Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”

W kioskach, salonach prasowych, a także za pośrednictwem naszej aplikacji na Androida i IOS czeka już na Was nowy numer tygodnika „Piłka Nożna”. Poniżej prezentujemy fragmenty tekstów i wywiadów, które możecie znaleźć w środku. To jednak nie wszystko, gdyż nr 45 jest po brzegi wypchany dobrą treścią. Sprawdźcie koniecznie!





90 MINUT Z MATEUSZEM KLICHEM. WSTYDU NIE PRZYNOSZĘ


Reprezentant Polski miał mocne wejście do wymarzonej Premier League. Choć w meczu z Liverpoolem strzelił gola, to w głowie mu nie zaszumiało. Ma 30 lat i wierzy, że najlepsze przed nim. Nie tylko w Anglii, ale i drużynie narodowej.

JAROMIR KRUK


Bardzo różni się smak Premier League od Championship?
Szczebel wyżej widać przede wszystkim piłkarską jakość – mówi Klich. – W Premier League niemal każdy błąd zostaje wykorzystany i poczuliśmy to na własnej skórze podczas niedawnej konfrontacji z Leicester City. Wiedzieliśmy, że nie można dopuszczać rywali do kontrataków, a już na samym początku daliśmy sobie w głupi sposób wbić gola. Niestety, te błędy się mnożyły. Próbowaliśmy podjąć walkę, nadzieje pojawiły się po trafieniu na 1:2, tyle że i tak skończyło się bolesną przegraną 1:4. Cały czas podkreślam, że my tej ligi się dopiero uczymy, jesteśmy nowi i takie spotkania mogą się przydarzyć. W Premier League grają kozacy, najlepsi piłkarze świata i trzeba być cały czas skoncentrowanym. Championship to inna bajka, lecz rozgrywki na pewno bardziej fizyczne i szalenie wymagające. 

W Championship gra się trudniej?
Jest więcej meczów, zatem w pewnych okresach występuje ogromne natężenie. Nie ma co jednak porównywać tych rozgrywek do Premier League, gdzie piłkarze mają mniej czasu na podejmowanie decyzji i naprawdę w każdym zespole nie brakuje gwiazd. Dlatego też mam niebywałą satysfakcję, że dopiąłem swego. Warto było walczyć o marzenia dla siebie i tych, którzy we mnie wierzyli, a tacy też byli.


(…)

Jak Marcelo Bielsa reaguje w szatni na porażki i zwycięstwa?
On podchodzi do każdego spotkania emocjonalnie. Po porażce czuje się jakby kogoś zawiódł i to samo wpaja piłkarzom. Zwycięstwo jest jak dobrze spełniony obowiązek, choć analizuje wszystko, rozkłada na czynniki pierwsze. Po tylu meczach rozegranych pod batutą Marcelo Bielsy już sam wiem co zrobiłem źle i postępuję tak, by się poprawić. To przynosi korzyści mnie i zespołowi.

Argentyńczyk to taki twój piłkarski ojciec chrzestny…
Dzięki niemu jestem w Premier League. Bez Bielsy nie spełniłbym swojego marzenia. Taka jest prawda.

W jakim miejscu na boisku możesz dać najwięcej drużynie. Jako typowa ósemka?
Pewnie tak, ale wszystko zależy od tego, gdzie mnie najbardziej drużyna potrzebuje. Awans do angielskiej elity dał mi jeszcze więcej wiary i pewności siebie. Momentami roznosi mnie energia, chcę grać kolejne mecze, cieszyć się Premier League. Leeds stawia na ofensywną piłkę, lubi atakować i ja w tym się odnajduję. A gdzie mnie wystawi trener? To sprawa drugoplanowa. Nie narzekam, ponieważ pamiętam w jakim miejscu znajdowałem się przed kilkoma laty. Dziś na co dzień toczę boje z najlepszymi piłkarzami świata i wydaje mi się, że wstydu nie przynoszę.

(…)

***

BYŁO, MINĘŁO Z MARKIEM DZIUBĄ. BŁOCHIN, BONIEK I RETKINIA


Wciąż żyje sobie w Łodzi – w domu, w którym zamieszkał jako piłkarz. Emerytem jeszcze nie jest, ale z wielką piłką nie ma nic wspólnego. Piękna kariera piłkarska, ciekawa trenerska, choć za krótka. – Dlaczego chce pan ze mną rozmawiać, nie ma ciekawszych postaci, prawdziwych generałów – to on zadał pierwsze pytanie.

