Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN

Wtorek, 12 października, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jak zawsze znajdziecie mnóstwo ciekawych tekstów, analiz i wywiadów.




SHERIFF, CZYLI SKĄD WZIĘŁA SIĘ NAJWIĘKSZA SENSACJA LIGI MISTRZÓW. Gwiezdne miasteczko


Debiutujący w Lidze Mistrzów Sheriff Tyraspol, zespół z kraju, którego właściwie nie ma i nie tylko przeciętny madridista nie potrafiłby wskazać na mapie, wygrał z Realem. Klub budowany na podejrzanym kapitale, założony przez oficerów KGB w mieście będącym ulem przemytników i hochsztaplerów, zaczyna rozdawać karty przy stole zarezerwowanym dotąd dla największych kozaków. I nawet jeśli talia w końcu wypadnie mu z dłoni, zapracował, by traktować go z powagą.

ZBIGNIEW MUCHA

Jeszcze dwa miesiące temu natrętna i niespokojna myśl gnębiła głównie kibiców Legii: wystarczyło przejść Dinamo Zagrzeb, by jako ostatnią przeszkodę w drodze na piłkarski bankiet mieć do sforsowania mistrza Mołdawii. O tym, jak naiwne było to myślenie, przekonali się wszyscy, gdy Sheriff poprzestawiał oponentów z Zagrzebia, a wcześniej – przypomnijmy – także z Crvenej Zvezdy Belgrad. Jak wręcz głupie było to myślenie, okazało się po dwóch pierwszych kolejkach Champions League – nuworysz odprawił ekipy Szachtara Donieck i Realu Madryt.

Po sensacyjnym triumfie na Santiago Bernabeu, trener Jurij Wernydub, oznajmił: – Były świetny zawodnik Dirk Kuyt powiedział, że w Lidze Mistrzów nie ma miejsca dla Sheriffa. No więc bardzo cieszę się, że mogę zniszczyć jego idealny świat.

Nie musiał tego robić. Holender zapewne sam wstydzi się pochopnych sądów. Jego diagnoza „Liga Mistrzów to turniej dla mistrzów, ale takie drużyny jak Sheriff nie mają tu czego szukać” okazała się tak samo trafna, jak sądy Dietmara Hamanna tyczące Roberta Lewandowskiego. Trener rewelacyjnego Sheriffa wyjechał zatem z Madrytu wzbogacony o niezwykłą popularność i koszulkę Luki Modricia, którą wziął dla wnuka, a 2:1 z Królewskimi zostało uznane za najbardziej zaskakujące zwycięstwo w historii Ligi Mistrzów, według portalu uefa.com.

Gdzie i jak?

W skrócie było tak: wiosną 1997 roku prowincjonalny nawet w mołdawskiej skali Tiras Tyraspol został przejęty przez właściciela koncernu Sheriff, Wiktora Guszana. Zmieniono nazwę klubu i rok później nowy twór awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej w Mołdawii. Dwa lata później był już wicemistrzem kraju, od 2001 do 2010 roku nie oddał tytułu nikomu innemu. Już jako Sheriff zdobył 19 razy mistrzostwo kraju i 10 razy Puchar Mołdawii. To klub niemający sobie równych w swojej lidze. Zaangażowanie w Champions sprawia, że nieco osłabł jego krajowy impet i nagle zrobiło się kilka punktów straty do najgroźniejszego w stawce Petrocubu, lecz finisz rozgrywek będzie pewnie taki jak zawsze – poprzedni sezon Szeryfowie zakończyli z 99 punktami na koncie (32 zwycięstwa w 36 kolejkach), szesnastoma przewagi nad Petrocubem i bilansem bramkowym 116-7.

„Sheriff jest tu gościem z innego świata” – napisali Michał Kołodziejczyk i Anita Werner w interesującej książce „Mecz to pretekst”, wizytując ligowy mecz w mołdawskim Suruceni. Ale na dobrą sprawę mogliby tak napisać, odwiedzając każdy mołdawski klub i każdy stadion, łącznie z tym w Kiszyniowie. Sheriff przerósł mołdawską piłkę – sportowo i ekonomicznie (jego zawodnicy zarabiają kilkadziesiąt razy więcej niż inni ligowcy…). „Wielki żółty mercedes na nadniestrzańskich numerach rejestracyjnych i z namalowaną z boku gwiazdą szeryfa ledwo mieści się między drewnianymi płotami a kapliczką”. Ten fragment reporterskiej książki pozwala wyobrazić sobie dwa różne światy, nie widząc ich.

