W kioskach, salonach prasowych, a także za pośrednictwem naszej aplikacji na Androida i IOS czeka już na Was nowy numer tygodnika „Piłka Nożna”. Poniżej prezentujemy fragmenty tekstów i wywiadów, które możecie znaleźć w środku. To jednak nie wszystko, gdyż nr 26 jest po brzegi wypchany dobrą treścią. Sprawdźcie koniecznie!
PO 30 LATACH LIVERPOOL ZNOWU NAJLEPSZY W ANGLII. OTWARTE GŁOWY, PEŁNE SERCA. MISTRZOSTWO Z EMOCJI
Są w futbolu takie momenty, gdy każdy czuje, że wszystkie zdarzenia – na i poza boiskiem – układają się tak, jak powinny. Nie chodzi tylko o to, że mecz czy trofeum wygrywa zasłużony zwycięzca, ale niesie za sobą jakiś przekaz, historię lub po prostu szerszy kontekst znany każdemu kibicowi. Tak jest z mistrzostwem Liverpoolu i wyczynem Kloppa.
MICHAŁ ZACHODNY
Można to przedstawić na dwa sposoby: 11 016 dni musieli czekać kibice The Reds na dziewiętnaste w historii klubu mistrzostwo Anglii. 1722 dni minęły od podpisania kontraktu przez niemieckiego szkoleniowca. To też był czwartek.
Poziom zniszczenia
Dziwnie wraca się do pierwszych dni Kloppa w Anglii. Co ciekawe, Niemiec zjawił się w trakcie serii sześciu meczów bez porażki, choć głównie naznaczonej beznadziejnymi remisami. Ale czy dziś te wyniki dziwią, gdy w środku obrony najważniejszy był Martin Skrtel, w ataku Danny Ings, a w bramce stał Simon Mignolet? Faktem jest, że już w debiucie z tej przeciętnej drużyny Klopp sporo wycisnął. Na White Hart Lane był pressing, dużo biegania i dawno niewidziana pasja w oczach zawodników, choć brakowało jakości. Ale plan na te pierwsze miesiące był inny. – Jeśli przeciwnicy są lepsi, musisz ich sprowadzić do swojego poziomu, wtedy możesz ich zniszczyć – mówił menedżer na premierowej konferencji prasowej.
Padło wówczas wiele słów i zdań, o których dziś powiemy, że Klopp przestrzelił. Rzucił, że jeśli nie wygra tytułu w ciągu czterech lat, następnej okazji będzie musiał szukać gdzieś w Szwajcarii. Stwierdził, że jest „tym normalnym” w porównaniu do innych menedżerów, których angielskie media lubiły w jakikolwiek sposób określać. Ale nie od dziś wiemy, że on w ogóle normalny nie jest. Wydaje się taki poprzez zachowanie, mówi i myśli w sposób zdroworozsądkowy, skrajny jest może w reakcjach, ale to jest częścią jego wyjątkowości.
Ponad tysiąc siedemset dni temu Klopp mówił, że ważnym jest, by historia mu nie ciążyła. – Może nie zawsze powinniśmy porównywać teraźniejszość z przeszłością – stwierdził i znów nie trafił. Bo w takich klubach jak Liverpool, oprócz presji na wygrywanie, jest jeszcze presja wspomnień o tytułach, które zdobywały legendy. Nie da się z tym walczyć, bo jest to wszechobecne: w szatni, na stadionie, w mieście, zwłaszcza w jego czerwonej części. Zresztą w kolejnych latach Klopp nawet mówił, że od fanów Evertonu słyszy, jaki to Liverpool był kiedyś wielki.
– Spróbujmy czegoś nowego. Teraz wszystko jest inne. Macie przed sobą po raz pierwszy tego Niemca. A ja chcę słuchać. Pojechać do Melwood i sprawdzić, co działa, a co nie. A potem zaczniemy grać bardzo emocjonalny futbol – powiedział.
To zresztą najbardziej trafne określenie. Wcale nie to, że jego drużyny grają piłkarską wersję heavy metalu albo sprowadza styl do kontrpressingu. Taktyka jest ważna, sposób zbudowania sztabu, drużyny, zatrudnienia wszelkiego rodzaju ekspertów wokół również, ale koniec końców sprowadza się to do tego, czy menedżer potrafi natchnąć zespół emocjami. Po oddaniu tytułu w ręce Liverpoolu Pep Guardiola powiedział, że jego Manchesterowi City zabrakło może takiej pasji, jaką miał nowy mistrz. Pasji, czyli też uczucia. Czegoś w środku, nienamacalnego, ale istniejącego i widocznego na murawie przez większą część tego sezonu.
