Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN
Wtorek, 19 października, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Tradycyjnie przygotowaliśmy dla Was mnóstwo znakomitych treści.
REPREZENTACJA POLSKI PO MECZU Z ALBANIĄ. Studzenie kotła
Od tego meczu zależało wiele. W przypadku Paulo Sousy, dalszej pracy Portugalczyka z biało-czerwonymi, być może wszystko. Po spotkaniu selekcjoner nawet się uśmiechnął i miał ku temu powody. W pierwszej kolejności jednak odetchnął.
JAROMIR KRUK z TIRANY
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Pod koniec II wojny światowej władzę w Albanii przejęli komuniści, ale kraj zachował niezależność od Związku Radzieckiego. Ze smakiem musiał obejść się też Josip Broz Tito, który widział Albanię w swoim projekcie wielkiej Jugosławii. Republika e Shqiperise stawiała twarde warunki nawet mocarstwom, umiała między nimi balansować i dość płynnie przeszła z epoki komunizmu do demokratyzacji.
(…)
Zwycięstwo drużyny
Pomijając ustawienie zespołu, mecz z Albanią był najbardziej podobny do spotkań, które reprezentacja Polski rozgrywała pod wodzą Jerzego Brzęczka – najpierw selekcjoner pomyślał, jak nie stracić bramki, a w drugiej kolejności, jak ją zdobyć. Z tą różnicą, że był lepszy. Brzęczek często bronił głębiej, w Tiranie większość akcji przeciwnika kończyło się już w okolicach środka boiska, świetną pracę dla zespołu wykonywali także napastnicy – Lewandowski i Adam Buksa, rozbijający obrońców Albanii. To było zwycięstwo drużyny mającej kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi niemal przez cały czas, drużyny potrafiącej wykorzystać swoją indywidualną przewagę w poszczególnych sektorach boiska, drużyny dojrzałej. Przede wszystkim jednak to było zwycięstwo drużyny.
Sousa, który namawia polskich zawodników do zmiany mentalności, otworzenia się na ofensywny futbol, tym razem jakby sam zdecydował się zmienić własną mentalność. Nie naginał zawodników do swojego pomysłu na grę w meczu z rywalem ze średniej europejskiej półki, a nie z najwyższej, ale nagiął własne założenia do predyspozycji piłkarzy. I wygrał, drugie miejsce w grupie I może zabrać nam już tylko kataklizm. Przede wszystkim jednak pragmatyzm zademonstrowany w Tiranie, zmiana w samym selekcjonerze, pozwala na umiarkowany optymizm w kontekście awansu na mundial – chyba po raz pierwszy od kiedy przejął stery w naszej kadrze.
Coraz wyraźniej kształtuje się również wyjściowa jedenastka biało-czerwonych. Ostatnie mecze przekonały selekcjonera, że u boku Glika i Bednarka powinien występować Paweł Dawidowicz. Sousa w spotkaniach istotnych dokonuje już mniejszej liczby roszad, zdaje się, że w tym względzie wychodzi na prostą, choć kwestia wahadeł bez wątpienia spędza mu sen z powiek. Nie oznacza to jednak, że zawodnicy w teorii nie należący do pierwszej jedenastki mogą czuć się w jakiś sposób zagrożeni. Przeciwnie, Portugalczyk w przemowie podczas pomeczowej kolacji w Tiranie podkreślał rolę właśnie piłkarzy wchodzących na boisko z ławki. W ogóle, wyłączając boki boiska, Portugalczyk ma coraz większe pole manewru.