Tyraspol jest stolicą Nadniestrza, czyli Nadniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej, gdzieś o krok od Morza Czarnego. To pas ziemi o długości około 200 kilometrów i szerokości w porywach do 38, flankuje go wschodnie wybrzeże Dniestru, zamieszkuje około 300 tysięcy ludzi. Coraz mniej, bo z biedy wyjeżdżają do prawdziwej Europy szukać pracy i euro (rzadziej) lub ukochanej i kuszącej Moskwy (częściej). Państwo na arenie międzynarodowej wciąż uznawane jest jako integralna, choć autonomiczna, część Mołdawii. Samo Nadniestrze inaczej postrzega swój status. Walczy, przy pomocy Rosji, o niezawisłość. We wrześniu 1990 roku oderwało się od Mołdawii, a chwilę później ogłosiło niepodległość. Najpierw deklarowało pozostanie w składzie Związku Radzieckiego, dziś czuje się właściwie częścią Rosji. Flaga Nadniestrza udekorowana jest symbolami sierpa i młota, ale na równych prawach funkcjonuje w tej małej krainie flaga rosyjska. Oficjalnie identycznie ważna jak nadniestrzańska powiewa na urzędach. Rubla nadniestrzańskiego nie można wymienić nigdzie na świecie – taka lokalna ciekawostka. Nadniestrze jako niepodległe i niezawisłe państwo uznawane jest tylko w Abchazjii i Osetii Południowej. I nie zmienia tego fakt, że ma własną administrację, której nie interesuje administracja z Kiszyniowa. Cytat z książki: „To najbiedniejszy kraj Europy, w którym przeciętna pensja wynosi około 300 euro, a emerytura pięć razy mniej… Nazywane jest skansenem Związku Radzieckiego, Koreą Północną Europy”.

Porozmawiajmy o sporcie

Generalnie gra Sheriffa jest prosta, bo taka ma być. Czujna z tyłu i dopracowana w swoich schematach do perfekcji przy szybkich, kontrujących atakach, przed którymi pękają najsolidniejsze linie obronne. W kadrze trudno dopatrzeć się Mołdawian. Można, ale to zadanie ciężkie. Nie odgrywają poważnej roli w zespole opartym na przybyszach dosłownie z całego świata – w każdym razie w Champions League, jak dotąd, żaden nie wystąpił.

Piłkarze to najemnicy. Często byli zatrudniani zadaniowo. Udało się wywalczyć awans do fazy grupowej europejskich pucharów (od 2009 roku Sheriff czterokrotnie grał w Lidze Europy; raz kosztem warszawskiej Legii), umowy były kontynuowane, a jeśli nie, najemne gwiazdy – bywało – szybko opuszczały samozwańczą republikę. Milion euro to najwyższa kwota, jaką klub zapłacił za piłkarza, a tyle kosztował Marko Markovski w sezonie 2012-13. Reszta była już znacznie tańsza. Klub potrafi jednak również zarabiać na transferach. Najwięcej na Razvanie Cocisie, rumuńskim pomocniku, oddanym za 2,6 mln euro do Lokomotiwu Moskwa. Na liście odchodzących jest jeszcze kilku z etykietką „co najmniej milion”, a kierunkiem ich emigracji była wcale nie tylko Rosja, ale również Włochy (Torino) czy Francja (Lens).

Zbiór stranierich nie jest oczywisty. Wystarczy spojrzeć na nazwiska strzelców goli na Santiago Bernabeu. Pierwszego strzelił Jasur Jakszibojew, który nie przebił się w Legii i znalazł miejsce na wypożyczeniu do Sheriffa. Nie przypadkiem. Trener Wernydub pamiętał go doskonale z ligi białoruskiej, gdzie Uzbek błyszczał w Soligorsku. W tym sezonie Jakszibojew rozegrał cztery mecze. Wszystkie w wyjściowym składzie. Z Szachtarem i Realem w Champions League oraz z… Mamrami Giżycko i Bronią Radom w trzecioligowych rezerwach Legii. Decydujący cios w Madrycie zadał z kolei Sebastien Thill w 90. minucie meczu, stając się pierwszym Luksemburczykiem, który w historii Ligi Mistrzów trafił do siatki.

