Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”

Wtorek, 24 sierpnia, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jak zwykle przygotowaliśmy dla Was mnóstwo znakomitych tekstów.


PO ZJEŹDZIE PZPN. Bezdyskusyjne zwycięstwo



Cezary Kulesza został prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej. Już dzień po wyborach nowy szef i jego świta pojawili się w siedzibie federacji. – Zróbcie wszystko, abyśmy nie musieli za cztery lata wracać – zażartował jeszcze w trakcie zjazdu, przekazując stery związku Kuleszy, ustępujący ze stanowiska Zbigniew Boniek.

PRZEMYSŁAW PAWLAK

Zibi publicznie odcinał się od kojarzenia jego osoby z Kuleszą bądź drugim kandydatem do prezesury, Markiem Koźmińskim. Tajemnicą poliszynela jednak było, że ten drugi miał być gwarantem utrzymania większości bońkowego ładu w federacji. W trakcie zjazdu otrzymał 23 głosy, były prezes Jagiellonii Białystok aż 93. Koźmiński przegrał wybory zdecydowanie.

Pierwsze kroki

I bezdyskusyjnie, bo na Walnym Zgromadzeniu Sprawozdawczo-Wyborczym zabrakło rozmowy… o piłce. Koźmiński zaprezentował swój program przed delegatami, ale w trakcie przemówienia kilka razy zaatakował obecne na sali środowisko piłkarskie. Nie brzmiało to jak mowa, która mogła przekonać nieprzekonanych, bardziej wybrzmiały zarzuty, często słuszne: – Dzień przed wyborami odbyłem między innymi taką rozmowę: Marek, ty jesteś fajny, ale wiesz, jakbyś tak czasami przyjechał się z nami wódeczki napić, byłoby lepiej – głosił z mównicy, znacznie przekraczając czas wystąpienia ustalony na 10 minut dla każdego kandydata. – Rozmawiajmy na programy, nie na stołki – apelował. Karty były już jednak rozdane, Koźmiński był tego świadom. Podobnie jak Kulesza, który z mównicy w gruncie rzeczy nie powiedział nic: – Znacie mnie. Przepraszam za tak krótkie wystąpienie, ale nadrobiłem czas – stwierdził na zakończenie 132-sekundowego przemówienia.

Koźmiński opuścił salę obrad samotnie, o nic nie pytany przemknął przez hotelowy hol, Kulesza wyszedł w blasku fleszy. Koźmiński dzień po wyborach wybrał się na urlop, a z początkiem września wróci do biznesu – przynajmniej na razie nie zamierza aktywnie działać w piłce, niemniej pojawi się na Stadionie Narodowym na meczu Polska – Anglia. Kulesza po zakończonym zjeździe zwołał pierwsze posiedzenie nowego zarządu PZPN, a wieczorem wydał kolację. Dzień później rozpoczął pracę w związku, w biurze oficjalnie przekazanym przez Bońka – Zibi, któremu delegaci na zjeździe przez aklamację przyznali tytuł Honorowego Prezesa PZPN, otrzymał inny gabinet w siedzibie federacji, więc zapewne od czasu do czasu będzie z niego korzystał, także jako wiceprezydent UEFA. Ustępujący prezes zadeklarował również współpracę z Kuleszą, ma zamiar doprowadzić do przyznania Polsce organizacji mistrzostw Europy kobiet w 2025 roku.

