Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa Piłka Nożna

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa Piłka Nożna

Wtorek, 22 czerwca, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Oczywiście w numerze dominuje tematyka związana z Euro 2020, ale nie zabrakło też innych wątków.



CZEKAJĄC NA SZWECJĘ, CZYLI JAK ZACZĘLIŚMY EURO. Najpierw kac, potem zabawa


Po remisie w Sewilli czujemy dumę i nadzieję. Nie jesteśmy pośmiewiskiem pięknego turnieju, nie odhaczyliśmy na nim tylko swojej obecności, mimo że jeszcze kilka dni wcześniej wydawało się, że wszystkie decyzje były złe. I to na wszystkich poziomach, od góry do dołu: i te Zbigniewa Bońka, i te Paulo Sousy, i te Grzegorza Krychowiaka, i w końcu Wojciecha Szczęsnego. Znów czuliśmy jakby z hukiem pękł balon, którego przecież tym razem wcale mocno nie pompowano. Znów czuliśmy się oszukani, nie wiedzieliśmy tylko przez kogo najbardziej. To trwało aż do soboty.

ZBIGNIEW MUCHA

Zaczęło się jednak pięć dni wcześniej. Poniedziałek miał być dniem, na który czekaliśmy trzy lata, najważniejszym w tym czasie dla polskiego futbolu. Czekaliśmy tym intensywniej, gdyż tenże polski futbol reprezentacyjny zyskał nową, szlachetną, międzynarodową twarz. Tymczasem inauguracja wielkiego turnieju w wykonaniu Polaków została koncertowo spartolona – przez trenerów i zawodników pospołu. Selekcjoner nie pomógł, może nawet zaszkodził, ale nawet mając pustą ławkę, doświadczony zespół polski powinien mecz otwarcia wygrać. Nawet nie zremisował.

GORĄCZKA SOBOTNIEJ NOCY

Kiedy zatem selekcjoner ogłosił skład na mecz z Hiszpanią, wielu kibiców złapało się za głowy. Wszyscy niby wiedzieli, że ustawienie autobusu spowoduje tylko to, że nie zdążymy na dalszą część turnieju. Wrócimy do domu jak niepyszni, bo w końcu świetni technicznie rywale napoczną nasze zasieki. Sousa też o tym wiedział, dlatego desygnował do boju skład odważny. Z Jóźwiakiem na prawym wahadle, co było największym zaskoczeniem, pamiętając jak słaby występ skrzydłowy Derby zaliczył przeciw Słowacji. Sousa jednak się nie pomylił. Tym razem Jóźwiak był skupiony w defensywie, uważny, skrupulatny, pracowity, a przy tym to on obsłużył Lewandowskiego dośrodkowaniem przy zdobytej bramce przez kapitana biało-czerwonych. Niewątpliwie Sousa miał pomysł na ten mecz.

Ryzyko nie zasadzało się wyłącznie na obsadzie prawej flanki. Na lewej ustawił bowiem Tymoteusza Puchacza – też ograniczonego defensywnie, ale z wielkim sercem, fantazją i brakiem respektu dla słynnych rywali. Do tego stopnia, że podejmował nawet próby przedrylowania trzech przeciwników jednocześnie. W destrukcji jednak Puchacz ma wciąż olbrzymie rezerwy i dowiódł tego również mecz w Sewilli. I wreszcie Karol Świderski. Ze Słowacją selekcjoner zagrał jednym napastnikiem (dlaczego, skoro ćwiczył ustawienie z dwoma?), na Hiszpanię posłał na boisko duet. Trafił z wyborem, bo Świderski nie dość, że w fazie defensywnej starał się neutralizować Rodriego, to był niebezpieczny pod bramką Unaia Simona – bliski trafienia po podaniu Lewego oraz wówczas, gdy przymierzył zza pola karnego w słupek.