Pięciu napastników
Zwycięstwo nad Albanią dało Portugalczykowi oddech, porażka najpewniej oznaczałaby jego koniec w reprezentacji Polski, gdyż szanse awansu na mundial stałyby się iluzoryczne. Można więc zakładać, że po listopadowych meczach prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej rozpocząłby poszukiwania następcy Sousy. Zresztą Kulesza spotkał się z Sousą jeszcze przed meczem w Tiranie, chciał poruszyć temat między innymi nieobecności selekcjonera na meczach Ekstraklasy. O spotkaniu szeroko informowały media, nie miało ono jednak charakteru wezwania selekcjonera na dywanik. Przeciwnie, rozmowa prowadzona była w normalnej atmosferze. Kulesza, obecny na spotkaniu był również Sławomir Kopczewski, zaangażowany w nowym rozdaniu w federacji w szkolenie, już wtedy zapytał selekcjonera, czy pojawi się na ubiegłotygodniowym ligowym hicie Legia Warszawa – Lech Poznań. Uzyskał odpowiedź przeczącą, Sousa argumentował, że jeździ na mecze w celach selekcyjnych, a nie żeby pokazały go kamery na stadionie. Portugalczyk po meczu w Tiranie wrócił więc do domu, a następnie wybrał się w podróż do Anglii, gdzie między innymi – jak poinformował serwis meczyki.pl – ma zamiar spotkać się z Matty’m Cashem. Pod koniec ubiegłego tygodnia nie było więc wcale pewne, czy Sousa pojawi się na meczu Napoli – Legia, zdecydowanie większe szanse były na to, że zajedzie na rewanż w Warszawie 4 listopada.
Nie jest też na ten moment przesądzone czy Cash po otrzymaniu polskiego obywatelstwa dostanie powołanie do drużyny narodowej, choć sama osobista wizyta selekcjonera, a także fakt, że sztab Portugalczyka ocenia piłkarskie umiejętności zawodnika Aston Villi wysoko, każą jego kandydaturę traktować bardzo poważnie. A czy może nastąpić to już w listopadzie? Z przyczyn proceduralnych – wątpliwe.
Powołania na mecze z Andorą i Węgrami, które zamkną fazę grupową eliminacji mistrzostw świata, ogłoszone zostaną w okolicy 25 października. Już dziś można jednak spodziewać się, że na liście znajdzie się miejsce dla pięciu napastników – do czwórki powołanej na spotkania z San Marino i Albanią dołączy Arkadiusz Milik. Listopadowe mecze mają znaczenie w kontekście utrzymania drugiego miejsca w tabeli grupy I eliminacji MŚ, ale też rozstawienia w pierwszej rundzie baraży – na ten moment Polska zagra przed własną publicznością, na Stadionie Narodowym w Warszawie – tę pozycję trzeba jednak utrzymać. I ważne, aby zawodnicy uważali na upomnienia od sędziów, bowiem kartki z grupowej części kwalifikacji przeniosą się na baraże. Losowanie drabinki drugiego etapu walki o mundial odbędzie się 26 listopada w Zurychu.
EKSTRAKLASOWE ŻYCIE PO KARIERZE. Pomost na drugą stronę
Wielu byłych zawodników potwierdzi, że moment tuż po zakończeniu kariery jest większym wyzwaniem niż najtrudniejszy mecz. Nagle, niemal z dnia na dzień, trzeba odnaleźć się w zupełnie nowych realiach. Czy w Polsce piłkarz-emeryt ma czego szukać w swoim dawnym klubie?
KONRAD WITKOWSKI
Wbrew pozorom powrót do miejsca, z którym było się związanym przez większość kariery, wcale nie jest oczywistą drogą dla ekspiłkarzy. A przynajmniej nie dla wszystkich, gdyż nie każdy po zawieszeniu butów na kołku chce pozostać przy futbolu.
– To kwestia wypalenia zawodowego. Niedawno poznałem człowieka, który całe życie spędził na walizkach, mieszkając w hotelach. Dzisiaj, już po karierze, nie jest w stanie przespać nocy w obcym miejscu. Jeżeli ktoś odczuwa zmęczenie piłką, szatnią i otoczeniem, bardzo trudno byłoby mu nadal funkcjonować w futbolu na pewnym poziomie. Po ostatnim meczu potrzeba czasu na przemyślenie, co zamierza się robić dalej. To bardzo istotna decyzja – mówi Paweł Magdoń, który z rolą zawodnika pożegnał się trzy lata temu. – Wraz z końcem kariery następuje zderzenie z życiem codziennym. Trzeba wstać rano, pójść do pracy i wrócić z niej dużo później niż wtedy, gdy było się zawodnikiem. Będąc piłkarzem, ma się czas na odpoczynek oraz regenerację. Raptem, po skończeniu grania, trzeba zająć się wieloma sprawami i czasu dla siebie zostaje znacznie mniej. Nie jest łatwo przystosować się do nowej rzeczywistości, wielu miewa z tym problemy – dodaje jednokrotny reprezentant Polski.
