Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”
Wtorek 29 czerwca to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Tematem przewodnim jest oczywiście nieudany występ reprezentacji Polski na Euro 2020, ale nie zabrakło też innych wątków.
MISTRZOSTWA EUROPY BEZ POLAKÓW. Wyproszeni z bankietu
Nie pokonaliśmy Szwedów. Zapracowaliśmy na drugą szansę, na jeszcze jeden mecz o wszystko, ale ten mecz nam nie wyszedł. Honor zachowaliśmy, lecz nic poza nim. Pytanie czy powinniśmy zachować również selekcjonera.
ZBIGNIEW MUCHA, PRZEMYSŁAW PAWLAK
To i tak była nowość. Pomijając francuskie Euro, tym razem liczyliśmy się w grupowej stawce do ostatniej minuty. Okazaliśmy się jednak słabsi od Szwecji, pozostało wrażenie spartolonego turnieju i złość potęgowana świadomością, że mogło być zupełnie inaczej. Wystarczyło, by cała para poszła nie w drugi bądź trzeci mecz, a pierwszy – co było oczywiste dla każdego (nawet dla piłkarzy), tylko być może nie dla selekcjonera.
(…)
Krótka lista plusów
Lista grzechów i przewin tej drużyny i ludzi w polskim futbolu najważniejszych, jest długa. Znacznie krótszy jest zestaw pozytywów. Od nich jednak zacznijmy.
DO OSTATNIEJ MINUTY
Na pożegnanie z mistrzostwami nie było żenującego spektaklu jak z Japonią, ani pyrrusowych zwycięstw w grze o pietruszkę (Kostaryka, Stany Zjednoczone), była walka i emocje do ostatnich minut, był po prostu kawał porządnego meczu. Piłkarze zaserwowali kibicom emocje, ale emocje, których można było uniknąć, gdyby nie koszmarny występ ze Słowacją. Mogliśmy ułożyć to Euro na swoich zasadach, tymczasem ułożono nas. Ale powtórzmy – walczyliśmy do końca. Być może więc zmieniła się również mentalność zawodników. Poczuli energię, chęć rzucenia się rywalowi do gardła, ugryzienia go, naprawy tego, co zepsuli wcześniej.
JAKBY STRAWNIEJ
Legendarny już styl gry… Za Brzęczka ponoć nie było go w ogóle, choć to kłamstwo. Mecze w Bolonii czy Wiedniu były dobrymi występami reprezentacji Polski. W Lidze Narodów z Włochami czy Holendrami faktycznie nie zipnęliśmy, nie mieliśmy pomysłu na poważnego rywala. Tym razem mierząc się z Hiszpanią, byliśmy (my – obserwatorzy) pełni złych przeczuć. Sousa potrafił jednak dobrać ludzi, zapłodnić ich swoją wizją i odwagą. Byliśmy drużyną słabszą, ale remis nie był fartowny. Po prostu go wywalczyliśmy. Potrafiliśmy też fragmentami zamykać Szwedów, gnieść na miarę swoich skromnych rzecz jasna możliwości, podchodzić wysoko, hardo, grać konsekwentnie, stosować pressing, dokonywać odbiorów lub choćby podejmować takie próby, a nawet – częściej nieudacznie, z rzadka skutecznie – zawiązywać atak pozycyjny.