Odwaga selekcjonera objawiła się także w momencie, kiedy wpuszczał na boisko Kacpra Kozłowskiego. Pomocnik Pogoni nie okazał się tylko zagrywką pod publikę portugalskiego selekcjonera. Ten chłopak jest w stanie już wnieść coś do tej drużyny. Miał się uczyć i się uczy, lecz nie przeszkadza mu to wejść na boisko w meczu z Hiszpanią, kiedy trzeba utrzymać korzystny wynik i nie na pięć minut, ale na 35. Wejść i wziąć odpowiedzialność, wymusić kilka fauli na sobie. A na koniec zapisać fajną historię: mając 17 lat i 246 dni Kozłowski został najmłodszym uczestnikiem turnieju o mistrzostwo Europy w całej jego ponad sześćdziesięcioletniej historii.

Konsekwencja, charakter, organizacja, umiejętne przesuwanie się trójki pomocników, wzajemna asekuracja, dyscyplina i – co najważniejsze – próby zawiązywania akcji. Może jeszcze nieudolne, czasem pokraczne, ale jednak. Plus odwaga. Jak podał Michał Zachodny z portalu Łączy Nas Piłka, ale również publikujący na naszych łamach, Polacy dzięki agresywnej grze wykonali aż 30 prób odbioru piłki, z czego 7 na połowie przeciwnika, w tym pięciokrotnie udanie. Co więcej – aż 22-krotnie podejmowaliśmy próby dryblingu, przy czym mistrzowie w tym fachu, Hiszpanie, takich prób zaliczyli tylko o trzy więcej.

(…)

ŚRODA, CZWARTEK RANO

– Jedną z najgorszych rzeczy, które zrobiliśmy w pierwszej połowie, była nasza intensywność – mówił selekcjoner Polaków. – Była zbyt niska. Hiszpanie tworzyli sobie zbyt łatwo okazje. Gdy nacisnęliśmy, mieliśmy dwie dobre okazje. W drugiej połowie poprawiliśmy intensywność i byliśmy nieco bardziej odważni. Naciskaliśmy, zdobyliśmy bramkę, a później zrozumieliśmy, że Hiszpania będzie nas naciskać, będzie grała szybciej. Podjęliśmy inną decyzję taktyczną. Zdjęliśmy jednego z naszych napastników i poprawiliśmy nasze linie pomocy i obrony. Kontrolowaliśmy to, jak grał rywal. Mieliśmy to, czego nam zabrakło w meczu ze Słowacją. Mówię o szczęściu.

Sousa potrafi wyciągać wnioski. Tym razem nie trzymał Mateusza Klicha na boisku do końca, tylko po żółtej kartce dość szybko zdjął z placu. Nie chciał przerabiać scenariusza, który napisał kilka dni wcześniej Krychowiak. Nawiasem mówiąc, niemal zaraz po meczu rozgorzała dyskusja, czy na Szwedów pomocnik Lokomotiwu Moskwa powinien znaleźć się w wyjściowym składzie. Sousa widział to samo, co wszyscy – bez Krychowiaka środek pola funkcjonował poprawnie, by nie powiedzieć dobrze. Nie dał się rozbujać Hiszpanom. Jakub Moder, który nie jest klasycznym pomocnikiem defensywnym i także być może dlatego sprokurował karnego (- Mój błąd, byłem spóźniony – mówił po meczu) i zaliczył nieco niepewnych interwencji, potrafi jednak dać więcej w ofensywie; znakomicie zachował się, początkując bramkową akcję biało-czerwonych! A przecież ze Szwedami trzeba wygrać, bo każdy inny wynik eliminuje nas z zabawy.

Wygląda na to, że mentalnie jesteśmy jednak dobrze przygotowani do turnieju. Kłopoty mogą się pojawić, jeśli Szwedzi z pełną premedytacją (oni wygrać nie muszą) oddadzą nam piłkę, skazując na prowadzenie gry. Wciąż nie mamy pewności, czy polska drużyna będzie w stanie skutecznie prowadzić atak pozycyjny i wygrywać. Pamiętajmy, że Szwedzi w siedmiu ostatnich grach stracili tylko jedną bramkę, że zawsze spotkania z nimi były dla nas drogą przez mękę, że w końcu za kadencji Sousy wygraliśmy dotąd tylko jeden mecz – z Andorą.

(…)

ITALIA CZARUJE NA EURO. Włoski diament


Choć w pięknym stylu biegną razem na tych mistrzostwach z nadziejami na metę na Wembley, to wcześniej pojedynczo potykali się, przewracali i zostawali w tyle. Dla wielu Włochów reprezentacyjne początki do łatwych nie należały.