(…)

90 MINUT Z PATRYKIEM SZYSZEM. Zaprogramowany na futbol


Patryk Szysz to jeden z najciekawszych napastników z Ekstraklasy. Wychowanek Górnika Łęczna w Zagłębiu Lubin zbiera coraz lepsze noty, strzela spektakularne gole, znalazł się w orbicie zainteresowań Legii Warszawa, przyglądają mu się także kluby zagraniczne.

JAROMIR KRUK

W sezonie 2018-19 strzeliłeś gola w Ekstraklasie, w 2019-20 trzy, 2020-21 osiem, w obecnym masz już trzy. Można zakładać kolejny progres w twoich liczbach?
Jasne, że tak – mówi Patryk Szysz. – Chcę się rozwijać, poprawiać statystyki. Poprzedni sezon wyglądał nieźle, ale liczę, że ten będzie zdecydowanie lepszy.

Stawiasz sobie jakieś konkretne cele w kwestii bramek i asyst?
Nie podchodzę tak do sprawy, ale oczywiście napastników rozlicza się przede wszystkim z bramek. Wychodzę z założenia, że jak będę grał dobrze, przełoży się to na trafienia czy asysty. Pracuję nad sobą, nie marnuję czasu. Nie zaniedbuję żadnych szczegółów, detali.

Postęp, który da się u ciebie zauważyć, wynika też z indywidualnej pracy?
Dokładam dużo od siebie. Współpracuję z dietetykiem, indywidualnie z trenerami. Dzięki temu też cały czas idę do przodu. Efekty tej współpracy widziałem już w poprzednim sezonie, ale jestem przekonany, że tkwią we mnie duże rezerwy. Sam oczekuję od siebie progresu. Z tego zapewne wynikną liczby.

Nad czym musisz najwięcej pracować?
Wiem, gdzie mam braki. Nie chodzi tu o aspekt siłowy, ale bardziej o inne kwestie, czym też można zajmować się z fizjoterapeutami.

Potrafisz zachować chłodną głowę w sytuacjach podbramkowych?
Kiedy w Zagłębiu był trener od przygotowania mentalnego, mieliśmy spotkania indywidualne, odbywaliśmy wiele rozmów. Stricte ciężko nad tym pracować, to przychodzi samo, wynika z pewnych sytuacji boiskowych. Umiem więc zachować chłodną głowę, ale oczywiście cały czas to można poprawiać, doskonalić.

Turbulencje formy w Lubinie masz już za sobą?
Jak to życiu – każdy ma lepsze lub, gorsze okresy, wahania formy, normalka. Przychodząc do Zagłębia, byłem w miarę młodym zawodnikiem, nieregularność się pojawiała. Od dłuższego czasu udaje mi się utrzymywać formę na w miarę równym poziomie, ale wiem, że stać mnie na więcej.

W Ekstraklasie na ławce już siadłeś w Górniku Łęczna, ale na debiut trzeba było poczekać dłużej.
Znalazłem się wśród rezerwowych w spotkaniu z Koroną Kielce, a potem trzeba było ogranie oraz szlify zdobywać w niższych klasach. Gdy siedziałem na ławce w Górniku, miałem siedemnaście lat i odbierałem to jako wyróżnienie. Kolejnym etapem było wypożyczenie do Motoru Lublin, do trzeciej ligi, taką decyzję podjąłem wspólnie z szefami Górnika i moim tatą. Chciałem grać jak najwięcej. Wiedziałem, że przez regularne występy nawet w trzeciej lidze pojawi się szansa, by zaistnieć w Górniku. Tak rzeczywiście się stało. Pierwsza liga stała pod znakiem twardej, fizycznej gry i mnie to podbudowało, zahartowałem się. Nie pękłem także w drugiej lidze i chyba nieprzypadkowo zainteresowało się mną Zagłębie Lubin.