BUDOWA TOŻSAMOŚCI
W przypadku Magdonia przejście do nowego etapu zawodowego życia nastąpiło bardzo płynnie. Chociaż nie bezboleśnie: doznał kontuzji, która wykluczyła go z dalszego grania. Miał 39 lat i był zawodnikiem Lechii Tomaszów Mazowiecki. Trzecioligowy klub zaproponował mu funkcję wiceprezesa.
– Nie zastanawiałem się ani chwili, przyjęcie tej oferty było dla mnie oczywiste. Poniekąd się do tego przygotowywałem, więc szybko przeszedłem na drugą stronę. Wcześniej rozważałem, czy będę trenerem, działaczem, a może jeszcze kimś innym. Dokonałem świadomego wyboru. Wkroczyłem na nową zawodową drogę – przyznaje Magdoń. – Ważne jest, aby robić w życiu to, co się lubi, i to, czego się naprawdę chce. Jeżeli ktoś wybierze na przykład drogę trenerską, a nie do końca to czuje, z czasem zostanie zweryfikowany.
Były obrońca Wisły Płock od grudnia ubiegłego roku pełni w niej funkcję dyrektora sportowego. Podpisując umowę z Magdoniem, Wisła zainicjowała realizowanie nowej strategii, polegającej na zatrudnianiu w klubie ludzi dla niego zasłużonych.
– Kiedy zaczynałem pracę, nie miał wielkiego znaczenia fakt, że kiedyś grałem w tym klubie. Wszedłem do tego samego miejsca, ale wypełnionego już innymi ludźmi. Piłkarze, którzy dzisiaj są w szatni, pewnie wiedzą, że byłem zawodnikiem Wisły, lecz mogą tych czasów nie pamiętać. Bardziej zwracają na to uwagę kibice i osoby z otoczenia klubu, wewnątrz liczą się przede wszystkim kompetencje – zauważa zdobywca Pucharu Polski w sezonie 2005-06.
W lipcu pracę w Wiśle zaczął Bartłomiej Sielewski, który za biurko przeniósł się prosto z murawy. Nie zrobił oszałamiającej kariery, ale w Płocku jest postacią bardzo szanowaną – zapracował na to 254 występami w barwach Nafciarzy; w XXI wieku nikt nie rozegrał dla Wisły więcej spotkań. Prezes Tomasz Marzec mówił wprost: nie mogliśmy sobie pozwolić, żeby Sielewski opuścił nas na dobre. Byłemu obrońcy powierzono kierowanie profesjonalnym skautingiem. 37-latek zajmuje się obserwacją zawodników, którzy potencjalnie mogą dołączyć do Wisły – jeździ na mecze, analizuje, rozmawia z piłkarzami. Ponadto monitoruje graczy wypożyczonych do innych klubów, śledząc ich postępy, będąc z nimi w stałym kontakcie oraz sugerując, co powinni robić dla dobra własnego rozwoju. Sielewski spełnia się w nowej pracy i wygląda na to, że wybrał odpowiedni moment na jej rozpoczęcie – na boisko wracać już nie chce.
– Bartek to legenda Wisły. Dla takich postaci kluby powinny być otwarte, proponować im pracę po zakończeniu kariery sportowej – twierdzi Magdoń. – Dobrze mieć obok siebie takie osoby. Byli zawodnicy są w naszym klubie zatrudnieni także jako szkoleniowcy. Na przykład Łukasz Nadolski, którego piłkarskie losy nie potoczyły się tak, jak pewnie sam oczekiwał, lecz był ważną postacią szatni, kapitanem Wisły. Obecnie bardzo dobrze realizuje zadania asystenta pierwszego trenera, rozwija się zawodowo.
Wisła, klub w ostatnich latach niezbyt wyrazisty, niebudzący konkretnych skojarzeń, postanowił na nowo zbudować własną tożsamość. Wybór ludzkich fundamentów, osób emocjonalnie związanych z klubem i miastem, wydaje się właściwą drogą.