Kuleszy zależało na rozmowie z pracownikami federacji, aby uciąć korytarzowe spekulacje, że jego przyjście do związku oznacza zwolnienia. Do roszad kadrowych rzecz jasna dojdzie, nowy szef musi otoczyć się zaufanymi ludźmi, niemniej zmiany obejmą przede wszystkim kluczowe stanowiska i to też niekoniecznie wszystkie. Już w trakcie zjazdu wyborczo-sprawozdawczego w kuluarach pojawiła się informacja, że Kulesza chciałby, aby przez pewien czas stanowisko sekretarza generalnego, a więc człowieka zarządzającego codzienną pracą federacji, zachował Maciej Sawicki. W obliczu zbliżających się meczów reprezentacji Polski było to słuszne posunięcie, o ile jednak nowy prezes zdaje się liczył, że MS zostanie na stanowisku nieco dłużej, o tyle sekretarz generalny poinformował, że ostatnim dniem jego pracy w federacji będzie 2 września. Sawicki opuści PZPN w elegancki sposób, do ostatniego dnia pracy będzie wywiązywał się z obowiązków, nie ucieknie na urlop, podzieli się pełną wiedzą z nową ekipą i meczem Polska – Albania pożegna się z federacją. Później zamierza wrócić do biznesu, nie jest to jednak dobra informacja dla polskiej piłki, bo przez lata pracy w PZPN nabrał doświadczenia, zbudował relacje z UEFA, przede wszystkim jednak potrafił – wspólnie z Bońkiem – zarabiać dla federacji poważne pieniądze. Nie wszyscy pracownicy związku przepadali za Sawickim, potrafił być wymagający, co przecież rzadko komu się podoba, ale przy tym skuteczny. Co zresztą zostało zauważone, bo w swoim czasie właściciel Legii Warszawa, Dariusz Mioduski, sondował możliwość sprowadzenia MS na Łazienkowską.

Człowiek z zewnątrz

Dzień przed zjazdem sprawozdawczo-wyborczym obradował zarząd PZPN w starym składzie, między innymi stało się jasne, że inną istotną dla działalności związku osobą, która pożegna się pracą przy Bitwy Warszawskiej jest Kamila Wiktor – dotychczasowa dyrektor biura zarządu PZPN ma przenieść się do UEFA. W pewnym stopniu jej rolę przejmie Piotr Szefer, sprawnie wspierający Kuleszę w działaniach kampanijnych. W pewnym stopniu, ponieważ Szefer ma być jednym z bliskich współpracowników prezesa, a nie całego zarządu federacji.

Skoro znana jest już data odejścia ze stanowiska sekretarza generalnego, nietrudno wydedukować, że jego następca rozpocznie pracę 3 września. Giełda nazwisk ruszyła już w trakcie kampanii wyborczej, większość nazwisk, które się na niej pojawiły, miały mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością. Za wyjątkiem dwóch. Tomasza Rożenka, którego do pełnienia tej funkcji planował rekomendować Henryk Kula, baron ze Śląska (zresztą ten ruch Kuli miał doprowadzić do zgrzytu z nowym prezesem) – przypisuje mu się duży udział w zbudowaniu koalicji prezesów Wojewódzkich ZPN, wspierającej Kuleszę na sali wyborczej. Natomiast drugim człowiekiem, którego nazwisko pojawiło się w przestrzeni publicznej i chodziło po głowie byłemu szefowi Jagiellonii Białystok, jest Łukasz Wachowski. Obecny dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN byłby kandydatem numer jeden do tego stanowiska, gdyby Kulesza zdecydował, że sekretarzem generalnym powinna zostać osoba już zatrudniona w federacji. W zeszłym tygodniu więcej wskazywało jednak na to, że następca Sawickiego będzie człowiekiem z zewnątrz.

(…)

WYWIAD TYGODNIA Z LUKASEM PODOLSKIM. Górnik to nie zabawka



Dotrzymał słowa, choć już mało kto w to wierzył. Przyjechał do klubu, w którym się zakochał jako dziecko, podpisał na razie roczny kontrakt. Lukas Podolski ujmuje – szczerością, bezpośredniością, normalnością. I ciekawością wszystkiego. Nie interesowały go tylko wyniki Górnika. Patrzył głębiej, na struktury klubu, jego perspektywy. Ujmuje, gdy pyta jak sprzedaje się „Piłka Nożna”. Docieka jak sprzedawała się w latach 90. Przypomina jak brał od babci pieniądze na zakupy i raz w tygodniu kupował czarno-białą jeszcze gazetę. Zadowolony ogląda przyszłą okładkę. – To mógłby być mural – śmieje się. Facet z innej bajki. Normalny. Pierwszy mistrz świata w polskiej lidze.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI, ZBIGNIEW MUCHA

