W kioskach, salonach prasowych, a także za pośrednictwem naszej aplikacji na Androida i IOS czeka już na Was nowy numer tygodnika „Piłka Nożna”. Poniżej prezentujemy fragmenty tekstów i wywiadów, które możecie znaleźć w środku. To jednak nie wszystko, gdyż ósmy tegoroczny numer jest po brzegi wypchany dobrą treścią. Sprawdźcie koniecznie!
SPECJALNIE NA NAS: MAREK KOŹMIŃSKI. NIE JESTEM DZIADKIEM MROZEM
Pierwszy poważny kandydat w wyborach na prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej zdecydował ujawnić się oficjalnie. Drugi też działa, ale w medialnej ciszy. Resztą nazwisk z giełdy kandydatów nie ma sensu, na tę chwilę, się przejmować.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Długo zastanawiał się pan nad decyzją o starcie w wyborach prezesa PZPN? Przemyślałem temat, z racji otaczających nas uwarunkowań formalnych ten krok wydał mi się naturalny. W gruncie rzeczy wybór miałem między ubieganiem się tu i teraz o stanowisko prezesa związku a zakończeniem jakiejkolwiek współpracy z federacją – mówi Marek Koźmiński.
Czyli w żadnym innym zestawieniu personalnym, poza obecnym, nie widzi pan dla siebie miejsca w PZPN? Nie widziałem i nie widzę możliwości współpracy z jakimikolwiek innymi ludźmi niż te osoby, które dziś decydują o kształcie związku. Dojrzewałem do decyzji o starcie. Pojawiały się wątpliwości, zwłaszcza co do struktury wyborczej. Chcę merytorycznie przekonywać środowisko do siebie, a nie bawić się w Dziadka Mroza i rozdawanie prezentów czy stanowisk. Oczywiście jeżeli widzę w kimś osobę kompetentną do pełnienia danej funkcji, możemy rozmawiać, natomiast jeśli ktoś ma oczekiwania względem danego stanowiska, a nie stoi za nim żadna wiedza, ciężko z nim współpracować z racji charakteru, to znaleźć porozumienie będzie trudno.
(…)
Co z klubami zawodowymi? To ważny głos na sali, pan zaś otwarcie mówi o tym, że liga osiemnastozespołowa to lepsze rozwiązanie, podczas gdy kluby skłaniały się ku szesnastce… Gdyby porozmawiał pan z każdym prezesem klubu Ekstraklasy z osobna, zaryzykuję stwierdzenie, że ponad połowa powiedziałaby, że liga osiemnastozespołowa jest korzystniejsza (rozmowa odbyła się dwa dni przed zatwierdzeniem przez zarząd PZPN decyzji o zmianie systemu rozgrywek Ekstraklasy – od sezonu 2021-22 liga składać będzie się z 18 drużyn – przyp. red.).
Bo spadają trzy kluby, gdyby Ekstraklasę opuszczały dwa, lepiej czuliby się w gronie szesnastozespołowym. Ekstraklasa i I liga to system naczyń połączonych, muszą się uzupełniać, muszą do siebie pasować. W I lidze wprowadzono baraże, temat był szeroko dyskutowany, trzeba się tego na dłuższym dystansie trzymać. Kluby wolałyby Ekstraklasę złożoną z szesnastu zespołów ze względów ekonomicznych, gdyż pieniądze z kontraktów telewizyjnych i marketingowych dzielone byłyby na mniejszą liczbę podmiotów. Ten aspekt reformy Ekstraklasy nie jest wcale najważniejszy. Lepiej mieć niż nie mieć, ale bez miliona złotych czy dwóch żaden klub się nie wywróci. Nie możemy wychodzić tylko z założenia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W ten sposób nie pójdziemy do przodu. Federacja patrzy na polski futbol jak na całość – polska piłka to polskie kluby i polscy piłkarze. Świadczy o tym wprowadzenie przepisu o obowiązku gry młodzieżowca w Ekstraklasie. Wzbudzało to dyskusje, nikt dziś jednak z tego powodu nie płacze.
Kluby, nie wszystkie, chyba jednak płaczą.