– Patrzymy przede wszystkim na profesjonalizm i podejście do zawodu. To podstawowe kryterium przy podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu. Natomiast takie czynniki, jak przywiązanie do miejsca czy barw, pomagają w dokonaniu wyboru. Łatwiej postawić na zaufanego człowieka, który, nawet w innej roli, był już związany z Wisłą i jej kibicami. Mamy pewność, że taka osoba będzie maksymalnie zaangażowana – zwraca uwagę dyrektor sportowy płockiego klubu.
(…)
90 MINUT Z ADRIANEM BENEDYCZAKIEM. Mój kumpel Gigi
Tata Adriana Benedyczaka jest bramkarzem i wciąż występuje w Gryfie Kamień Pomorski. Syn w Parmie, do której trafił z Pogoni Szczecin i został kolegą Gianluigiego Buffona. Wiąże ich wspólny cel – awans do Serie A. Na razie podopiecznym Enzo Mareski wiedzie się przeciętnie, ale kibice wierzą w lepsze czasy.
JAROMIR KRUK
Parma to klub, w którym spełniasz marzenia o grze w mocnej lidze zagranicznej?
Zawsze marzyłem o wyjeździe za granicę – mówi Benedyczak. – Przenosząc się z polskiej Ekstraklasy do Serie B zrobiłem krok do przodu, no i zbliżyłem się do topu. Parma to klub ze wspaniałą historią, który osiągał wielkie sukcesy i występowały w nim – tak trzeba to ująć – piłkarskie legendy. Wiedziałem, że wraca Gianluigi Buffon, jeden z najlepszych bramkarzy w historii futbolu. To niesamowite uczucie występować w zespole z Gigim. Chcę pomóc Parmie w błyskawicznym powrocie do Serie A.
16 maja grałeś w barwach Pogoni przeciw Rakowowi, a dwa miesiące później już w Parmie sparing przeciwko Interowi Mediolan. Niezły przeskok.
Szkoda, że nie strzeliłem gola, bo było blisko, ale mój strzał został zablokowany przed polem karnym chyba przez Stefana de Vrija. Wcześniej nie grałem przeciwko tak znakomitym środkowym obrońcom jak Holender, Alessandro Bastoni czy Milan Skriniar. To było wspaniałe przygotowanie do sezonu Serie B, każdy z zawodników Parmy dał z siebie maksa, ale nie było szans na wymianę koszulek. Nawet o tym nie pomyślałem, cieszyłem się z możliwości rywalizacji z topowymi piłkarzami. Największe wrażenie zrobił na mnie Lautaro Martinez, niesamowity w grze na jeden na kontakt, tyłem do bramki.
Twój trener z Parmy, Enzo Maresca, też poznał smak wielkiego futbolu. Nie tak dawno pracował z drużyną U-23 Manchesteru City, ma wspaniałą zawodniczą część CV, grał w wielkich klubach, z Juventusem włącznie, osiągał sukcesy z młodzieżowymi kadrami Italii. Jaki to jest człowiek?
Opanowany, z niesamowitą wiedzą o taktyce, różnymi pomysłami. Na treningach dużo gramy z piłką na utrzymanie, nie ma zwykłego biegania. Robimy często tak zwane strumienie – jeden, dwa kontakty, pass, oddanie strzału i 60 metrów wybiegnięcia. Zajęcia są intensywne, zdecydowanie bardziej niż w Polsce, ale to mi się podoba. Czuję, że zrobiłem postęp, przede wszystkim piłkarsko. Podczas jednego treningu w Parmie otrzymuję piłkę częściej niż przez trzy, cztery dni w Pogoni. We Włoszech nie ma lekko, nikt nie odpuszcza. Często po 45 minutach siłowni idziemy na boisko na gierkę, na półtorej godziny, gdzie nie ma mowy o odstawianiu nogi. Tam każdy walczy o swoje, bez żadnych sentymentów. Jeżeli chodzi o analizę spotkań to jest na podobnym poziomie co w Pogoni, choć mam wrażenie, że w Parmie na treningach kamery są wszędzie. Enzo Maresca korzysta z pomocy sporej grupy analityków i nic nie umyka jego uwadze.
