ostatnim określeniem kryła się cała jego włoskość i zarazem pasja do wykonywanego zawodu. W takiej zażartości w dążeniu do zwycięstwa, mimice, gestykulacji, mowie całego ciała i emocjach wyrażanych po każdej udanej i nieudanej (wtedy nawet bardziej) akcji pozostawał przy okazji bardzo chłopięcy i rozczulający.
Większej publiczności zaprezentował go ówczesny trener Fiorentiny Paulo Sousa i zrobił to nie przed byle jakim audytorium i na tle nie byle jakich aktorów, bo w Turynie z Juventusem. Od tego meczu rozpoczął się proces jego dorastania do seniorskiej piłki. Przejścia od zawodnika, któremu do pełni szczęścia wystarczało przegonienie lub ośmieszenie obrońcy, do skrzydłowego potrafiącego sobie radzić na obu skrzydłach i umiejącego dośrodkować obiema nogami. Od skrzydłowego z dobrym dośrodkowaniem do napastnika z dobrym strzałem. Od zawodnika ofensywnego do piłkarza kompletnego nie unikającego gry defensywnej. Zaliczył kolejno te etapy. Po drodze nie obyło się bez przeszkód, wyhamowania, kryzysów, pierwszej krytyki.
(…)
SPIS TREŚCI:
4. TEMAT TYGODNIA: DUŻY SUKCES MISTRZA POLSKI – LEGIA OGRAŁA LEICESTER
7. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
8. 90 MINUT Z FLAVIO PAIXAO
11. JEDENASTKA WRZEŚNIA W EKSTRAKLASIE
12. POLSKA MODA NA PORTUGALCZYKÓW
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. DOGRYWKA Z MICHALEM SKVARKĄ
18. OD A DO Z: RIDLE BAKU
20. BURZLIWA HISTORIA KFC UERDINGEN
22. PRÓBA CHARAKTERU THOMASA TUCHELA
24. FEDERICO CHIESA, NAPASTNIK POD WYSOKIM NAPIĘCIEM
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. MECZ ATLETICO – BARCELONA WIDZIANY Z HISZPANII
30. RADAMEL FALCAO ZNÓW STRZELA
32. ROBERT SIBIGA – NASZ CZŁOWIEK W AMERYCE
34. NAJLEPSI WE WRZEŚNIU W EUROPIE
46. CO SŁYCHAĆ W CHORZOWIE?
47. WSPOMNIENIE EUGENIUSZA FABERA
48. WP W „PN”: DROGA PEŁNA CIERPIEŃ RODZINY MATTY’EGO CASHA
50. PIŁKA W TV
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: ATLETICO MADRYT 2018