ZBIGNIEW MUCHA


Najpierw zweryfikujmy doniesienia Wikipedii o szeregowcu. A ta podaje, że wciąż jest pan nauczycielem wychowania fizycznego w jednej z łódzkich szkół. Prawda to?
To już sprawa nieaktualna – mówi 65-letni Dziuba, medalista mistrzostw świata. – Dziś kontakt z młodzieżą ograniczam do pojawiania się na obiektach MOSiR, gdzie nawiasem mówiąc pracuje również Mirek Bulzacki. Tam właśnie działała Akademia Młodych Orłów. A poza tym, choć emerytem jeszcze nie jestem, to najwięcej czasu spędzam chyba w ulubionym fotelu przed telewizorem.

Wciąż w Łodzi, wciąż na Retkini…
I wciąż w tym samym domu od lat. To było zawsze sportowe osiedle. Mieszkali tu Zbyszek Boniek, Władek Żmuda, Jurek Sadek i wielu innych. Wciąż zresztą moim sąsiadem jest Janek Tomaszewski. Znam tu każdy kąt, bliscy są ze mną. Córka wróciła z Anglii, osiedliła się niedaleko, syn ze swoją rodziną mieszka ze mną, pod jednym dachem. Kilka lat temu zmarła moja żona… Dziś, kiedy pan dzwoni, jest właśnie rocznica naszego ślubu, więc wspomnienia siłą rzeczy ożywają… No ale pamiętać trzeba, żyć dalej jednak też. Dlatego jest ze mną również Ania, bliska mi osoba.

W pana okolicy na pewno, a trochę dalej, w innych częściach Łodzi, ludzie jeszcze rozpoznają Marka Dziubę?
Tu gdzie mieszkam sensacji nie wzbudzam, jestem swój. Ale gdzie indziej zdarzają się sytuacje, że ktoś mnie jeszcze rozpozna, zagadnie. Niedawno, nieopodal MOSiR-u, na Stawach Jana, szła starsza para i usłyszałem: „Przepraszam, czy to pan Marek?”. „No, niestety, to ja” – odpowiedziałem. Czas nikogo nie oszczędza. Młodzi jednak rzadko zaczepiają. Nie mają prawa pamiętać. Chyba że ojciec opowie i pokaże na ulicy…

Retkinia to raczej dzielnica zwolenników ŁKS. Jak się zachowywali, gdy pan, wychowanek i legenda tego klubu, zdecydował się odejść do Widzewa?
Po pierwsze to trochę widzewiaków na Retkini by się również znalazło… Ale fakt, wtedy, w 1984 roku, wielu ludzi z dnia na dzień przestało mi się kłaniać. Miałem takiego sąsiada, już zresztą nieżyjącego, którego dwaj młodzi synowie to byli zażarci ełkaesiacy. Kiedy przeszedłem do Widzewa, obaj momentalnie przestali mi mówić „dzień dobry”, choć znaliśmy się świetnie. Któregoś razu byłem u sąsiada w gościach. Zawołał synów i pyta: „A jakbyście dostali lepszą pracę, awans, za lepsze wynagrodzenie, nie skorzystalibyście?”. Trochę pomruczeli, ale lody zostały przełamane. Wiadomo, nie każdemu mój ruch się spodobał, ale opłotkami nie musiałem przedzierać się do domu.

Dziś wciąż animozje kibicowskie w Łodzi pozostają ogromne, tylko wielkiej piłki w mieście nie ma.
Sytuacja jest specyficzna. Pamiętajmy, że Widzew czy ŁKS były utrzymywane przez wielkie zakłady przemysłowe. Dziś „Marchlewski” czy „Obrońców Pokoju” nie istnieją. Łódź nie jest tak bogata jak Warszawa. Nie ma kasy, to i nie ma wielkiej piłki. Dlatego szanuję kogoś takiego jak Antek Ptak – że chciał coś zrobić. Z młodzieżą z kolei też jest problem. Na Orlikach jej za bardzo nie widać, bo mają inne rozrywki. Gdyby na wuefach mieli skakać przez skrzynię, to by się połamali.