W spotkaniu z Ternaną wszedłeś na boisko w 69. minucie razem z Buffonem? Co się stało, że mistrz świata z 2006 roku musiał siedzieć na ławce?
Graliśmy trzy mecze w ciągu tygodnia i z Ternaną trener wystawił naszego drugiego golkipera, który w trakcie gry, po puszczonym golu zgłosił problem z łydką. Musiałem chwilę poczekać na Gigiego i weszliśmy na murawę razem. To było naprawdę wyjątkowe uczucie, a Buffon – nawiasem mówiąc – to super gość. Nie daje odczuć żadnego dystansu, wyższości, jest non stop uśmiechnięty, pomaga innym, podpowiada. Gigi ma znakomity kontakt chyba z każdą osobą w klubie, daje Parmie niezwykle pozytywną energię.
(…)
REAL SOCIEDAD ZNÓW MOCNY JESIENIĄ. Skrytobójcy
Wszyscy giganci La Liga mają na początku tego sezonu problemy, z czego skrzętnie korzysta Real Sociedad San Sebastian, który nie zachwycając grą po cichutku przekradł się na szczyt tabeli Primera Division. To naprawdę mocny zespół, czy, jak mawiają Hiszpanie, kwiat jednej nocy?
LESZEK ORŁOWSKI
W zasadzie obecna pozycja ekipy z Donostii nie dziwi. W trzecim sezonie, w którym od początku zespół prowadzi Imanol Alguacil, po raz trzeci notuje ona znakomity start. Można powiedzieć, że szkoleniowiec ten wraz ze swoim fizjo Daviem Casamichaną umieją przygotować wysoką formę na przełom lata i jesieni. W sezonie 2019-20 ich zespół jeszcze po 12. kolejce był ex aequo liderem. W następnym, 2020-21, przewodził tabeli między 6. a 11. kolejką, z tym że Atletico i Real miały wtedy mecze zaległe i tabela nie oddawała układu sił. Podobnie jest teraz, gdy wskutek przełożenia meczów drużyn z Madrytu i własnego zwycięstwa nad Mallorką, RSSS objął samodzielne przodownictwo. Stałoby się tak już dwa tygodnie wcześniej, ale, jak napisała „Marca”, „David Soria pozbawił Sociedad samodzielnego przodownictwa”, nawiązując do wspaniałych interwencji bramkarza Getafe, które uratowały tej ekipie remis w starciu z Baskami. W dwóch poprzednich kampaniach na dłuższą metę nie udało się utrzymać startowej dyspozycji i zespół kończył w strefie Ligi Europy.
Życiowa forma Oyarzabala
Teraz ma być inaczej. Niby nikt głośno nie mówi, że celem jest Liga Mistrzów, wszyscy chętnie wycierają sobie gęby frazesem Diego Simeone „mecz po meczu”, ale czasami, jak bąbelki z dna morza, przebijają się na powierzchnię zdania świadczące, że jednak jest inaczej. Ostatnio w wywiadzie dla „Mundo Deportivo” Ander Guevara powiedział na przykład tak: – Od początku sezonu jesteśmy ambitni. Prezydent Aperribay, dyrektor Olabe i trener Alguacil powtarzają nam, żebyśmy nie poprzestawali na małym…
A czasy zrobiły się takie, że małe oznacza dla RSSS ponowną kwalifikację do Ligi Europy. Pojawił się też inny sygnał, że celem wyznaczonym na ten sezon jest zajęcie co najmniej czwartego miejsca na mecie Primera Division. Prezydent Jokin Aperribay przyznał ostatnio, że po raz pierwszy odkąd został szefem klubu, czyli od 2008 roku, na koniec sezonu (2020-21) jego działalność przyniesie stratę. Jak wyliczył, przez pandemię klub zarobił mniej o 30 milionów euro. – A dochody z gry w Lidze Europy nie pokrywają tej sumy. Jednak wiedząc, jak wyglądają liczby, nie sprzedałem żadnej gwiazdy, żeby nie osłabiać istotnie zespołu – powiedział. Przekaz jest jasny: tylko kwalifikacja do złotodajnej Champions może uchronić klub przed popadnięciem w spiralę zadłużenia. Baskowie poszli na całość, podobnie jak swego czasu szefowie Atletico czy Sevilli. Oczywiście w zaistniałej sytuacji nie mogą sobie pozwolić na odpuszczenie Ligi Europy: wszak Sevilla dwa lata temu, a Villarreal przed rokiem awansowały do elitarnych rozgrywek wygrywając te drugoplanowe; Sociedad też może pójść tą drogą.