A my jako związek możemy płakać nad miejscem polskiej ligi w Europie. Tyle że to do niczego nie prowadzi. Trzeba zakasać rękawy i iść do przodu, wzajemnie sobie pomagać. PZPN bezpośrednio nie będzie dotował klubów, natomiast każda forma ewentualnego wsparcia, na przykład podniesienie premii w Pro Junior System, której beneficjentem będą polscy piłkarze, jest warta przedyskutowania
(…)
***
90 MINUT Z MARKO VESOVICIEM. WOJNA Z PARTIZANEM
Miał 19 lat, kiedy wyjechał z Czarnogóry. Podbój Europy zaczął w Crvenej Zvezdzie, z której trafił do Serie A, ale Włoch nie podbił. Marko Vesović opowiada o rywalizacji klubów z Belgradu, pięknych chwilach w Chorwacji, nieudanej przygodzie z Torino i bliznach z poprzedniego sezonu.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
(…)
Co pomyślałeś po ostatniej kolejce Ekstraklasy w poprzednim sezonie? Wszyscy czuliśmy, że wypuściliśmy tytuł z rąk. W grupie mistrzowskiej wygraliśmy tylko dwa spotkania. Długo miałem tę porażkę z tyłu głowy. Nawet jadąc na wakacje, cały czas myślałem, jak to się mogło wydarzyć. Skasowałem to dopiero przed startem przygotowań do nowego sezonu. W szatni w ogóle nie wracaliśmy do tego, co się stało wiosną, bo nikt nie chciał się dobijać. Każdy wiedział, co zrobił źle i co należy uczynić, aby w przyszłości taka sytuacja się nie powtórzyła.
Do tej pory dostałeś w Legii dwie czerwone kartki. Pamiętasz w jakich spotkaniach? Pierwszą w trzecim meczu w barwach Legii, kiedy graliśmy w Warszawie z Jagiellonią. Przegrywaliśmy już 0:2, a ja zostałem ukarany drugim żółtkiem w 90 minucie. Druga czerwona kartka mocniej utkwiła mi w pamięci. Pojechaliśmy do Trnawy na rewanż ze Spartakiem, a ja wyleciałem z boiska w pierwszej połowie i bezmyślnie osłabiłem zespół. Koledzy nie mieli pretensji, przynajmniej nikt głośno tego nie powiedział, ale na pewno byli rozczarowani. Największy żal miałem sam do siebie, bo zrobiłem głupotę. Zawsze mam w sobie dużo energii i emocji, a w tym momencie przestałem to kontrolować. Mieliśmy odrobić dwa gole straty, ale grając bez jednego zawodnika trudno tego dokonać. Wnioski wyciągnąłem – w tym sezonie nie mam ani jednej żółtej kartki.
Przegrane mistrzostwo, słaby start w europejskich pucharach… Gdzie tkwił problem Legii w poprzednim sezonie? Mieliśmy trzech trenerów, dziesięciu piłkarzom kończyły się kontrakty po sezonie i w takich warunkach trudno jest, aby każdy miał takie samo nastawienie. Nie byliśmy zespołem na sto procent. Teraz to się zmieniło.
Zawodnicy, którym kończyły się umowy nie dawali z siebie stu procent? Dawali, ale to normalne, że mogą przychodzić różne myśli i nie jesteś skupiony tylko na meczu. Myślisz o tym, gdzie będziesz grał za kilka tygodni, czy masz jakieś oferty, jak potoczy się dalej kariera. Każdy piłkarz, który był w takiej sytuacji wie o czym mówię i że nie jest to komfortowa sytuacja.
Brakuje ci zawodników, którzy w Legii tworzyli tzw. starszyznę? Mam na myśli Arkadiusza Malarza, Michała Kucharczyka czy Miroslava Radovicia. Oczywiście, że tak, ponieważ bardzo ich lubię. Wszyscy zrobili dla Legii mnóstwo dobrego, ale teraz jest czas kolejnej generacji, która wnosi świeżą energię. Zawsze początek czegoś nowego daje impuls do nowych wyzwań.
(…)
***
LAZIO IDZIE NA MISTRZA? LUD PRACUJĄCY STOLICY
Jedna z nitek, którą Lazio tka prawdopodobnie swój najlepszy wynik za rządów prezydenta Claudio Lotito, prowadzi do Leeds, gdzie przystań znalazł Argentyńczyk Marcelo Bielsa.
TOMASZ LIPIŃSKI
Po nieudanym sezonie 2015-16, w którym pracę musiał stracić trener Stefano Pioli, powstał pomysł, żeby szarej drużynie kolorytu dodał ktoś taki jak Bielsa. Od słów do czynów było niedaleko, więc Argentyńczyk jedną ręką podpisał stosowne papiery, a drugą przekazał listę transferowych życzeń. I dalej sprawy tak się skomplikowały, że zabrnęły w ślepy zaułek i dziś nie sposób rozstrzygnąć, po czyjej stronie stała racja.