TOMASZ LIPIŃSKI

Locatelli to piłkarskie nazwisko. Znajdziemy je na liście mistrzów świata z 1938 roku – Ugo przeszedł do historii jako jeden z czterech Włochów, który zdobył zarówno mistrzostwo świata jak i złoto na igrzyskach olimpijskich (w Berlinie w 1936 roku). W latach 90-tych poprzedniego stulecia świetnie rokował Tomas, któremu talent z pewnością pozwalał na więcej niż dwa występy w drużynie narodowej. Nie przebił się w Milanie, z lepszej strony dał się zapamiętać kibicom Udinese i Bolonii. Z żadnym z nich spokrewniony nie jest Manuel.

W Milanie i z Milanem

Wszystkie światła ściągnął na siebie golem z Juventusem na San Siro. 22 października 2016 roku miał 18 lat, pięknym strzałem pokonał starszego o 20 lat Gianluigiego Buffona, dzięki czemu jego Milan wygrał. O niczym więcej nie mógł wtedy marzyć. Zachodził Riccardo Montolivo (jeden z bohaterów Euro 2012), wschodził Locatelli, którego jednak szybko przykryły chmury i po cichu przeniósł się do Sassuolo. Tam odnalazł go Roberto Mancini: już dojrzałego pomocnika, z ponad setką występów w Serie A, świadomego swoich umiejętności. Powołanie od selekcjonera także dla samego Locatellego nie mogło już stanowić zaskoczenia.

Był wrzesień poprzedniego roku, kiedy mecz w Lidze Narodów z Bośnią i Hercegowiną obejrzał w całości z ławki. Mimo nieobecności Marco Verrattiego, do występu z Holandią też nie był faworytem mediów. Tymczasem w Amsterdamie zaczął od pierwszej minuty i między rywalami z Liverpoolu, Barcelony i Manchesteru United wodził rej. W kraju został uznany za najlepszego piłkarza meczu i zarazem słodkim pocieszeniem po kontuzji Nicolo Zaniolo.

Z piłkarzy, których z Turcją i Szwajcarią pokazał selekcjoner w większym wymiarze czasowym, później od niego debiutował tylko Giovanni di Lorenzo. Niewiele później, bo zaledwie o miesiąc. Tym samym niemal na ostatniej prostej zostawił w tyle Cristiano Picciniego, Manuela Lazzariego czy Davide Calabrię, a pech Alessandro Florenziego pozwolił mu zająć w hierarchii pierwsze miejsce.

Z 35 debiutantów za kadencji Manciniego bodaj najciekawszym przypadkiem jest Domenico Berardi, którego z Locatellim połączyło znacznie więcej niż pierwszy gol ze Szwajcarią. Po pierwsze – trafili do kadry narodowej z Sassuolo. To zresztą klub, który może być niedoceniany tylko zagranicą, bo w lidze włoskiej wywalczył w krótkim czasie szanowane miejsce. O mistrza nigdy nie będzie się bił, ale z potężnym sponsorem w firmie Mapei, polityką stawiania na młodych piłkarzy i trenerów lubiących ofensywny styl gry wyszedł z klasy średniej i aspiruje wyżej. Po drugie – objawił się jako nastolatek. Z tą drobną różnicą, że strzelił Milanowi, a nie grając w jego barwach. Wydarzenie o tyle pamiętne, że po jego czterech golach ze stanowiska ustąpił trener Massimiliano Allegri i nastały długie lata chaosu w Milanie. Po trzecie – od pierwszego solowego popisu do chrztu w reprezentacji musiało wiele wody upłynąć w Tybrze. W jego przypadku 4 lata. Bywał powoływany zarówno przez Antonio Conte jak i Gian Piero Venturę, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie debiutowi. Jak wreszcie pokazał się jesienią 2018 roku, to zaraz zniknął z kadry na dwa lata. Jak wrócił, to z golem z Mołdawią i od tamtego czasu w 8 meczach strzelił ich 5 i dołożył 2 asysty. Prawe skrzydło byłoby jakieś łyse bez Berardiego. 