BEZ PŁUGA
Nie ma potrzeby zaorywać wszystkiego, wyrzucać do kosza drużyny wyselekcjonowanej przez Sousę. Choć tu uwaga: ta drużyna została wyselekcjonowana tak naprawdę przez Brzęczka. W wyjściowym składzie na Hiszpanię i Szwecję nowi byli tylko Karol Świderski i Tymoteusz Puchacz. Tylko oni nie mieli wcześniej debiutu, tylko oni premierowe występy w kadrze zaliczyli podczas kadencji Portugalczyka. Świderski tylko dlatego, że kontuzje wyeliminowały Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika, z kolei o wynalezieniu i przydatności do reprezentacji Puchacza można dyskutować. Niemniej ta drużyna, ktokolwiek ją selekcjonował, w pewnych aspektach rokuje. Jest kilka, nie tak znowu mało…, elementów do wymiany, lecz trzon zapewne pozostanie. I ta drużyna może być silniejsza nie tylko dlatego, że mądrzejszy z czasem będzie sam Sousa, że być może – oby! – Portugalczyk otrzyma wsparcie i do sztabu dołączy jakiś polski trener, skoro Najważniejszy został zwolniony z obowiązku śledzenia polskiej ligi, ale dojdą wartościowi gracze. Tacy jak oszlifowany w Salzburgu Kamil Piątkowski bądź w większym stopniu ograny w seniorskiej piłce Kacper Kozłowski. Tylko nie zagłaszczmy tego chłopaka. Po Euro 2016 wydawało się, że mamy nowego, poważnego kadrowicza, mianowicie Bartosza Kapustkę. Jego późniejsze wybory sprawiły, że właściwie stracił pięć lat. Kozłowski na razie pokazał kilka fajnych momentów przeciw Hiszpanom, lecz nie czyńmy z niego nadczłowieka. To może być przyszłość kadry, lecz aplauz za fakt, że jest bardzo młody (zapisaliśmy się w historii najmłodszym uczestnikiem Euro) i podochodzi do futbolu bez kompleksów, może okazać się zgubny dla niego samego.
LIDERZY
Nie zawiedli. Do nich można mieć najmniejsze pretensje. Mowa o trzech. 1) Robert Lewandowski. Ciążyły mu przegrane wielkie turnieje. Cisnęły słabe mecze drużyny i jej kapitana. Dwie bramki w trzech dużych turniejach były zadrą. Kiedy wydawało się, że w czwartym nic się nie zmieni, kiedy przeciw Słowakom Lewy był, ale jakby go nie było, przyszedł bardzo dobry występ z Hiszpanami i jeszcze lepszy ze Szwecją. Błąd (bo nie pech) spowodował, że z najbliższej odległości najlepszy napastnik świata zamiast do siatki, trafił w poprzeczkę, ale błędy zdarzają się zawsze, nawet najlepszym. Tym bardziej że potem winę odkupił w pięknym stylu. Żal niewywalczonego awansu jest tym większy, że tak imponująco zaczął rosnąć w turnieju właśnie Lewandowski. 2) Piotr Zieliński. Przyjął mnóstwo krytyki za Słowację i tyleż pochwał za Hiszpanię (nieco na wyrost, nawet jeśli docenimy jego taktyczną dyscyplinę i mrówczą pracę). Ze Szwecją był jednak kierownikiem przedstawienia. W końcu „coś w głowie się przestawiło”, brał na siebie odpowiedzialność, wykonywał trudne podania, uderzał mocno, precyzyjnie, groźnie. To był w końcu Zieliński, już ponad sześćdziesięciokrotny reprezentant kraju, jakiego chcemy widzieć zawsze. Dla niego też ten turniej skończył się za szybko. 3) Kamil Glik. Nie ustrzegł się pomyłek, miał problemy szybkościowo-zwrotnościowe, ale to wciąż jest Numero Uno polskiej defensywy. Bez niego nie byłoby dwóch meczów o wszystko. Jeśli ktoś wcześniej podpowiadał Sousie, że Glik to chyba już nie, to źle podpowiadał.
WIARA
Zawodnicy chcą dalej pracować z Sousą, wierzą w jego wizję. Nie nam oceniać, czy słusznie robią, ale skoro tak czują, to już pół sukcesu. Jak kończy się brak chemii między zespołem a trenerem, przekonał się Brzęczek.
(…)
NOWY IDOL ITALII. Bez ekstrawagancji
Na przestrzeni wielu turniejów włoski bohater drugiego planu, który zdobywał najważniejsze miejsce na scenie, niejedno miał imię. Począwszy od Paolo Rossiego w 1982 roku, przez Salvatore Schillaciego w 1990, Francesco Toldo i Stefano Fiore w 2000 aż po Fabio Grosso w 2006. Coraz bliższy dołączenia do nich jest Matteo Pessina.
TOMASZ LIPIŃSKI
Jego w ogóle tam miało nie być – od tego zdania można by zacząć bajkową opowieść o wielu piłkarskich Kopciuszkach z wielu krajów, którzy jednak na balu potrafili przykuć uwagę wszystkich. Tak też należy zacząć opowieść o pomocniku Atalanty Bergamo.