(…)
***
90 MINUT Z JAKUBEM CZERWIŃSKIM. NIE JESTEŚMY REWELACJĄ JEDNEGO SEZONU
Trzy mistrzostwa Polski z rzędu czynią Jakuba Czerwińskiego jednym z najbardziej utytułowanych ligowców ostatnich lat. Szef defensywy Piasta Gliwice ma spory udział w tym, że triumfator z poprzedniego sezonu znów gra o medale.
KONRAD WITKOWSKI
Obrońca tytułu – czy to określenie wciąż brzmi dumnie? Niezmiennie – przyznaje Czerwiński. – Przerwa związana z pandemią pozwoliła nam dłużej cieszyć się tytułem zdobytym w 2019 roku. Sezon powinien przecież już dawno się skończyć.
Mistrzostwo wywalczone z obecnym klubem miało dla pana inną wartość niż dwa poprzednie, w barwach warszawskiej Legii? W sukcesie Piasta miałem zdecydowanie większy udział, przez cały sezon byłem podstawowym zawodnikiem. To jeden z argumentów przemawiających za tym, że ten tytuł smakował lepiej niż wcześniejsze. Zwróćmy też uwagę na to, jakim klubem jest Piast: sprawiliśmy dużą niespodziankę, można powiedzieć, że zakłamaliśmy rzeczywistość. Do 35. kolejki tamtego sezonu nikt na nas nie stawiał. Nikt z zewnątrz, ponieważ my w zespole już wcześniej wiedzieliśmy, że możemy zrobić coś wielkiego.
(…)
Jak długo trwało świętowanie w maju ubiegłego roku? Kilka dni. Później zaczęliśmy urlopy, rozjechaliśmy się do domów. Część drużyny udała się na Ibizę dalej świętować, ale ja niestety nie poleciałem z chłopakami.
W mieście dało się odczuć, że dokonaliście czegoś historycznego? Piłkarze Piasta nie musieli płacić rachunków w gliwickich restauracjach? Aż tak dobrze nie było. Tłumy, które pojawiły się na mistrzowskiej fecie, pokazały, jak ten sukces był potrzebny miastu. Wierzę, że to był początek czegoś większego: chciałbym, żebyśmy zaszczepili wśród najmłodszych mieszkańców modę na nasz klub. Gliwice są podzielone na kibiców Górnika Zabrze oraz Piasta – mam nadzieję, że tych drugich z roku na rok będzie przybywać.
Dlaczego Piast tak szybko pożegnał się z eliminacjami europejskich pucharów? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. W pewnej fazie meczu powinniśmy cofnąć się, wykorzystać atuty w defensywie. Nie zrobiliśmy tego. Może zespołowi zabrakło ogrania na arenie międzynarodowej? Mnie łatwiej było grać w pucharach, znałem już ich specyfikę. Jednocześnie czułem na sobie dużą odpowiedzialność. Starałem się przełożyć to doświadczenie na boisko – po części się udało, ale z końcowego efektu nie miałem prawa być zadowolony.
Możemy oczekiwać, że w przyszłym sezonie Piast pogra w Europie dłużej? Najpierw musimy zrealizować cel, czyli zająć miejsce gwarantujące udział w europejskich rozgrywkach. Jeśli to zrobimy, doświadczenie zdobyte przed rokiem z pewnością nam pomoże. Jesteśmy bardziej świadomi tego, jak gra się w pucharach, a to inne mecze niż w lidze.
(…)
***
BRAZYLIJSKI DREAM TEAM. CHWAŁA NA WYSOKOŚCI
Pół wieku temu reprezentacja Brazylii po raz trzeci w historii została mistrzem świata. Chociaż Canarinhos pięciokrotnie wygrywali mundiale, właśnie ta drużyna jest uznawana za najbliższą ideału, a akcje przeprowadzane wtedy przez Pelego i spółkę do dziś budzą podziw.
