Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”

We wtorek 9 listopada premierę ma najnowsze wydanie tygodnika „Piłka Nożna”! W nim jak zwykle interesujące teksty, wywiady oraz analizy. Szukajcie go w punktach sprzedaży!



REPREZENTACJA POLSKI NA OSTATNIEJ PROSTEJ PRZED BARAŻAMI. Najpierw obowiązek

Sytuacja jest jasna – bardzo musieliby postarać się wszyscy rywale oraz sami biało-czerwoni, byśmy zajęli pierwsze lub trzecie miejsce w grupie. Niemal na pewno zakończymy kwalifikacje mundialu na drugiej pozycji i staniemy w obliczu rozegrania meczów barażowych. By jednak do nich przystąpić w uprzywilejowanej pozycji, najlepiej dwa ostatnie mecze grupowe wygrać.

ZBIGNIEW MUCHA

W okresie ocieplenia wizerunku drużyny narodowej i selekcjonera Paulo Sousy, trzeba powiedzieć sobie jasno: awans do baraży od początku traktowany był jako obowiązek i nic pod tym względem nie powinno się zmienić. Wyzwania pojawią się później, dokładnie pod koniec marca. Wówczas mierząc się zapewne z drużynami o podobnym naszemu – przynajmniej w pierwszej fazie – potencjale, przekonamy się, czy drużyna dowodzona przez Portugalczyka jest w stanie taką rywalizację rozstrzygać na własną korzyść i ile udało mu się zrobić przez kilkanaście miesięcy pracy.

Zostały dwa ostatnie mecze – z Andorą 12 listopada na wyjeździe i Węgrami 15 listopada w Warszawie (oba o godzinie 20.45). W tym czasie próbująca nas gonić Albania zmierzy się z Anglią na wyjeździe i Andorą u siebie. W futbolu nie zawsze dwa plus dwa równa się cztery, ale z tej akurat grupowej arytmetyki, biorąc pod uwagę nasze dwa punkty przewagi nad Albańczykami, wychodzi jasno, że trudno będzie stracić drugie miejsce. Identycznie trudno będzie zaatakować pierwsze, jako że Anglicy grają jeszcze z San Marino, a mają od Polaków trzy oczka więcej.

Zaskoczenia kontrolowane

Sousa ze względów logistycznych zbierze kadrę tym razem w Hiszpanii. Wszystko dlatego, że w Andorze, gdzie zagramy pierwszy z meczów listopadowych, brakuje lotniska. Drużyna zatem od 8 listopada miała przygotowywać się właśnie Hiszpanii, skąd 11 listopada uda się w dwugodzinną podróż autokarową do Andory. Powrót do Warszawy nastąpi 13 listopada, dwa dni przed rywalizacją z Węgrami. W zgrupowaniu weźmie udział selekcjoner, który niedawno zmagał się z zakażeniem koronawirusem.

Portugalczyk kadrę powołał w poniedziałek 1 listopada. Zaskoczył właściwie jednym nazwiskiem – szansę debiutu otrzymać może Kamil Grabara. Bramkarz FC Kopenhaga ma tyle samo zwolenników co przeciwników; obok występów spektakularnych zdarzają mu się bardzo słabe, znaczone dziwacznymi decyzjami i błędami – także w ostatnim czasie. Należy niby do czołowych bramkarzy ligi duńskiej, lecz trudno nazwać go gwarancją i ostoją bramkarskiego spokoju. Jeżeli selekcjoner będzie chciał go sprawdzić, to albo w treningu, albo co najwyżej w meczu z Andorą. Dla wielu wybór Grabary był zaskoczeniem, choć jeśli bliżej przyjrzeć się zagadnieniu, staje się on mniej zaskakujący. Po pierwsze: karierę reprezentacyjną zakończył najlepszy, a na pewno najpewniejszy obecnie polski golkiper, czyli Łukasz Fabiański. Po drugie: kontuzjowany jest Bartłomiej Drągowski, który na początku października naderwał mięsień czworogłowy. Po trzecie: selekcjoner nie ma przekonania do sensowności powoływania Rafała Gikiewicza. Po czwarte: Radosław Majecki praktycznie nie gra w poważną piłkę. Po piąte: wybór wśród bramkarzy ekstraklasowych – pomijając fakt umiarkowanego zainteresowania Sousy polską ligą – jest jednak mocno ograniczony: tak ich talentem, jak i liczebnością. Stąd pomysł z Grabarą: kontrowersyjny, bo można mimo wszystko spierać się czy jego powołanie jest bezwzględnie zasłużone, lecz i tak w gruncie rzeczy drugorzędny. Niepodważalną pozycję numeru 1 zachowa przecież Wojciech Szczęsny (nawet jeśli od pewnego czasu częściej bywa krytykowany, niż chwalony za występy w Serie A), a solidność dublera gwarantować powinien Łukasz Skorupski. Taki zapewne był zamysł selekcjonera. Tymczasem układ zaburzyć i sytuację skomplikować może uraz żeber Szczęsnego, który wykluczył go z ostatniego meczu Juventusu z Fiorentiną. Ponoć nie jest na tyle poważny, by uniemożliwić bramkarzowi udział w zgrupowaniu, niemniej lekki niepokój pozostaje.