Napastnik trenerem
W swojej wersji Lotito przedstawił Bielsę jako niepoważnego człowieka, który co chwila zmieniał zdanie. Kupili mu jednego piłkarza, on chciał drugiego. Jak z kolei sprowadzili tamtego, to też okazał się niewłaściwy. Stale wybrzydzał i marudził, a jeszcze zamiast przylecieć do Rzymu, to wszystkie rozkazy wydawał telefonicznie z Argentyny. Po jednej z takich rozmów na odległość Bielsy z dyrektorem sportowym Iglim Tare, bardzo ważnej postaci w tej opowieści, siedzący z boku Lotito nie wytrzymał, wyrwał słuchawkę Albańczykowi i wypalił: – Panie Bielsa, a idź pan do cholery! To oczywiście wersja przeznaczona do druku, w tej mówionej padły grubsze słowa. Nim na dobre się zaczął, już skończył ten romans i Lazio niemal w przededniu wyjazdu na pierwsze letnie zgrupowanie zostało bez trenera.
I na dobre mu to wyszło. Z Bielsą nie miało prawa się udać. Niepodległy nikomu i niczemu Argentyńczyk nie przystawał kompletnie do wybuchowego i bezkompromisowego Lotito. To zapowiadało rychłą katastrofę. Lepsza więc była krótka wojna zakończona trwałym rozejmem przed startem niż wyniszczający konflikt w trakcie sezonu. Z Bielsą Lazio na pewno nie znajdowałoby się tu, gdzie znajduje się teraz. Przede wszystkim dlatego, że na pierwszej linii frontu nie znalazłby się Simone Inzaghi. Lotito twierdzi, że to on go wymyślił i przypisuje sobie wszystkie zasługi. I po części ma rację, choć oczywiście bardzo pomógł mu przypadek z Bielsą.
Poznali się jeszcze w układzie prezes – piłkarz i nie było to dobre pierwsze wrażenie. Lotito przedstawił warunki nowego kontraktu nie do przyjęcia i Inzaghi wyjechał szukać szczęścia i lepszych pieniędzy w Sampdorii. Musiał strasznie kląć na odchodnym, bo w klubie, dzięki któremu przynajmniej na krótki okres znalazł się na tej samej orbicie, co starszy brat Filippo, myślał zakończyć karierę. Lotito myślał inaczej, ale o Inzaghim nie zapomniał. Minęło trochę czasu i zadzwonił z propozycją powrotu. Zaoferował stanowisko trenera juniorów i został przyjęty. Inzaghi złapał bakcyla i po roku dostał awans do Primavery. Z tej perspektywy patrzył na turbulencje w pierwszym zespole, które doprowadziły do wyrzucenia z pokładu Piolego. Na siedem kolejek przed końcem sezonu zrobił się wakat, a że nie było sensu spieszenia się z zatrudnieniem nowego szkoleniowca, dlatego nowe, krótkoterminowe zadanie dostał Inzaghi. Ot, rutynowa praktyka, zwana pomostową.
Pomysł z Bielsą kazał młodemu trenerowi zrobić krok w tył, ale już nie do młodzieży. Czekało na niego stanowisko w trzecioligowej Salernitanie, drugim klubie Lotito. Kolejny przewrót w Lazio przyspieszył ścieżkę kariery Inzaghiego. Już po pierwszym sezonie, w którym zajął 5. miejsce, awansował do Ligi Europy i finału Pucharu Włoch przekonał wszystkich, że był dobrym wyborem.
(…)
***
PRZED STARTEM MLS. WOJNA W KALIFORNII
Rusza nowy sezon MLS, zobaczymy w nim aż pięciu Polaków, ale piłkarski świat bardziej pasjonować się będzie rywalizacją dwóch klubów z Los Angeles oraz nowym projektem Davida Beckhama.
MARCIN HARASIMOWICZ
LOS ANGELES
Javier Hernandez znany jako Chicharito kontra Carlos Vela – dwaj koledzy z reprezentacji Meksyku (nie są jednak przyjaciółmi, jak zaznaczyła zaprzyjaźniona reporterka ESPN Deportes) zmierzą się w bezpośredniej bitwie o Los Angeles, która już w ostatnich dwóch latach skupiała uwagę kibiców nie tylko w południowej Kalifornii, ale całej futbolowej Ameryce. Prestiżowy „Los Angeles Times” nazwał ją najciekawszą rywalizacją sportową w mieście, a to mocne słowa, biorąc pod uwagę ile wielkich organizacji sportowych obejmują. Główny kat LAFC Zlatan Ibrahimović, który strzelał im gole we wszystkich meczach bez wyjątku, już opuścił MLS i zabrał miejsce pracy Krzysztofowi Piątkowi w Milanie. Działacze jednak nie próżnowali i w jego miejsce ściągnęli – w co trudno uwierzyć – gwiazdę jeszcze większą, przynajmniej w wymiarze lokalnym.