(…)

Jako zawodowy piłkarz również przyjeżdżałeś na Śląsk na wakacje?
Nawet po mistrzostwach Europy w 2008 roku przyjechałem do babci. Kiedy do mediów wyszła informacja, że jestem na Śląsku, to pod domem nagle pojawiło się mnóstwo dziennikarzy, kamery, fotoreporterzy i trzeba było do nich wyjść, aby chociaż chwilę porozmawiać. Nigdy się tego nie wstydziłem i się z tym nie kryłem, że przyjeżdżałem tutaj na wakacje. Ludzie mnie doskonale znali, więc byli przyzwyczajeni, że co roku spędzam u babci kilka dni.

Dzisiaj swobodnie poruszasz się po mieście?
Żyję jak inni ludzie i mam takie same potrzeby jak wszyscy. Oczywiście, zdarzają się sytuacje, że ktoś mnie zaczepi i poprosi o zdjęcie czy autograf, ale ja nie mam z tym problemu. Nie zamierzam siedzieć całe dnie w domu i oglądać telewizję. Muszę chodzić na zakupy, wychodzę z rodziną do restauracji, ale lubię zjeść pączka czy kawałek kiełbasy. Nie potrzebuję się ukrywać. Na Śląsku ludzie są dosyć wyluzowani, atmosfera jest fajna i mi to odpowiada. Idę rano po bułki jak każdy normalny człowiek. Kto ma po nie pójść, jak nie mąż i ojciec.

Wróciły wspomnienia?
Tak jak powiedziałem na początku: wszystko pamiętam doskonale. Mając już prawo jazdy, odbierałem wujka z kopalni i jechaliśmy na działkę na grilla z całą rodziną. To było normalne, zresztą dzisiaj też jest. Kilka dni temu tak samo byłem na grillu i mogłem się poczuć jak kilkanaście lat temu.

To akurat niecodzienne, że mistrz świata przebywa na Śląsku i robi sobie grilla…
Dlaczego? Dla mnie to normalne. To ludzie robią problemy z małych rzeczy i się zastanawiają, dlaczego jem kiełbasę z grilla, a nie idę do najlepszej restauracji w mieście. Kompletnie nie przejmuje się tym, że ktoś mi może zrobić wówczas zdjęcie. Coś się wielkiego stanie? Nie można kiełbasy normalnie zjeść? Nie róbmy z tego problemu. Lubię, więc jem. Dobrze pamiętam z dzieciństwa smak kanapek z kiełbasą u babci, zupy szczawiowej… Tęskniłem.

Wygląda na to, że nie masz problemu z popularnością?
W zasadzie mierzę się z nią od siedemnastego roku życia, a od tego czasu trochę minęło, więc jestem z nią obyty. Nie powiem na koniec kariery, że mi to przeszkadza. Cieszę się, że ludzie w Górniku się cieszą. Mogę dać coś od siebie, a to wielu osobom sprawia radość. Kiedy jestem na mieście z rodziną albo mam gorszy humor to powiem wprost, że nie mam ochoty na robienie zdjęć czy rozdawanie autografów. Jeśli kogoś to wkurzy, trudno. Podpiszesz dziesięć koszulek, jedenastą odmówisz i już dla wielu jesteś ch…. A potem czytasz na swój temat niestworzone rzeczy. Takie życie. Nie zamierzam uszczęśliwiać na siłę całego świata.

W którymś momencie kariery popularność ci przeszkadzała?
Nigdy. Popularność nie jest czymś negatywnym. Dla mnie często była bardzo przyjemna. Oczywiście, nie mogę sobie pozwolić na wszystkie zachowania, bo zdaję sobie sprawę, że mogłoby się to odbić niekorzystnie w otoczeniu. Staram się jednak do tego podchodzić pozytywnie. Jesteś popularny, zarabiasz dobre pieniądze, podpisujesz kontrakty ze sponsorami, grasz przy pełnych trybunach – na takie życie grzechem byłoby narzekać.