Drugie nazwisko, które zwraca uwagę w kadrze, to Matty Cash. Czy sprawdzi się sportowo – zapewne wkrótce się przekonamy. Teoretycznie ma wszystko, by się sprawdzić, a takiego wahadłowego w kadrze dotąd nie było. Cash gra przyzwoicie w najlepszej lidze świata, w dodatku na pozycji, na której mamy szalony deficyt i w systemie, jaki próbuje wdrożyć selekcjoner. Wydolność, szybkość, umiejętność rozegrania piłki (jeszcze w Nottingham pełnił rolę ofensywnego pomocnika), znakomite czucie systemu gry z wahadłowymi i wysokiego pressingu, którym gra Aston Villa, a chciałby również Sousa, dośrodkowanie w pełnym biegu, skuteczność w odbiorze piłki (topowe statystyki nawet na skalę Premier Legue) – to jego atuty. Piłkarz otrzymał już polskie obywatelstwo, konkretnie paszport tymczasowy. Teraz chodzi już tylko o kwestie papierkowe do rozstrzygnięcia na szczeblu federacji polskiej, angielskiej i światowej. FIFA musi otrzymać odpowiednie dokumenty, między innymi wniosek piłkarza o zmianę federacji i zaświadczenie, że nie grał w reprezentacji Anglii. Wówczas 24-latek wyceniany na ponad 20 milionów euro (The Villans kupili go z Forest za około 16) będzie mógł bez przeszkód zadebiutować w biało-czerwonych barwach. Istnieje poważna szansa, że reprezentacja zyska gracza wręcz kluczowego. Próbowani na prawym wahadle do tej pory przez Sousę, nie do końca spełniają jego oczekiwania. Kamil Jóźwiak jeśli gra w Derby, to jako skrzydłowy, Bartosz Bereszyński i Tomasz Kędziora to jednak przede wszystkim klasyczni boczni obrońcy, natomiast Przemysław Frankowski występuje na wahadle w Lens, i śrubuje nawet znakomite liczby (13 meczów, 4 gole, 3 asysty!), tyle że bryluje z lewej strony boiska. Dlatego w kadrze może zastąpić w wyjściowym składzie na przykład Tymoteusza Puchacza. Natomiast Cash wydaje się być skrojony akurat na rozmiar prawego wahadłowego.

(…)

CZEGO NAM BRAKUJE, ABY ZNACZYĆ COŚ W EUROPIE? Wyjść poza schematy

Trofeum za zwycięstwo w Lidze Europy zawitało do Warszawy. Na moment, przejazdem, jako atrakcja dla kibiców. Szanse na to, że kiedykolwiek trafi do gabloty któregoś z polskich klubów są mikroskopijne. Za to regularne występy w fazie grupowej tych rozgrywek powinny być dla przedstawicieli Ekstraklasy realnym celem, a nie szczytem marzeń.

KONRAD WITKOWSKI

Jedenaście razy w ostatnich 16 latach polskie kluby uczestniczyły w rozgrywkach grupowych Ligi Europy (do 2009 roku Pucharu UEFA). Przy czym sezonów, w których Ekstraklasa miała swoją reprezentację w LE, było w tym okresie dziewięć. Dziś brzmi to wręcz nieprawdopodobnie, ale bywało tak, że do fazy grupowej docierały aż dwie drużyny z Polski: Legia Warszawa oraz Lech Poznań w sezonie 2015-16, zaś cztery lata wcześniej Legia i Wisła Kraków. Mało tego, w rozgrywkach 2011-12 oba polskie kluby potrafiły wyjść z grupy. W 1/16 finału Wojskowi ulegli lizbońskiemu Sportingowi, z kolei Biała Gwiazda okazała się słabsza od Standardu Liege. Poza tymi przypadkami, jeszcze czterokrotnie oglądaliśmy przedstawicieli Ekstraklasy w Europie wiosną. Choć była to wiosna tylko z nazwy, bo każdy kończył przygodę w mroźnym lutym, na pierwszym etapie pucharowej części zmagań. Natomiast Champions League to dla nas historia boleśnie skromna. W XXI wieku fazę grupową osiągnęła jedynie Legia w sezonie 2016-17.