ZBIGNIEW MROZIŃSKI
(…)
PIEKŁO GUADALAJARY
Hotel, w którym zamieszkali Brazylijczycy był ogrodzony wysokim płotem i strzeżony przez policję. Nie mogli tam przychodzić nie tylko kibice, ale nawet dziennikarze, którzy przylecieli z kraju. Z selekcjonerem mogli się spotykać tylko przy okazji oficjalnych konferencji prasowych. Wszystkie mecze grupy C odbywały się na Estadio Jalisco właśnie w Guadalajarze, więc nic dziwnego, że przebywający w tym regionie tak długo Brazylijczycy byli przystosowani do ekstremalnych upałów i podczas meczów nie dostawali zadyszki. Cóż z tego, że w pierwszym spotkaniu nazywanym rewanżem za finał mistrzostw świata z 1962 roku jako pierwsza gola strzeliła już w 12 minucie Czechosłowacja, skoro potem do siatki trafili Rivelino, Pele oraz dwukrotnie Jairzinho i Canarinhos wygrali 4:1. W kolejnym spotkaniu podopieczni Zagallo zmierzyli się w samo południe z broniącymi tytułu Anglikami, których zaskoczyli niespotykaną u piłkarzy z Ameryki Południowej dyscypliną taktyczną. Co prawda Gordon Banks zaprezentował paradę stulecia, broniąc strzał Pelego, lecz nie dał rady przy uderzeniu prawoskrzydłowego Jairzinho i Brazylia odniosła zwycięstwo 1:0. W trzecim spotkaniu z Rumunią selekcjoner dał odpocząć słynącemu ze strzałów lewą nogą pomocnikowi Rivelino, a także dyrygentowi drugiej linii Gersonowi i niespodziewanie pojawiły się kłopoty. Wprawdzie szybko do siatki piłkę skierował z rzutu wolnego grający na środku ataku Pele, a potem Jairzinho, lecz rywale jeszcze w pierwszej połowie zdobyli kontaktową bramkę. Po przerwie Pele ponownie wpisał się na listę strzelców, ale Rumuni znowu strzelili gola i końcówka zupełnie niespodziewanie zrobiła się nieco nerwowa, ale Brazylijczykom udało się utrzymać prowadzenie 3:2.
Zajęcie pierwszego miejsca w grupie oznaczało, że Canarinhos nie musieli opuszczać Guadalajary. Z leżącego kilkaset metrów wyżej i oddalonego o 220 kilometrów miasta Leon przyjechali do nich na ćwierćfinał rewelacyjni Peruwiańczycy. Pele tak opisał w autobiografii atmosferę w swojej ekipie przed spotkaniem z mundialowymi debiutantami: „Coś nas jednak poważnie niepokoiło przed tym spotkaniem. Nie piłkarze, lecz ich trener. Był nim Didi, nasz dobry kolega z mistrzostw w 1958 i 1962 roku. A okazał się równie dobrym trenerem jak niegdyś piłkarzem. To dzięki niemu Peruwiańczycy znaleźli się w finałowej puli meksykańskiego mundialu. Didi grał w brazylijskiej reprezentacji przez wiele lat. Znał nasze mocne punkty, taktykę, słabostki i to było niebezpieczne”.
Didi, z którym Zagallo i Pele dwukrotnie zdobyli Puchar Rimeta nie zdołał jednak przechytrzyć rodaków. Brazylia odniosła zwycięstwo 4:2, na listę strzelców wpisali się bardzo skuteczni w tym turnieju Rivelino i Jairzinho, no i nareszcie znakomity lewoskrzydłowy Tostao, który był najlepszym strzelcem zespołu w eliminacjach MŚ. Z nim był taki problem, że kilkanaście miesięcy wcześniej podczas meczu krajowego pucharu został uderzony tak nieszczęśliwie w oko, że odkleiła mu się siatkówka. Było zagrożenie, że Tostao będzie musiał przedwcześnie zakończyć karierę, ale po zabiegu wrócił do dawnej formy. Na mundialu nic mu się nie stało, ale trzy lata później musiał zawiesić buty na kołku, mając zaledwie 26 lat. W półfinale znowu na Jalisco Brazylijczycy trafili na inny zespół z Ameryki Południowej. Jeszcze jeden cytat z książki „Mecze, które wstrząsnęły światem, „Półfinałowym przeciwnikiem był Urugwaj. Spotykał się na mundialu z Brazylią pierwszy raz od słynnego finału w 1950 roku. Jak chcą legendy i lukrowane biografie Pelego, kiedy Alcide Ghiggia wbijał Brazylii bramkę decydującą o tytule mistrza świata, dziewięcioletni Pele płakał w domu, słuchając transmisji radiowej z Maracany. Przysiągł, że kiedyś zmażę tę plamę na honorze Brazylii”. Tyle że w Gudalajarze Brazylijczycy szybko dostali gonga, bo już w 18 minucie Celeste objęli prowadzenie. Dopiero tuż przed przerwą wyrównał kolejny as drugiej linii Canarinhos – Clodoaldo. Jak się okazało, Urugwaj tylko w pierwszej połowie był w stanie dotrzymać kroku, być może dlatego, że trzy dni wcześniej na Estadio Azteca potrzebował dogrywki, żeby pokonać 1:0 reprezentację ZSRR. W drugiej połowie do siatki piłkę skierowali, jakżeby inaczej, Jairzinho i Rivelino, a Pele przeszedł do historii przez to, że najpierw kapitalnie zmylił zwodem urugwajskiego bramkarza Ladislao Mazurkiewicza, a potem mając przed sobą pustą bramkę, skierował piłkę obok niej. Skończyło się więc wynikiem 3:1.