Przenosząc się do Lubina, uważałeś, że jesteś gotowy na Ekstraklasę?
Pamiętam doskonale debiut w Ekstraklasie. W Szczecinie wszedłem na 10 minut, zaliczyłem kilka niezłych zagrań, dwa odbiory. To był epizod, ale nie odczuwałem żadnej tremy, mimo że mecz oglądało wtedy 16 tysięcy kibiców – żegnano stary stadion Pogoni. Wychodząc na plac za każdym razem chcę wykorzystać każdą sekundę. Jestem nastawiony pozytywnie do świata, piłki nożnej. Podczas debiutu pojawiłem się na boisku, gdy prowadziliśmy 3:0. Nie miałem nawet co zepsuć.

(…)

Pojawiały się momenty zwątpienia?
Nie uważam tak, na pewno jednak pojawiała się frustracja. Po przyjściu do Zagłębia przebijałem się przez pół roku, nie grałem, nie jeździłem na ławkę, ale zachowywałem chłodną głowę. Wiedziałem, że dam radę i ta szansa nadejdzie. Nie warto się łatwo poddawać, zniechęcać. Wiem, że nic za darmo się nie dostaje, trzeba swoje wywalczyć. Zagłębie to super miejsce do gry w piłkę, a także wypromowania się. Można stąd trafić do fajnego zagranicznego klubu, a to też mój cel. Nie ukrywam również, że chciałbym z Zagłębiem awansować do europejskich pucharów. Mogę w tym pomóc drużynie.

(…)

GDZIE LEŻĄ PROBLEMY CZERWONYCH DIABŁÓW Klub eksperymentów


Obsadzenie legendy klubu w jednej z najważniejszych ról w nowym klubie? W Manchesterze United stawiają na doskonale znane im schematy, czy to z udziałem Ole Gunnara Solskjaera, czy Cristiano Ronaldo.

MICHAŁ ZACHODNY

Po siedmiu kolejkach sytuacja wyjściowa na Old Trafford nie jest zła. Tylko dwa punkty straty do lidera, trzeci najwyższy dorobek bramkowy, czwarty pod względem goli straconych. Jednak wystarczy włączyć mecz Manchesteru United i wytrwać kilkadziesiąt minut, by dojść do konkretnego wniosku: na boisku niewiele kwestii się… spina.

Efekt Cantony

Bo są też fakty bardziej niepokojące dla fanów United. Pod względem sumy goli oczekiwanych są na szóstej pozycji w lidze (10,8 xG) i to ze sporą stratą do liderów klasyfikacji z Manchesteru City (15) i Liverpoolu (17,9). Pod względem jakości szans stworzonych przez rywali również defensywa United jest za pięcioma innymi drużynami Premier League. W siedmiu meczach utrzymała tylko jedno czyste konto. Średni dystans od bramki przeciwnika, z jakiego oddaje strzał wykracza poza długość pola karnego, a dodatkowo w tej klasyfikacji stawia ją między Wolverhampton oraz Aston Villą.

Co z tego więc, że United są na drugim miejscu pod względem posiadania piłki, średnio utrzymując ją przez 61 procent czasu, jeśli niewiele konkretnego z tego wynika. Dla ekipy Solskjaera posiadanie piłki to skazanie na futbol wymuszający konkrety, a nie swobodne granie z wymiennością pozycji i genialnymi zagraniami.

Jest też oczywiście przypadek Cristiano Ronaldo i jego kolejnej młodości w klubie, do którego wrócił po kilkunastu latach. Portugalczyk już pokazał, ile może wnieść do Premier League – pod względem jakości i… narracji. A i klubowi będzie się to w szerszym kontekście opłacało. Na pewno skorzystali już właściciele, czyli rodzina Glazerów, która – zgodnie z obietnicami złożonymi fanom w efekcie konfliktu dotyczącego wejścia do Superligi – sprzedała osiem procent swoich udziałów na nowojorskiej giełdzie. Prawie dziesięć milionów akcji dzięki boomowi na Cristiano Ronaldo, marketingowi i rozgłosowi, jaki przyniósł ze sobą transfer Portugalczyka, rozeszło się o ponad dwa dolary drożej za sztukę, co przełożyło się na ogromne wpływy. Oczywiście nie do klubu, lecz kieszeni właścicieli.