(…)

Z WALIĄ TRZEBA SIĘ LICZYĆ. Znów robią hałas


Z Cardiff do Baku leci się tylko trochę krócej niż do Nowego Jorku. Nie ma też innej reprezentacji w mistrzostwach Europy, która grałaby tak daleko od domu. To właśnie w stolicy Azerbejdżanu, bardziej w Azji niż w Europie, ekipa Garetha Bale’a tworzyła kolejny rozdział pięknej historii walijskiego futbolu. Wbrew wszystkiemu.

MICHAŁ ZACHODNY

Dzień przed pierwszym meczem Euro z Walii nadeszły radosne wieści: kibice będą mogli zobaczyć z trybun mecze ligowe, pierwszy raz po wielomiesięcznym lockdownie. Na razie testowo pozwolono na obecność stu osób, ale niech to świadczy o tamtejszej sytuacji. Co więcej, choć otwarte są puby, w których można oglądać spotkania reprezentacji w Euro 2020, władze skierowały oficjalne wskazanie, by w ich trakcie unikać śpiewania i krzyczenia, aby nie rozprzestrzeniać koronawirusa. Zresztą, nawet w barach można spotkać się w gronie nie większym niż z sześciu różnych domostw, a ogródki piwne nie może wypełniać więcej niż trzydzieści osób. Uściski po strzelonych golach także nie były rekomendowane przez tamtejszą służbę zdrowia.

Drużyna z portretu

A powodów do radości nie brakowało – obrazki przebijające się z Walii i miejsc, w których kibicowano wspólnie, przedstawiały skaczące razem grupki osób po trafieniach z Turcją. Nie wszyscy przecież mogli pokonać trasę do Baku, wykosztować się na lot z dwiema przesiadkami lub zainwestować w 60-godzinną podróż samochodem. Część fanów znalazła się na stadionie i dostała miejsca, które od razu stały się przebojem internetu oraz dowodem na to, jak bezsensowne było rozrzucenie Euro 2020 po całym kontynencie. Zwłaszcza gdy za jeden ze stadionów wskazano właśnie obiekt w Baku, który pod względem widoczności z trybun jest odległy od wyobrażenia Brytyjczyków o oglądaniu meczów.

Dlatego wobec najgorszej frekwencji w Euro 2020 tylko dobry wynik mógł pomóc reprezentacji prowadzonej przez Roberta Page’a. Selekcjonera, który jest wyborem awaryjnym – sam mówił, że piłkarze mu pomagają w zarządzaniu grupą i przygotowaniach do turnieju. Także ich wsparcie jest nieocenione w kwestii budowania atmosfery i podobnie jak pięć lat temu we Francji grupa bardziej doświadczonych zawodników wzięła to na swoje barki.

Wtedy osiągnięcie półfinału było możliwe właśnie dzięki dopracowaniu właściwej mentalności. – Nigdy nie było wątpliwości, że zawodnicy, którzy zrobili we Francji taki wynik, nie chcieliby go poprawić. Sam jestem na grupie whatsappowej z kilkoma piłkarzami będącymi teraz na Euro i przekazywałem im wsparcie. Na zewnątrz jesteśmy już tylko kibicami, ale cały czas mamy kontakt, czy to z zawodnikami, czy członkami sztabu. Jest tak, jak moglibyście się spodziewać, czyli wszyscy pchają reprezentację w jednym kierunku. Cudownie jest patrzeć na to, że wciąż w zespole utrzymuje się ta atmosfera – mówił w BBC Ashley Williams, były środkowy obrońca, jedna z kluczowych postaci Walii w 2016 roku.

Wówczas Francję nawiedziły tysiące rozradowanych Walijczyków, którzy śpiewali, by nie zabierać ich do domu, by nie budzić ich z pięknego snu. Reprezentacja była zgrupowana w urokliwym miasteczku Dinard w północnej części Bretanii, gdzie walijska federacja wybudowała za kilka milionów euro boiska, by stworzyć jak najlepsze warunki piłkarzom. Oni mieli tam spokój – miejscowość położona była na uboczu turniejowego szlaku – i poczuli się jak w domu. Bale już nie czuł się osaczony, jak wielka gwiazda, bo mógł wybrać się do lokalnej kawiarni z kolegami, choć wystawione w jednym ze sklepów portrety piłkarza Realu Madryt mogły go lekko zdziwić. Zwłaszcza że – jak donosiły francuskie media – malowidła zostały wycenione na dziesięć tysięcy euro.