– Chicharito jest zdecydowanie najpopularniejszym meksykańskim piłkarzem. Kibice kochają go jeszcze z czasów, gdy występował w Guadalajarze, a potem oczywiście w Manchesterze United, Realu Madryt czy Bayerze Leverkusen. Kochają go miliony – mówi Katia Castorena z ESPN. Rzeczywiście, Javier Hernandez ma dziewięć milionów followersów na Twitterze oraz ponad pięć mln na Instagramie. Od pierwszego dnia w Los Angeles śledzą go również dziesiątki dziennikarzy, reporterów, czy zwykłych blogerów, głównie z Meksyku, specjalnie wydelegowanych na tę okazję. Na specjalnej konferencji prasowej, na której Galaxy przedstawili nową gwiazdę, było tłoczno jak nigdy wcześniej.
– Widzę, ile ludzi tutaj przyszło i jak wielkie jest to wydarzenie dla wszystkich. To dodaje mi sił i sprawia olbrzymią radość – mówił Chicharito, który zarobi rocznie ponad 6 milionów dolarów. 31-letni napastnik trafił do Galaxy za namową Holendra Dennisa te Kloese, byłego dyrektora sportowego reprezentacji Meksyku, a obecnie generalnego menedżera klubu z Los Angeles. – Nie mogliśmy wybrać lepszego momentu. Ani dla nas, ani dla samego zawodnika – mówił Te Kloese, dodając: – Nie ulega wątpliwości, że będzie miał wielką wartość poza boiskiem. Liczymy jednak, że jeszcze większą pokaże na boisku.
Vela już złośliwie skomentował, że owszem, z radością wita kolegę w Los Angeles, ale ten będzie musiał teraz zapomnieć o zwyciężaniu. Na co Hernandez odgryzł się wpisem w mediach społecznościowych, że Galaxy wygrają wszystkie mecze z LAFC, w których on wystąpi. Wielka rywalizacja już się rozpoczęła, choć na razie w mediach.
Galaxy zbudowali jednak mocną ekipę. Wielkim sukcesem było przedłużenie wypożyczenia reprezentanta Argentyny Cristiana Pavona, który błyszczał w swoim debiutanckim sezonie, a teraz powinien stworzyć fascynujący duet z Chicharito. Szybkość i technika 25-letniego lewoskrzydłowego czynią go kandydatem na najlepszego piłkarza Major League Soccer. Większość ekspertów jest zgodna w tym, co wielokrotnie powtarzał sam Ibrahimović, że Galaxy to dla Pavona tylko krótki przystanek w drodze do wielkiej kariery, czyli jednej z największych lig świata. Taką pozycję w swoim CV ma już Emiliano Insua – były obrońca m.in. Liverpoolu, który powinien być dużym wzmocnieniem jednej z najgorszych formacji defensywnych, jakie kiedykolwiek oglądano w Kalifornii. Ekipa prowadzona przez Guillermo Barrosa Schelotto strzelała bowiem sporo bramek, ale często jeszcze więcej traciła – ostatni mecz play-offów z LAFC, przegrany 3:5, był najlepszym tego potwierdzeniem.
(…)
WSZYSTKIE TEKSTY I WYWIADY MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM NUMERZE
(8/2020) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”
Co jeszcze znajdziecie w nowej „Piłce Nożnej”:
4. TEMAT TYGODNIA: CZY LAZIO MOŻE POGODZIĆ JUVE ORAZ INTER?
7. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
8. 90 MINUT Z MARKO VESOVICIEM
10. ANALIZA: SZTUKA UTRZYMYWANIA PROWADZENIA W MECZE
12. SPECJALNIE DLA NAS: MAREK KOŹMIŃSKI, KANDYDAT NA PREZESA PZPN
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. DOGRYWKA Z SEBASTIANEM MUSIOLIKIEM
18. 20-LECIE POLSATU SPORT – WSPOMINA PIOTR PYKEL
19. SKARB PIŁKARSKI 1 ORAZ 2 LIGI – KADRY, TRANSFERY, GWIAZDY, TERMINARZE, PROGNOZOWANE JEDENASTKI
35. IKER CASILLAS NA PREZYDENTA!
36. KORESPONDENCJA Z LOS ANGELES: PRZED STARTEM MLS
38. LUCAS OCAMPOS OD A DO Z
40. PIĘKNA HISTORIA TRAKTORZYSTÓW, CZYLI BOBBY ROBSON I JEGO IPSWICH TOWN