(…)

Przez wiele lat temat twojego transferu do KSG był obiektem żartów wśród kibiców innych klubów.
Wiem, że musiałem trochę osób uciszyć i jest cisza. Widziałem różne memy, które powstawały, ale byłem przekonany, że ten ruch stanie się rzeczywistością i osobom, które robiły sobie żarty, będzie po prostu głupio.

Jak przez te trzydzieści lat patrzyłeś na Górnika?
Oczywiście sprawdzałem wyniki, czasami obejrzałem mecz, ale patrzyłem też na klub w szerszej perspektywie. Nigdy nie było tak, że przestałem się interesować tym, co się dzieje w Zabrzu. Nawet klubowe pamiątki przeglądałem w sklepie.

(…)

Myślałeś, aby zostać na przykład współudziałowcem Górnika?
A czemu nie? Niczego nie wykluczam. Zawsze powtarzałem, że to jest mój klub, który ma olbrzymi potencjał. Kibiców mamy fantastycznych, stadion jest na ukończeniu, akademia działa coraz prężniej, więc trzeba wyznaczać kolejne cele i je realizować. Na pewno Górnik to nie jest zabawka, z którą mogę zrobić co chcę. Mam swoje marzenia, które będę chciał wcielać w życie. Wielu piłkarzy po zakończeniu kariery zajmuje się zupełnie czymś innym, na przykład grają w golfa. Ja chcę zrobić w Zabrzu coś fajnego, wzmocnić markę i pomóc na tyle, na ile mogę.

(…)

Czujesz jakiś niedosyt związany ze swoją karierą? Że być może jakiś jej etap mógł i powinien być lepszy?
Żartujecie? Nie mam w ogóle takich myśli. Zawsze przypominam sobie skąd pochodzę, skąd wyszedłem, jaką drogę pokonałem. Przecież ja urodziłem się dwa kilometry stąd, pochodzę z Sośnicy, tutaj na wakacjach grałem w piłkę, wychowywałem się na tych ulicach. Czy mogłem przypuszczać, że będę mistrzem świata i rozegram 130 meczów w reprezentacji Niemiec? Rozpamiętywanie, że coś mogło pójść lepiej jest bez sensu. Jestem szczęśliwy z tego co osiągnąłem.

Co było najlepsze?
Wszystko, cała kariera. Trzy mundiale, tyle samo Euro, gra przeciw najlepszym i z najlepszymi, świat zwiedzony. Czego chcieć więcej?

(…)

Mieszkasz w Katowicach, chodzisz na zakupy. Śląsk to tygiel, jest tu dużo zwaśnionych klubów i kibiców. Spotykają cię na ulicy i co? Obrażają, bywa nieprzyjemnie?
Nigdy. Każdy wie że jestem piłkarzem, ale i kibicem Górnika od zawsze. Mam nadzieję, że ludzie to uszanują. Każdy ma, lub powinien mieć, swój ukochany klub. Dziś wiózł mnie na stadion taksówkarz. Mówi że jest kibicem Ruchu. No i fajnie, mi to nie przeszkadza. Dzwonił przy mnie do kolegi i mówi: Wiesz kogo wiozę? Nie wiem, nie mogę rozmawiać, w pracy jestem. Ale ja Podolskiego do Zabrza wiozę. Co ty pierd…..? Tak chłopy gadali. A potem kierowca zdjęcie sobie ze mną zrobił.

BARCELONA PO MESSIM, MESSI PO BARCELONIE. Bóg zmienił klub



Łzy obeschły, tym bardziej, że przecież nikt nie umarł, życie toczy się dalej. Barcelona musi zorganizować je sobie bez Messiego, a Messi bez Barcelony. Jak będą owe życia wyglądały?

LESZEK ORŁOWSKI

Ten związek piłkarza z klubem naprawdę był jak małżeństwo. Mówiłeś Messi, myślałeś Barcelona, mówiłeś Barcelona, myślałeś Messi. Niepowodzenie Messiego powodowało porażkę Barcelony, niepowodzenie Barcelony Messi odbierał jako osobistą klęskę. Brakowało tylko wspólnych dzieci, choć w zasadzie można tych zawodników, którzy zostali w klubie, porównać do półsierot, porzuconych przez tatę, a pozostałych z mamą.