W zamian
Roberto Mancini od wypadku trudności z dojściem do formy po kontuzji Marco Verrattiego chciał się ubezpieczyć Stefano Sensim. Bo podobne parametry fizyczne, styl i kultura gry również, minus tylko mniejsze doświadczenie i przede wszystkim ego. Selekcjoner zdecydował się to nazwisko wpisać na listę i spokojnie obserwować, czy upora się z wszystkimi zdrowotnymi ograniczeniami hamującymi od dawna jego karierę. Niestety, znów okazał się piłkarzem stworzonym z bardzo miękkiego tworzywa.
To nie było jednak tak, że Pessina po ogłoszeniu nominacji spakował manatki, pożegnał się z wszystkimi w Coverciano, myślami przeniósł na wakacje i nagle telefon z federacji wyrwał go z leżaka i błogiego lenistwa. Nie, on cały czas był pod parą. Został w ośrodku treningowym kadry, brał udział w zajęciach i czekał na rozwój sytuacji. A że Sensi spasował 3 czerwca, dlatego na osiem dni przed inauguracją dostał numer startowy i bilety kolejowe na trasie Florencja – Rzym – Florencja, którą Azzurri poruszali się w fazie grupowej.
Na Turcję wybrał się niemal turystycznie, ze Szwajcarią przynajmniej w końcówce powąchał murawę Stadio Olimpico i pooddychał atmosferą mistrzostw, ale jego czas nadszedł z Walią. Zagrał po raz trzeci w podstawowym składzie reprezentacji, ale wcześniejsze mecze z Litwą w ramach eliminacji do mundialu w Katarze i towarzyski z San Marino nijak się miały do występu na Euro. W 87. minucie w poczuciu świetnie wykonanego obowiązku opuszczał boisko. Po jego golu z pierwszej połowy Włosi przeskoczyli nad kolejną przeszkodą. – O czymś podobnym mogłem tylko marzyć – dzielił się wrażeniami na gorąco. – Na samą myśl o tym, co się wydarzyło chyba nie będę mógł zasnąć przez kilka tygodni. Moja historia pokazuje, że dzięki ciężkiej pracy, można zajść daleko.
Niby banały, ale w tamtym momencie każdy spijał mu te słowa z dzióbka, kiwał głową z uznaniem i stawiał za wzór dzieciom, które idąc na łatwiznę, zniechęcają się przy pierwszym, byle niepowodzeniu.
Ze zmysłem
W tym momencie łatwo sobie wyobrazić Gian Piero Gasperiniego, trenera Atalanty. Mógł siedzieć wygodnie w fotelu, zapalić cygaro, nalać lampkę czerwonego Barolo lub białego Chianti i zapytać świat: – I kto tu się zna na piłce? Jego ludzie siali spustoszenie na turnieju. Robin Gosens radował Niemców, Marten de Roon jak należy wykonywał czarną robotę dla Holandii, Aleksij Miranczuk dał jedyne zwycięstwo Rosji, Joachim Maehle zachwycał Danię i na deser ten Pessina znalazł się na ustach każdego Włocha. Tak cudownie Atalanta smakowała na Euro.
Napisane na wstępie zdanie: „jego w ogóle tam miało nie być”, po delikatnym liftingu na: „jego w ogóle takiego miało nie być”, pasuje do szerszego kontekstu, mianowicie do całego sezonu Pessiny w Atalancie. Nikt specjalnie nie ekscytował się jego powrotem do Bergamo w lipcu 2020 roku. Owszem zrobił dobre – chciałoby się powiedzieć wreszcie jakieś – wrażenie na wypożyczeniu w Veronie, ale u Gasperiniego wymagania były znacznie wyższe i już raz, w sezonie 2018-19, odbił się od ściany. Trener jednak widział więcej i miał na niego swój plan, który odsłonił w okolicach listopada, może grudnia.