W ponownym debiucie Ronaldo strzelił dwa gole Newcastle United, później trafił w Lidze Mistrzów, a do tego z West Hamem i Villarrealem – w doliczonym czasie, zwycięski gol, który odwrócił sytuację Manchesteru w fazie grupowej. W Premier League ma najwyższą średnią strzałów celnych na 90 minut (2,07) oraz oddanych ogółem (5,33), drugi najwyższy średni dorobek goli oczekiwanych (0,82) oraz jest w europejskiej czołówce pod względem progresywnego (skierowanego na bramkę przeciwnika) prowadzenia piłki.

Jego efekt wykracza poza to, co dzieje się na boisku, nawet jeśli okazjonalnie to rywale są zmotywowani jego obecnością, chcąc pokazać się idolowi – jak Andros Townsend w spotkaniu United z Evertonem. Jednak koledzy z drużyny inaczej patrzą na kwestie diety (jak donoszą angielskie media, jeszcze nigdy klubowa stołówka nie dostawała tyle zwrotów… deserów), ale też treningu. Dla wciąż młodego składu to może być przykład, jakim dawniej był Eric Cantona. Gdy Francuz zaczynał w Manchesterze United, po każdym treningu wykonywał proste odbicia piłki o ścianę, przyjmując ją wewnętrzna lub zewnętrzną częścią ciała i poprawiając technikę użytkową. Najpierw Cantona był uznawany za dziwaka, ale w kolejnych dniach coraz więcej juniorów i wchodzących do zespołu piłkarzy też poprawiało poszczególne elementy rzemiosła.

Wówczas menedżerem był oczywiście sir Alex Ferguson i nikt nie wie lepiej, jak zarządzać składem, gdy gwiazd jest pełno. A recepta Szkota jest prosta: wykorzystywać najlepszych na boisku, niezależnie od wszystkiego. – Cristiano Ronaldo powinien zagrać w meczu z Evertonem od początku – powiedział Ferguson już po tym, jak Solskjaer pozostawił go na ławce rezerwowych aż do drugiej połowy. Efektem był kolejny remis – z Portugalczykiem United wygrywają na razie co drugie spotkanie. To wciąż zbyt mało, by liczyć na nawiązanie do czasów szkockiego menedżera, o czym zresztą obecny szkoleniowiec często przypomina.

Dowód w sprawie

Gra z Cristiano Ronaldo nie jest łatwa, wystarczy zapytać w Turynie. – Problem był w myśleniu, że jeden zawodnik, nawet najlepszy na świecie, może zagwarantować zwycięstwa Juventusowi. Obecność Cristiano miała na nas ogromny wpływ, same treningi z nim dawały nam coś ekstra, ale podświadomie piłkarze zaczęli myśleć, że jego obecność wystarczy do wygranej – mówił Leonardo Bonucci w The Athletic. – Zaczęło się od tego, że w tej codziennej pracy nasze standardy lekko podupadały, w tym oddanie, poświęcenie i głód do pracy za siebie i kolegów. W poprzednim sezonie zakończyliśmy na czwartym miejscu i wygraliśmy Puchar Włoch, znów staliśmy się drużyną. Dopiero wtedy można było wrzucić kawałek drewna na środek szatni i on by się zapalił, bo tyle było w nas ognia. Długo nam tego brakowało. Może zakładaliśmy, że Cristiano po prostu będzie nam wygrywał mecze. Ale on tak samo potrzebował nas, jak my jego. Musiała zajść w nas zmiana, przecież to zespół powinien pomagać wznosić indywidualności, nie na odwrót – dodawał. Jednak, wracając do obecnej drużyny Portugalczyka, Manchester United miał już takiego zawodnika.

(…)

KOLEJNY FALSTART HERTHY BERLIN. Bal na Titanicu


Minęły już dwa lata odkąd Hertha zyskała bogatego inwestora. Poza znaczną poprawą stanu konta nie zmieniło się jednak nic – berliński klub pozostał na sportowym dnie. Po drugiej stronie miasta, w Starej Leśniczówce, mogą tylko uśmiechać się z politowaniem.