Dość tego. Gdy tylko zaczyna się pisać o Messim i Barcelonie, rozum się chowa, piórem zaczyna władać serce, sentymenty biorą górę. A tymczasem właśnie rozwód…, – pardon: rozstanie – dowodzi, że żadnego małżeństwa nie było, że ile byśmy nie mówili o uczuciach, związek piłkarza z klubem zawsze będzie związkiem pracownika z pracodawcą, choć w zasadzie w dzisiejszych czasach raczej pasowałoby określenie B to B – biznesu z biznesem.

Ofiara losu

Nikt klarownie nie wyjaśnił dlaczego musiało dojść do rozstania. Nawet prezydent Joan Laporta, który od początku utrzymywał, że nie chciał, ale musiał, podczas długaśnej konferencji prasowej nie umiał wytłumaczyć, czemu Messi nie mógł zostać w klubie, nie przedstawił żadnych liczb jasno do takiego wniosku prowadzących. Powtórzył tylko znaną już gadkę o tym, że nie zdawał sobie sprawy ze skali kłopotów finansowych klubu, że La Liga nie chciała się ugiąć i pomóc Barcelonie, że wszystkie wysiłki klubu i wszystkie zgody Messiego na redukcję jego zarobków to było za mało. No tak, ale skoro Messi zgodziłby się zarabiać tyle, co na przykład Busquets, to czemu nie można było wyrzucić Busquetsa, a zatrzymać Messiego?

Po pierwsze dlatego, że Messi nie miał już ważnego kontraktu, (nagle okazało się, że to on bardziej by chciał, żeby umowa wciąż obowiązywała), a Busquets miał, podobnie jak ci zupełnie niepotrzebni, a mocno obciążający budżet jak Coutinho, Umtiti, czy Dembele. Ale jest też po drugie. Ostateczne wyjaśnienie konieczności rozstania z Messim kryje się w jednej z liczb podanych przez Laportę. Otóż cały dług klubu wynosi 1,35 miliarda euro, a z tego 389 milionów to długi „de jugadores”, co można rozumieć jako „za piłkarzy”, czyli wynikające z niezapłaconych transferów, albo „wobec piłkarzy” co oznacza zaległości płacowe. Na pewno chodzi i o jedno, i o drugie. Teraz postawmy się na miejscu szeregowych zawodników Barcy, albo jeszcze lepiej postawmy w ich miejsce siebie i swoją sytuację w miejscu pracy. Firma, by przetrwać, obcięła nam, za naszą zgodą, pensje, ale i tak zalega nam z kasą za kilka miesięcy, a jednocześnie zatrudnia nowych, nietanich pracowników (tu: Depay, Aguero, Eric Garcia). Oczywistym stanem w tej sytuacji jest wkurzenie i niechęć do pracy. Co może zrobić szef, żeby załagodzić sytuację? Ano na przykład zwolnić gwiazdę, człowieka najlepiej zarabiającego.

To zresztą sytuacja znana w każdej korporacji, a w mediach w szczególności. W czasach prosperity gwiazda stacji załatwia sobie anormalny kontrakt przychodząc do szefa i pokazując atrakcyjne propozycje od konkurencji. Za rok, dwa, trzy, prosperity się jednak kończy i trzeba zredukować koszty. Szef ma do wyboru: albo wszystkim obciąć pensje o 10, dajmy na to, procent, albo wywalić gwiazdę. Jeśli jest człowiekiem rozsądnym, wybiera to drugie. Tak właśnie postąpił Laporta z Messim.