PO PIERWSZE: DOŚWIADCZENIE

Z polskimi klubami w rozgrywkach grupowych europejskich pucharów jest jak z prostym chłopakiem z osiedla na wystawnym balu: marzy, żeby się tam dostać, próbuje zdobyć zaproszenie, ale gdy wreszcie znajdzie się na salonach, nie do końca wie, jak się zachowywać. Rok temu, po długich trzech sezonach nieobecności, wróciliśmy do kontynentalnej rywalizacji. Okazało się, że przejść eliminacje to nie to samo, co być gotowym na fazę grupową. Przekonał się o tym Lech, aktualnie doświadcza tego Legia.

– Ciągle uczymy się gry w pucharach na poziomie fazy grupowej. Im częściej będziemy zbierać tam doświadczenie, tym lepsze będą efekty – przekonuje Jacek Zieliński, który z Legią grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów w sezonie 1995-96. – Przede wszystkim musimy mądrze budować drużyny. Wszyscy mówią o tym, że kadra powinna być szeroka, a to wcale nie zwiększa szans na sukces. Najistotniejsza jest jakość. Załóżmy, że klub Ekstraklasy chce powalczyć w pucharach, gromadzi 32 piłkarzy, tymczasem odpada już w drugiej rundzie eliminacji. Co zrobić z tymi zawodnikami? Lepiej celować w kadrę złożoną z 24-25 piłkarzy, wtedy dysponując takimi samymi funduszami, zbuduje się silniejszy zespół, bo średnia jakość zawodnika będzie wyższa. Tworzenie węższego, ale mocniejszego składu to odpowiedni kierunek dla polskich klubów. Po ewentualnym awansie do fazy grupowej można dokooptować jednego czy dwóch graczy. Skuteczne granie na kilku frontach jest możliwe tylko wtedy, gdy przy rotacji w składzie nie widać znaczącej różnicy pomiędzy piłkarzami. Druga kwestia to sztaby szkoleniowe. Nasi trenerzy generalnie nie mają obycia w takich sytuacjach. Jak już dojdą do fazy grupowej, a więc nauczą się trochę europejskiego grania, wkrótce są zwalniani, bo rywalizacja na kilku frontach jest trudna do pogodzenia. Prowadzenie zespołu, gdy przez pięć i pół miesiąca gra się w układzie czwartek-niedziela, to wielkie wyzwanie. Tylko dzięki doświadczeniu trenerzy będą potrafili przygotować drużyny do pucharów i ligi jednocześnie.

60-krotny reprezentant Polski zwraca także uwagę na zbyt szybki odpływ najlepszych piłkarzy z ligi. Klubów nie stać na zatrzymanie wyróżniających się zawodników, a to niezbędne, żeby regularnie i skutecznie grać w Europie.

– Sytuacja się nie zmieni, dopóki sponsoring nie wejdzie na wyższy poziom. Jednak najpierw kluby muszą zaoferować coś od siebie, czyli pokazać się na arenie międzynarodowej. To się wzajemnie napędza. Jest to jedyna szansa, byśmy mogli coś zwojować w pucharach – podkreśla Zieliński.

(…)

90 MINUT Z KRZYSZTOFEM KAMIŃSKIM. Autobus, metro, pociąg, czyli rutyna

Występując w trzeciej lidze, dojeżdżał ponad dwie godziny w jedną stronę na treningi do Siedlec. Dwa razy podejmował próby studiowania na warszawskiej AWF. Krzysztof Kamiński opowiada o wszystkim, ale nie o Japonii, której temat wyczerpał na wszelkie możliwe sposoby.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

Co słychać w Płocku?