MACIEJ IWANOW

Przed końcem 2019 roku przed Herthą rozkładano czerwone dywany. Lars Windhorst przychodził w glorii mesjasza, który poprowadzi stołeczny klub na szczyt, a ówczesny dyrektor sportowy Michael Preetz ekscytował się projektem pod nazwą Big City Club. Minęły dwa lata, Stara Dama jest obiektem nieustających drwin.

Liczby nie kłamią

Wróciła do punktu wyjścia, a kto wie, czy nie jest jeszcze gorzej. Hertha przypomina zwycięzców loterii, którzy po roku tracą wszystko i wracają do dawnego życia. Chociaż oni przynajmniej zdążyli przez ten czas trochę poszaleć. Po siedmiu ligowych kolejkach obecnego sezonu Hertha znowu błąka się w dolnych rejonach tabeli i podobnie jak przed rokiem ewentualnego utrzymania nie będzie zawdzięczać sobie, lecz słabości innych zespołów. W Berlinie wyraźnie prowokują los, bo w końcu skończy się dzień dobroci dla źle zarządzanych klubów i kolejnym wyraźnym outsiderem będzie właśnie Hertha. Gdyby jeszcze było widać jakiś plan działania, długofalową strategię, słabe wyniki można byłoby wytłumaczyć, przetrawić. Tymczasem absolutnie brakuje know-how, a przede wszystkim logiki i sensu w wielu działaniach podejmowanych przez klub. Budzi to zdziwienie zwłaszcza po zatrudnieniu Frediego Bobica, który w Eintrachcie zbierał przecież laury. Albo Hertha jest już tak toksycznym środowiskiem, które wyjątkowo otępia ludzi, albo praca we Frankfurcie była przeceniana i prawdziwą twarzą Bobica była nieudana działalność w VfB Stuttgart.

Statystyki lubią zakłamywać rzeczywistość, ale w przypadku Herthy idealnie odwzorowują faktyczny stan. W bundesligowej historii jeszcze nigdy nie miała straconych aż dwudziestu bramek po zaledwie siedmiu ligowych spotkaniach. Średnio 96 sprintów na mecz to wynik wręcz kompromitujący – gorsze są tylko zespoły Fuerth i Bochum. Rywale oddali na bramkę Herthy aż 28 strzałów głową, z czego osiem znalazło drogę do siatki. To oczywiście ligowy top. Osiem bramek padło również po stałych fragmentach. Żaden zespół nie stoi bliżej własnej bramki niż Hertha – 30,9 metrów pomiędzy linią bramkową a obroną. Zresztą jej piłkarze najwięcej biegają po własnej połowie – średnio 76 kilometrów na mecz, podczas gdy na połowie rywali zaledwie 37. Nie trzeba dodawać, że są to odpowiednio największe i najniższe wartości w lidze. Hertha oddała do tej pory zaledwie 68 strzałów – tylko Augsburg jest gorszy. W zespole nie ma środka pola, ale i na skrzydła można ponarzekać. Hertha zanotowała najmniej dośrodkowań z gry – zaledwie 31. Za to rywale na skrzydłach hasają już bez ograniczeń. Sympatycy Starej Damy mogą zapłakać.

Nietykalny problem

Hertha ma problemy praktycznie na każdej płaszczyźnie, ale na pierwszy plan wysuwa się postać Pala Dardaia – trenera i jednocześnie klubowej legendy z nietykalnym wręcz statusem. Po pięciu porażkach w absolutnie fatalnym stylu w siedmiu spotkaniach normalnie rozglądano by się za nowym rozwiązaniem. Tymczasem Węgier może spać spokojnie, a działacze klubu ciągle zapewniają o pełnym zaufaniu. Pytanie, czy Bobic nie ma alternatywy, czy naprawdę wierzy w to, co mówi – że ogólna wydajność i sposób gry Herthy mu się podobają. Lothar Matthaeus na antenie Sky wyskoczył z informacją, że berliński klub prowadzi rozmowy z Edinem Terziciem z Borussii Dortmund. Obie strony już zdążyły to zdementować. Jeśli było w tym ziarenko prawdy, trudno się dziwić, że zdobywca Pucharu Niemiec nie chciał na początku kariery pakować się na pokład Titanica.