Miłość na pokaz

Nie ma przypadku w tym, że Gerad Pique zrzekł się swoich zarobków, by klub mógł zmieścić w limicie płacowym i zgłosić do rozgrywek Memphisa Depaya, po odejściu Messiego, a nie przed nim. Dla piłkarzy – jeszcze raz: wyobraźmy sobie siebie na ich miejscu – niepodpisanie nowej umowy z Messim było czymś w rodzaju aktu dobrej woli ze strony szefa klubu, sygnału: wy też jesteście dla mnie ważni.

Oficjalnie, oczywiście, wszyscy zawodnicy Barcy zawsze deklarowali miłość do swego lidera. Piękną legendę trzeba było podtrzymywać, ona jest potrzebna na użytek zewnętrzny. Jednak powtórzmy: klub to nie rodzina, to miejsce pracy (i nie wierzmy zawodnikom przekonującym, że jest inaczej). To korporacja, w której się sobie zazdrości, się podgryza, chce uzyskać awans kosztem kolegi.

Być może tu dotykamy kolejnej istoty zagadnienia. Od wielu lat wszyscy zawodnicy Barcelony byli oceniani przez pryzmat tego, czy pasują do Messiego, czy mogą z nim grać. Coutinho, Dembele, Griezmann i wielu innych było obwinianych o to, że nie potrafią tańczyć jak im król zagra, że nie godzą się bez szemrania do zajmowania na boisku pozycji, jakie król im przydzieli; wszak cokolwiek by na odprawie nie ustalił trener, gdy sędzia gwizdał, Messi ustawiał się tam gdzie chciał i inni musieli się do niego dostosować. Kto z nas byłby zadowolony z takiego układu?

(…)

PIŁKARZ Z INNEJ PLANETY. Ufoludek


Zielony, kolor w tym przypadku jest bardzo ważny, człowieczek kompletnie oderwany od świata, w którym wylądował, ale mimo wszystko nie ustający w wysiłkach, żeby konsekwentnie, ale po dobroci proponować swoje reguły i propagować swoje poglądy. Największy ekolog wśród piłkarzy, najlepszy piłkarz wśród ekologów – oto Morten Thorsby z Sampdorii.

TOMASZ LIPIŃSKI

Jest jak Greta Thunberg, z tą różnicą, że Szwedka dzięki działalności na rzecz ochrony środowiska już uzyskała międzynarodową rozpoznawalność i status symbolu. Norweg działa na mniejszą skalę, ale mierzy wysoko – w 3 miliardy odbiorców deklarujących zainteresowanie futbolem. Ich pragnie uwrażliwiać, edukować i przekonywać. A że jego kariera nabiera rozpędu i popularność rośnie, to misja zyskuje na skuteczności i rozmiarach.

Jak ziemniak

W tym okienku transferowym nie narzekał na brak zainteresowania. Z Sampdorii myślało go wyrwać Napoli, pojawił się na celowniku Milanu, wreszcie najbardziej konkretnych kształtów nabrała oferta Atalanty Bergamo. Trzeci zespół poprzedniego sezonu gotów był wyłożyć 6 milionów euro, zaproponować czteroletni kontrakt i pensję w wysokości miliona euro rocznie. Dla Thorsby’ego, który na początku pobytu w Genui wyglądał jak brzydkie kaczątko, byłby to pod każdym względem duży krok do przodu.

Trener Eusebio di Francesco nie cenił go, pomijał, skazał na ławkową anonimowość i czekanie na nie wiadomo co. To, co jego podopieczny zrobił przez pięć sezonów w lidze holenderskiej nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nim Norweg zniechęcił się do nowego klubu i kraju, doczekał się zmiany trenera. A z Claudio Ranierim zaczął pisać zupełnie inną bajkę. Doświadczony szkoleniowiec szybko nagrodził rezerwowego za to, co ten pokazywał na treningach. Angażował się bardziej od innych, walczył, biegał jak szalony. Według jednej z opowieści samego Ranieriego, po sprawdzeniu zapisu gps-ów po jednej z gier wewnętrznych, która trwała godzinę, może ciut więcej, okazało się, że Thorsby pokonał 12 kilometrów. Grzechem było takiego konia trzymać w stajni. Został więc puszczony w teren i już nie potrzebował dużo czasu, żeby pokazać walory i zaskarbić sympatię wszystkich. Kibice przecież uwielbiają piłkarzy zostawiających na boisku całe serce, nie odpuszczających bez względu na to, o jaką stawkę gra się toczy, nie pękających przed wielkimi i nie lekceważących słabszych. Taki właśnie jest Norweg.