Akurat w Płocku jest wszystko w porządku, stadion rośnie, regularnie wygrywamy. Znacznie gorzej jest na wyjazdach – mówi Kamiński. – Nie wiem, dlaczego mamy dwie twarze w tym sezonie. U siebie gramy odważniej, agresywniej. Może w delegacjach jesteśmy bardziej wycofani, brakuje nam pewności siebie? Może nie potrafimy docisnąć w odpowiednich momentach? W Płocku potrafimy punktować w meczach, w których nie jesteśmy faworytem, a na wyjazdach nie zdobywamy oczek z nikim.

Nawet kiedy w delegacjach obejmowaliście prowadzenie, i tak rywale byli w stanie odwrócić losy spotkań.

Mecze z Górnikami, z Łęcznej i Zabrza, były w pewnym momencie już wygrane. W Łęcznej prowadziliśmy dwoma golami, w Zabrzu dwukrotnie obejmowaliśmy prowadzenie, co prawda za każdym razem była różnica tylko jednej bramki, ale nie potrafiliśmy docisnąć przeciwnika. W tych dwóch spotkaniach, z których powinniśmy byli przywieźć punkty, zabraliśmy do Płocka bagaż siedmiu goli.

Skuteczność na wyjazdach wcale nie jest najgorsza, bo macie na koncie dziewięć bramek, co daje wam czwarte miejsce w lidze.

Ale jak spojrzysz na bilans goli straconych, jesteśmy na szarym końcu. Może mamy w głowie blokadę? To wydaje się najłatwiejsze wytłumaczenie. Jestem przekonany, że jeśli przełamiemy się w jednym spotkaniu, już pójdzie z górki, a czarna seria pójdzie w niepamięć.

Jak wygląda autobus Wisły Płock, kiedy wracacie z kolejnego wyjazdu?

Siedzą w nas porażki, nikomu nie jest do śmiechu. Jesteśmy źli, każdy na siebie, że są mecze, w których mamy przeciwnika na tacy, a schodzimy z boiska pokonani. Najgorsze jest to, że musimy się napracować, aby strzelać gole, a później bardzo łatwo je tracimy. Umiemy grać w piłkę, mamy jakościowych zawodników, jesteśmy groźni dla każdego, punkty na wyjazdach muszą w końcu przyjść.

Oglądasz mecze PKO Bank Polski Ekstraklasy?

Zawsze muszę obejrzeć spotkanie z udziałem rywala, z którym gramy w następnej kolejce. To podstawa. Choć kiedyś oglądałem ich znacznie więcej. Dzisiaj mam rodzinę, dziecko, trochę inaczej wygląda spędzanie wolnego czasu. Zdarzają się jednak dni, kiedy włączam telewizor o godzinie 12.30 i wyłączam wieczorem, ale to nie jest tak, że siedzę na kanapie cały dzień przed ekranem. Raczej robię coś w międzyczasie, a meczu obejrzę łącznie z pół godziny, więcej słucham niż oglądam. Z innych lig najczęściej śledzę Bundesligę oraz Primera Division.

Real czy Barcelona?

Atletico! Brat był zawsze za Realem, a ja sobie znalazłem kilkanaście lat temu Atletico. Przez wiele lat się ze mnie śmiał, bo Atleti nic nie wygrywało, ale w ostatnim czasie to ja miałem sporo powodów do radości.

(…)

NOWA ERA W BARCELONIE. Kronika czasu biedy

To były gorące dni na Camp Nou i okolicach. 27 października po raz ostatni poprowadził Barcelonę Ronald Koeman, potem w dwóch meczach na ławce zasiadał Sergi Barjuan, a w końcu 6 listopada ogłoszono wyczekiwaną przez wszystkich cules z wytęsknieniem wieść, że nowym trenerem został Xavi. Droga do przyjścia Mesjasza była wyboista. Oto jej locja.

LESZEK ORŁOWSKI

W futbolu nie ma czegoś takiego, jak ostateczna decyzja. Nie rządzą prezydenci, tylko wyniki. Kiedy Joan Laporta przed meczem Barcelony z Atletico 2 października oznajmił, że Koeman pozostanie na stanowisku trenera niezależnie od wyniku, oznaczało to tylko tyle, że popracuje jeszcze kilka tygodni. No, chyba że zacznie wygrywać, ale w to mało kto wierzył. Dla wszystkich było jasne, że Holender już sobie odpuścił, stracił wiarę w powodzenie swojej misji, grał już tylko na to, żeby go jak najszybciej wywalono, wypłacono odszkodowanie i do widzenia. Laporta łudził się, że umocniwszy deklaracją jego pozycję, zapobiegnie nieuchronnemu, czyli wypłaceniu Koemanowi 12 milionów rekompensaty. Lecz nadszedł 27 października.