Dardai podczas pierwszej czteroletniej pracy w roli trenera w Berlinie zbudował markę człowieka solidnego. Zespół oglądało się ze zgrzytaniem zębów, ale Hertha była trudna do pokonania. Znakomita twarda defensywa była kiedyś znakiem firmowym. Była. Obecnie nie ma na nią ani pomysłu, ani do niej wykonawców. Po katastrofalnym meczu w Lipsku z cienia wyszedł nawet Lars Windhorst, który na Facebooku napisał: – Jestem zszokowany, potrzebuję drinka…

Dardai wychodzi do dziennikarzy i mówi, że nie będzie kurczowo trzymał się stołka, że Hertha potrzebuje prawdopodobnie dużego, uznanego szkoleniowca, a on jest tylko małym, skromnym i miłym trenerem. Frustracja Dardaia jest zrozumiała, choć odrobinę komiczna. Sprawia wrażenie, że jest tu za karę i najchętniej siedziałby w tym czasie w domu lub wrócił do akademii, gdzie miał cieplarniane warunki bez presji i oczekiwań. Formuła Dardai plus Hertha się wyczerpała. Przychodząc w zeszłym sezonie jako strażak, wykonał zadanie – utrzymał klub w Bundeslidze – ale błędem okazało się przedłużenie kontraktu.

Dardai obecną tragiczną postawę Herthy firmuje swoim nazwiskiem, ale byłoby niesprawiedliwością twierdzić, że jest za wszystko odpowiedzialny. Nie jest jego winą, że skład został skompletowany na ostatnią chwilę. Że Preetz naściągał piłkarzy, którym nie po drodze było z Herthą. Do wszystkich problemów dochodzą kontuzje. Dardai ma na tyle przetrzebiony skład, że z obawy przed następnymi urazami odwołał zaplanowany sparing z Aue podczas przerwy reprezentacyjnej. Pytanie brzmi mimo wszystko, czy Węgier nie powtórzy casusu Preetza, który z uwielbianego zawodnika, przez nieudolną pracę jako dyrektor sportowy, stał się w Berlinie persona non grata.

(…)

SPIS TREŚCI:

4. TEMAT TYGODNIA: FABIAN POŻEGNANY, POLSKA WYGRYWA Z SAN MARINO
6. ALBANIA PRZED KLUCZOWYM MECZEM Z BIAŁO-CZERWONYMI
8. 90 MINUT Z PATRYKIEM SZYSZEM
11. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
12. ANALIZA: CZY MISTRZOSTWO POLSKI UCIEKŁO LEGII?
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. DOGRYWKA Z RADOSŁAWEM MOZYRKO
18. ZMARŁ BERNARD TAPIE
20. ARGUMENTY ZA RC LENS
22. KLUB EKSPERYMENTÓW, CZYLI GDZIE LEŻĄ PROBLEMY MANCHESTERU UNITED?
24. RZĄDY NAPOLI W SERIE A
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. NOWE ŚWIECIDEŁKA LA LIGA
31. KUNTZ TRENEREM TURCJI
32. BAL NA TITANICU – KOLEJNY FALSTART HERTHY BERLIN
34. SHERIFF, SKĄD WZIĘŁA SIĘ NAJWIĘKSZA SENSACJA LIGI MISTRZÓW
37. CLUB BRUGGE MIESZA W CHAMPIONS LEAGUE
38. GWIAZDA OD A DO Z: SEBASTIEN HALLER
40. ELIMINACJE MISTRZOSTW ŚWIATA I LIGA NARODÓW
45. NAJLEPSI WE WRZEŚNIU W I ORAZ II LIDZE
46. DRUGOLIGOWA ROZMOWA Z SEBASTIANEM MADEJSKIM
47. PIŁKA W TV
48. WP W „PN”: SMUTNA HISTORIA JANA FURTOKA
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: POLSKA U-18 2001

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024