Przy tym uniwersalny. Na który odcinek trener by go nie rzucił, tam dawał radę. Ze względu na tę cechę w ojczyźnie nazwali go ziemniakiem. Nic obraźliwego, po prostu jak ziemniak pasował do każdej potrawy. A jeszcze umiał je doprawić golami. Bezkompromisowy i odważny w powietrznych pojedynkach, dlatego przydatny przy stałych fragmentach gry. W poprzednim sezonie uderzeniami głową pokonał bramkarzy Atalanty, Bolonii i Verony. A strzelanie w lidze włoskiej rozpoczął od San Siro, kiedy w zamieszaniu po rzucie rożnym wcisnął – wyjątkowo nogą – piłkę do bramki Samira Handanovicia z Interu. Wtedy stał się siódmym Norwegiem (między innymi po Tore-Andre Flo, Johnie-Arne Riise i Johnie Carewie) w historii z golem w Serie A. Start do tego sezonu uczcił bramką dającą awans do następnej rundy Coppa Italia z Alessandrią. Oczywiście zdobył ją głową.

Żeby nie było tak słodko, do ideału mu daleko. W tym całym swoim zaangażowaniu kosi równo z trawą, z tym że bez złośliwości i brutalności. Ot, faule wynikające z walki i gry kontaktowej, ale jednak faule. Z liczbą 72 popełnionych i średnią 2,2 zajął drugie miejsce w sezonie 2020-21. Więcej żółtych kartek obejrzało tylko czerech piłkarzy. Wśród trzech najczęściej wykonujących wślizgi był także on. Za to tylko jeden pokonywał większe dystanse podczas meczu od niego. Jego licznik zatrzymał się na 11 kilometrach i 568 metrach. Lider Marcelo Brozović z Interu miał przebieg 11 kilometrów i 811 metrów.

Rzadziej ze złej, częściej pokazując się z dobrej strony na pewno stał się piłkarzem widocznym i ważnym. Dla Sampdorii nawet ważniejszym niż inny (także ze względu na techniczne umiejętności i jednak skalę talentu) Skandynaw, odkrycie Euro 2020 Duńczyk Mikkel Damsgaard. A że piłkarz grający, to piłkarz mówiący, więc popularność Thorsby’ego rosła z każdym udzielonym, wywiadem, bo też miał do powiedzenia rzeczy daleko odbiegające od standardowych.

(…)

SPIS TREŚCI:

4. TEMAT TYGODNIA: CEZARY KULESZA NOWYM PREZESEM POLSKIEGO ZWIĄZKU PIŁKI NOŻNEJ
7. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
8. RAKÓW POKONAŁ GENT, LEGIA ZREMISOWAŁA ZE SLAVIĄ. DOBRE ZALICZKI PRZED REWANŻAMI.
10. WYWIAD TYGODNIA Z LUKASEM PODOLSKIM
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. JAK POLSKIE KLUBY BRAMKARZY ZMIENIAJĄ…
18. BYŁO, MINĘŁO Z… MARIUSZEM JOPEM
21. ŚWIAT: ASTON VILLA, CZYLI ŻYCIE BEZ JACKA
22. WYSPIARKIE KLIMATY MICHAŁA ZACHODNEGO
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. WŁOSZCZYZNA TOMASZA LIPIŃSKIEGO
30. CRISTIAN ROMERO OD A DO Z
32. BARCELONA, CZYLI KRAJOBRAZ PO ODEJŚCIU MESSIEGO
34. ASPIRACJE VILLARREALU
36. POŻEGNANIE GERDA MUELLERA
48. WP W „PN”: PAPIN O MILIKU I NIE TYLKO
50. PIŁKA W TV
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: SWANSEA 2011-12

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024