27 października – ostatni mecz Koemana

Barcelona przegrała i z Atletico, i z Realem, po drodze wszakże pokonała Valencię, więc zwycięstwo nad Rayo w meczu 11. kolejki przesuwało ją w okolice strefy Ligi Mistrzów. Laporta nie łudził się, że drużyna cokolwiek wygra w tym sezonie, ale zajęcie co najmniej czwartego miejsca było obowiązkiem, gdyż spadek poniżej niego na mecie oznaczał brak pokaźnego dochodu. Lepiej było zapłacić Koemanowi 12 mln, a nowemu trenerowi 4 miliony pensji niż stracić kasę z Champions League.

Holender prezentował urzędowy optymizm: – Na wyjeździe też umiemy wygrywać. Jeśli zagramy jak z Valencią, powinniśmy zdobyć trzy punkty – może jego wywody nie brzmiały zbyt przekonująco, ale w każdym razie miały świadczyć, że się nie poddaje. Tymczasem Rayo zagrało znakomity mecz, a Barca kiepski i pechowy. O porażce, losu ironią, przesądziły błędy dwóch zaufanych ludzi Koemana, od których nazwisk rozpoczynał każdorazowo ustalanie składu: Sergio Busquetsa i Memphisa Depaya. Pierwszy, jak sam to określił po spotkaniu, „przysnął” i stracił piłkę, z czego narodził się gol dla Rayo, drugi zmarnował rzut karny. Musiało go to zaboleć – wszak nie ukrywał, że przychodził do Barcelony właśnie z uwagi na osobę Koemana, który wydobywał z niego cały potencjał w reprezentacji Holandii. Jednak tu się nie udało: po spotkaniu z Rayo Depay miał w 2021 roku 4 gole w 14 meczach w Barcelonie i 14 w 14 w zespole Oranje. Jego emocjonalny wpis nazajutrz, gdy Koemana zwolniono, „dałeś nowy impuls mojej karierze, dziękuję!” to były typowe krokodyle łzy, podobnie jak czułe pożegnania ze strony innych zawodników, którzy wcześniej nie starali się wystarczająco na boisku.

Po meczu z Rayo bilans Koemana w Barcelonie wyglądał następująco: 67 meczów, 39 zwycięstw – 12 remisów – 16 porażek, bramki 138-75. Tendencja była zła, bo w sezonie 2021-22 Holender miał 5 wygranych, 3 remisy i 5 porażek, przy bramkach 16-17.

(…)

WSZYSTKIE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (nr 45/2021)

SPIS TREŚCI:


4. BIAŁO-CZERWONI PRZED MECZAMI Z ANDORĄ I WĘGRAMI
7. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
8. 90 MINUT Z KRZYSZTOFEM KAMIŃSKIM
11. LEGIA POLEGŁA Z NAPOLI
12. SZTUKA GASZENIA POŻARÓW – EKSTRAKLASOWI TRENERZY A KRYZYSY
14. PODSUMOWANIE PAŹDZIERNIKA W EKSTRAKLASIE
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. CZEGO BRAKUJE POLSKIEJ PIŁCE, ABY W EUROPIE ZNACZYĆ WIĘCEJ
18. BYŁO, MINĘŁO Z WOJCIECHEM RUDYM

20. TRUDNY POCZĄTEK SERGIO RAMOSA W PARYŻU
22. KRONIKA MARNOTRAWSTWA, CZYLI UPADEK KOGUTÓW
24. SEZON ZASADNICZY MLS OD A DO Z
26. 2 ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. WŁOSZCZYZNA TOMASZA LIPIŃSKIEGO
30. NIESPEŁNIONA KARIERA, ALE WYGRANE ŻYCIE SEBASTIANA DEISLERA
32. JAK XAVI WRACAŁ DO DOMU
35. NAJLEPSI W PAŹDZIERNIKU W EUROPIE
36. NADZIEJE PUSTYNNYCH WOJOWNIKÓW
37. HAT-TRICK LEWEGO W LIDZE MISTRZÓW
48. WP W PN: WYWIAD Z PAULO SOUSĄ, SELEKCJONEREM REPREZENTACJI POLSKI
50. PIŁKA W TELEWIZJI
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. NA ŻYCZENIE – VFL WOLFSBURG 1998-99

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024