Budować po swojemu

Sporo zmieniło się od 2016 roku. Nie ma już niektórych zawodników, a Chris Coleman po przegranych eliminacjach do rosyjskiego mundialu zrezygnował z posady. Jego dalsza kariera nie potoczyła się zbyt korzystnie – został tymczasową gwiazdą serialu Netfliksa o Sunderlandzie i bałaganie, w którym znalazł się ten klub, a po niecałym roku uciekł do Chin. Po zwolnieniu z Hebei China Fortune wciąż szuka miejsca w walijskim futbolu.

Spekulowano, że może wrócić do pracy z kadrą, gdy początkowo odsunięto od obowiązków Ryana Giggsa. Nie było pośród drużyn obecnych na Euro 2020 większego bałaganu niż w Walii. Początkowo legenda Manchesteru United radziła sobie świetnie w roli selekcjonera, Giggs wygrał ponad połowę meczów w kadencji, znacznie poprawiając bilans Colemana oraz awansując do kolejnych mistrzostw Europy. Jednak poza boiskiem działy się trudniejsze rzeczy.

W listopadzie ubiegłego roku, zanim jeszcze zaczęło się ostatnie zgrupowanie reprezentacji przy okazji meczów Ligi Narodów, Giggsa aresztowano pod zarzutem napaści na dwie kobiety. Chociaż selekcjoner odrzucał tę wersję zdarzeń, walijska federacja błyskawicznie odcięła się od niego i przekazała tymczasowo stery Page’owi, dotychczasowemu asystentowi, a wcześniej trenerowi młodzieżówek. W tych ostatnich starciach Walia wygrała z Irlandią (1:0) i Finlandią (3:1), awansując do najwyższej dywizji Ligi Narodów ze świetnym bilansem (5-1-0, 7-1 w bramkach).

Właśnie w Lidze Narodów kształtowała się obecna drużyna. O Page’u, byłym obrońcy, który w karierze piłkarskiej tylko jeden sezon spędził na poziomie Premier League, mówi się, że to jemu Walia zawdzięcza bardzo dobrą organizację gry bez piłki. Tak było przeciwko Szwajcarii oraz Turcji, gdzie poświęcenie zawodników było tylko dodatkiem do skuteczności w defensywie. – Jest cholernie twardy, choć sam nigdy nie był najwyższym czy najsilniejszym obrońcą. W klubach był kapitanem, ma na pewno osobowość. Potrafi świetnie organizować zajęcia, przekazuje dużo informacji, ma swoją opinię – mówił Iwan Roberts, były napastnik reprezentacji Walii.

Co istotne, jako selekcjoner młodzieżowych reprezentacji kraju doskonale poznał potencjał, jaki drzemał w strukturach federacji. Nie bał się również dać szansy wielu chłopakom dopiero wchodzącym na najwyższy poziom profesjonalny. W kadrze na Euro 2020 jest aż jedenastu piłkarzy, którzy mają 23 lata lub są młodsi. W jednej drużynie znajdują się na przykład Chris Gunter, który ma już ponad sto występów, razem z Garethem Balem, który obrońcę goni i jest najlepszym strzelcem, ale są też Ben Cabango (21-latek ze Swansea City), Rhys Norrington-Davies (22-latek ostatnio wypożyczony do Luton Town) i Rubin Colwill (19 lat, ledwo po sześciu występach na seniorskim poziomie).

(…)

GWIAZDA OD A DO Z. Denzel Dumfries


Nie jest typowym holenderskim talentem, szkolonym w cenionej akademii, podążającym precyzyjnie wyznaczoną ścieżką kariery. Do 18. roku życia występował w amatorskich klubach. Nie przeszkodziło mu to zostać podstawowym zawodnikiem reprezentacji i jednym z odkryć pierwszej części Euro 2020.