(…)

***

TRUDNE POŁOŻENIE BARCELONY. KRYZYSY TRZY


Tak jak każdy człowiek choruje, tak samo każda instytucja przechodzi od czasu do czasu kryzys. I tak jak z pojedynczej przypadłości na ogół udaje się nam wyleczyć, tak i zapaść dotykająca jednego pola działalności przedsiębiorstwa można stosunkowo łatwo zażegnać. Gorzej, gdy w firmie wali się wszystko, co można porównać do śmiertelnie groźnej dla człowieka niewydolności wielu organów.

LESZEK ORŁOWSKI


Niestety, tak właśnie wyglądają dziś sprawy w Barcelonie. Na pytanie: co słychać?, żaden z jej szefów ani kibiców nie może odpowiedzieć: zależy gdzie ucho przyłożyć, bo wszędzie jest równie źle. Barcelonę dopadły trzy kryzysy na raz: instytucjonalny, finansowy i sportowy. Wyprowadzenie klubu na prostą będzie zadaniem bardzo skomplikowanym.

(…)

Kryzys sportowy

Początek kadencji Ronalda Koemana był niezwykle obiecujący. Postawił na Ansou Fatiego, a ten odwdzięczał mu się golami. Ustawił Philippe Coutinho na pozycji mediapunta i Brazylijczyk w końcu zagrał tak, jak tego odeń oczekiwano w momencie transferu w styczniu 2018 roku. Wynalazł Pedriego, który z dnia na dzień stał się wiodącą postacią ekipy. Odkurzył, także z powodzeniem, Ousmane Dembele, dał szansę Trincao. Nowy system 1-4-2-3-1 działał bardzo sprawnie. Po dwóch efektownych zwycięstwach na początku sezonu: 4:0 z Villarreal i 3:0 z Celtą, któż mógł przypuścić, że w następnych czterech spotkaniach Barca wywalczy zaledwie dwa punkty i strzeli tylko trzy gole? W efekcie w sześciu meczach zdobyła zaledwie 8 oczek, co jest najgorszym wynikiem od sezonu 2002-03, w którym Louis van Gaal nie dotrwał do mety rozgrywek, a ponadto od wprowadzenia trzech punktów za zwycięstwo żadna drużyna, która zanotowała taki start, nie została mistrzem. Co się stało, u diabła? – pytają się cules na całym świecie. 

Odpowiedź nasuwa się sama: zaciął się Leo Messi. Niby dobrze tka grę przed polem karnym, niby znakomicie wypuszcza w bój młodszych kolegów, ale nie strzela i nie asystuje! W owych sześciu starciach zanotował jednego gola, zresztą z rzutu karnego i żadnego otwierającego podania! Rodzi się pytanie, czy nie lepiej było jednak w starym reżimie taktycznym, gdzie wszyscy pracowali na Messiego, który robił co chciał, grał egoistycznie, z nikim się nie licząc? Może to był jednak lepszy patent niż uczynienie z gwiazdora ważnego, ale jednak tylko kółka w maszynie? W dodatku nadal nie przebudził się (gol z Alaves to typowa jedna jaskółka) Antoine Griezmann. 

Koeman, jeszcze przed weekendowym meczem z Betisem pytany o przyczyny obecnego stanu rzeczy nie powiedział ani słowa o Messim czy Griezmannie, za to dużo prawił o braku skuteczności. Tabelka pokazująca strzeleckie dokonania graczy Barcy w czterech nieudanych meczach ligowych (patrz obok) rzeczywiście może skłonić do opinii, że wszystko z grą jest OK, a zawodzi tylko celownik. 41,03 procent uderzeń celnych to najgorszy wynik od sezonu 2008-09. Jednak na pytanie, czemu jest źle, odpowiedź jest tylko jedna: bo owych strzałów nie wykonuje obecnie Luis Suarez tylko zawodnicy robiący to gorzej od niego.

(…)

***

JAK JUVENTUS ODGRZAŁ MORATĘ. NAPASTNIK DO USŁUG


– Znowu on – tego donośnego i powszechnego głosu rozczarowania nie dało się przed sezonem wyciszyć. Kibice Juventusu oczekiwali większego nazwiska. Alvaro Moratę już dobrze poznali, raz pożegnali i niespecjalnie tęsknili.