Mniej więcej wtedy wybuchł konflikt z Alejandro Papu Gomezem. Powstał konflikt tragiczny, kibicom trudno było opowiedzieć się po którejś stronie. Tego kochali i tamtego również, bez jednego i drugiego nie wyobrażali sobie bujnej przyszłości klubu, który w ostatnich sezonach wzbił się ponad przeciętność. Wszyscy mieli nadzieję na zażegnanie konfliktu i powrót do dawnego ładu i układu, w którym Gomez z lewego skrzydła, schodząc samowolnie do środka (o co pretensje miał Gasperini) będzie prowadził drużynę do kolejnych zwycięstw. Do pojednania jednak nie doszło. Argentyńczyk musiał odejść, a Atalanta szykowała się na inne granie, w innym systemie taktycznym, do którego jeden komplet kluczy dostał Pessina. Podobał się Gasperiniemu, bo był uniwersalny i zdyscyplinowany. Co miał powiedziane na odprawie, to wykonywał, efektywny do bólu, ale od czasu do czasu coś ekstra od siebie dokładał. Szybko wszyscy się przekonali, że to pomocnik ze zmysłem do znajdowania się w sytuacjach podbramkowych. Miał po prostu ten dar i umiejętność włączania się z drugiej linii i wykorzystywania przestrzeni, tworzonej przez inteligentnie grających napastników z Duvanem Zapatą na czele. Przypominał Simone Perrottę, który zadawał szyku w Romie Luciano Spallettiego i był częścią złotej drużyny Marcello Lippiego w 2006 roku.
(…)
90 MINUT Z ŻARKO UDOVICICIEM. Pistolet przy głowie
W zakończonym sezonie rozegrał w barwach Lechii nieco ponad 600 minut. Nie przeszkodziło mu to jednak zanotować potem sportowy awans – mimo że w sierpniu skończy już 34 lata właśnie został piłkarzem Rakowa. Żarko Udovicić jest osobą, u której nie schodzi uśmiech z twarzy. Skąd u niego to pozytywne myślenie?
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Jak się odnajdujesz w nowym klubie?
Od pierwszych dni ciężko pracujemy i szykujemy się do nowego sezonu – odpowiada Udovicić. – Zdajemy sobie sprawę, o co gramy w nadchodzących rozgrywkach, dlatego potrzebujemy paliwa na długą trasę. Do rozgrywek ligowych i krajowego pucharu dojdą jeszcze występy w Lidze Konferencji Europy, więc musimy być gotowi na walkę.
Jak zostałeś przyjęty do zespołu?
Wkupnego jeszcze nie było, ale koledzy mnie dobrze przyjęli. Z wieloma zawodnikami znałem się z boiska. W Rakowie jest kilku chłopaków z Bałkanów, więc z nimi najszybciej złapałem wspólny język. Mieszkam w pokoju z Franem Tudorem, ale generalnie nikt nie dał mi odczuć, że jestem tutaj obcy. Tomasa Petraska, Andrzeja Niewulisa, Igora Sapałę czy Patryka Kuna znałem z występów boiskowych, a są w Rakowie już dosyć długo, więc można powiedzieć, że starszyzna mnie szybko zaakceptowała.
Dlaczego wybrałeś Raków?
A miałem jakiś inny wybór? Oczywiście żartuję. Były jakieś propozycje, ale pierwsza oferta przyszła z Częstochowy. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Raków pytał o mnie już jakiś czas temu, szybko się dogadaliśmy, trener przedstawił wizję co do mojej osoby i podpisałem kontrakt. Jestem bardzo szczęśliwy, zanotowałem kolejny sportowy awans. Przyszedłem do Polski do pierwszej ligi, wywalczyłem awans z Zagłębiem Sosnowiec do Ekstraklasy. Później trafiłem do Lechii, która była świeżo po zdobyciu Pucharu Polski, a teraz przeszedłem do zespołu, który wywalczył to samo trofeum i został wicemistrzem kraju. W Gdańsku były trudne momenty. Jestem świadomy, gdzie byłem pół roku temu, ale teraz wróciłem do żywych, będę walczył w europejskich pucharach. Nie wahałem się nawet przez sekundę. Kiedy pojawiła się możliwość transferu do Rakowa, od razu chciałem tu trafić.
(…)
Jak trafiłeś do Polski?
W 2015 roku miałem półroczną przerwę od futbolu. Po jednym z meczów w FK Novi Pazar na swoją prośbę nie chciałem grać już w tym klubie. Po takim rozbracie z piłką trudno było znaleźć klub. Zgłosiło się Zagłębie i stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia, dlatego zdecydowałem się na transfer.