KONRAD WITKOWSKI

Aruba. Wyspa na Morzu Karaibskim, która wchodzi w skład Królestwa Niderlandów. Wywodząca się stamtąd rodzina Dumfries w 2006 roku podjęła śmiałą decyzję o emigracji do korzeni. Na Arubie spędzili jednak tylko kilkanaście miesięcy: zabrakło im pieniędzy, nic nie wyszło z planowanej sprzedaży domu we wsi Rhoon. Z powrotu najbardziej ucieszył się Denzel, który zdążył zatęsknić za Holandią. Choć marzył o kadrze Oranje, w 2014 roku przyjął propozycję zagrania w reprezentacji drugiej ojczyzny. Zgodził się, gdyż nie były to oficjalne spotkania międzynarodowe. Wystąpił w dwumeczu z Guamem (terytorium zależne od Stanów Zjednoczonych), strzelając gola w jednej z potyczek.

Bramki. Jako junior przez pewien czas występował w ataku i prawdopodobnie to jest wytłumaczenie jego umiejętności odnajdywania się w polu karnym przeciwnika. Defensor strzelał gole w każdym z pięciu sezonów w Eredivisie, łącznie uzbierał 17 trafień. Wyjątkową skutecznością popisał się w rozgrywkach 2019-20: zdobył siedem bramek i wcale nie wykonywał rzutów karnych.

Cel. Szkoleniowcy z czasów młodzieżowych przyznają, że nie był wybitnie uzdolniony. Nie wyróżniał się szczególnie na tle rówieśników, lecz systematycznie nadrabiał braki dzięki determinacji i konsekwencji. Nigdy nie przepadał za imprezami, wolał zregenerować się po meczu bądź treningu. – Postawił wszystko na jedną kartę. Poświęcenie piłce wymagało od niego wielu wyrzeczeń. Jeśli jedliśmy frytki, on wybierał coś zdrowszego. Kiedy byli starsi i wychodzili gdzieś całą drużyną, Denzel zostawał w domu. To niewiarygodne, jak ten chłopak był nastawiony na osiągnięcie celu – wspominał Ben van Drunen, były trener juniorów w klubie VV Smitshoek, przed kamerami stacji RTV Rijnmond.

Dirk Kuyt. Pierwszy idol Denzela. Z czasem jednak przyszłemu reprezentantowi Holandii zaczęli imponować obrońcy, zwłaszcza ci lubiący grać bezpardonowo, jak Vincent Kompany czy Sergio Ramos.

Eindhoven. Holenderska Wielka Trójka pilnie śledzi poczynania słabszych zespołów Eredivisie i regularnie wyciąga z nich co ciekawszych piłkarzy. Dumfries nie mógł nie zwrócić uwagi krajowych potentatów, skoro w debiutanckim sezonie w barwach Heerenveen strzelił cztery gole oraz zaliczył osiem asyst. PSV, które właśnie sprzedawało Santiago Ariasa do Atletico Madryt, nie czekało na ruchy konkurencji. Stwierdzenie, że Denzel okazał się godnym następcą Kolumbijczyka byłoby krzywdzące – dał drużynie znacznie więcej, uczynił prawą stronę obrony jednym z największych atutów PSV.

Familia. Z Aruby pochodzi ojciec reprezentanta Holandii, Boris. Z kolei matka, pani Marleen, jest z Surinamu. Państwo Dumfries postanowili, że imiona wszystkich ich dzieci będą rozpoczynać się literą D. Tak więc Denzel ma starszą siostrę Demelzę, młodszą Danielle, a także 19-letniego brata Donovana.

Heerenveen. Krótki, acz niezwykle ważny etap kariery Dumfriesa. Klub z Fryzji sprowadził go jako następcę Stefano Marzo, który zdecydował się na powrót do Belgii. Nie kosztował wiele – Sparta zgodziła się sprzedać obrońcę za 750 tysięcy euro. SC Heerenveen zrobił genialny interes: Denzel od razu stał się kluczową postacią zespołu, a po sezonie nadeszła opiewająca na ponad pięć milionów euro oferta z Eindhoven.

Imiona. To, którym posługuje się na co dzień, jest tylko jednym z trzech. Piłkarz PSV nazywa się Denzel Justus Morris Dumfries.

(…)

PEŁNE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (25/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024