TOMASZ LIPIŃSKI


Na ostatnim okrążeniu o biało-czarną koszulkę z numerem 9 rywalizowali Edin Dżeko z Romy i Luis Suarez z Barcelony. Arkadiusz Milik, choć już wcześniej został zdjęty z trasy, to nadal miał wpływ na przebieg wyścigu. Wsadzając kij w szprychy Bośniakowi, kiedy nie przystał na warunki porozumienia Romy z Napoli, spowodował jego upadek. Natomiast Urugwajczyk sam wpadł w dziurę lingwistyczną. Wiadomość o przekrętach przy zdawaniu egzaminu z języka włoskiego potrzebnego do uzyskania paszportu Unii Europejskiej wyrzuciła go na pobocze. I wtedy spokojnie wpadł na metę ten trzeci, którego nikt na poważnie nie brał pod uwagę albo nawet nie zauważył. Dopiero jak zdjął kask okazało się, że to znajoma twarz. Niewidziana w mieście od czterech lat. 

Akt pierwszy

W związku z tym Morata był w gorszej sytuacji niż Dżeko lub Suarez. W gorszej z marketingowego punktu widzenia. Nie wnosił, jak każda nowość, tego ekscytującego elementu niepewności, tajemniczości, pytań, jak sobie poradzi, jak przyjmie w nowym otoczeniu. Był jak odgrzewany kotlet, jak używana para butów. Mniej więcej było wiadomo, czego się po nim spodziewać. Powalczy, pobiega, poskacze i za wiele nie postrzela. Na 10, góra 15 goli w sezonie należało ocenić jego możliwości. Podczas pierwszego dwuletniego pobytu zostawił 27-bramkowy bagaż, a ważąc tylko to, co w Serie A ciężar spadał do 15. 

W sezonie 2014-15 kiedy podnosił kurtynę na turyńskiej scenie i przystąpił do aktu pierwszego, wywołał niemałe poruszenie. Była w tym młodym Hiszpanie fajna zadziorność i buńczuczność, akceptowalna bezczelność, a przy tych cechach niezaprzeczalna piłkarska klasa. Płynąca z naturalności i prostoty. Wszystko przychodziło mu z taką łatwością. 

Juventus, który po trzech tytułach mistrzowskich potrzebował odświeżenia i dlatego rozstał się między innymi z Mirko Vuciniciem i Fabio Quagliarellą, postawił na dwóch studencików z dobrych piłkarskich uniwersytetów. Kingsley Coman przenosił swojej papiery z Paris SG, a Morata – z Realu Madryt. U Jose Mourinho terminował przez trzy sezony, u Carlo Ancelottiego dostał więcej przestrzeni dla swojego talentu. Kiedy zaczynał delikatnie podgryzać pozycję Karima Benzemy, postanowił nie brnąć w konfrontację z Francuzem, tylko zejść mu z drogi i pójść własną. Włosi zapłacili 20 milionów euro i chyba sami byli ciekawi, co z tego transferu wyniknie. 

(…)

WSZYSTKIE TEKSTY I WYWIADY MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (45/2020)
NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”





Co można znaleźć w nowej „Piłce Nożnej”?

4. TEMAT TYGODNIA: REPREZENTACJA POLSKI PRZED LISTOPADOWĄ BATALIĄ

8. 90 MINUT Z MATEUSZEM KLICHEM 

11. 20-LECIE POLSATU SPORT

12. DOGRYWKA Z PETREM SCHWARZEM

14. LECH W KOŃCU Z WYGRANĄ W LIDZE EUROPY

15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”

16. NAJLEPSI W PAŹDZIERNIKU W 1. I 2. LIDZE

17. AMERYKA W SIEDLCACH

18. BYŁO, MINĘŁO Z MARKIEM DZIUBĄ

22. EDOUARD MENDY – NAJWAŻNIEJSZY TRANSFER CHELSEA? 

24. DOKĄD BIEGNĄ LISY

26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI

28. REWOLUCJA W LOS ANGELES

29. SIMON TERODDE – TRZYKROTNY KRÓL STRZELCÓW 2. BUNDESLIGI

30. TO ZNOWU ON? ALVARO MORATA W TURYNIE

32. TRZY KRYZYSY BARCELONY

34. CO SIĘ STAŁO Z URUGWAJSKIMI GWIAZDKAMI?

36. UKRAINA PRZED MECZEM Z POLSKĄ

37. PODSUMOWANIE PAŹDZIERNIKA W EUROPIE

38. LIGA MISTRZÓW: POD DYKTANDO BUNDESLIGI

39. LIGA EUROPY: NIECHCIANE ROZGRYWKI WIELKICH KLUBÓW?

48. WP W „PN”, CZYLI GROSIK TŁUMACZY

51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO

52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: OLYMPIQUE MARSYLIA 1993


„Piłka Nożna”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024