Dlaczego nie grałeś w FK Novi Pazar?
W lutym 2015 roku graliśmy mecz z Radem Belgrad. Przegraliśmy 0:1, a ja w końcówce nie wykorzystałem rzutu karnego. Po tym spotkaniu dostaliśmy dwa dni wolnego. Kiedy przyszedłem na pierwszy trening, w szatni czekało pięciu mężczyzn. Dostrzegłem, że jeden z nich trzymał pistolet. Po chwili wycelował w moją głowę. Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że niestrzelony rzut karny może wywołać taką sytuację.
Co wtedy czułeś?
Nic, totalnie nic. Nie zastanawiałem się nad niczym. Patrzyłem tylko na tego człowieka. To trwało kilkanaście sekund.
Do kogoś jeszcze celował?
Nie, tylko do mnie. Przegraliśmy mecz 0:1, nie strzeliłem karnego i wskazał mnie jako winnego. Po tej sytuacji powiedziałem, że nie będę już grał w tym klubie. Po kilku miesiącach okazało się, że to zajście pomogło mi wyjechać z serbskiej ligi.
Klub nie próbował cię zatrzymać?
Nie było o tym mowy. W tej całej sytuacji bardzo mi pomógł Mirko Poledica, który dzisiaj jest prezesem związku piłkarzy w Serbii. Grał kiedyś w Polsce w Lechu, Legii i Pogoni. Dzięki niemu mogłem się rozstać z Serbią.
Po tej sytuacji korzystałeś z pomocy psychologa?
Nie chodziłem na żadną terapię, nie miałem z tym problemu. Dużo już przeżyłem w swoim życiu. Oswoiłem się z groźnymi sytuacjami.
Miałeś coś podobnego?
Wydaje mi się, że jeszcze gorszego. W 1999 roku było bombardowanie NATO, operacja Allied Force na terenie Jugosławii. Trwało to 78 dni, żyliśmy w wielkim strachu. Cztery bomby spadły bardzo blisko mojego domu. Może w Polsce te wydarzenia nie były wtedy tak nagłaśniane i pokazywane w telewizji… To wszystko bardzo mnie wzmocniło mentalnie. Nie boję się niczego, szczególnie w piłce nożnej. To, co przeżyłem, sprawiło, że dzisiaj jestem taką osobą, a nie inną. Dlatego ciągle się uśmiecham i patrzę na wszystko w kolorowych barwach. Pół roku temu grałem w rezerwach Lechii u trenera Dominika Czajki, a za kilkanaście dni mam szansę wystąpić w europejskich pucharach. Naprawdę, musi stać się coś bardzo mocnego, poważnego, aby mnie wyprowadzić z równowagi i zabrać mi radość z życia.
CAŁE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”
SPIS TREŚCI:
4. TEMAT TYGODNIA: PO SZWECJI, PO MISTRZOSTWACH, ALE CZY TAKŻE PO SOUSIE?
10. KORESPONDENCJA Z SANKT PETERSBURGA
12. PODSUMOWANIE FAZY GRUPOWEJ I NAJLEPSZA JEJ JEDENASTKA
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. DOKUMENTACJA MECZÓW EURO 2020
20. JAK SKONSTRUOWANE BYŁY KADRY UCZESTNIKÓW ME
22. PATRIK SCHICK A-Z
24. ROZCZAROWANIA I PECHOWCY FAZY GRUPOWEJ ME
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. EURO OCZAMI TOMASZA LIPIŃSKIEGO
30. NIEMIECKIE TRAUMY W FINAŁACH ME
33. KORESPONDENCJA Z USA: MESSI W MIAMI?
36. COPA AMERICA
38. EUROPEJSKA GIEŁDA TRANSFEROWA
40. 90 MINUT Z ŻARKO UDOVICICIEM
42. KTO W TYM SEZONIE BŁYŚNIE W EKSTRAKLASIE
44. WITAMY BENIAMINKÓW: RADUNIA, RADOMIAK, GKS KATOWICE
47. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
48. WP W „PN”
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: ANGLIA 1996