Zespół zaczął sezon od przegranej z Barceloną, po której przyszła passa dziesięciu meczów bez porażki: w lidze jest to sześć zwycięstw i dwa remisy, a w Lidze Europy dwa wyniki nierozstrzygnięte. Sociedad nie wygrywał efektownie, ani wysoko. Już cztery razy w tej kampanii zanotował zwycięstwa 1:0 z rywalami z dolnej półki La Liga. Podopieczni Imanaola Alguacila grają bardzo ekonomicznie. Usypiają rywala, by, niczym skrytobójca zza drzewa, zadać mu jeden, ale śmiertelny cios. Przeważnie czyni to zresztą Mikel Oyarzabal, bezdyskusyjna gwiazda początku tego sezonu. Niestety, na zgrupowaniu reprezentacji doznał kontuzji i na razie jest wyłączony z gry.
Ten 24-letni zawodnik, który w sobotnim meczu z Mallorką miał po raz 250. wystąpić w koszulce Realu Sociedad (oczywiście nikt w tak młodym wieku tego nie dokonał), znajdował się w życiowej formie. Choć nie jest środkowym napastnikiem, w tabeli strzelców La Liga ustępuje tylko Karimowi Benzemie. Sześć goli w pierwszych ośmiu ligowych meczach sezonu, to dorobek, którego nie miał żaden napastnik RSSS (Antoine Griezmann, William Jose…) od 2002 roku. Wtedy Sociedad po raz ostatni walczył o mistrzostwo, a idącymi na początku sezonu łeb w łeb snajperami byli Nihat Kaveci oraz Darko Kovacević. Ponadto Oyarzabal błysnął wielką formą podczas finałowego turnieju Ligi Narodów: w meczu z Włochami zaliczył dwie asysty, a Francuzom strzelił gola osobiście. „Po tym turnieju wreszcie stał się gwiazdą na międzynarodową skalę” – napisała jakże trafnie „Marca”.
(…)
PEŁNE TEKST ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”
SPIS TREŚCI:
4. TEMAT TYGODNIA: TIRANA ZDOBYTA. POLSKA O KROK OD BARAŻY DO MŚ 2022
8. 90 MINUT Z ADRIANEM BENEDYCZAKIEM
11. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
12. REPREZENTACJE MŁODZIEŻOWE DO RAPORTU
14. WĘDRÓWKI ŚWIERCZOKA I SZMAL NA ŚLĄSKIM
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. CO WIEMY PO LIGOWYM HICIE LEGIA – LECH?
18. JAK ZAGOSPODAROWAĆ SWOICH BYŁYCH PIŁKARZY?
20. DARWIN NUNEZ – MŁODA I GROŹNA TWARZ URUGWAJU
22. DOKĄD BIEGNĄ PAWIE MISTRZA MARCELO?
24. NEWCASTLE UNITED – TAM POWSTAJE NOWA SIŁA
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. WSPANIAŁA ALBO ZGUBNA – BUNDESLIGA I ZASADA 50+1
30. FLORIAN WIRTZ OD A DO Z
32. CZY REAL SOCIEDAD TO KWIAT JEDNEJ NOCY?
34. 201 CENTYMETRÓW TALENTU
36. NIEMCY PIERWSI, DANIA TUŻ ZA NIMI, A FRANCJA Z TROFEUM
40. GRAŁA EKSTRAKLASA, 1., 2., 3. LIGA…
45. GRODZISK MAZOWIECKI: MÓWI ARTUR HALUCH
47. GRUDZIĄDZ: CO SŁYCHAĆ W OLIMPII?
48. WP W „PN”: WENGER O FABIAŃSKIM
50. PIŁKA W TV
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. MATEUSZ PRASZELIK: MŁODZIEŻOWIEC WRZEŚNIA PKO BANKU POLSKIEGO