(…)
***
PODSUMOWANIE SEZONU BUNDESLIGI. W KRÓLESTWIE LEWEGO
Woda jest mokra, a Bayern Monachium jest mistrzem Niemiec. Zakończył się 57. sezon Bundesligi. Były to rozgrywki inne niż wszystkie i będą długo pamiętane.
MACIEJ IWANOW
(…)
Rekordy
Zakończony sezon Bundesligi obfitował w wiele rekordów. Bayern po raz ósmy z rzędu został mistrzem Niemiec (co już samo w sobie jest niesamowitym wyczynem) i choć miał sporo problemów na początku sezonu, pod wodzą nowego trenera Hansiego Flicka wrócił na właściwe tory i w rundzie wiosennej zdemolował konkurencję. Rekord gonił rekord. Bawarczycy zanotowali najlepszą rundę wiosenną w swojej historii – 16 zwycięstw i jeden remis, 49 na 51 możliwych do zdobycia punktów i bilans bramkowy plus 44. Do tej pory podobnym wynikiem mógł legitymować się Bayern jedynie za kadencji Juppa Heynckesa w sezonie 2012-13, ale wtedy bilans bramkowy wynosił plus 43.
Robert Lewandowski trafiał do siatki od początku sezonu przez jedenaście spotkań z rzędu – to też rekord.
Najszybszym piłkarzem w historii Bundesligi (odkąd zaczęto dokonywać pomiarów) został Alphonso Davies z Bayernu, który w meczu z Werderem zanotował niewyobrażalne 36,51 km/h. Wyprzedził tym samym Achrafa Hakimiego z Borussii Dortmund (36,49 km/h).
Został również pobity ponad dwudziestoletni rekord szesnastu żółtych kartek Tomasza Hajty. Polak zanotował ten niechlubny wyczyn w sezonie 1998-99 w barwach MSV Duisburg. O jedno żółtko lepszy okazał się w tym sezonie Klaus Gjasula z Paderborn. Kolejny rekord należy do Vladimira Daridy z Herthy. W meczu z BVB przebiegł 14,65 km, co jest najlepszym wynikiem odkąd zaczęto mierzyć pokonywane przez piłkarzy dystanse.
Powody do radości mieli także kibice Bayeru Leverkusen. Florian Wirtz dzięki bramce w meczu z Bayernem Monachium został najmłodszym strzelcem w historii Bundesligi. Miał 17 lat i 34 dni. Dotychczasowego lidera Nuriego Sahina wyprzedził o 48 dni. Z kolei Kai Havertz został pierwszym piłkarzem w historii ligi, który strzelił 35 goli jeszcze przed 21. urodzinami. Havertz został też najmłodszym piłkarzem, który rozegrał sto spotkań w Bundeslidze. Zrobił to w 15. kolejce w meczu przeciwko 1. FC Koeln w wieku 20 lat i 186 dni. Wyprzedził tym samym o 17 dni Timo Wernera.
Ale przyszły napastnik Chelsea też miał się z czego cieszyć. Dzięki dwóm bramkom w ostatnim wyjazdowym meczu z Augsburgiem dołączył do legendarnego Juppa Heynckesa. Tylko oni dwaj strzelili po 17 bramek na obcych stadionach w jednym sezonie. Werner, który w sumie zanotował 28 trafień, jest pierwszym Niemcem od czasów Mario Gomeza w sezonie 2010-11 z taką liczbą na koniec sezonu. Lepszym rodakiem był po raz ostatni tylko Karl-Heinz Rummenigge w sezonie… 1980-81 (29 bramek). Do tego jest najmłodszym piłkarzem, który rozegrał w Bundeslidze 200 spotkań (osiągnął granicę w wieku 23 lat i 262 dni, wyprzedzając legendarnego Koerbela o prawie pół roku). Także zimowy nabytek Borussii Dortmund Erling Haaland zapisał się na kartach Bundesligi. W sześciu pierwszych meczach znajdował drogę do siatki, i to aż dziewięciokrotnie.
(…)
WSZYSTKIE TEKSTY I WYWIADY MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM NUMERZE (26/2020) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”
Co jeszcze można znaleźć w nowym tygodniku?
4. TEMAT TYGODNIA: MISTRZOWSKI LIVERPOOL
7. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
8. 90 MINUT Z JAKUBEM CZERWIŃSKIM
11. 20-LECIE POLSATU SPORT
14. KONIEC SEZONU W PIŁCE KOBIECEJ
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. GÓRNY ŚLĄSK NIE JEST REPREZENTACYJNY
18. DOGRYWKA Z MIROSŁAWEM SZNAUCNEREM
20. BRAZYLIJSKI DREAM TEAM
23. OD REDAKCJI: NAJPIĘKNIEJSZY MISTRZ ŚWIATA
24. JEREMY MENEZ – SOBOWTÓR SŁAWOMIRA PESZKI
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI