W kioskach i salonach prasowych czeka już na Was nowy numer tygodnika „Piłka Nożna”. Poniżej prezentujemy fragmenty dwóch tekstów i dwóch wywiadów, które dla każdego kibica futbolu powinny być pozycjami obowiązkowymi. To jednak nie wszystko, bo 47. tegoroczny numer jest po brzegi wypchany dobrą treścią. Sprawdźcie koniecznie!
***
90 MINUT Z ARKADIUSZEM RECĄ. „OCZY MOCNO SIĘ KLEIŁY”
Długo uznawany był za „synka” Jerzego Brzęczka. Nie występował w Atalancie, mimo to regularnie mógł liczyć na powołania do reprezentacji Polski. Teraz wywalczył miejsce w SPAL Ferrara, więc przed listopadowymi meczami drużyny narodowej znajdował się w niezłym humorze.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Jest takie powiedzenie: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Ciebie siedzenie na ławce w Atalancie nie zabiło. Jesteś teraz z siebie zadowolony? Kiedy wyjeżdżałem do Włoch, zdawałem sobie sprawę, że to olbrzymi krok do przodu, ale będzie też ciężko – mówi Reca. – Dawałem sobie pół roku na aklimatyzację. Trzeba było się przestawić na inną kulturę, nauczyć języka. Po sześciu miesiącach wszystko wskazywało na to, że będzie dobrze. Nieźle wyglądałem na treningach, pod względem taktycznym sporo się nauczyłem. Sztab szkoleniowy organizował sparingi dla zawodników, którzy nie grali w meczach. W tych spotkaniach dobrze się prezentowałem.
Dlaczego zatem nie dostałeś szansy? Nie wiem. W Bergamo jednak wiele się nauczyłem, uważam, że to był dobry czas.
Dyrektor sportowy SPAL ma takie powiedzenie, że jak ktoś raz mu odmówi, to już drugiej propozycji nie złoży. Tobie jednak złożył, bo klub chciał cię jeszcze zanim trafiłeś do Atalanty. Kiedy byłem w Wiśle Płock, były mną zainteresowane dwa kluby – Atalanta i właśnie SPAL. Wahałem się między nimi, ale wraz z bliskimi osobami podjęliśmy decyzję o transferze do Bergamo. Nie wiem, co by było gdybym poszedł od razu do SPAL, ale nie żałuję tego, co się wydarzyło. W Atalancie przeżyłem fajny okres – ciężko pracowałem i sporo się mimo wszystko nauczyłem.
Podobno po pierwszych tygodniach treningów po powrocie do domu, zasypiałeś nad książkami ucząc się języka włoskiego? Kiedy przyjechałem do Bergamo, od razu pojechałem z drużyną na zgrupowanie, gdzie trenowaliśmy naprawdę bardzo ciężko. Taki okres przygotowawczy przeżyłem po raz pierwszy w życiu. Musiałem znaleźć wtedy też czas na naukę języka i zazwyczaj odbywało się to wieczorami, po dwóch intensywnych treningach. Wiadomo, że czasami oczy mocno się kleiły, ale musiałem wytrzymać godzinę, czasami półtorej. Trzeba było wiedzę chłonąć.
(…)
***
DOGRYWKA Z RAFAŁEM GIKIEWICZEM. „TO TAKA MĘSKA GRA”
Trzy ostatnie tygodnie były dla niego pełne emocji i to nie tylko sportowych. Bronił dostępu piłki do bramki Unionu Berlin, a jeszcze bardziej spektakularnie bronił porządku na boisku, wypędzając z niego zamaskowanych kibiców podczas derbowego meczu z Herthą. Rafał Gikiewicz dostał już nawet propozycję pracy z firmy ochroniarskiej, ale koncentruje się na karierze piłkarskiej – wkrótce ma rozpocząć negocjacje w sprawie nowego kontraktu.
JERZY CHWAŁEK
(…)
Jak pan ocenia różnicę pomiędzy drugą a pierwszą ligą niemiecką? Różnica jest kolosalna. Nie spodziewałem się, że będzie tak duża. Przede wszystkim w organizacji gry, w szybkości podejmowania decyzji. Praktycznie na każdej pozycji piłkarz musi potrafić wygrać pojedynek. Nie można pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji. W 2. Bundeslidze błędy w ustawieniu można było szybko skorygować, tutaj już nie. Ot, choćby w ostatnim meczu z Mainz zdarzyło się nam dziesięć minut słabszej gry w końcówce i rywal strzelił dwa gole, a mógł nawet zremisować. Jeśli natomiast chodzi o mnie, zmęczenie po meczu w drugiej lidze było duże, a teraz jest ogromne. Chodzi o zmęczenie psychiczne. Wiedząc, że każdy ewentualny błąd może kosztować stratę gola, obciążenie dla głowy i całego systemu nerwowego jest ogromne. Jest tyle emocji w czasie meczu i tracę tak dużo energii, że potrzebuję jednego czy dwóch dni, żeby odpocząć i się zregenerować.
(…)
Znów wrócę do meczu z Herthą. Po przegonieniu intruzów z boiska, kibice Unionu skandowali nazwisko Gikiewicz. A co usłyszał pan od trenera i szefów klubu dzień po meczu? Koledzy w szatni żartowali, że po zakończeniu kariery będą miał pewną pracę w charakterze ochroniarza. Nazajutrz trener Urs Fischer i dyrektor sportowy powiedzieli, że zareagowaliśmy – pomagało mi dwóch kolegów – prawidłowo. Bardziej jednak skupialiśmy się na tym, żeby udało się nam zneutralizować na boisku Herthę, a nie kibiców. Generalnie sam jestem zaskoczony, że moja interwencja i później ten filmik spotkał się z takim oddźwiękiem, że media z wielu krajów, choćby ostatnio z Włoch przyjeżdżają do Berlina i chcą ze mną rozmawiać.
Widocznie wielu ludzi nie toleruje chuligaństwa na boiskach, a pan był bardzo sugestywny w działaniu. Emocje było widać na pewno na mojej twarzy, gdy naprzeciwko pojawili się ludzie w maskach. Trudno było mówić do nich na pan, tylko trzeba było krzyknąć. Jeden z tych gości do mnie podskoczył i lekko trafił w szyję, a wiadomo, że ja na boisku nie mogłem używać siły, bo dostałbym za to czerwoną kartkę. Mówiłem im, że wygraliśmy derby i powinniśmy się wszyscy cieszyć z tego powodu. Posłuchali, zeszli z boiska i wszyscy na stadionie byli już bezpieczni.
(…)
***
POŻEGNANIE ZE ZLATANEM. JAK TRUDNO ZOSTAĆ KRÓLEM
Zlatan Ibrahimović żegna się z Major League Soccer w taki sam sposób, w jaki się przywitał – buńczucznie i z przytupem. Chociaż ostatecznie niczego nie wygrał, to jednak był jednym z dwóch najlepszych piłkarzy ligi. Teraz, mimo 38 lat na karku, zamierza zrobić różnicę w europejskim klubie.
MARCIN HARASIMOWICZ
LOS ANGELES
Gdy trzy tygodnie temu piłkarze Los Angeles Galaxy przegrali w drugiej rundzie play-offów głośno reklamowane derby z LAFC (Zlatan strzelił gola, jak w każdym zresztą meczu z tym rywalem), dziennikarze pytali Szweda, czy to był jego pożegnalny występ w MLS. – Nie wiem – odparł beznamiętnie Ibra, po czym dodał z charakterystyczną dla siebie brawurą: – Jeśli jednak tak się stanie, nikt na świecie nie będzie się już interesować tą ligą.
Gdy 13 listopada wydał oficjalne oświadczenie, napisał między innymi – „Przybyłem i zwyciężyłem. Teraz możecie z powrotem oglądać baseball”. Zabawne? Na pewno. Do potraktowania z przymrużeniem oka? Bez wątpienia. Prawdziwe? W żadnym wypadku! Po raz pierwszy od premierowego przystanku w profesjonalnej karierze, czyli szwedzkiego Malmoe, Zlatan nie wygrał tak naprawdę nic! W pierwszym sezonie, gdy miał obok siebie starzejącego się Ashleya Cole’a oraz zawodzącego na całej linii, leniwego Giovanniego dos Santosa, Galaxy nie zakwalifikowali sie nawet do play-offów, przegrywając z kretesem ostatni mecz rozgrywek zasadniczych u siebie z Houston. W tym roku przystąpili do nich z piątego miejsca w Konferencji Zachodniej, choć długo nad grającym w kratkę zespołem wisiało widmo kolejnej katastrofy. W pierwszej rundzie podopieczni argentyńskiego szkoleniowca (a niegdyś najlepszego pomocnika MLS) Guillermo Barrosa Schelotto jeszcze uporali się z Minnesota United, ale później zostali rozbici przez LAFC. Oczywiście nie można zrzucać winy na Ibrahimovicia – Galaxy popełniali katastrofalne, czasem komiczne błędy w obronie, mając jedną z najgorszych formacji defensywnych w lidze. Nie ulega jednak wątpliwości, że w przeciwieństwie do Davida Beckhama, czy Robbiego Keane’a, Zlatan nie poprowadził klubu z Los Angeles (choć tak naprawdę z Carson, czyli tuż za miastem) do sukcesów. Do historii Galaxy przejdzie podobnie jak Cole, czy Steven Gerrard – duże nazwisko, ale bez mistrzowskiego pierścienia na palcu.
Same liczby Szweda robią jednak wrażenie: 52 gole w 53 meczach, a do tego 17 asyst to nadzwyczaj imponujący dorobek. Jeszcze większe wrażenie robi inna statystyka – miał bezpośredni udział w 63,7 procent zdobytych bramek przez zespół! – Do tej pory, gdy strzelałem ponad 30 goli w sezonie, zawsze zdobywałem mistrzowski tytuł – narzekał Ibra po porażce z LAFC, rzucając tym samym cień na kolegów z zespołu. Trochę słusznie, choć czy rzeczywiście skład Galaxy był tak słaby?
(…)
***
REWELACJA Z SARDYNII. PO FLUORYZACJI
Szybko, szybciutko spieszmy się z pochwałami zanim zwolnią i zajmą miejsce w szarym peletonie. Ale co jak utrzymają to tempo do mety? Na razie pedałują zgodnie z powziętym przed startem śmiałym planem i wbrew pojawiającym się trudnościom.
TOMASZ LIPIŃSKI
O Cagliari na łamach „PN” do tej pory nie było ani źle, ani dobrze. Zaryzykujmy stwierdzenie, że nie było prawie wcale. Jak na Sardynii cieszyli się z mistrzostwa Włoch, to na naszych łamach o piłce zagranicznej ze zrozumiałych względów pisało się mało. Jak zaczęło się pisać więcej, to atrakcyjna z turystycznego punktu widzenia Sardynia od strony piłkarskiej prezentowała się ubożuchno.
Allegri w Warszawie
Dla przyzwoitości coś tam wypadało wspomnieć w sierpniu 1993 roku przed meczem o puchar stacji telewizyjnej Polonia 1 zarządzanej przez Sardyńczyka Nicolę Grauso. W pierwszej (miały być następne) i jednak ostatniej edycji Legia podjęła Cagliari i jak na towarzyski mecz oglądało się to bardzo dobrze. Liczba meczu wynosiła 3: tyle padło goli i było czerwonych kartek. W obu kategoriach niejednogłośnie wygrali gospodarze. Niepowodzenie w Warszawie goście powetowali sobie w dalszej części sezonu, w którym dotarli aż do półfinału Pucharu UEFA.
Inny pretekst pojawił się w 2008 roku. Zanim na zabój zakochaliśmy się w Robercie Lewandowskim, staraliśmy ulokować gorące uczucia w innym Robercie: Acquafresce mianowicie, z ojca Włocha, z matki Polki, którego sztab Leo Beenhakkera starał się przekabacić na naszą stronę. Wtedy wydawało się, że to gra naprawdę warta świeczki. 21-letniemu napastnikowi wróżono wielką przyszłość w wielkich klubach, na Sardynii już był królem, a jego drużyna z trenerem Massimiliano Allegrim, którego – kto by pomyślał – oglądaliśmy w składzie Cagliari we wspomnianym meczu przy Łazienkowskiej, wprawiała w pozytywne zdumienie wszystkich fachowców. Czas pokazał, że z tamtej drużyny wybił się tylko Allegri. Acquafresca z każdym sezonem coraz mniej nadawał się do strzelania goli. Ostatniego na poziomie Serie A strzelił w 2012 roku dla Bolonii, w której tak naprawdę zmarnował mnóstwo czasu. W poprzednim sezonie bez powodzenia próbował sił w Sionie. Aktualnie bezrobotny.
(…)
WSZYSTKIE TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W CAŁOŚCI W NOWYM (47/2019) NUMERZE „PIŁKI NOŻNEJ”
Co czeka na Was w środku oprócz wyżej wymienionych pozycji?
4. TEMAT TYGODNIA: FINISZ ELIMINACJI ME 2020 – REPREZENTACJA PO IZRAELU, PRZED SŁOWENIĄ
6. 90 MINUT Z ARKADIUSZEM RECĄ
8. NAJ, NAJ, NAJ… PÓŁMETEK RUNDY ZASADNICZEJ W EKSTRAKLASIE
12. W PŁOCKU ROŚNIE TRENER – PORTRET RADOSŁAWA SOBOLEWSKIEGO
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. SPECJALNIE DLA NAS: RAFAŁ GIKIEWICZ
18. RAPORT Z MŁODZIEŻÓWEK, KOBIETY GRAŁY Z HISZPANIĄ
20. DOGRYWKA Z RADOSŁAWEM MAJEWSKIEM
23. FUTBOL W STYLU RETRO
24. ZLATAN IBRAHIMOVIĆ ŻEGNA AMERYKĘ. CZY ZNÓW ZAGRA W EUROPIE?
26. 2ANGRYMEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. WŁOSKIE HISTORIE TOMASZA LIPIŃSKIEGO
30. REPREZENTACJA ANGLII POD LUPĄ MICHAŁA ZACHODNEGO